Seks, psychologia, życie: zapisz się na newslettery "Wysokich Obcasów"
Ewa Pągowska: Czy dobrze rozumiem: chce pani pokolenie 40-latków, a nawet 30- i 50-latków wysłać na terapię?
Joanna Flis: Z mojej książki „Co ze mną nie tak?" pewnie można taki wniosek wyciągnąć, ale nie, nie wydaje mi się, żebyśmy wszyscy musieli iść na terapię. Natomiast jestem przekonana, że wszyscy musimy zacząć rozmawiać o naszych doświadczeniach jako dzieci urodzonych w latach 70., 80. czy nawet 90.
Pozostało 94% tekstu
Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej
Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.
Rocznik 75 tak dla ścisłości.
Hej,
Też mam 50 lat i jestem DDD, co rozumiem dopiero od kilku, może kilkunastu lat. Nadal czuję gdzieś żal do rodziców, ciągle staram się, choć coraz mniej, żeby relacje były OK.
Fakt, że w latach 70. czy 80. nie było dostępu do fachowych opracowań i "twardy" sposób wychowania był standardem. Podobnie jak małe kradzieże i oszustwa, eufemistycznie nazywane kombinowaniem, nic-nie-robienie w pracy czy picie alkoholu.
Jednak człowiek na pewnym etapie dojrzałości dobrze rozumie, że co jest niemiłe dla niego, jest niemiłe dla każdego innego. I że nie tylko jego boli - fizycznie i psychicznie - innych dokładnie tak samo.
Jeśli tego nie rozumie, jest w mniejszym lub większym stopnie egoistą o upośledzonej empatii bądź socjopatą.
Niestety ciągle doświadczam od rodziców, dziś dużo bardziej zawoaluowanego, traktowania mnie jak człowieka bez emocji czy uczuć. To, czego rodzice nie powiedzą innym, czy tak się nie zachowają, bo rozumieją, że ktoś pożyje się źle czy nawet się obrazi - mi, a jakże. Jest tego dużo i to są małe rzeczy, z pozoru błahe. Np. do chłopaka mojej córki, przy okazji wizyty: Czy masz ochotę na placki zimniaczane? Do mnie: 2 czy 3 placki chcesz? Ja mam zjeść, bo mama tak chce, ale mogę wybrać, 2 czy 3 placki. A to czy jestem syty czy głodny nie ma żadnego znaczenia. Wciskanie posiłków czy innych ze świętym przekonaniem, że to dla mojego dobra, pomimo że jasno artykułuję, że nie mam ochoty. Nie wiem, czy tymi przykładami udało mi się oddać jakość rekacji.
Podsumowując ten przydługi wywód, w dalszym ciągu nie widzę jakiegoś rachunku sumienia czy refleksji u moich rodziców. Bo przecież tak się dzieci chowało, a my chcieliśmy dobrze.
Więc nasze relacje są powiedzmy poprawne, a ja nie mam już niestety nadziei na ich poprawę. Skupiłem się na pomocy rodzicom w kwestiach fizycznych, przestając zabiegać o wspólny czas.
Jeśli nie zgadzasz się z moim zdaniem, napisz kilka słów wyjaśnienia :-).
Przykład z plackami mnie rozwalił. Ludzie piszą o katowaniu sznurem od żelazka, wyśmiewaniu, olewaniu, a ciebie okrutna matka zapytała, ile chcesz placków. Autentycznie nie wiedziałem, że można być aż tak delikatnym psychicznie tworem natury.
Chodzi o troskę w stosunku do człowieka bliskiego; jeśli matka wobec obcej osoby umie z siebie wykrzesać jakąś życzliwość to dziecko, które nigdy ciepła matczynego nie zaznało, będzie go wiecznie głodne.
Te placki miały oddać dzisiejszy stosunek mojej mamy do mnie, w kontraście do tej samej sytuacji i nastolatka. Ale do odczytania tegoż trzeba pewnego rodzaju percepcji.
A jeśli chodzi o moje dzieciństwo, to ból po kablu i nie tylko niestety znam aż za dobrze.
Przeczytałem twój późniejszy wpis. Jak dobrze teraz rozumiem twój tutaj komentarz, inżynierze :-).
Ja też zaczynam rozumieć twoje widzenie sprawy, ale dla mnie matka pytająca obcego człowieka o ochotę na placki nie popełnia żadnego faux-pas, jeśli nie zapyta o to własnego syna, o którym wie, że od 40 lat takie placki chętnie je, tyle że czasami dwa, czasami trzy. To chyba jedna z tych sytuacji, w których ludzie patrząc dokładnie na to samo widzą coś zupełnie innego.
