A więc dziewczynki już w szkole dowiadują się, że co prawda seks to żaden grzech oraz nie uschnie im ręka od dotykania się pod kołdrą, ale jednak można zajść w ciążę za pierwszym razem oraz nie wystarczy po stosunku zrobić siku, żeby nie zajść. Chłopcy dowiadują się, że gdy dziewczyna mówi „nie”, to znaczy „nie” i seks po takim „nie” to gwałt. A gwałt jest bardzo zły i idzie się za niego do więzienia. Zawsze. Chłopcy i dziewczynki dowiadują się, że przed ciążą chronią nie tylko brak seksu i gorliwa modlitwa, ale również parę innych sprawdzonych metod, jak np. prezerwatywa. Oraz że dowodem miłości i zaangażowania nie jest uprawianie seksu bez niej, w nadziei, że jakoś to będzie.
A teraz wyobraźmy sobie, że te dziewczyny i ci chłopcy dorastają i zaczynają marzyć o rodzinie. Nie dlatego, że ciotki wypytują, a koleżanki ponaglają. Nie dlatego, że kiedyś pękła im gumka, a farmaceuta odmówił realizacji recepty na pigułkę „dzień po”, bo mu sumienie w tym przeszkadzało, albo dlatego, że kolejka po tę receptę do lekarza była za długa i było już za późno, by mogła zadziałać. Nie, nie, antykoncepcja awaryjna dostępna jest jak każda inna – bez recepty i jak pigułki na erekcję kiedyś (bo teraz już nie, zbyt wiele miały skutków ubocznych).
A więc starają się o dziecko, bo wiedzą, że są na nie gotowi, bo go chcą. Pokończyli szkoły, stanęli pewnie na własnych nogach, uwili gniazdo, przypatrzyli się innym rodzicom i wiedzą, że już pora. I te dziewczyny, albo już raczej kobiety, zachodzą w ciążę. I jest to stan naprawdę błogosławiony.
Spokojnie pracują sobie tam gdzie pracowały, czasem nawet do rozwiązania, bo nikt ich z tej pracy nie wyrzuca ani nie patrzy na nie wilkiem – ot, wszyscy wiedzą, że kobiety bywają w ciąży, taka jest kolej rzeczy, dla wszystkich nas to dobrze, bo dzięki temu świat jest piękniejszy, a system emerytalny wydolny.
Kobiety dostają w tym czasie trochę mniej zadań, jeśli trzeba – dzień wolny albo opcję pracy zdalnej, bo ich pracodawcy rozumieją, że chwilowo jest im trudniej, więc trzeba być człowiekiem, a człowieczeństwo długofalowo opłaca się nawet w biznesie. Kobiety wiedzą, że po porodzie będą mogły i chciały tu wrócić, bo czują się ważne, potrzebne i doceniane. I widzą, że ich koleżanki i koledzy jakoś dają radę łączyć pracę z rodzicielstwem. Bo w okolicy są dostępne przyzwoity żłobek i przedszkole. Bo nikt nie zakłada, że urodzenie dziecka to zawodowy regres i areszt domowy na co najmniej kilka lat.
W trakcie ciąży chodzą sobie na konieczne badania. Lekarze są dostępni, uprzejmi i delikatni. Gdy wszystko idzie dobrze – kolekcjonują kolejne zdjęcia USG, a potem rodzą w jasnych, przyjaznych szpitalach lub domach wspierane przez serdeczne położne, a gdy trzeba – nowoczesne zdobycze medycyny. Gdy coś niepokoi – niezbędne badania wykonywane są bez zwłoki, a warianty terapii oferowane zgodnie z najnowszą wiedzą. Czasem jednak, raz na kilkanaście tysięcy razy, jest niedobrze, beznadziejnie wręcz. I lekarze to mówią – bo muszą – dbając jednak o to, by bolało najmniej. Do dyspozycji są wtedy szpitalny psycholog, ksiądz, rabin, imam czy pani Krysia spod trzynastki – ktokolwiek, kto przyniesie wsparcie i ukojenie.
Ich delikatne położenie naprawdę traktowane jest z delikatnością, bo zdrowie psychiczne już dawno uznano za równie ważne co kondycja fizyczna. Dostają komplet informacji o konsekwencjach każdej z możliwych decyzji, także tych dalekosiężnych, jak dostępne opcje wsparcia dla rodziców głęboko upośledzonych dzieci. Wreszcie, bez ponaglania, otoczeni zrozumieniem i życzliwością dokonują najtrudniejszego w życiu wyboru w poczuciu, że jedyną instancją jest ich własne sumienie (biskupi, organizacje anti-choice, posłowie ani senatorowie w tej historii oczywiście się nie pojawiają, bo niby z jakiej racji mieliby? Równie dobrze można by w niej oczekiwać fryzjerów, wróżek tarota, strażników miejskich i poborców podatkowych – nic nie pomogą, a tylko wzbijają kurz).
Lekarze przyjmują decyzję do wiadomości i działają, zachowując zawodowy profesjonalizm i szanując wybory pacjentek, bo są doskonale świadomi, że nikt poza samymi kobietami nie ma prawda decydować o ich zdrowiu i dalszym życiu. Kobiety (i ich mężczyźni) żyją dalej z konsekwencjami swojego świadomego wyboru.
I tak kiedyś będzie. Zobaczycie. Tymczasem, do zobaczenia na ulicach.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Tak, to milczenie polskich lekarzy, ginekologów w szczególności, jest wymowne. Jedynie Lekarze Kobietom ratują trochę honor.
Ten zabieg nie jest mały ani krótki i nie trwa 2 minut i pacjentka /!/ nie wraca do domu w podskokach. Ale to ONA MA o nim DECYDOWAĆ i otrzymać przed owym "zabiegiem" i po nim wsparcie lekarza, psychologa i odpowiednich instytucji państwowych przede wszystkim wówczas, gdy się za niego nie zdecyduje.
Przeczytaj wywiad! Nikt nie mowi ze wraca w podskokach, tylko ze po zabiegu wraca. A metoda prozniowa w warunkach klinicznych trwa 2 min.
Wlasnie - Tak moze być. Tak wyglada życie w kraju, gdzie mieszkam.