Czwartek, 26 marca
Okolica już dawno przestała być bezpieczna. Od dwóch dni nie wychodzę z domu. Nocą oglądam, jak doktor Vuong rysuje na tablicy płuca zaatakowane przez COVID-19. Niewprawna ręka zostawia koślawe ślady. Ilustracja przypomina komiks dla dzieci. Żeby wzmocnić przekaz, młody chirurg prezentuje dwie gąbki. Zanurza w misce. A potem ciężkie od wody z trudem wyżyma na oczach tysięcy potencjalnych ofiar. "Tak będziecie konać" - zdaje się mówić. W męczarniach. W samotności. Wcześniej władze podały, że liczba zakażonych koronawirusem w Stanach Zjednoczonych przekroczyła liczbę przypadków odnotowanych w Chinach. Nowy Jork jest nowym światowym epicentrum pandemii. America first.
W końcu spełniła się obietnica urzędującego prezydenta.
W opublikowanym w październiku zeszłego roku Global Health Security Index, w którym oceniano poziom zabezpieczenia na wypadek epidemii, Stany Zjednoczone zajęły zaszczytne pierwsze miejsce (na 195 badanych krajów). Brano pod uwagę zdolność państw do zapobiegania nagłemu przyrostowi zarażeń i szybkiego ich wykrywania oraz raportowania, a także wydajność systemu ochrony zdrowia. Wydawało się, że nie ma na planecie lepiej przygotowanego kraju na walkę z epidemią niż USA. Nikt tego nie podważał. Przecież, jak wiemy z hollywoodzkich filmów, to właśnie amerykańscy naukowcy ratują świat. Nikt inny.
W krótkim wideo zamieszczonym przez "New York Times" lekarka z Elmhurst Hospital w dzielnicy Queens opowiada o chaosie, dezinformacji, braku fartuchów i maseczek, a także sprzętu ratującego życie. Na zdjęciach tłumy pacjentów stojących przed wejściem do szpitala. Z drugiej strony, od zaplecza, białe cielska ciężarówek, w których kliniki mają składować zwłoki niemieszczące się w przyszpitalnych chłodniach. Kostnice na kółkach. I ogromne namioty, które ostatni raz miasto stawiało po zamachach z 11 września. Kadry z filmu grozy. Ale to nie jest film.
Piątek, 27 marca
Źle sypiam. Wstaję późno. Drażni wiosna za oknem. Ten nieskażony błękit. Kwitnące drzewa. Światło. Znowu będą wychodzić - myślę na głos. Tłoczyć się na ławkach. Grać w koszykówkę. Mijać na wąskich chodnikach. Spacerować z dziećmi. I zarażać. Rozsiewać. Infekować. Wolę, kiedy pada. Łatwiej się izolować. Zakopać w pościeli. Zapaść w letarg przed telewizorem. W oczekiwaniu na kolejne wystąpienie gubernatora stanu Nowy Jork, który opanowanym głosem ojca rodziny przekazuje zatrważające wieści z pola walki. To moja codzienna homilia. Pandemiczna liturgia, wokół której organizuje się życie. Najpierw liczby. Wykresy. Tabelki. Omówienie tego, co już udało się zrobić. I plan działań na przyszłość. W punktach. Konkretnie i klarownie.
Jak mówią tubylcy: Andrew Cuomo knows his shit. I kiedy twierdzi, że będzie walczył o najsłabszych i nie spisze ich na straty („My mother is not expendable and your mother is not expendable and our brothers and sisters are not expendable and we’re not going to accept a premise that human life is disposable and we’re not going to put a dollar figure on human life"), chcę mu wierzyć. Nie tylko rzetelna informacja, oddzielanie faktów od opinii, ale też umiejętność podnoszenia na duchu. Dlaczego mamy tyle zachorowań? Zastanawia się. I stawia hipotezę: dlatego, że nowojorczycy żyją blisko siebie. Ale to, co jest z pozoru naszą największą słabością, może się okazać największą siłą. Our closeness is what makes us who we are. That is what New York is.
