"Gazeta Wyborcza" i "Wysokie Obcasy" wspierają #czarnyprotest, dlatego ten artykuł jest dostępny za darmo dla wszystkich.
Historia pierwsza
Mam koleżankę, która w ciąży dowiedziała się, że jej przyszłe dziecko jest chore i umrze wkrótce po porodzie. Było za późno na aborcję, na którą zezwala obecne prawo. "Tu, proszę pani, niestety nie Wielka Brytania, gdzie moglibyśmy terminować ciążę, będzie musiała pani donosić i urodzić" - powiedział jej lekarz. Ponieważ ciąża nastręczała różnych komplikacji, koleżanka co rusz leżała w szpitalu. Na sali zawsze była z kobietami oczekującymi zdrowych albo w miarę zdrowych dzieci. Leżała, a współlokatorki rodziły kolejne dzieci i szczęśliwe, z zawiniątkami w objęciach, wychodziły do domu.
Na poród szła jak na pogrzeb. Przeszła wszystko to, co każda rodząca: skurcze, rozwarcie, kryzys siódmego centymetra, parcie. Cały ten ogromny trud, który normalnie przechodzi się dla tej wielkiej nagrody, jaką jest zdrowy, bezpardonowy wrzask czerwonego, wkurzonego zimnem i światłem noworodka, a potem ciepełko i karmelkowy zapach lecącej na boki główki.
Syn żył kilka dni. Męczył się bardzo.
Spotkałam ją kilka dobrych lat po tych wydarzeniach. Wciąż była tym zdruzgotana, jakby ktoś ją rozpruł zardzewiałym gwoździem.
Od naszego spotkania minęło do dziś kolejnych kilka lat. Wciąż nie zdecydowała się na kolejne dziecko.
Historia druga
Spotkałam ją na oddziale patologii ciąży. Była już za półmetkiem ciąży, gdy okazało się, że dziecko będzie miało nieusuwalną wadę narządów wewnętrznych, w wyniku której umrze. Czy po godzinie, czy po tygodniu - tego lekarze nie byli w stanie powiedzieć.
Dziewczyna, nazwijmy ją Monika, znosiła to z godnością i spokojem, które podziwiałam. Starałam się nigdy przy niej na nic nie narzekać, nie epatować też jej za bardzo własnym szczęściem. Choć bowiem leżałam na patologii ciąży i wisiały nade mną pewne zagrożenia, miałam ogromne szanse donosić ciążę i szczęśliwie urodzić zdrowe dziecko (i tak się stało).
Bardzo współczułam jej, kiedy pod szpitalem pikietowali radykałowie anti-choice z bannerami przedstawiającymi - rzekomo, bo wiadomo, że zdjęcia te są fałszywkami - abortowane płody. Nie wyobrażałam sobie, co może czuć, będąc w takiej, a nie innej sytuacji.
Ciąża z powodu komplikacji zakończyła się przed terminem. Dziecko żyło półtorej godziny.
Historia trzecia
Kilka dobrych lat temu. Znajoma wpadła z mężem. Nie byłoby dramatu, gdyby nie to, że była w trakcie kuracji lekami powodującymi nieodwracalne wady płodu. Zabezpieczali się świadomi niebezpieczeństwa, ale jak to bywa, coś poszło nie tak. Kilku lekarzy orzekło, że ryzyko wad przekracza 90 proc. i że w tej sytuacji może poddać się legalnej aborcji. Ale w szpitalu w dużym mieście ginekolodzy rozłożyli ręce: „My tego nie zrobimy. Nie chcemy pod szpitalem pikiet i wozów transmisyjnych, gdyby to wyszło na jaw”. Jak miałoby wyjść, nie powiedzieli, powspółczuli i odesłali z kwitkiem.
Zaczęła się akcja szukania lekarza, który dziewczynie i jej mężowi pomoże. O paradoksie, pomógł znajomy ginekolog katolik. Sam aborcji nie przeprowadzał, ale na tyle oddzielał własne przekonania od pracy, że rozumiał dramatyzm sytuacji i polecił kolegę z sąsiedniego miasta. Kolega zgodził się zrobić zabieg za jedyne dwa tysiące. Tyle że - zaznaczył - jeśli w nocy coś się stanie, jakiś krwotok czy inne komplikacje, dziewczyna musi jechać do szpitala, on nie pomoże, bo kto wie, czym by to się dla niego skończyło. Całą noc po zabiegu znajoma i mąż drżeli ze strachu w hotelu, żeby żadne komplikacje się jednak nie pojawiły. Ona wyszła z tego bez szwanku na zdrowiu, ale konieczność ukrywania się, lęk przed zdemaskowaniem (za coś, co było legalne!) wpędziły ją w przekonanie, że zrobiła coś karygodnego, i długo się z tego dźwigała.
