Jakie jest pani pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

W ogóle nie pamiętam z dzieciństwa dobrych rzeczy, mam pojedyncze wspomnienia i najczęściej bardzo przykre, pamiętam sytuacje, które mnie w jakiś sposób rąbnęły. Miałam może pięć lat, mieszkaliśmy w dwóch pokojach w mieszkaniu służbowym na Wawelskiej. W większym mieszkała moja mama z tatą, ze mną i moim bratem bliźniakiem Krzysiem. Drugi pokój zajmowała Wanda. Do jej pokoju nikt oprócz Krzysia nie mógł wchodzić. Więc oni się tam bawili, a ja się nudziłam. Otwierałam szafę, ubierałam się w buty i sukienki mamy, przeglądałam w lustrze i wydawało mi się, że jestem księżniczką. A Wanda wylatywała z pokoju, krzycząc: "Znowu narobiłaś bałaganu!". I kazała mi sprzątać.

Gdzie byli w tym czasie mama i tata?

Mama studiowała medycynę, szukała swojej drogi naukowej, mentora, który się nią zajmie i przy którym dokona wielkiego naukowego odkrycia. Marzyła, że będzie drugą Marią Skłodowską-Curie. Rzadko bywała w domu, uciekała od domowych obowiązków. Pamiętam mamę punktami, najczęściej była w domu w weekendy i święta, uczyła nas robić zabawki na choinkę z wydmuszek i papieru kolorowego.

Ojca też nigdy nie było, był biologiem, całymi dniami pracował w Instytucie Pasteura. Miał laboratorium ze zwierzątkami, robił doświadczenia. Były tam świnki morskie i króliki, więc czasem tam chodziłam. Pamiętam, że ojciec zawsze był z jakąś panią. Te panie się do niego tuliły, a dla mnie były słodkie i kochane. Przez serce dziecka chciały dotrzeć do serca taty. Mój ojciec podrywał wszystko, co się rusza. Wszystkie kobiety musiały być jego. Był bardzo przystojnym mężczyzną, wysokim, miał nordycką urodę, prosty nos, szare, duże oczy. Baby za nim szalały. Był też bardzo dowcipny, mądry i oczytany. Wciąż tworzył jakieś wierszyki, wymyślał nam imiona - ja byłam Ciartka Niedorajdka, mój brat Ciuciuś, bo był taki ciu-ciu-ciu słodki. Łepek cały w złotych loczkach, niebieskie oczki, prosty nosek. A ja byłam brzydka, wszyscy tak mówili. Podobno ojciec, kiedy mnie pierwszy raz zobaczył, powiedział: "Skrzyżowanie starego Żyda z małpą".

Wanda w tym czasie sprzątała, gotowała i zajmowała się wami. Lubiła ją pani?

Kochałam ją! Tylko taką nieodwzajemnioną miłością. Ciągle zabiegałam o jej względy, zupełnie bezskutecznie. Nawet kiedy już byłam dorosła, kiedy zdawałam na studia. Powiedziała: "Jesteś debilką i się nigdzie nie dostaniesz". Po pierwszym roku pojechałam do niej, żeby pokazać jej dyplom dla najlepszej studentki na roku, a ona na to: "Idź już, bo nie mam czasu". Zawsze mi źle życzyła, przez całe życie.

Dlaczego?

Teraz, jak to roztrząsam, to wydaje mi się, że była zazdrosna o uczucia, które moja mama i ojciec poświęcali mnie. Wszystko miało być dla niej i dla Krzysia, który był taki śliczny i mądry. A ja miałam zespół Aspergera, zresztą tak samo jak moja córka i wnuczka, a wcześniej także moja mama, chociaż wtedy jeszcze nie był diagnozowany. W tym zespole typowe są potworne problemy w szkole podstawowej. Zanim taki osobnik dojrzeje, to się zachowuje jak przygłup. I dlatego Wanda oceniała mnie jako kompletną idiotkę. Nie potrafiłam się nauczyć literek, a Krzysio już czytał i liczył.

