Jesper Juul: Obecny system edukacji wymyślono, żeby tworzyć uległych obywateli. Czas na strajk

Agnieszka Jucewicz
Zmieniły się relacje dzieci i rodziców. Zmienił się rynek pracy. A szkoła nie. Oparta jest na hierarchii, władzy i posłuszeństwie. Zmiana jest tu możliwa tylko wtedy, gdy zamiast obwiniać się nawzajem, rodzice, nauczyciele i dzieci zaprotestują razem [WEJDŹ W GALERIĘ I PRZECZYTAJ ROZMOWĘ Z JESPEREM JUULEM]
1 z 7

Nauczmy się buntować

Rozmowa ze światowej sławy pedagogiem i terapeutą Jesperem Juulem

Nauczyciele, uczniowie i rodzice powinni razem wyjść na ulicę i zaprotestować przeciwko obecnemu systemowi szkolnemu. Jeśli kiedyś do tego dojdzie, wstanę i pójdę razem z nimi? - napisał pan kiedyś. To nadal aktualne?

W wielu krajach, niestety, tak. Sytuacja jest dramatyczna m.in. w Niemczech, w Austrii, we Francji, w Polsce, z tego, co słyszę, również. I wymaga radykalnej zmiany, bo ten system, który jest, nikomu już nie służy. Ani dzieciom, ani nauczycielom, ani rodzicom. Ten opresyjny i przestarzały pomysł na edukację jest oparty na hierarchii, władzy i bezwzględnym posłuszeństwie. Wymyślono go po to, żeby dostarczyć państwu uległych obywateli, którzy będą karnie wykonywać polecenia w halach fabrycznych, ale czasy się zmieniły.

Zamiast fabryk mamy korporacje.

I te korporacje dzisiaj nie chcą już posłusznych wykonawców rozkazów, tylko ludzi z inwencją, którzy potrafią myśleć nieszablonowo i samodzielnie podejmować decyzje.

Co jeszcze uległo zmianie?

Sposób, w jaki rodzice odnoszą się do dzieci. Coraz częściej mają z nimi autentyczny, a nie pozorny kontakt. Zmieniły się też same dzieci, które - podobnie jak 30-40 lat temu kobiety - domagają się swoich praw do głosu, szacunku, decydowania o tym, co dla nich ważne. To oczywiście budzi sprzeciw i opór, tak jak budziło, kiedy kobiety się emancypowały, bo nikt, kto ma władzę, nie lubi się nią dzielić. Szkoła więc dalej obstaje przy swoim. Udaje, że to wszystko się nie dzieje. Nadal przypomina fabrykę z czasów industrializacji. I w takim wydaniu jest toksyczna.

Mówiąc "szkoła", co pan ma na myśli?

To oczywiście znacznie więcej niż nauczyciele, wśród nauczycieli jest wielu wspaniałych pedagogów. To cała struktura, którą tworzą nauczyciele, rodzice i dzieci razem. Ale przede wszystkim szkoła jest tworem politycznym i bardzo skutecznym narzędziem w rękach decydentów, którzy wykorzystują ją do swoich gierek w walce o następną kadencję. To widać w wielu krajach - co rząd, to nowy pomysł na edukację. Jednego dnia nauczyciele są przedstawiani jako bohaterowie, innego są kozłami ofiarnymi, w zależności od politycznego widzimisię. I dopóki rodzice i nauczyciele biorą się za łby i obwiniają się nawzajem, politycy mogą spać spokojnie.

Dlaczego?

Bo w ten sposób nie muszą się zajmować tym, czym powinni, czyli pracą nad spójną wizją edukacji. "Jaki jest nasz cel pedagogiczny?", "Jakich obywateli chcemy wykształcić?", "Posłusznych wykonawców czy ludzi krytycznych, kreatywnych, odpowiedzialnych za siebie?", "Zdrowych psychicznie, z poczuciem własnej wartości i kompetencjami do budowania relacji czy niepewnych i niezdolnych do empatii i współpracy?". Ministerstwo Edukacji w Polsce powinno mieć taką wizję. Ma ją?

Obserwując to, co się dzieje w ciągu ostatnich kilkunastu lat, mam wiele wątpliwości.