Sobota, 28 marca
Gotuję rosół. Choć od miesięcy nie jem mięsa. I budyń waniliowy, a przecież zrezygnowałam z krowiego mleka dawno temu. W obliczu zagrożenia wracam do smaków dzieciństwa. Wierząc w uzdrawiającą moc tłustego wywaru. Babcine zaklęcia. Syrop z cebuli. Zanim wyjdę z mieszkania, zakładam jednorazowe rękawiczki i maseczkę, którą dostałam od znajomego budowlańca. Bez filtra, z cienkiego tworzywa.
Działa ochronnie, ale na psychikę. Czuję się uzbrojona. Gotowa.
Na ulicach jak w niedzielę po południu. Mniej ludzi i poruszają się w zwolnionym tempie. Przed drogerią kolejka. Wpuszczają po dwie, trzy osoby. Klienci nie zachowują zalecanej odległości sześciu stóp. Stoją za blisko. Na chodnikach i jezdniach, w koszach na śmieci, pod krawężnikami i w rabatkach - wszędzie pojedyncze gumowe rękawiczki. Liczę. Przy dwunastej przestaję. Chce mi się wyć. Ludzie to największy wirus tej planety. Powinniśmy wymrzeć. Jak dinozaury.
Dzwoni znajomy nowojorczyk. Przez pół godziny obraża urząd prezydenta swojego kraju. Tego pieprzonego narcyza, bufona, skończonego kretyna - mówi. Rozumiem go BRYAN R. SMITH
Przed domem sąsiad rozgrywa partię szachów. Chory na serce krawiec Boris z Serbii nie wierzy w niechybną śmierć spowodowaną nagłą niewydolnością płuc. "Jestem dobrym człowiekiem - mówi. - Pan Bóg to wie i dlatego przeżyję".
Amen.
Niedziela, 29 marca
Sklep na rogu prowadzony przez Pakistańczyków, który Polacy nazwali pieszczotliwie „U Araba”, zamknął podwoje. Ekspedientka, anonsując decyzję, nie wyjaśniła przyczyn. To pierwsze poważne zakłócenie w funkcjonowaniu naszego mikrowszechświata. Oczywiście poza utratą zatrudnienia i dochodu. Ale do tego zdążyliśmy się przystosować. Niczym rząd uruchomiliśmy środki federalne i bez łaski Trumpa sami sobie wypisaliśmy czek. Bez pokrycia.
Dzwoni znajomy nowojorczyk. Przez pół godziny obraża urząd prezydenta swojego kraju. Tego pieprzonego narcyza, bufona, skończonego kretyna - mówi. Rozumiem go. Nigdy dotąd nie gardziłam tak bardzo żadnym człowiekiem. Nawet politykiem. Ludzie czują się oszukani. Głowa państwa, która najpierw nazwała pandemię kolejną blagą wymyśloną przez demokratów („This is their new hoax"), potem zapewniała: „It’s going to be all right” i nie ma powodów do podejmowania drastycznych kroków, teraz – kiedy Ameryka przegoniła Chiny w liczbie chorych – nadal twierdzi, że nie poczuwa się do odpowiedzialności.
Sick.
Wieczorem rozmawiam z koleżanką pracującą w szpitalu na Manhattanie.
Mówi o strachu przed chorobą, ale bardziej o dotkliwym uczuciu bezsilności.
„Przez tyle lat oglądałam ludzi, którzy wychodzili z najstraszniejszych stanów, groźnych wypadków samochodowych, skomplikowanych operacji… i teraz ten wirus, który wywołuje tylko »głupie« zapalenie płuc, a jest tak śmiercionośny… Trudno to zaakceptować” - dodaje. Patrzę na fotografię, którą zamieściła w mediach społecznościowych. Fartuch. Maska. Przyłbica. Tak wyglądają bohaterowie naszych czasów.
*
Przed pójściem spać sprawdzam statystyki. Niemal 142 tysiące zarażonych i blisko 2,5 tysiąca zgonów. Ameryka znowu wygrywa. Nawet jeśli to wyścig po śmierć.
Weronika Kwiatkowska – absolwentka kulturoznawstwa UAM, od 2004 roku mieszka i pracuje w Nowym Jorku. Autorka cyklu felietonów „Podwójne życie Weroniki K.” publikowanych w polonijnym tygodniku „Kurier Plus” oraz popularnego bloga Stanywewnetrzne.com. Prowadzi Klub Książki „Ridgewoodteka”. Fotografuje. Ma kota.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.