Dzieci z zespołem Aspergera nie są akceptowane przez rówieśników. Dlatego jeżeli takiemu dziecku się trafi przyjaciółka, to jest cud i ono bardzo tę przyjaźń ceni. Moja matka miała w podstawówce jedną jedyną przyjaciółkę - Wandę. Kochała ją jak siostrę. Musiała zawsze być koło niej, jak jej nie było, to się źle czuła. A ojciec był bardzo zaborczy, chciał mieć mamę tylko dla siebie i mieć na nią całkowity wpływ.

Zakochała się w nim, kiedy miała 12 lat, szalenie jej imponował. Od dzieciństwa marzyła, że będzie wielkim naukowcem, a on był taki mądry! Wzięli ślub we wrześniu 1939 roku, pod bombami nieomal, miała 18 lat. Tylko że po ślubie była strasznie samotna, bo Wisłocki wszystkich od niej odsuwał.

Był egocentrykiem.

Potwornym. To był szalenie zimny człowiek, który dążył tylko do swojej przyjemności. Tak go wychowała matka. Był jedynakiem, najważniejszym, cudownym. Takie wychowanie jedynaków jest zgubne, ci ludzie potem nie są w stanie zakładać rodzin.

A moja mama - tak samo jak ja - jak kocha, to całym sercem, i ludzi, których kocha, lubi mieć jak najbliżej koło siebie. I dlatego moja rodzina zawsze trzyma się razem. Jak z mężem jedziemy na wakacje i wynajmujemy łódź, to zaraz rodzina i znajomi też wynajmują i wszyscy razem płyniemy. Więc moja mama po ślubie strasznie tęskniła za Wandą.

Musiała się źle czuć w domu również dlatego, że nie lubiła sprzątać i gotować.

Nigdy. A Wanda to była taka typowa kobietka, trochę w stylu Marilyn Monroe - loczkowata, złota, lekko pulchniutka i słodka. Panowie się nią zachwycali. Gotowała, sprzątała, pięknie się ubierała, bardzo dbała o siebie. Całkowite przeciwieństwo mojej mamy, którą kiedyś okrzyknięto najgorzej ubraną kobietą w PRL-u. Nie przejmowała się modą, ubierała się w to, co jej się podobało. A że podobało jej się spodnium w kolorowe kwiaty i chustka na głowie, to tak chodziła i miała w nosie, co inni powiedzą.

Więc wymyśliła, że ściągnie Wandę do siebie i pomoże jej skończyć szkołę średnią, bo ona zawsze miała problemy z nauką. Ale jak przekonać Stasia, żeby jej nie wykopał? Podsunęła mu ją, delikatnie mówiąc.

Tak na chłodno podsunęła ukochanemu mężowi inną kobietę?

Na początku chciała, żeby to był czysto koleżeński układ. Ale bardzo szybko zorientowała się, że jeżeli nie zgodzi się, żeby jej ukochany Stasio sypiał z Wandą, to on ją po prostu wygoni. A mama nie chciała, żeby ją wyganiał. Innego wyjścia nie było.

Czyli to nie było tak, że Michalina Wisłocka była wyjątkowo seksualnie wyzwolona?

Wtedy nie. Szła na ustępstwa. Również dlatego, że była całkowicie fizycznie niedopasowana z Wisłockim. To się bardzo rzadko zdarza. Szalały za nim wszystkie panie, włącznie z Wandą, a moja mama najchętniej by z nim w ogóle nie sypiała. Seks z nim nie dawał jej żadnych przeżyć, godziła się na to, bo tak trzeba. Dlatego nie była zazdrosna o seks z Wandą, tak samo jak nie była zazdrosna o tabun bab, z którymi on sypiał. A on tłumaczył: "Przelecę je tylko, a ciebie kocham". To było dla niej ważne - ta piękna, wyidealizowana miłość. To, że on nie kocha Wandy, tylko ją.

A kochał?