Kiedy brakuje wizji, w jej miejsce wchodzi biurokracja, kontrola, sankcje, całe to g... Dlatego trzeba uświadomić władzom, jak bardzo szkoła potrzebuje reform. Nie w sposobie nauczania matematyki czy polskiego - chociaż one też są ważne - ale przede wszystkim reform, które będą dotyczyć tego, jak ludzie w szkole się traktują i jak są traktowani. W Danii to się stało jakieś 30 lat temu. Efekt jest dzisiaj taki, że kiedy podejmowane są ważne decyzje w sprawach edukacji, w parlamencie obok przedstawiciela ministerstwa, przedstawiciela związku nauczycieli jest również obecny przedstawiciel związku uczniów. Notabene, od jakichś 20 lat to same dziewczynki - bardzo elokwentne, świetnie przygotowane, prawdziwe partnerki w negocjacjach.

A wie pani, od czego się to zaczęło?

Nie.

Od zmiany prawa. Politycy w wyniku przemian społecznych zrozumieli wreszcie, że dziecko jest człowiekiem, z którym należy się liczyć, i że szkoła powinna odpowiadać nie tylko za poziom nauczania, ale również za rozwój psychospołeczny dziecka.

Jednak czy to nie powinno być przede wszystkim zadanie rodziców?

Oczywiście, ale nie tylko. Proszę policzyć, ile godzin dziennie dzieci spędzają w szkole. Proszę to teraz pomnożyć przez te 11-12 lat. Dzieci w Skandynawii pomiędzy pierwszym a 15. rokiem życia spędzają w żłobkach, przedszkolach i szkole w sumie około 26 tys. godzin. To szmat czasu. Nauczyciele nie tylko przekazują dzieciom wiedzę. Oni, chcąc nie chcąc, wywierają na nie ogromny wpływ. I dlatego uważam, że zmiana w szkole powinna się zacząć od tego, żeby zatroszczyć się o nauczycieli.

Nauczycieli, nie dzieci?

Szkoła jest jak rodzina. Dzieciom jest w niej tak samo dobrze jak dorosłym - nie uda się uratować dziecka w źle funkcjonującej rodzinie, dopóki nie zadba się o dobrostan jego rodziców. W tej chwili nauczyciele mają naprawdę ciężko. Ich praca nie ma tego prestiżu co kiedyś.

Książki Jespera Juula w formie elektronicznej znajdziesz tutaj >>

Czytaj dalej...

2 z 7
123rf.com
123rf.com

Zadbajmy o nauczycieli

W Polsce ciągle słychać skargi na niskie pensje.

W większości krajów europejskich nauczyciele są kiepsko opłacani i niedoceniani. Ale to nie wszystko. Ważniejsze wydaje mi się to, że zostali wykształceni w starym, archaicznym paradygmacie i nikt ich nie przygotował do zmian, które zaszły w społeczeństwie. W związku z tym wielką trudność często sprawia im dialog z rodzicami, którzy coraz mniej chętnie w sytuacjach konfliktowych stają po stronie szkoły.

Rodzice z kolei skarżą się, że każda ich uwaga traktowana jest jak bezzasadna krytyka.

Bo żeby umieć przyjąć nieprzyjemną uwagę, trzeba czuć się pewnie, a nauczycielom dzisiaj tej pewności siebie brakuje, więc na wejściu czują się atakowani, obrażają się albo wycofują na pozycje obronne. Wielu z nich po prostu nie potrafi budować partnerskich relacji. Nie winię ich. Nikt ich tego nie uczył.

Ja z kolei często słyszę od nauczycieli, że dzisiejsi rodzice są "roszczeniowi".

Ale co to tak naprawdę znaczy? Że po raz pierwszy w historii rodzice są lojalni wobec własnych dzieci? Że nie podporządkowują się bezkrytycznie decyzjom szkoły tak jak kiedyś? Oczywiście zdarzają się rodzice, którzy trzęsą się nad swoim księciem czy księżniczką i nikomu to wtedy nie służy. Nauczyciele z kolei często obwiniają rodziców o to, że źle wychowują dzieci, że nie uczą ich szacunku dla autorytetów, ale nie rozumieją, że budowanie autorytetu tylko i wyłącznie na funkcji, którą pełnią, za pomocą kar i gróźb to pieśń przeszłości. Dzisiejsze dzieci rzeczywiście nie mają szacunku dla takiego rodzaju autorytetu. Będą go za to mieć dla kogoś, kto ma autorytet osobisty.

Na czym polega różnica?

