Widzę ich tak: zgodne małżeństwo, z dwójką dzieci, dobrze zgrane, całkiem sympatyczne. Jest między nimi bliskość, miłość, jest i seks. Żyją jak wiele dojrzałych małżeństw. Są w końcu ze sobą od wielu lat. Rytm dnia wyznacza rutyna, codzienne krzątactwo, sprawy rodziny. Dochodzą do pięćdziesiątki. I pewnego dnia Sebastian oznajmia Alicji, że chce otworzyć związek. Bo czuje, że nie doświadczył w życiu wszystkiego. Bo nie miał zbyt wielu partnerek, „nie wyszalał się" – jak tłumaczy żonie. Alicja się przed tym broni, cierpi, nie chce dzielić się swoim partnerem z innymi kobietami.
Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej
Pełne korzystanie z serwisu wymaga włączonego w Twojej przeglądarce JavaScript oraz innych technologii służących do mierzenia liczby przeczytanych artykułów.
Możesz włączyć akceptację skryptów w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Sprawdź regulamin i politykę prywatności.
Wszystkie komentarze
Nazwijmy może rzeczy po imieniu. Tu nie chodzi o żadne "robienie w ukryciu", tylko o zwykłą zdradę, oszukiwanie partnerki. Ja wiem, że 1/3, może nawet 2/3 osób w tzw. monogamicznych związkach tak robi (zależnie od badań), ale nie znaczy wcale, że jest to dobre. Proponujesz, żeby łamać dane słowo, ale robić to na tyle skutecznie, żeby druga strona się nie zorientowała. I to ma być lekarstwo na to, że ta druga strona obawia się tego, że ta pierwsza od niej odejdzie.
Tak, manipulacja i wykorzystanie nieumiejętności stawiania własnych granic są złe. Ale zdrada jest żadną alternatywą.
Pełna zgoda. To nie jest zdrowa relacja i powinna być rozpatrywana w kategorii patologii. Alicja potrzebuje dobrego psychologa, psychiatry i terapeuty, a nie szamanki z Kotliny Kłodzkiej.
Ten film nie jest tak naprawdę o otwieraniu związku, jest dramatem braku komunikacji. Kobieta nie potrafi komunikować swoich obaw, czy wręcz niechęci do realizacji tego planu. Maskuje je pozorną akceptacją by później ponosić konsekwencje braku umiejętności elementarnej rozmowy z partnerem. Bo to nie jest tak, że w związku nie można o takie coś zapytać, czy coś takiego zaproponować - to nie powinno być problemem. Kłopoty zaczynają się, jeżeli zamiast rozmowy pojawiają się pozory porozumienia.
Dramat wynika z tego, że tylko on chciał ten związek otworzyć. Ona wyła z rozpaczy...więc to nie film o środowisku swingersow tylko o egoistyczym f...e zmuszającym żonę do realizacji swoich fantazji.
Chyba nie rozumiesz, co napisałem. Zawsze jest tak, że zmiany proponuje jedno z partnerów, bo chyba nie wyobrażasz sobie sytuacji, w której nagle obydwoje wpadają w tym samym czasie, co nowego chcieliby wprowadzić do swojej relacji.
W dobrze funkcjonującym związku zapytać można o wszystko, bo o wszystkim się rozmawia. Jeżeli jedno proponuje coś, co do czego drugie ma wątpliwości, to od razu się o tym dowiaduje. Jeżeli jest to coś spoza akceptowalnego dla drugiej strony zakresu, to spotyka się z odmową i tyle.
Wspominałem już w kilku poprzednich komentarzach - Ona wyła dlatego, że nie potrafiła komunikować swojej niezgody, czy raczej pozorowała zgodę z jakiś sobie tylko wiadomych powodów. To nie ma znaczenia, czy wymyśliła sobie, że inaczej go straci (choć z tekstów absolutnie nie wynika, że On takie ultimatum postawił), czy uznała to za poświęcenie, jakiego z jej strony wymaga miłość do niego. Wbrew sobie wyraziła zgodę na coś, na co nie miała ochoty. Ale wyraziła zgodę. Pozwól więc, że będę się upierał, że to dramat braku umiejętności komunikacji.
Środowisko swingerskie przywołałem by pokazać, że dla całkiem sporego grona osób taka droga otwartych związków świetnie się sprawdza, a każde wejście w ten świat rozpoczęła zawsze właśnie propozycja jednego z partnerów. Samo pytanie więc nie jest niczym złym czy niestosownym, zależy tylko z czym spotka się po drugiej stronie - i to nie chodzi o to, czy z odmową czy zgodą. Ważna jest szczerość i umiejętność mówienia o swoich odczuciach, niezależnie od tego, jaka jest nasza reakcja.
Oczywiście, że film nie jest o otwartym związku, tylko o braku komunikacji. Bo filmy nie są o tematach, tylko o uczuciach, o emocjach i o konfliktach. Tak jest od ponad stu lat.
Dobra komunikacja, otwartość i szczerość w związku są bardzo ważne, ale równie ważna jest uważność na drugą osobę, szacunek i empatia. Moim zdaniem Sebastian doskonale wie, że rani Alicję swoim zachowaniem, ale wygodniej jest mu przerzucić odpowiedzialność za sytuację, którą stworzył, na nią, bo "przecież się zgodziła". Tylko jaką wartość ma taka zgoda? Nie mogłabym patrzeć na siebie w lustrze, gdybym wymogła tego typu zgodę na swoim partnerze, który zrobi wszystko, bylebym z nim została.
"Tylko jaką wartość ma taka zgoda?" - a czym się różni taka zgoda, w której ktoś robi dobrą minę do złej gry tylko udając akceptację od szczerej zgody? W jaki sposób to rozpoznać? Czym Twoim zdaniem różni się zgoda uzyskana od zgody, którą ktoś wymógł na drugiej osobie? Czyżbyś jednak uważała, że szczerość szczerością, ale są pytania, których się nie zadaje?
Po prostu Wyborcza jest swietna w wyszukiwaniu spolecznych dewiacji i przedstawiania ich jako atrakcyjnych nowosci.
zdrada dotyczy też dzieci
"Ona mu komunikuje, że ją to rani. " - w którym momencie? Bo ja przeczytałem raczej w wywiadzie z panią reżyserką: "Natomiast Alicja bardzo długo robiła dobrą minę do złej gry, nie mówiła, co czuje i myśli, emocje kotłowały się w niej tak bardzo, że momentami nie wiedziałam, jak sobie z nią poradzić. (...) Alicja długo udawała, że wszystko jest super, a tak naprawdę grunt usuwał jej się spod nóg". Więc skąd to przekonanie, że Ona komunikuje, że ją to rani?
Rozumiem, że ktoś obcy może nie zauważyć, że robimy dobrą minę do złej gry, ale wieloletni partner? Moim zdaniem to paskudna próba manipulacji i przerzucenia odpowiedzialności za zaistniałą sytuację na Alicję. Sebastian doskonale wie, że ją rani, ale woli to ignorować.