A bierzesz pod uwagę sytuację swoich rodziców, przy braku wszystkiego w sklepach, 30% i więcej bezrobociu, wszechobecnych oszustwach w pracy, niepewności zatrudnienia oraz inflacji rzędu 30% m i e s i ę c z n i e(!) - atrakcje się w czasie zmieniały.
Moja teściowa okazuje miłość za pomocą jedzenia. Nigdy nie powiedziała mojemu mężowi, że go kocha, albo że jest z niego dumna, nie wie jakie studia skończył i czym tak właściwie się zajmuje. Jako synowa długo dostawałam malutkie porcje jedzenia. Skończyło się, jak zaczęliśmy z mężem zamieniać się porcjami. Kiedy raz na ruski rok przywozimy jedynego wnuka na weekend i nie ma kolacji, to wiemy, że ma na nas z górki. Smutne.
Skąd - tym bardziej jako osoba ze ścisłym wykształceniem - wiesz, że zawsze jadłem czy jem placki?
Ten wniosek ma się tak do mojej wypowiedzi, jak twoje inne do tego artykułu.
Możliwe, że mój wniosek co do placków może był błędny - podobnie jak wszystkie twoje wnioski wyciągane z moich komentarzy. Pokażę na przykładzie: chodzi najzwyczajniej o to, że gdy przychodzi do mnie na imprezę stary kumpel, to bez pytania podaję mu np. mocne jasne w kuflu, bo zawsze takie pije. Jeśli przyjdzie ktoś, kogo nie znam za dobrze, to oczywiście zacznę od pytania, czego chciałby się napić. Nie wynika z tego, że starym kumplem gardzę, a nowego gościa bardzo szanuję.
A swoją drogą ciekawe jest, że ktoś tak czuły na swoim punkcie nie ma najmniejszego problemu z uznaniem wykształcenia i dorobku kogoś innego za zupełnie bezwartościowe na podstawie jego kilkuzdaniowego komentarza. Mnie to akurat nie rusza, ale ty w odwrotnej sytuacji miałbyś pewnie w perspektywie nieprzespaną noc i mokrą od łez poduszkę.
Dzięki za ten komentarz. Większość wpisów tu na forum paradoksanie potwierdza tylko straumatyzownie naszego pokolenia. Kompletny brak zrozumienia problemu, kompletny brak empatii, zatrważający poziom pasywnej agresji wobec zmierzenia się z problemem.
Także jeszcze raz dzięki i powodzenia. Postaram się trochę inaczej odbierać twoje komentarze, bo często się nie zgadzamy.
Pozdrawiam.
no wybacz, mama chyba Cię zna i wie, że lubisz placki;) jeśli chcesz dać przykład złego traktowania, daj jakiś rzeczywisty. Tutaj raczej widzę domową zażyłość i znajomość drugiej osoby. I chęć nakarmienia, typową dla większości mam/babć.
ale co jest nieżyczliwego w pytaniu o ilość placków?????
Nie porównuj tych dwóch sytuacji. Lanie kablem od żelazka miało miejsce w dzieciństwie, a tu człowiek już dorosły podaje przykład nie liczenia się z jego zdaniem w życiu dorosłym pokazując, że mimo upływu czasu dla rodziców jego zdanie jest nieistotne.
Bo matka wie, że placki je. Ale czy chętnie? Czy ktoś nas w dzieciństwie pytał na co mamy ochotę? Mogłam wymiotować nad talerzem z kurzymi żołądkami i albo je zjadłam, albo byłam głodna. Tyle w temacie.
dwoma słowami - kraj patoli.
Początkowo błędnie uznałem ten plackowy przykład za bezsensowny, a okazuje się, że on jest znakomity. Pokazuje on, do czego prowadzi wychowanie kablem od żelazka (nie mylić z kluczem na szyi). Moja nieżyjąca mama podałaby mi w analogicznych okolicznościach placki nie pytając nawet, ile ich chcę, a ja w środku uśmiechnąłbym się na myśl, że mama nadal wie lepiej, czego jej 50-letnie dziecko potrzebuje i nie musi o nic pytać. Do głowy nie przyszłoby mi, że to jakaś forma przemocy i lekceważenia mojego zdania.
Przy tej okazji przypomina mi się humorystyczna sytuacja już z dorosłego życia. Moja żona nienawidziła gotowania i choć szło jej jak po grudzie, starała się czasami tę nienawiść przemóc i na przykład zrobić niedzielny obiad dla wszystkich. Którejś niedzieli zrobiła schabowe, kapustę i pure i nałożyła wszystko na talerze. Zawołaliśmy synów na obiad, oni po chwili zaczęli leniwie schodzić się ze swoich pokojów. Pierwszy już na schodach zapytał - Co tak śmierdzi? Drugi widząc stół skomentował - Jezu, czemu kotlet z kapustą? Trzeci rzucił - Dla mnie bez ziemniaków! Zona zacisnęła zęby, ja schowałem się w łazience, żeby się wyśmiać z tej scenki nie prowokując eksplozji.