Autorytet osobisty bierze się z poczucia własnej wartości, a nie z władzy wynikającej z zajmowanego stanowiska. Jeśli znasz siebie dobrze, lubisz siebie (w miarę), znasz swoje mocne strony, ale też umiesz przyznać się do porażki czy że czegoś nie potrafisz - zdobędziesz uznanie dziecka. Jeśli umiesz określić swoje granice i potrzeby, ale też szanujesz cudze - zdobędziesz uznanie dziecka. Jeśli będziesz słuchał uważnie, co do ciebie mówi, i traktował je jak partnera, ale jednocześnie weźmiesz odpowiedzialność za jakość relacji z nim - będzie cię szanować za to, kim jesteś, a nie za to, w jaki sposób potrafisz je ukarać.

Są nauczyciele, którzy to po prostu mają.

Myślę, że to ludzie, którzy mieli szczęście wynieść taką umiejętność z domu, ale to, niestety, rzadkość. Większość z nas, nie tylko nauczycieli, ale również rodziców, została wychowana w starym paradygmacie, w którym dorośli mieli władzę absolutną, a dzieci powinno "być widać, ale nie słychać". W związku z tym nasze poczucie własnej wartości jest chwiejne, nasza znajomość samych siebie często pozorna, a zdolność do zrozumienia innych - dość mierna. Ale to nie znaczy, że nie trzeba próbować się zmieniać i rozwijać. Trzeba. Dzieci są w tym nam zresztą bardzo pomocne, jeśli tylko jesteśmy gotowi się od nich uczyć. Warto mieć też świadomość, że takie zmiany nie dzieją się z dnia na dzień. Nie zmienisz swojej definicji tego, co to znaczy być dobrą matką czy dobrym nauczycielem ot, tak tylko dlatego, że jakiś kretyn mówi ci, że się mylisz. Może potrzeba do tego jednego pokolenia, może dwóch, a może więcej.

Zostaje nam tylko czekać?

Nie. Ci, którzy są świadomi, jak potrzebna jest to zmiana, powinni o tym rozmawiać, pisać, pokazywać na własnym przykładzie, że się da i jakie korzyści z tego możemy mieć jako pojedynczy ludzie i jako społeczeństwo. To będzie emanować na opinię publiczną, a kiedy ona się zmieni, polityka edukacyjna też będzie musiała się zmienić. Takie przekształcenia zaczynają się oddolnie. W Niemczech to już powoli zaczyna się dziać - w ciągu ostatnich lat powstało mnóstwo alternatywnych szkół, które pokazały, że są możliwe nowe ścieżki w edukacji, ale teraz też nauczyciele w szkołach państwowych zaczynają się buntować. We Francji latami konsekwentnie odmawiano publikacji moich książek. Twierdzono, że to się kłóci z francuskim pomysłem na edukację. Ostatnio to się zaczęło zmieniać. Znalazł się odważny wydawca, a francuscy pedagodzy i rodzice zainteresowali się tym, co mam do powiedzenia, bo ich sposoby radzenia sobie z rosnącą przemocą w szkołach nie zdały egzaminu.

Czytaj dalej...

3 z 7
123rf.com
123rf.com

Przyznaj się do błędu, a posuniesz się do przodu

Mówi pan, że trzeba "wziąć odpowiedzialność za relację z dzieckiem". Ale co to właściwie znaczy?

To znaczy, że nie abdykuje się z roli dorosłego. Kiedy mówię o tym, że czasy bezwzględnego posłuszeństwa się skończyły, to nie oznacza, że namawiam do anarchii. Jestem daleki od tego, ale uważam, że dzieci rodzą się kompetentne. To znaczy, że nie rodzą się półludźmi, których dopiero my, dorośli, musimy ukształtować. W sensie emocjonalnym są tak samo ?wykształcone? jak my (siedmiolatek jest ekspertem od bycia siedmiolatkiem). Od małego wiedzą, czy jest im zimno czy nie, kiedy są głodne - chociaż nam się często wydaje, że wiemy lepiej. Podobnie są też w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność za naukę. Jednego tylko nie mogą zrobić - nie mogą być odpowiedzialne za to, jak układa się relacja między nimi a dorosłymi. Za nią w 100 proc. odpowiedzialni jesteśmy my.

