Pierwsi nie tłumaczyli nic. Nie podawali powodów. Po prostu oznajmiali: tego a tego dnia, o tej a o tej godzinie wyruszacie.

Dla drugich nie było miejsca na sprzeciw. Do autobusów wsiadali nieświadomi, że tam, dokąd jadą, nie dojeżdża żaden autobus ani nawet samochód. Oddalali się od miasta w stronę wybrzeża w ciszy. U brzegu czekał już prom, kierunek – niewielka, skalista wyspa.

Dopiero wtedy ktoś zapytał: „O Boże, czy to jakiś obóz pracy?!".

Mieli być chciani i wolni, a tamten odcięty od reszty świata kawałek lądu wyglądał raczej na bezludną pułapkę, z której nijak nie można się wydostać. Ci, którzy ledwie dwie dekady wcześniej przeżyli Zagładę, wspomną później, że zgromadzono wszystkich Żydów w jednym miejscu, trochę jak w getcie.

Pozostało 92% tekstu
Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.