Epilog
Historia pierwsza i druga i tak by się wydarzyły. Obie ciąże były za wysokie, by je przerwać nawet dziś, gdy można dokonać aborcji z powodu wad płodu. Jeśli jednak władze wprowadzą planowane zmiany, będziemy mieli na pęczki podobnych tragedii, których można by uniknąć. Historia trzecia to wyraźne ostrzeżenie przed tym, co może nas czekać. Tyle tylko, że będzie to jeszcze trudniejsze, jeszcze bardziej upokarzające i w wielu przypadkach jeszcze bardziej niebezpieczne, bo do usuwania ciąż zaczną się, jak dawniej, brać przypadkowi ludzie.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
Już teraz wielu lekarzy jej odmawia bo jeśli wyjdą wady płodu to potem mogą mieć pikiety pod miejscem pracy
to będzie powtórka z Rumunii !
I dla mnie to właśnie jest największy problem z tego wszystkiego. Dzieciaki które mają pewne wady, ale są "naprawialne" o ile się je zdiagnozuje jeszcze w łonie matki, o ile się podejmie decyzję o porodzie w placówce gdzie można udzielić natychmiastowej pomocy, o ile się wie np. że poród naturany to śmiertelne zagrożenie - po prostu nie przeżyją. Albo ich uszkodzenia rzeczywiście nie pozwolą im normalnie żyć.
Aborcję na życzenie osobiście uważam za straszne zło, ale znów - tu trzeba rzetelnej edukacji seksualnej, o fizjologii kobiet i mężczyzn, o aspekatch psychologicznych, po prostu kompleksowej. Ja miałam chyba 2 godziny w ciągu całej mojej nauki (podstawówka i liceum) sprowadzające sie tylko do kwestii zapłodnienia, i tyle. To tak jakby nauka jazdy sprowadzała się do "panie, tu się przekręca kluczyk".
A kobietom łatwiej byłoby podjąć decyzję o kontynuacji problematycznej ciąży, gdyby wiedziały że to nie jest praktycznie równoznaczne z życiem z zasiłku, upokarzającym czekaniem w kolejce na rehabilitacje i zabiegi, sprowadzeniem się do roli całodobowej opiekunki kogoś, kto nigdy nie wydobrzeje. Gdyby miały systemową, kompleksową pomoc. Bo 4000 naprawdę wystarczy tylko na waciki.
> Aborcję na życzenie osobiście uważam za straszne zło
Bo łyknęłaś jak gęś kleszą propagandę?
> Ja miałam chyba 2 godziny w ciągu całej mojej nauki
A ile miałaś tzw. katechezy? No właśnie...
Pojmuję intencje i zgadzam się w zupełności; w PRL społeczeństwo jako całość musiało nieźle główkować, żeby jakoś egzystować, choć akurat w kwestii aborcji było łatwiej. Główkowanie wzmagało spryt, inteligencję i wiedzę. A i w sprawach doboru naturalnego było ciekawiej, o wiele romantyczniej. Teraz wszystko jest łatwe, każdy głupi może się specjalizować w marketingu, a nawet robić doktorat. Ale co u licha ma zakaz aborcji do bezmózgich magistrów itd.? Jak przesadzać, to jednak z sensem... A ty mi tu zupełnie jak taka pani z ministerstwa bodaj edukacji, która stwierdziła, że likwidacja gimnazjów wpłynie na podwyższenie wieku inicjacji seksualnej.
Pojmuję intencje i zgadzam się w zupełności; w PRL społeczeństwo jako całość musiało nieźle główkować, żeby jakoś egzystować, choć akurat w kwestii aborcji było łatwiej. Główkowanie wzmagało spryt, inteligencję i wiedzę. A i w sprawach doboru naturalnego było ciekawiej, o wiele romantyczniej. Teraz wszystko jest łatwe, każdy głupi może się specjalizować w marketingu, a nawet robić doktorat. Ale co u licha ma zakaz aborcji do bezmózgich magistrów itd.? Jak przesadzać, to jednak z sensem... A ty mi tu zupełnie jak taka pani z ministerstwa bodaj edukacji, która stwierdziła, że likwidacja gimnazjów wpłynie na podwyższenie wieku inicjacji seksualnej.
Wyrazy uznania za bardzo trafne i prawdziwe co do skutków stwierdzenie.
Ważne że kościoły będą pełne...głupich owieczek do skubania.
Przestać chodzić?!
Żyjesz w kraju gdzie parafianie gnębieni przez proboszcza piszą skargę do... biskupa! Nawet sobie nie wyobrażają innej formy!
Obudź się!
Dokładnie tak!