A owszem, biorę pod uwagę. I co z tego, te atrakcje dotykały również nas, nastolatków. Zdawaliśmy sobie z nich sprawę, a czasem wręcz oczekiwano od nas, że jakoś zaradzimy sytuacji. Moja mama czasem zachowywała się tak, jakby inflacja, kryzys, jej niepowodzenia w pracy, depresja, przechodzenie wieku średniego itp były naszą winą. Później próbowała to też przerzucić na moje dzieci. Jest kochającą babcią, ale normą były takie np. sytuacje: na plaży, moja trzyletnia córka bawi się w piasku, moja mama odbiera foremki i poprawia babki, z męczeńską miną i komentarzem "jak już musi się tak głupio bawić, to niech się chociaż postara, żeby babki były równe". Naprawdę, wolałam lanie od ojca, niż oczekiwanie, że będę perfekcyjna i zrekompensuję mamie jakieś jej braki, i jawne rozczarowanie, że perfekcyjna nie jestem.
Wpakowałam kiedyś te cholerne żołądki na samo dno doniczki pod kwiatek.
a teraz jest pełne skupienie na emocjach dziecka, klaps jest przemocą i jest jeszcze gorzej... to nie jest kwestia pokoleniowa, każde pokolenie znajdzie w sobie efekty przyjętej za modą strategii wychowawczej, może porozmawiajmy z 70 i 80 latkami? mam wrażenie że te kolejne analizy dekadalne są po prostu próbą zaistnienia kolejnych osób, lub odhaczenia publikacji do dorobku naukowego
Nie będę nic pisać poza tym, że doskonale Ciebie rozumiem :(
Ściskam, trzymaj się.
Przez pomylke lapka w dol, miala byc w gore. Doskonale cie rozumiem.
Doskonale rozumiem, próbuję przepracować to na terapii.
Mam podobnie. Rodziców już się nie "wychowa" i nie zmieni. Matka nie żyje, ale często powraca w snach- może tak przepracowujemy swoje relacje. Z ojcem staram się być w dobrych relacjach. Wiemy, że sporo nas różni, unikamy trudnych tematów. Może oboje się boimy ich ruszać. Pozdrawiam serdecznie.
Redakcjo, czy możesz tego typa zablokować raz na zawsze?
Jeśli mogę cos poradzić, odpuść sobie oczekiwanie, że rodzice zrozumieją, co robili źle. Rodziców się nie zmieni, można tylko zmienić swoje oczekiwania wobec nich. Poczucie, że potrafi się żyć bez ich akceptacji, wysłuchania, nawet - miłości, daje ogromna siłę.
Mam dokładnie tak samo
Ja próbuję odpuścić od lat, to jest najtrudniejsza nauka w moim życiu. Nadal mi nie wychodzi. Ja bardzo chcę, terapeuci dostarczają narzędzi i nadal nic. To jest chyba integralna część mnie, jak noga czy kolor oczu. Kto ma na to radę?
Marzenia z czasem się zmieniają. Wielu ludzi po czterdziestce marzy o tym, żeby mieć święty spokój. A tu praca, dzieci i kredyt. Może stąd ten brak poczucia szczęścia.
Tu raczej o to chodzi, że nie jest szczęśiwy, bo sie okazało, że to wcale nie były jego marzenia. Tylko realizował je żeby babcia nie byla smutna, ksiądz albo pani nauczyciel albo żeby dzied nie przyszedł i cie nie zabrał. Więc wszystko na perfekt zrealizowane i nagle zonk...
Najczesciej sami nie wiemy czego chcemy. Realizujemy scenariusz narzucony przez otoczenie, oczekujac osiagniemy dzieki temu szczescie. Niestety okazuje sie ze wcale tak nie jest. Szczescie pochodzi z wewnatrz, a nie z zewnatrz. Jezeli w srodku mamy pustke, to jestesmy skazani na cierpienie.
Mam taki przykład. Kobieta całe życie miała kompleksy wstydząc się ojca alkoholika. Z tego powodu poszukała męża, który był starszy kilka lat od niej ale nigdy nie pił a jego rodzice mieli mały domek i mogła się tam wyprowadzić, z dala od ojca pijaka i współuzależnionej matki. Z czasem zaczęła wstydzić się tego, że.mieszka w małym biednym domku z nieatrakcyjnym, starzejącym mężem i popijającym teściem. Jej marzeniem stało się wybudowanie wielkiej willi, żeby wreszcie ludzie ją szanowali, słuchali i otaczali szacunkiem.