Gdzie tam! On kochał tylko siebie. Ale mama jeszcze tego nie wiedziała. W trójkącie na początku czuła się dobrze. Była szczęśliwa, że ma z kim gadać, plotkować godzinami. Tylko że Wanda szybko się w Stachu zakochała. Mama akurat chorowała na tyfus, leżała w łóżku, miała ogoloną głowę, a oni za ścianą sobie świergotali. Poczuła się odtrącona i przez męża, i przez przyjaciółkę. I niedługo potem strasznie zapragnęła dziecka. Chciała wreszcie mieć kogoś do kochania, kto będzie tylko jej. Przestała uważać, ale i tak nie zachodziła w ciążę. Lekarze mówili, że z nią wszystko w porządku, więc zaczęła ciągać Stacha po lekarzach. I w końcu któryś powiedział mu, że ma sobie zbadać nasienie. On się obruszył: "Ja? Taki wspaniały mężczyzna mam mieć problem z nasieniem?".

Mój tata stosował wobec wszystkich kobiet stosunek przerywany jako środek antykoncepcyjny. Był zimny i wyrachowany, więc świetnie mu się to udawało. No, może od czasu do czasu coś mu się trafiło. Raz się zdarzyło, że zrobił jednej pani bliźniaki. Rzucił ją, ona chciała popełnić samobójstwo i wtedy straciła tę ciążę. Mój tata bardzo źle traktował wszystkie swoje kobiety. Po mamie miał jeszcze cztery żony i wszystkie małżeństwa rozpadły się z powodu jego licznych zdrad. Ale jak mu wtedy lekarz taką straszną rzecz powiedział, to przestał przerywać stosunki. I raz-dwa-trzy Wanda była w ciąży.

Nieślubne dziecko to był wtedy skandal.

Właśnie. Więc Wanda powiedziała, że nie będzie chować tego dziecka. Była bardzo drobnomieszczańska, aż dziwne, że się w ogóle zgodziła na trójkąt. Mama z tatą namówili ją, żeby jednak urodziła, tak żeby Michalina, nie mogąc mieć swoich dzieci, miała chociaż dziecko ukochanego Stasia. Ale po miesiącu okazało się, że mama też jest w ciąży. Bardzo się ucieszyła. Ale pojawiło się pytanie, jak tę sytuację rozwikłać. Postanowili, że urodzą obie.

Mama eksponowała swój brzuch, Wanda ukrywała, nosiła luźniejsze sukienki. Ale jak jej ciąża zaczęła być widoczna, obie wyjechały na wieś. Wanda urodziła w domu, a mama ponad miesiąc później w szpitalu, bo miała jakieś problemy z ciążą. Akuszerka za odpowiednią opłatą wypisała zaświadczenie, że urodziły się bliźnięta. Mama poszła z tym zaświadczeniem do urzędu stanu cywilnego, gdzie zarejestrowano mnie i Krzysia jako bliźnięta. I z tymi bliźniętami obie wróciły do Warszawy.

Jak im się udawało ukryć tę relację przed rodziną i sąsiadami? Przecież mieszkali we trójkę.

Tata i Wanda nigdy się publicznie nie tulili, nie całowali, nie trzymali za rączki. Przy mamie zresztą też nie. Sąsiedzi słyszeli, że mówimy do Wandy "ciociu" i nie dopytywali się, kto to taki. Wobec rodziny Wanda występowała jako przyjaciółka mamy, która w Warszawie nie ma gdzie mieszkać i której mama pomaga przy studiach. Ale jej mama chyba wiedziała, co się dzieje. Nigdy o tym nie rozmawiały, ale mama po jej oczach widziała, że babcia rozszyfrowała tajemnicę bliźniaków. Była bardzo mądrą kobietą.

Podobno po wojnie brakowało mężczyzn i często się zdarzało, że mężczyzna miał na boku drugą rodzinę. Możliwe, że również dlatego tata miał takie udane polowania.

Michalina nie była zazdrosna. A Wanda?