Przez setki lat dorośli działali w imię zasady: "Jeśli moja relacja z dzieckiem jest sukcesem, to jest mój sukces. Natomiast jeśli jest porażką, to winne jest dziecko". Wielu dorosłych, w tym nauczycieli, wciąż tę zasadę wyznaje, chociaż jest ona z gruntu zła i niesprawiedliwa.

Na czym polega wzięcie odpowiedzialności przez nauczyciela?

Chociażby na tym, że nauczyciel, zamiast mówić, że ma "trudną" klasę, stanął przed nią i powiedział: "Drogie dzieci, chciałbym, żeby między nami układało się lepiej, ale do tego potrzebuję waszej pomocy. Czy możecie powiedzieć mi, co robię źle, co chcielibyście, żebym zmienił?".

Do tego trzeba odwagi.

Przede wszystkim poczucia własnej wartości. Powtórzę to jeszcze 100 razy.

Jak nauczyciele reagują na taką pana propozycję?

Kiedy opowiadam im o tym na warsztatach, 20 proc. z nich płacze, bo dobrze rozumieją, o czym mówię, ale całymi latami to wypierali.

A pozostałe 80 proc.?

30 proc. opuszcza salę, bąkając pod nosem: "Nie będę słuchać tego idioty". Pozostałe 50 proc. chce się dowiedzieć więcej - co mają zrobić, od czego zacząć. Zadają bardzo konkretne, praktyczne pytania, bo czują się bezradni i chcą, żeby im ktoś wreszcie wskazał kierunek. Podobnie jak dzieci potrzebują mądrego, życzliwego przywództwa. I proszę mi wierzyć, że przyznanie się przed uczniami do swojej bezradności czyni cuda. Setki razy byłem świadkiem tego, jak nauczyciel w taki właśnie sposób przemówił do klasy. To jest niezwykle poruszające. Dla obu stron. Dzieci zresztą bardzo pięknie i z wielkim wyczuciem potrafią opowiedzieć o tym, co im przeszkadza. Jeśli nauczyciel będzie umiał to przyjąć, jeśli będzie chciał się dowiedzieć czegoś o sobie od swoich uczniów - to może diametralnie zmienić atmosferę w klasie.

Co takiego dzieci mówią?

Mają ogromne poczucie sprawiedliwości. Potrafią powiedzieć np.: "Ja zawsze wyciągam rękę, a pani nigdy mnie nie prosi do odpowiedzi, tylko Janka. Jest mi wtedy bardzo przykro". "Pan nigdy nie słucha, kiedy mówię coś, co dla mnie jest ważne, a potem pan na mnie krzyczy".

A jeśli nauczyciel powie: "To nieprawda, słucham cię"

To nie posunie się ani o milimetr.

Powiedział pan, że powinniśmy zatroszczyć się o nauczycieli. Jak?

Przede wszystkim, gwarantując im adekwatne wykształcenie, wsparcie i szkolenia. Dzisiaj wielu młodych nauczycieli, którzy przychodzą do szkoły, po dwóch-trzech latach mówi: "Nigdy więcej". Czują się wypaleni, bo ich sposób myślenia o szkole jest już inny, ale nadal brakuje im narzędzi. I chociaż mają często olbrzymią chęć zmiany, to po zetknięciu się z tak sztywną strukturą przegrywają.

Nauczyciele na studiach mają zajęcia z psychologii rozwojowej dziecka, ale to służy im głównie do tego, żeby potem wskazać, co z dzieckiem jest nie tak. Znacznie lepiej byłoby, gdyby na studiach pedagogicznych doskonalili się w lepszym poznawaniu siebie - bo tylko znając siebie dobrze, możesz próbować sobie wyobrazić, co przeżywa drugi człowiek. Nauczyciele potrzebują też rozwijania kompetencji w budowaniu relacji, kształcenia się w dialogu z rodzicami, dziećmi i innymi nauczycielami.

A kiedy już trafią do szkoły?

Dobrze by było, gdyby nauczyli się pracować w zespołach. Gdyby mogli się spotkać, powiedzmy, raz w miesiącu w gronie sześciu-siedmiu osób, żeby omówić swoje kłopoty dydaktyczne czy personalne. Ważne jest, żeby to się odbywało w życzliwej, konstruktywnej atmosferze, a nie w aurze krytyki czy oceniania się. Zbyt często, zamiast grać w jednym zespole, nauczyciele traktują siebie i są też traktowani jako pojedyncze wyspy - każdy prowadzi swój mały kiosk i już. Taka izolacja sprawia, że wiele problemów urasta po cichu do niebezpiecznych rozmiarów.

