Znowu przełamuje pani tabu. W krótkometrażowej "Victorii", która wchodzi do kina 17 marca, gra pani Amelię, 60-latkę i wierną żonę, która po trzech dekadach małżeństwa po raz pierwszy w życiu odczuwa orgazm. Co więcej – podaruje go sobie sama: dzięki wibratorowi, który przypadkowo trafia pod jej drzwi.

Ta historia brzmi jak przepis na farsę, prawda? A jednak "Victoria" z komedią niewiele ma wspólnego. To nie jest też film tylko o seksie i seksualności. Ta niecodzienna, przypadkowa przesyłka, którą Amelia znajduje pod drzwiami, staje się stymulatorem wielu zmian w jej życiu. I to na wielu polach. Stopniowe odkrywanie własnego ciała zbiega się z odkrywaniem kolejnych etapów wolności w jej życiu, z wejściem na drogę emancypacji. W momencie, kiedy ten proces się dokonuje, daje Amelii absolutną słodycz wyzwolenia. Jest też gorzki element tej opowieści: fakt, że człowiek może spędzić całe lata pod kloszem, będąc właściwie niewolnikiem ciasnego gorsetu stworzonego ze społecznych oczekiwań i stereotypów.

Pozostało 91% tekstu
Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.