Bardziej. Ojciec nawet na wakacje jeździł z kochankami. Wandzie szybko ta miłość do niego przeszła. Po kilku latach trójkąt zaczął się rozpadać, zaczęły się animozje. Mama uciekała w naukę, Wanda miała dosyć bycia darmową gosposią i nianią. Nie chciała przez całe życie być tą trzecią. Poznała Janka, sympatycznego i przystojnego faceta, który się jej oświadczył. Wtedy mój tata się zdenerwował. Wanda bez jego zgody ośmiela się odejść? Jeżeli już, to on może pogonić babę, ale nie baba jego! Chciał ją za wszelką cenę zatrzymać. Powiedział, że rozwiedzie się z Misią, ożeni z nią i dalej będą razem, tylko w innym układzie. Wanda i tak odeszła, ale nie omieszkała mamy o całym zdarzeniu poinformować. I mamie wtedy pękło serce. O seks nie była zazdrosna, natomiast o uczucia i miłość - jak najbardziej. Wtedy kazała ojcu się wynosić, a właśnie przeprowadzili się do nowego, większego mieszkania. Ojciec nie chciał. Przecież wygodnie mu było mieć żonę, która nie jest zazdrosna. A mama w trakcie przeprowadzki znalazła stosy pornograficznych zdjęć ojca z różnymi babami. Zagroziła, że pokaże zdjęcia w pracy, a on przelatywał wszystkie panie profesor, panie adiunkt, panie dyrektor. Byłby skończony. Przeraził się i zgodził na wszystko. Mama bardzo przeżyła to rozstanie, wylądowała w szpitalu.

A pani i Krzyś?

Mieliśmy wtedy po siedem lat. Jak zabierał resztę rzeczy, to się na nas nadział. Spojrzał na nas i powiedział: "Pamiętajcie, wstrętne bachory, żeby nie przyszło wam do głowy, że macie ojca. Nigdy nie wolno wam nawet do mnie zadzwonić. Od dzisiaj nie mam dzieci". Odwrócił się i wyszedł. Mój brat załamał się kompletnie. Płakał przez rok, moczył się w nocy. On był zawsze zapatrzony w ojca, który miał go gdzieś kompletnie, który uciekał z domu, ponieważ nie lubił małych dzieci i nie chciał się nami zajmować. Ja nie przeżyłam tego tak mocno, byłam bardziej uczuciowo związana z mamą.

Jak mama sobie poradziła nagle sama z dwójką dzieci?

W ogóle sobie nie poradziła. Właśnie skończyła studia i zaczęła karierę naukową, jeździła do pracy do Białegostoku. Zatrudniła jakąś gosposię, ale tak naprawdę nikt nas nie pilnował. Ja miałam same dwóje, Krzyś w ogóle nie chodził do szkoły. Mama poszła na wywiadówkę i dowiedziała się, że ma 180 dni nieobecności. Wtedy zadzwoniła do Wandy się pożalić, a ta przyjechała, spakowała Krzysia i go zabrała. Krzyś nawet się ucieszył, bo za nią tęsknił, zawsze go rozpieszczała. A z mamą się pokłóciły i nie odzywały do siebie przez wiele lat.

Tylko że Wanda nieuczciwie się zachowała wobec Janka, bo nie powiedziała mu, że to jej dziecko. Janek przez lata pluł jadem na moją mamę, bo uważał, że tak po prostu oddała dziecko koleżance.

Ale panią naprawdę oddała koleżance.

Zawsze umiała się tak ustawić, żeby unikać obowiązków. Już pół roku po naszym urodzeniu stwierdziła, że muszą z Wandą studiować, a nie niańczyć bachorki. W moim domu mówiło się o nas "bachorki", ale nie w sensie negatywnym. Dla mnie to jest piękne słowo, też czasem tak mówię o swoich dzieciach. Więc oddała nas do swojej matki do Łodzi. Babcia przez półtora roku nas wychowywała, po czym zadzwoniła, że już nie może, bo jest chora, więc mama musiała, niestety, zabrać nas z powrotem.

Po tym, jak Wanda zabrała Krzysia, mama oddała mnie na dwa lata matce chrzestnej. Odwiedzała mnie czasami, chociaż nie za często, bo wreszcie miała swobodę i mogła się oddać naukowym pasjom. Matka chrzestna była bardzo ciepłą osobą, miała jedno swoje dziecko, a brat mamy też podrzucił jej swoje córki, bo się rozwiódł. Tylko że ja nie potrafiłam się z matką chrzestną dogadać, byłam złośliwa i wredna. W ten sposób odreagowywałam to, co się wokół mnie działo. Krzyś zamykał się w sobie, a ja robiłam się coraz wredniejsza. W końcu mama mnie stamtąd zabrała. Ale niedługo potem ciężko zachorowała, musiała iść do szpitala. Ja miałam 12 lat. I wtedy mnie oddała swojej koleżance lekarce. Mieszkałam tam chyba z rok.

