Nie mam materiału do komentarza o najlepszej kochance. Przyszedł jeden list od sfrustrowanego spadkiem sprawności seksualnej mężczyzny o wspaniałej, atrakcyjnej żonie i jego kochankach - dostarczycielkach niezapomnianych doznań. W odpowiedzi przypomniał mi się odgrzany przez Slavoja Žižka dowcip. Zapytano Marksa, Engelsa i Lenina, kogo wolą: żonę czy kochankę. Marks odpowiada: żonę. Engels: kochankę. A Lenin mówi: obie. Wszyscy się dziwią: "Jak to, Lenin, z ciebie taki asceta, więc na co ci i żona, i kochanka?". A Lenin odpowiada: "Jak to po co? Kochance będę mówił, że jestem u żony, a żonie, że u kochanki". "No, ale co będziesz robił w tym czasie?" Lenin na to: "Jak to co? Uczył się" (na ścianach w szkołach kiedyś wisiało przesłanie Lenina do młodych: "Uczitsia, uczitsia, uczitsia").

PRZECZYTAJ LISTY

I wychodzi na to, że towarzysz Lenin trafił w punkt, chociaż jedynie w teorii, bo jak wiemy, zakończył życie z powodu jednej z powszechnie znanych chorób przenoszonych drogą płciową.

Gdy myślę o żonach i kochankach, po raz setny ciśnie mi się do głowy syndrom Madonny i Ladacznicy oraz dylematy, co my jako kobiety mamy wybierać, nawet jeśli nie jest to wybór chciany. Obwiniałam za to kulturę, męskie schematy myślenia, że żona to ta od ogniska domowego, a kochanka - od hotelowych pokoi, ale szybko uświadomiłam sobie, że ta dychotomia dotyczy kobiet w tym samym stopniu. Zabijamy się własną bronią. Wpadamy w podobny schemat.

Miotamy się pomiędzy syndromem zimnego drania lub hydraulikopolicjanta w opozycji do przyjaciela, czułego misia i romantycznego gruźliczego kochanka.

To stare prawdy, że w namiętności najdłużej pozostajemy pod wrażeniem odbicia w czyichś oczach, że najłatwiej nas uwieść poprzez uszy - kiedy słyszymy to, co chcemy usłyszeć. Czyżby gra iluzji okazywała się najbardziej podniecająca? Žižek - za Kunderą i Lacanem i wieloma innymi męskimi "teoretykami seksu" - pisał przecież, że najbardziej podniecające jest pożądanie samego pożądania, tzw. gonienie króliczka. Trzymając się tej perspektywy, wychodziłoby na to, że najlepszym kochankiem powinien być tropiciel królików. Ta mizoginiczna opinia być może dlatego ma tylu zwolenników, że istotnie tak jest, iż mężczyźni po złapaniu zdobyczy nie mają potem większego problemu z cielesną gratyfikacją. My, kobiety, okazujemy się bardziej pragmatyczne, bo chcemy faktów w postaci satysfakcji seksualnej z orgazmem włącznie.

I co wtedy?! Ciało nie kłamie. Rozbuchane wyobrażeniami ciało częściej, niżbyśmy sobie tego życzyli, gaśnie w zderzeniu z rzeczywistością. Bo w łóżku jest jakiś człowiek. I okazuje się, że hydraulikopolicjant bardziej przejmuje się swoim penisem niż nami, pan Grey ma problemy z erekcją, bo ma podwyższony poziom stresu, a zimny drań. szkoda gadać. Kiedy sięgamy do drugiej opcji, okazuje się, że romantyk nie wie, co zrobić z rękami, przyjaciel zamiast gry wstępnej rozwodzi się na temat swoich problemów z innymi kobietami, a pan Misio ciągle pyta: "Czy ci było dobrze, kochanie?", przerywając w najlepszym momencie.

