Zapisz się na wtorkowy newsletter "Być rodzicem": KLIKNIJ TUTAJ.
Zapraszamy do dyskusji o rodzicielstwie: bycrodzicem@wysokieobcasy.pl
Dom Matki został otwarty przy ul. Małego Rycerza na warszawskiej Białołęce. To miejsce, w którym schronienie znajdą kobiety z dziećmi w trudnej sytuacji życiowej. Na początek to uchodźczynie z Ukrainy i ich dzieci.
400-metrowy dom wynajęła – na razie na cztery lata – firma Provident. W budynku jest dziesięć sypialni, pięć łazienek, pokój do pracy, jadalnia i świetlica.
– Ogromne punkty recepcyjne jak Modlińska czy Nadarzyn nigdy nie będą dobrym miejscem dla ciężarnych i noworodków. Pomijając oczywiste kwestie jak to, że spanie na polówce, brak spokoju i ciszy niekorzystnie wpływa na te osoby, musimy pamiętać, że tak duże skupiska ludzkie są ogniskami infekcji i chorób, jak rotawirus, które dla niemowląt mogą być śmiertelne. Ponadto w takich miejscach nie ma dostępu do opieki medycznej dla ciężarnych i noworodków. W końcu wśród kilku tysięcy gości punktów recepcyjnych stanowią oni 1-2 procent – mówi Anna Kłos, koordynatorka pomocy humanitarnej dla uchodźczyń z Ukrainy w Domu Matki.
W Domu Matki mamy z dziećmi nie tylko znajdą schronienie, ale również otrzymają pomoc psychologiczną, edukacyjną oraz zawodową. Jednocześnie będą miały do dyspozycji pokoje pozwalające na różnorodne formy spędzania czasu z dziećmi.
Siedmiodniowy noworodek w hali
Anna, która koordynuje tu pomoc humanitarną, po latach pracy dla korporacji z branży kosmetycznej stwierdziła, że chciałaby robić w życiu coś ważniejszego niż planowanie, ile pomadek do ust się sprzeda. Dlatego zaczęła angażować się w rozmaite akcje dobroczynne. Pomocą Ukraińcom zajęła się, gdy obok jej domu, w hali sportowej na Białołęce, powstał ośrodek dla uchodźców.
– Zaczęłam zanosić tam potrzebne rzeczy, włącznie z żelaznym zapasem własnoręcznie zawekowanego leczo, zanim jeszcze ktokolwiek zorganizował catering. Później przeczytałam dramatyczny apel punktu na Modlińskiej o poduszki, który pojawił się o godz. 1.30 w nocy. Akurat przyjechało kilkaset osób więcej, niż się spodziewano, a w punkcie nie było ani jednej poduszki. To było po promocji w Ikei, więc miałam cały samochód poduszek, które miałam zawieźć po weekendzie gdzie indziej. Ale zawiozłam na Modlińską i tam zostałam jako wolontariuszka – wspomina Anna.
Najmłodszy gość, którego spotkała na Modlińskiej, miał siedem dni.
– To było na początku wojny, dlatego szybko znaleźliśmy jemu i jego mamie dobry dom. Jednak teraz znalezienie w Warszawie domu dla takiej rodziny graniczy z cudem. Tymczasem dociera do nas coraz więcej matek z małymi dziećmi. Sytuacja humanitarna w niektórych miejscach w Ukrainie jest dramatyczna i kobiety decydują się uciekać, mimo że taka podróż z noworodkiem jest bardzo niebezpieczna – opowiada Anna.
Podkreśla, że uchodźcy w Warszawie i innych dużych miastach i tak są w lepszej sytuacji, bo mają łatwy dostęp do opieki medycznej, a społeczności są duże i mocno zaangażowane, więc zawsze można liczyć na pomoc.
– Wiem jednak o miejscach w Polsce, gdzie nie tylko brakuje żywności, ale "luksus" ośrodka dla ciężarnych polega na tym, że w przeciwieństwie do innych ośrodków jest ogrzewany. Są w Polsce miejsca, gdzie ludzie przebywali w zimne noce bez ogrzewania albo pod gołym niebem – mówi Anna.
Niemowlętom zagrażają wirusy
Jako mama dwóch synów – 3,5-letniego i półtorarocznego – nie mogła przychodzić na Modlińską tak często, jakby chciała. Dlatego w tygodniu pomagała zdalnie, szukając domów dla uchodźczyń i koordynując różne akcje. W weekendy zawsze była na miejscu.
Dwa tygodnie temu Anna spotkała na Modlińskiej Ukrainkę, która poprzedniego dnia przyjechała z trójką dzieci, w tym z jedenastodniowym noworodkiem.