Poświęciła całe życie aby to zrealizować. Była pracoholikiem, przegapiła dzieciństwo dzieci, podrzuciła je na wychowanie matce, na wiele lat zamieszkały z babką i dziadkiem alkoholikiem. Po latach dzieci wyjechały jak najdalej od niej. Na stare lata została z mężem w wielkim, nie wykończonym do końca domu. Nikogo ten dom nie obchodzi, nikt jej nie odwiedza, bo ona też nie dbała o relacje z kimkolwiek. Czy jest szczęśliwa? Nie, szczęście zastępuje sobie egzotycznymi wakacjami, którymi może się chwalić przed swoją matką i biedną siostrą, których nigdy nie byłoby na to stać. Jedna poświęciła się opiece nad mężem alkoholikiem a druga chciała mieć dużą rodzinę, więc poświęciła własną pracę, zsinteresowania i niezależność.
"Nawet jeśli udało mu się osiągnąć to, o czym marzył ? ma dwoje wspaniałych dzieci, żonę, pracę i piękny dom ? to nie czuje szczęścia, które mu obiecywano."
I rekompensuje sobie ten brak ryzykownym wspinaniem się w Alpach czy innych Himalajach sądząc, że zdobycie w czasie krótszym niż 62 dni wszystkich 82 czterotysięczników w Alpach przyniesie mu szczęście, którego mu brakuje.
Przyniesie! Jako alpinista mogę potwierdzić. Wspinanie w górach to nie jest żadne działanie zastępcze, czy gonienie w piętkę, tylko ładowanie akumulatorów potrzebnych do życia w dolinach.
Wspinanie w górach to ucieczka przed nudnym życiem w dolinach. Często niestety kończy się tragicznie i tylko bliskich żal...
Wniosek z tego taki, że każdy czymś płaci za swoje wybory (bez względu na to, jakich dokonał).
A jak to się ma do tekstu? Npieprzanie dzieciaka nie jest równe temu, że czasem popełnia się błąd wychowawczy.
Dysfunkcja to zaburzenie realizacji potrzeb przez długi czas. W tym rozumieniu niekoniecznie każda rodzina jest dysfunkcyjna.
Jeśli chodzi Ci o to, że w każdej rodzinie zdarzają się kłótnie, problemy, niezrozumienie - to tak. Ale to nie jest dysfunkcja w rozumieniu takim, o jakim pisze pani Flis.
Zawsze rodzice są najgorsi,bo z nimi spędziło się najwięcej czasu
Zazdroszczę Ci.
Pozdrowienia dla Twoich rodziców.
Tak, jesteś w mniejszości.
Ja tez mialam kochajacych rodzicow. Tato byl najlepszym tata na swiecie. Popelniali bledy, ale ogolnie bylo bardzo dobrze.
ano
Jesteś w mniejszości. Znałam w dzieciństwie dwie takie rodziny. Czerpałam z nich ciepło, wzór na przyszłość pomimo, że byłam tylko koleżanką ich córek. Dzięki temu, że miałam kontakt z tymi ludźmi, dzięki wybitnemu wychowawcy w szkole podstawowej i paru innym osobom mam dobre życie i potrafię być dobrą partnerką i matką.
Nie wiem czy w mniejszości. Moja sytuacja była podobna jak Twoja i wśród moich znajomych też raczej tak było.
Moim zdaniem dzisiaj ludzie we wszystkim doszukują się dysfunkcji i nienormalności. Najlepiej wysłać wszystkich na jakieś terapie.
Świat i życie są jakie są. Wiadomo, że najlepiej jakby wszystko było idealnie, ale idealnie się nie da. Każdy ma inaczej, jeden lepiej, drugi gorzej. Inaczej. Każdy ma swoją historię. Nigdy nie będzie sprawiedliwie, po równo i tak samo - w żadnej dziedzinie. Tak było, jest i będzie.
Dzisiaj ludzkości żyje się wygodniej niż kiedykolwiek w historii. Ale czy szczęśliwiej?
Kwestia jakie kto ma cele w życiu, a niestety obawiam się, że większość wśród tych celów się pogubiła - dzisiaj zdecydowanie bardziej niż 40, czy 50 lat temu.
To prawdopodobnie przykład 'przediagnozowania' (ang. overdiagnosis).
Powinna Pani porozmawiać z superwajzerem.
Dokładnie, zawsze fascynuje mnie jak osoby leczące zaburzenia typu psychiatrzy, psycholodzy lub seksuolodzy na podstawie swoich pacjentów ( a więc osób z problemami) wyciągają wnioski w stosunku do ogółu.
Marna pociecha dla innych, bo ktoś miał gorzej; każdy jest innej konstrukcji psychicznej, filtruje rzeczywistość przez siebie.
Miejsce przez przypadek!
Przykro mi, ale raj to dopiero będzie po śmierci.