Potrzebują psychoterapii?

Nie, ale na pewno potrzeba im superwizji - wszyscy, którzy pracują z innymi ludźmi, powinni ją mieć. Z kolegami na Uniwersytecie w Aarhus w Danii, na wydziale psychologii, prowadzimy teraz warsztaty z empatii dla studentów, nauczycieli, ale też dla dzieci. Wychodzi nam z badań, jak ważna i niedoceniana była empatia w szkole. Do tej pory postrzegano ją jako tzw. miękką, kobiecą cechę, która podkopuje autorytet nauczyciela, a to w zasadzie klucz do budowania dobrej szkoły. Nie hierarchiczność i władza - cechy przypisywane stereotypowo mężczyznom.

Czytaj dalej...

4 z 7
Mary Evans Picture Library / EAST NEWS/
Mary Evans Picture Library / EAST NEWS/

Dyrektor prawdziwym liderem

Uważa pan, że struktura szkoły jest z natury męska?

Tak, zdecydowanie jest zakorzenia w epoce, w której to mężczyźni mieli władzę niepodzielną.

Kiedy pan wchodzi do szkoły, wie pan, czy jest dobra czy zła?

Jestem w stanie to ocenić w ciągu dwóch minut. To się czuje. Mój wnuk chodzi do małej państwowej szkoły. Kocha ją, bo czuje się tam kochany. Kiedy opuszcza szkołę na trzy tygodnie, bo jedzie w odwiedziny do swojego ojca na drugi koniec świata, nikt ani jemu, ani jego rodzicom nie robi z tego powodu wyrzutów. Przeciwnie, kiedy wraca, jest serdecznie witany, opowiada całej klasie, jak było. W innej szkole prawdopodobnie też od razu zostałby zdiagnozowany jako dziecko z ADHD, bo w obecności dorosłych, którzy nim komenderują, czuje się nieswojo.

A jaka jest pana diagnoza?

Wszystko jest z nim w najlepszym porządku. Ja w szkole też się stawiałem, chciałem robić rzeczy po swojemu. To były jeszcze czasy, kiedy nauczyciele karali dzieci fizycznie. Dostawałem lanie, ale udało mi się przejść przez szkołę bez większego szwanku, bo dobrze się uczyłem. To bardzo pomaga w takich sytuacjach.

W książce pt. "Kryzys szkoły" pisze pan dużo o tzw. kulturze szkoły. Za kulturę pracy w korporacji odpowiedzialny jest zarząd, a w szkole?

Podobnie. Dyrektor. To on decyduje, które wartości są dla niego ważne, jaką szkołę chce tworzyć. Może to zrobić niezależnie od ministerialnych wytycznych. Ja wcale nie zachęcam do walki na oślep z kuratorium - to tak, jakby Dania poszła na wojnę z Putinem, zwracam uwagę tylko na to, jak ważne jest zadbanie o relacje między ludźmi.

Ale wtedy pojawiają się argumenty: "Nie da się, bo biurokracja, bo pieniądze, bo program...".

Zmiany, o których mówię, nie wymagają pieniędzy, tylko przestawienia wajchy w głowie. Żeby to zrobić, nie trzeba nikogo pytać o zdanie ani łamać prawa. Znam szkoły, które realizują program, ale i tak robią swoje, to znaczy skupiają się na budowaniu przyjaznej szkoły. Przyjaznej dla każdego z osobna - dzieci, nauczycieli i rodziców. Takiej, w której nie niszczy się integralności ludzi. Takiej, w której dyrektor zwraca się do nauczycieli tak: "Słuchajcie, chciałbym zmienić atmosferę w naszej szkole, czego ode mnie potrzebujecie, żeby to się stało".

Widzi pani ten budynek na końcu ulicy? Od lat 70. działa tam kameralna szkoła, której motto brzmi: "Szczęśliwe dzieci uczą się lepiej". Bo to prawda. Jeśli tak bardzo zależy nam dzisiaj na wynikach, na osiągnięciach, na sukcesach w nauce - zadbajmy najpierw o to, żeby dzieci czuły się w szkole szczęśliwe. Wtedy nauka sama będzie im wchodzić do głowy, bo nie znam dziecka, które gdy po raz pierwszy przestępuje próg szkoły, to nie cieszy się na to, że będzie się uczyć. Potem to się, niestety, zmienia.