Kiedy wróciłam do domu, ciągle chorowałam. Nikt nie wiedział, co mi jest. W końcu okazało się, że jestem ciężko chora na gruźlicę węzłów chłonnych. Jako 14-latka trafiłam na dwa lata do sanatorium.

Mama panią odwiedzała?

Raz była. Przyjechała na cały dzień. Listów też prawie nie pisała. Bardzo za nią tęskniłam, ona była całym moim światem, ale innego życia nie znałam, nie wiedziałam, że może być inaczej. Więc nigdy nie miałam do niej żalu. W sanatorium zaczęłam pisać do Wandy. Tatę skreśliłam, a ona była dla mnie po mamie najbliższą osobą. Napisałam też do Krzysia. Od kilku lat nie widywałam go w ogóle.

W tym czasie Krzyś dowiedział się wszystkiego. Pokłócił się z Wandą i chciał wrócić do matki, zaczął się nawet pakować. I Wanda w czasie piekielnej awantury powiedziała mu, że jest jego matką. Usłyszał to Janek i o mało go z nóg nie ścięło. Do końca życia miał żal do Wandy, że mu wcześniej nie powiedziała. Nie mieli więcej dzieci, Janek był bezpłodny.

Krzyś był bardzo delikatnym chłopakiem, wrażliwym, ciepłym i uczuciowym. Nigdy nie poradził sobie z tą sytuacją. Już w szkole podstawowej zaczął palić i pić. W wieku 14 lat trafił do domu poprawczego. Potem zaczął jeszcze więcej pić, nie pracował, w jego domu była melina, staczał się, miał szemranych przyjaciół. Wanda mu woziła jedzenie, żeby nie umarł z głodu.

W końcu bardzo ciężko zachorował, dostał udaru mózgu. Był częściowo sparaliżowany, jeździł na wózku. Wzięłam go do siebie do domu, przez 15 lat się nim zajmowałam. Rok temu umarł.

A co robiła mama po rozstaniu z mężem, kiedy tak panią oddawała w różne miejsca?

Pracowała w szpitalach.

I romansowała.

Tak, ale ja o tym za dużo nie wiedziałam. Ci mężczyźni raczej nie przychodzili do domu, kiedy tam byłam, a jeżeli już, to ze względu na moje dziewicze oczy i uszka udawali przyjaciół. No, może później już taka głupia nie byłam. Jednych lubiłam, innych nie. Na przykład tego jej pierwszego, Jurka, którego spotkała po rozwodzie i który ją nauczył miłości, otworzył na seks, to od pierwszego spojrzenia polubiłam. To był facet, który się każdej kobiecie podobał.

Dużo było tych mężczyzn?

Nie wiem, ja ich nie liczyłam. Z tych ważniejszych: Fernandzio - mecenas, Włodzio - dyrektor Nowej Huty, Rysio - redaktor, który pomagał jej przy pisaniu "Sztuki kochania", Wieloryb - komandor marynarki. Przygód raczej nie miała, była bardzo kochliwa. Jak się zakochała, to ten mężczyzna stawał się dla niej całym światem. A potem bardzo szybko okazywało się, że w drugą stronę tak nie jest, że tylko ona widzi w nim królewicza z bajki. I tak było za każdym razem. Jeżeli chodzi o miłość, była nieskończenie naiwna. Kochała tak bardzo po babsku, kładła się na podłodze jak dywanik, by on mógł po niej stąpać.

Skoro tak kochała, to dlaczego już nigdy nie wyszła za mąż?

Miała propozycje od trzech z tych panów. Rysiek bardzo chciał się z nią ożenić i ona nawet była skłonna się za niego wydać, bo to był opiekuńczy, ciepły facet, ale jak powiedział, że musi mieć dziecko, to się wycofała. Miała bez przerwy kłopot, co zrobić z jednym dzieckiem, i wcale nie miała zamiaru mieć drugiego. Powiedziała: "Szukaj sobie żony, która ci urodzi dziecko". No to sobie znalazł. Potem byli niby już tylko współpracownikami i ta żona chyba w to wierzyła.