– Nie wiem, czy bardziej przeraziło mnie to, że dziecko ma jedenaście dni, czy to, że było od nocy w ośrodku, a gdy się o tym dowiedziałam, było już późne popołudnie. Gdy zamykam oczy, wciąż widzę w hali na łóżku polowym to maleństwo, które jeszcze było czerwone i tak małe, że zmieściłoby się na poduszce. Wszczęłam alarm, ponieważ warunki w halach zagrażają życiu takiego maleństwa. Wystarczy, że złapie rotawirusa i bez szybkiej interwencji może stać się tragedia – opowiada Anna.
W ciągu kilku godzin udało jej się znaleźć rodzinie tymczasowy dom.
– Była to najlepsza niedziela od bardzo dawna, ale w poniedziałek o 8 rano dostałam telefon, że matka i rodzeństwo mają objawy rotawirusa. Byłam przerażona, że zareagowaliśmy za późno i że się nie udało go ochronić. Dziś się śmieję, że zrobiłam deal z Panem Bogiem, bo pierwszy raz od dzieciństwa się modliłam. Prosiłam, żeby maleństwo było zdrowe. I było, za to ja następnego dnia dostałam rotawirusa. Mama wraz z dziećmi jest zdrowa, są już w długoterminowym domu, gdzie otacza ich ciepło i przyjaźń Polaków, którzy postanowili ich przyjąć do siebie – mówi Anna.
Potrzebny dom dla ciężarnych i mam z dziećmi
Podobnych historii było więcej. Anna znalazła nowe schronienie dla mamy siedmiomiesięcznego chłopca, który po pobycie w szpitalu spowodowanym rotawirusem został wypisany z antybiotykiem "do domu", czyli wrócił z mamą do hali.
– Mieliśmy dzieci mające miesiąc, trzy, cztery. Były ich już dziesiątki. One nigdy nie powinny do nas trafić i przebywać w takich skupiskach ludzkich. Powinny mieć swoje czyste łóżka, spokój i ciszę. Bez masy przerażonych, często chorych ludzi dookoła – mówi Anna.
Dlatego, choć Annie udało się pomóc dzieciom i ich mamom, ich historie uświadomiły jej, że kiedyś może przyjść dzień, w którym nie uda się zadziałać na czas i stanie się tragedia.
Zaczęła więc zabiegać o powstanie jakiekolwiek miejsca, w którym mogłyby znaleźć schronienie kobiety ciężarne i matki noworodków. Wkrótce dowiedziała się, że podobną potrzebę dostrzegła firma Provident, która zamierza stworzyć taki ośrodek na Białołęce. Anna natychmiast nawiązała z nią współpracę.
– Ośrodek jest naturalną kontynuacją naszego zaangażowania na rzecz kobiet. Skuteczna pomoc musi być systematyczna i długofalowa, dlatego chcemy poprzez Dom Matki nadać naszej aktywności społecznej i wolontariackiej nowy, kompleksowy wymiar – mówi Agnieszka Kłos-Siddiqui, prezeska zarządu Provident Polska.
Anna Majchrzak, wiceburmistrzyni Białołęki i Agnieszka Kłos-Siddiqui, prezes Provident Polska otwierają Dom Matki na warszawskiej Białołęce Fot. materiały prasowe
Pomagają wolontariusze i samorząd
Dom Matki docelowo będzie gościć 40, a w razie potrzeby nawet 63 osoby. Ośrodek, prowadzony przy współpracy z organizacją pozarządową, będzie stale finansowany przez Provident i podmioty współpracujące, a także wspierany poprzez wolontariat pracowniczy.
– Od lat angażujemy się w inicjatywy wolontariackie. Wraz z wybuchem wojny w Ukrainie nasi pracownicy i doradcy klienta zaangażowali się w wiele akcji pomocowych. Prace remontowe przy Domu Matki zajęły trzy tygodnie i wzięło w nich udział 70 wolontariuszy. Łącznie poświęcili na prace ponad 400 godzin – mówi Agnieszka Krajnik, ekspertka ds. zrównoważonego rozwoju i komunikacji wewnętrznej w Provident Polska.
Do współpracy przy projekcie włączył się też samorząd Białołęki, który zapowiedział m.in. pomoc w szukaniu miejsc w szkołach i przedszkolach dla podopiecznych oraz wsparcie w sprawach urzędowych.
– Miejsca dla samotnych mam z dziećmi i program pomocy kobietom w trudnej sytuacji życiowej to cenna inicjatywa, zwłaszcza że ośrodek jest finansowany z prywatnych środków. To będzie ważne uzupełnienie pomocy, której od lat udziela warszawski samorząd – mówi Grzegorz Kuca, burmistrz Białołęki.
Ostatnio, gdy jedna z Ukrainek w 32. tygodniu ciąży tuż przed otwarciem Domu Matki urodziła wcześniaka, Anna była bardzo zadowolona, że rodzina musi jeszcze zostać w szpitalu. Wiedziała, że gdy zostanie wypisana, Dom Matki będzie już działał i mama z noworodkiem nie będą musieli wracać do hali.
Dom Matki powstał na warszawskiej Białołęce Fot. materiały prasowe
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.