1. wychodzę (staram się jak najrzadziej) do sklepów czy apteki - niemal wszyscy w maskach i rękawiczkach, w sklepie szybko pojawiły się też przy wejściu płyny do dezynfekcji rąk, ludzie starają się trzymać dystans (w kolejce do kasy np.) a mniejsze sklepiki (piekarnia z dobrym chlebem) wpuszczają po 2 osoby - i nikt się nie buntuje, karnie i w oddaleniu czekamy
2. ważną rolę odgrywają lekarze występujący w tv (i PBS i innych) - ich proste i zrozumiałe komunikaty; ważny jest przekaz formułowany jak najbardziej zrozumiale dla wszystkich - o zasadach jakie należy zachować, ale też - bezpośredni przekaz oddziałujący psychologicznie, o tym, że nikt nie zostaje sam...
3. i bardzo ważne, często emitowane - podziękowania dla wszystkich, którzy pracują teraz...
Autorka tekstu chyba powinna dostrzec jedno - LĘK rodzi się w głowie....
Jest różnica między LĘKIEM (który, jak sama pani zauważa, rodzi się w głowie), a STRACHEM, który jest adekwatną emocją na realne zagrożenie. Mam wrażenie, że pani tego nie rozróżnia.
rozróżniam, strach daje jednak inne impulsy- pozwala racjonalnie myśleć i działać - w tekście racjonalności w opisie oraz ocenie sytuacji jakoś nie dostrzegłam, zdrowia życzę:-)
Ja w pani tekście nie dostrzegam prawdy. Chodzi o inne miasto Chicago. Kilka dni temu znajoma nakręciła film ,o tym jak jedzie nadać paczkę dla mojej mamy do Polmarku ? Polski sklep w każdym razie . Nie widziałam żadnych zabezpieczeń. Ot normalne życie. U nas już wszystko było pozamykane. USA lekceważyło pandemię ,tak jak UK. Znajoma dzwoniła wczoraj ,już przestraszona. Mocno się spózniliście z tą profilaktyką.
Też tak uważam. Może będzie ciąg dalszy?
Oby nie.
Tyle że to nie felieton. To wynurzenia blogowe histerycznej paniusi.
Wystarczy skończyć szkołę średnią i zdać dobrze maturę z polskiego, żeby móc rozpoznać kicz i szmirę.
?People Are Dying?: Battling Coronavirus Inside a N.Y.C. Hospital | NYT ...
youtu.be/bE68xVXf8Kw
A mnie się podobało. " Liturgia pandemii". Dobrze mi się czytało.
To w takim razie proszę pana/panią o analizę tej szmirowatej metafory dopełniaczowej. Jakie cechy pandemii uzasadnia użycie słowa "liturgia"?
*uzasadniają
Liturgia, to rytuał religijny składający się z serii ściśle określonych działań, dziejący się publicznie. Codzienne wystąpienia gubernatora w opisanej formie i dotyczące zarazy do takiej paraleli całkiem dobrze pasują. Czego tu się czepiać?
kłania sie czytanie ze zrozumieniem. nie chodzi o pandemie tylko o wystapienia gubernatora, ktore przypominaja liturgie (liturgia: obrzadek, celebra, rytual) oraz homilie (kazanie) metfora, nie dosc ze sensowna, to jeszcze dowcipna. nie znasz sie.
Nie czytałem całego artykułu, autorka postu polubiła - jak powiedziałem już - szmirowatą dopełniaczową metaforę "liturgia pandemii". Cuomo to nie pandemia. Cuomo to walka z pandemią. Nie próbuj być mądrzejszy/a, nie wychodzi ci.
Liturgia - jak powiadasz - to celebra, rytuał. Nawet jeśli chcesz uznać, że to się odnosi do wystąpień gubernatora, to jak pięścią w nos - sytuacja, która się tam zmienia z godziny na godzinę nigdy nie podda się celebracji, rytuałowi. Znasz się jak koza na gwiazdach.
A czekoladę można ? Bo mąż mi zarekwirował.Takie tam parę sztuk.
każdy powód jest dobry.