Włodek rozwiódł się ze swoją żoną i oświadczył się mamie. Ale ona nie chciała za niego wyjść, bo potrzebował takiej kobiety jak Wanda - piorącej, gotującej i czyszczącej. Taką miał żonę wcześniej i takiej sobie życzył. A ona się do tego nie nadawała. Jak sobie wyobraziła siebie gotującą obiadki i prasującą mu sztywne koszule, to jej się zrobiło słabo. Powiedziała mu, że nie jest szczotką do zamiatania, która w kącie stoi i można ją w każdej chwili wziąć. Jak tyle czasu zwlekał, to ona teraz już nie chce.

Wieloryb też coś mówił, że się rozwiedzie, to nawet sama słyszałam. Ale mama przypadkowo poznała jego żonę i powiedziała: "Tak cudownej kobiety w życiu nie widziałam. Między nami wszystko skończone!". Potem już tylko pisali do siebie listy.

Miłość miłością, ale miała dość trzeźwy ogląd swojej sytuacji.

Praca była zawsze na pierwszym miejscu. Nie chciała, by cokolwiek ją ograniczało.

Co pani mama miała w sobie takiego, że ci mężczyźni tak do niej lgnęli? Podobno nie była zbyt piękna.

Była przeciętnej urody. Ani ładna, ani brzydka, ale miała w sobie bardzo dużo uroku. Była bezpośrednia i była bardzo ciekawą kobietą. Oni się z nią nigdy nie nudzili. Poza tym od razu stawiała ich na piedestale. Facet, który jej się podobał, nie miał szans. Jak spojrzała na niego tymi kosymi oczkami, to od razu był jej. Zresztą co powoduje, że na piękną kobietę nikt specjalnie nie zwraca uwagi, a za średnio piękną mężczyźni uganiają się jak wściekli? Nie wiem.

Podobno Wieloryb usiłował panią pocałować.

Mama raczej nie kończyła związków definitywnie. Bardzo wielkie przyjaźnie z byłymi kochankami ciągnęły się do końca życia. Wieloryb też, zawsze jak przyjeżdżał do Warszawy, wpadał na godzinkę pogadać. Raz poszedł do mojego pokoju się pożegnać i zaczął mnie obcałowywać. Miałam 14 lat i to było dla mnie obrzydliwe. Opowiedziałam o tym mamie i tak się wściekła, że pogoniła Wieloryba na amen.

Rozmawiała pani z mamą o seksie?

Od przedszkola! Dla mamy nie było tematów tabu. Nie mogła zrozumieć, dlaczego możemy opowiadać ze szczegółami o ataku ślepej kiszki, a nie możemy opowiadać, że nam nie wychodzi w tych sprawach. Pamiętam taką scenę. Narysowałam dziwny rysunek i przedszkolanka spytała, co to. A ja mówię: "Macica!". I ona kompletnie zgłupiała. Wezwała rodziców, mówiła, żeby uważali, że dziecku nie można pokazywać takich rzeczy. Moja mama ciągle rysowała poglądowe plansze na studia, więc ja wszystko wiedziałam.

Interesowałam się rysunkiem, skończyłam szkołę sztuk pięknych w Łazienkach. Chciałam być artystką, ale potem mi przeszło. Pociągała mnie diagnostyka i leczenie. Może dlatego, że ciągle byłam w szpitalach? Atmosfera choroby zawsze mnie fascynowała. Byłam szczęśliwa w szpitalu, zdarzało mi się udawać chorą, żeby tam trafić.

Kojarzył się pani z mamą?

Nie wiem, po prostu to lubiłam. Stwierdziłam, że na akademię medyczną po szkole plastycznej się nie dostanę, więc umówiłam się z mamą, że załatwi mi korki i za rok podejdę do egzaminów. W czerwcu, tuż po maturze, poznałam męża.

