Zanim zakochałam się we Francuzie, zaszłam z nim w ciążę i przeprowadziłam się do Francji, byłam tu kilka razy, po raz pierwszy w liceum. To było Lazurowe Wybrzeże, wydawało mi się, że piękniej być nie może. Po latach okazało się jednak, że Francuz, którego wybrałam, uważa Riwierę za mekkę nuworyszy i że „przeprowadzimy się tam po jego trupie”. Nie pozostało mi nic innego, jak rozwijać miłość do jego rodzinnej, wietrznej Normandii, gdzie, jak gorzko żartują tubylcy, słońce świeci kilka razy dziennie, w przerwach, kiedy nie pada.

Pozostało 96% tekstu
Twoja przeglądarka nie ma włączonej obsługi JavaScript

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.