Zarówno z listów, jak i moich gabinetowo-warsztatowych doświadczeń wynika, że udany seks nie wynika bezpośrednio z miłości. Osoba, którą kochamy, może nas seksualnie wygaszać, a przelotny kochanek (zwłaszcza zagraniczny - ciekawe dlaczego?) może sprawić, że chcemy więcej i więcej. Omamione tradycją romantyczną, "piorunem sycylijskim", podziałem na rozważne i romantyczne, wrzucając do jednego worka namiętność i miłość do grobowej deski, same stajemy się ofiarami seksu, takiego, w którym "prawie" robi różnicę. Czyżby miłość to za mało? Nie. Po prostu jakość seksu nie wzrasta proporcjonalnie do siły uczucia. Tu te prawa nie działają. Jakaś inna zmienna jest ważna. Ilustruję to listem: "Kiedyś myślałam, że prawdziwy dobry seks bierze się z miłości. Więc uprawiałam go tylko z osobami, które kochałam i z którymi byłam w związku. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy zorientowałam się, że seks i miłość niekoniecznie idą w parze!".

Oczywiście, że miłość jest cudownym spoiwem, ale nie załatwia całej sprawy.

Kluczowym słowem okazuje się poczucie bezpieczeństwa. Ważne są też zaufanie i akceptacja, otwartość, poczucie humoru! Będę patriotką w tym względzie - przecież polscy mężczyźni też bywają tacy. Wystarczy trochę dystansu do lokalnej polityki.

Seks to "gra zespołowa", a nie rywalizacja między dwoma zawodnikami. Kolejna ilustracja: "Lubi mnie przytulać, całować. Widzę w jego oczach, że naprawdę mnie kocha. Dzięki temu bardziej eksperymentujemy z seksem - jest przy tym dużo zabawy i pasji. Jest moim najlepszym kochankiem. Seks to gra zespołowa, wszystko można dogadać, popróbować, pod warunkiem że czujemy się przy sobie bezpiecznie. Kiedy uprawiamy seks i oddaję mu kontrolę, ufam mu i wiem, że wystarczy tylko jedno moje słowo i on przerwie grę. Jest jeszcze tyle nowych rzeczy do wypróbowania i odkrycia, jestem szczęśliwa, że znalazłam osobę, z którą mogę cieszyć się seksem".

W 2001 roku Rosemary Basson opisała tzw. cyrkularny model reakcji seksualnej kobiet, w którym pożądanie nie zawsze musi poprzedzać podniecenie, lecz może być również jego skutkiem. Dotychczasowe rozumienie kobiecego pożądania było nierozerwalnie łączone z romantycznymi uczuciami i obecnością fantazji seksualnych. Po 2008 roku w wyniku badań okazało się, że pojawianie się spontanicznego pożądania, którego konsekwencją jest podniecenie, wcale nie jest zjawiskiem powszechnym. U wielu kobiet pojawiało się także lub wyłącznie pożądanie reaktywne, tzw. pożądanie w odpowiedzi, wyzwalane przez konkretną sytuację seksualną, czyli. zachowania kochanka! W jej modelu udany kontakt seksualny ze strony kobiet rozpoczyna motywacja do odczucia bliskości i intymności. Jeśli je mają w relacji na poziomie głowy (dobrze się czują w obecności tej osoby) i ciała (stymulacja jest właściwa), to doznają podniecenia, które pociąga za sobą uczucie pożądania i dalsze pobudzenie.

I to jest główna konkluzja po przeczytaniu listów: "Uprawia ze mną wiele rodzajów gry wstępnej, np. nazywa się feministą. Innym razem oburza się, kiedy narzekam na swój wygląd. Uważa, że jestem piękna i seksowna. Jego piękne słowa sprawiają, że ochota na seks przychodzi często. Mamy bliską relację, nie obrażamy się, tylko rozmawiamy. Każde z nas jest zupełnie inne, ale w łóżku te różnice znikają".

Właściwie definicja dobrego kochanka staje się prosta: to zwyczajny, myślący mężczyzna z adekwatnym poczuciem własnej wartości. I w tym miejscu mogłabym zakończyć, bo reszta z tego wynika. To taki ktoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, że seks to spotkanie z drugą osobą, nie szuka zdobyczy ani potwierdzenia swoich umiejętności, nie działa według schematu, słucha, komunikuje się, potrafi być zabawny lub na serio - zależnie od potrzeby. A przede wszystkim nie boi się kobiet i bliskości! Myśli, czuje, uczy się. Zakończę maksymą Vingoe Phan: "Jedna noc z mądrym warta jest więcej niż rok pieszczot głupca".