Mama wyjeżdżała na miesiąc, więc spytałam się, czy będzie mógł zostać na noc. "Jesteś dorosła, rób, co chcesz". Andrzej zostawał na noc, uprawialiśmy petting na wszystkie możliwe sposoby, ale ja się strasznie bałam pierwszego razu. Jak mi mama opowiedziała o swoim, to mi się włosy zjeżyły i od tamtej pory myślałam, że to strasznie boli. Mama dziwiła się, że dziewczyny mówią, że to takie wspaniałe, bo ona nie wiedziała, czy uciekać, czy płakać. Kiedy wróciła, chciała mnie zbadać, a ja jej mówię, że do niczego nie doszło. Złapała się za głowę: "Boże drogi, ten chłop się nerwicy seksualnej nabawi przez ciebie! Jak się tak strasznie boisz, to ci wziernikiem załatwię tę błonę i będzie po krzyku". I w ten sposób pozbyłam się dziewictwa. Do dzisiaj mój mąż nie wierzy, że byłam dziewicą.

Jak wzięliśmy ślub, miałam niecałe 20 lat.

Kiedy pani przeczytała "Sztukę kochania"?

Od razu jak wyszła. Mama zaczęła pracować nad książką, jak kończyłam liceum. Po ślubie na parę lat właściwie straciłam z nią kontakt, od czasu do czasu dzwoniłyśmy tylko do siebie. Byłam zakochana, szczęśliwa, że wreszcie mam swój dom i to nie są tylko cztery ściany. Właściwie nie byłam ciekawa "Sztuki kochania".

Ale ta książka była rewolucyjna, pani rówieśniczki czytały ją z wypiekami na twarzach. Zawierała praktyczne porady - pozycje, techniki seksualne. Pani to nie interesowało?

To tak, jakby teraz pani nagle ktoś pokazał, jak wyglądają literki. Zachwyciłaby się pani? To było dla mnie jak alfabet, ja tym nasiąkałam od małego. Tam nie było nic, czego bym nie wiedziała. I byłam zdziwiona, jakie wrażenie książka robi na innych ludziach.

Podobna otwartość zresztą była u mnie w domu. Kiedyś syn przyszedł z przedszkola, miał może pięć lat i pyta: "Mamusiu, co to jest burdel?". Z tym miałam troszeczkę problem. W końcu powiedziałam, że to jest takie miejsce, do którego panowie chodzą, jak jest im smutno, i chcą, żeby jakaś pani ich przytuliła, a potem muszą jej za to zapłacić.

Moim dzieciom "Sztukę kochania" dałam do przeczytania, jak miały 10-12 lat. Proste rzeczy wyjaśniałam, a jak chciały szczegółów, to mówiłam: "Tu jest książka babci, umiecie czytać?".

A nie czuła się pani dziwnie, wiedząc, że mama pewnie pisała na podstawie własnych doświadczeń?

Szczegółów o seksie mamy dowiedziałam się dopiero po jej śmierci z jej pamiętników. To było trochę dziwne uczucie. Wcześniej czasem towarzyszyłam jej na wykładach i z sali padały pytania: "Tyle pani pisze o tych pozycjach, skąd pani to wie?". A mama na to: "Ślepy o kolorach nie napisze". Więc wiedziałam, że miała barwne życie.

Moja mama była zupełnie inna w seksie niż ja. Mnie się podobali mężczyźni energiczni w życiu, a kobiecy, delikatni i wrażliwi w seksie, bo ja byłam w seksie przewodnikiem. Natomiast moja mama, która w życiu była bardzo męska i energiczna, w seksie była małą, bezradną dziewczynką. I lgnęły do niej typowo męskie typy.

Spotkało ją z powodu książki trochę nieprzyjemności.

Jakie listy dostawała! W błocie ją kąpano równo. Nawet nie chciała tego czytać. Jacyś ludzie na przykład grozili jej, że jak tylko się pojawi na Targach Książki i będzie podpisywać "Sztukę kochania", to ją obleją kwasem solnym. Była bardzo psychicznie twarda, że się nie załamała po tym wszystkim.

Atakowano ją też, bo walczyła o upowszechnienie antykoncepcji.

