Nie czytałam komiksów o „Sandmanie", nie miałam więc wobec ich serialowej ekranizacji żadnych oczekiwań. Nie wyobrażałam sobie tych czy innych aktorów, nie miałam ulubionej historii, która koniecznie musiała się w niej znaleźć. Nie czekałam na serial. Po prostu. Ale bardzo się cieszę, że go dostałam.

„Sandman" zaczyna się w roku 1916, gdy pewien angielski mag-amator pragnący pojmać Śmierć i zmusić ją do przywrócenia do życia ukochanego syna, łapie zamiast niej jej brata – Sen, tytułowego Sandmana. Pozbawiony swoich atrybutów: woreczka z piaskiem, który niesie sen, hełmu, dzięki któremu nie poznajemy jego twarzy i rubinu, który ma moc spełniania sennych marzeń, Władca Snów nie ma porywaczowi niczego do zaoferowania. Spędza w zamknięciu ponad sto lat, podczas których jego królestwo Śnienie, w którym mieszkają sny i koszmary, i w którym wszyscy spędzamy jedną trzecią życia, popada w ruinę.

Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.