Sama miała trzy aborcje. Kiedyś podczas rozmowy o antykoncepcji powiedziała mi, że chciała być uczciwa wobec swoich pacjentek i wypróbowywała na sobie wszystkie środki antykoncepcyjne, które polecali lekarze. Wynikiem tych prób były trzy niechciane ciąże: dwie z przypadkowych spotkań, jedna - noc po konferencji, dwoje ludzi, trochę chemii. Kiedyś po latach spotkała jednego z tych mężczyzn i kusiło ją jak diabeł, żeby mu powiedzieć, że ma 17-letnią córkę. Bardziej przeżyła usunięcie ciąży, w którą zaszła z mężczyzną, którego kochała. Dlatego tak walczyła o upowszechnienie antykoncepcji.

Ale prowadziła też wiele ciąż u kobiet, które bardzo chciały mieć dzieci, a im się nie udawało. Pamiętała również, jak bardzo kiedyś chciała zajść w ciążę.

Zmieniła się, kiedy wydała "Sztukę kochania"?

Bardzo. Całe życie marzyła o karierze, zawsze chciała odkryć coś ważnego. Na polu cytologii nie bardzo jej wychodziło, więc ta książka stała się zwieńczeniem jej marzeń. Stała się sławna, a każdy człowiek się zmienia, kiedy staje się sławny. Jeżeli ludzie, z którymi się stykasz, latami mówią ci, jaka jesteś cudowna, w końcu zaczynasz w to wierzyć. I to psuje ludzi. Nikt chyba nie jest odporny na takie uwielbienie.

Nie miała pomysłu na wakacje, więc jeździła z nami na Mazury. Jak moje dzieci były małe, stawialiśmy na brzegu jeziora przyczepę. Jak jej przynosiłam dziecko, to była obrażona, bo to przecież jej przyczepa, ona tam pisze książki. Nie chciała się zajmować wnukami. Ile razy ją o to prosiłam, to zawsze się źle czuła i serce ją bolało. Więc do tego się przyzwyczaiłam. Ale jak wywiesiła na przyczepie kartkę z godzinami, kiedy mogę do niej przyjść pogadać, to się wściekłam! Czasem zachowywała się jak rozkapryszona primabalerina, ale to nie była jej wina, to przyszło z dobrodziejstwem inwentarza.

Pani małżeństwo jest szczęśliwe?

Przez 35 lat kochaliśmy się jak dwa aniołki. Chciałam mieć męża, który będzie mi pomagał, będzie się mną opiekował, dla którego będę ważną osobą, nie takiego jak mój tatuś - i takiego miałam. Ale jak mąż skończył 60 lat, to mu serdeczny przyjaciel powiedział: "Po kopie to po chłopie". W sensie seksualnym. No to Andrzej postanowił sobie udowodnić, że jeszcze nie jest po nim. Skończyło się to krótkim romansem.

Wybaczyła mu pani?

Tak, ale nie zapomniałam. Trzeba trochę praktycznie myśleć. Przez tyle lat miałam cudownego męża, który mnie kochał i nosił na rękach. Chłop może zgłupieć, ale dlaczego ja miałabym w związku z tym po tylu latach zostać sama i nieszczęśliwa? Był najlepszym ojcem, kochał trójkę swoich dzieci.

Ja też byłam na każde ich skinienie, zawsze miałam dla nich czas. Wychowana w uczuciowej lodówce marzyłam, żeby stworzyć cudowną rodzinę. To był mój priorytet życiowy, zupełnie inny niż u mojej mamy. Praca była na drugim miejscu, chociaż też ją lubiłam. Pracowałam w szpitalu jako szef laboratorium.

Pani mama kochała, ale nie umiała przełożyć tego uczucia na codzienność. Pani umie.

Mama miała jakby rozdwojenie jaźni. Jedna Michalina to był człowiek, który dążył do celu po trupach. A druga Michalina to była słaba, kochająca kobietka, którą bardzo łatwo zranić. Tę pierwszą znałam ja, jej rodzina, znajomi. A tę drugą znali tylko jej mężczyźni. Poza tym moja mama brała z miłości, czerpała z niej obiema rękami. A ja przez miłość rozumiem raczej dawanie. Ale na świecie muszą być i tacy, i tacy. Tacy, którzy biorą, i tacy, którzy dają.

Sprawdź też legendarną książkę Michaliny Wisłockiej "Sztuka kochania" >>