W klasie, w której jest 25 uczniów, da się mieć indywidualne relacji z każdym dzieckiem?

Tak, nawet jeśli tych uczniów będzie 50. Jeśli nauczyciel nie boi się rozmawiać z uczniami na forum klasy, nie boi się usłyszeć krytyki, to zapewniam, że "problematycznych" spraw, którymi będzie musiał się zajmować indywidualnie, będzie bardzo niewiele albo wcale.

Jakie kompetencje powinien mieć dyrektor?

Powinien być profesjonalistą, a nie biurokratą. Powinien mieć kompetencje kierownicze, umieć zarządzać zespołem, ale przede wszystkim powinien mieć zdolności przywódcze oraz wizję. Grono pedagogiczne musi mieć poczucie, że może na nim polegać. Ale nie tak, jak to dzisiaj często wygląda, że np. w sytuacji konfliktu między dzieckiem a nauczycielem dyrektor zawsze solidarnie broni nauczyciela, niezależnie od tego, czy zachował się fair czy nie. To jest krótkowzroczne i niesprawiedliwe.

A jak to powinno wyglądać w takich sytuacjach?

Kiedy jest konflikt, nauczyciel, zamiast wysłać dziecko "na dywanik" do dyrektora, powinien udać się tam razem z nim i powiedzieć: "Mamy problem. Nie potrafię znaleźć rozwiązania, czy możesz nam pomóc". Jeśli we trójkę nie będą w stanie dojść do porozumienia, wtedy do rozmowy powinno się zaprosić rodziców. Do rozmowy, podkreślam, nie do spektaklu wzajemnego przerzucania winy. Niestety, dzisiaj nikt dyrektorów szkół w takie kompetencje mediacyjne nie wyposaża.

Czytaj dalej...

5 z 7
123rf.com
123rf.com

Agresja bywa nieudolnym zaproszeniem do rozmowy

Często w klasie znajduje się jakaś czarna owca, która i według rodziców, i według nauczycieli jest uważana za źródło wszelkich problemów.

To dość typowe. Oznacza to tylko, że w szkole jest kryzys przywództwa. Wtedy zawsze można znaleźć kogoś, kto jest słabszy, bezbronny, kogo można podeptać. Rodzice później wchodzą w koalicję z nauczycielami, jak się takiego dzieciaka pozbyć ze szkoły - to jest prymitywne, okropne i świadczy o tym, że tym ludziom i ich dzieciom również brakuje treningu z empatii.

Nauczyciele narzekają, że dzieci są coraz bardziej agresywne. Rodzice często mówią to samo o nauczycielach. Ostatnio w Polsce głośno było o szkole, w której nauczycielka zaklejała buzie taśmą sześciolatkom, żeby "nie przeszkadzały jej w lekcji".

I jak tę sprawę rozwiązano?

Nauczycielka została zawieszona, a sprawą zajęła się prokuratura. Pojawiły się głosy, żeby w ramach profilaktyki montować w klasach kamery.

To dość charakterystyczna reakcja. Nie radzimy sobie z czymś, więc zwiększamy kontrolę, dokręcamy śrubę. Kamery nie są żadnym rozwiązaniem, wręcz odwrotnie - potęgują brak zaufania. Tłumiona agresja znajdzie ujście gdzie indziej, np. w przemocy psychicznej czy werbalnej, której kamera nie zarejestruje, albo w internecie.

Bardzo ważne wydaje mi się to, żeby odróżnić agresywne zachowania czy emocje od przemocy. To, co pani opisała, jest już aktem przemocy - prymitywnym wyrażeniem agresji - ale znacznie wcześniej mają miejsce zachowania agresywne, które jeszcze nikogo tak naprawdę nie krzywdzą, ale które są poważnym sygnałem tego, że ktoś się czuje sfrustrowany i zły. A czuje się tak dlatego, że nie ma przekonania, że jest dla innych wartościowy, że to, co ma do powiedzenia, jest ważne. Nauczyciele się tak czują, dzieci się tak czują. I dzisiaj tak pojmowaną agresję się piętnuje - w przedszkolach, szkołach, w rodzinach również. Nie traktuje się jej jako zaproszenia do rozmowy, czym tak naprawdę jest.

Kiedyś było inaczej?

Było dla niej więcej przestrzeni, więcej przyzwolenia. Dzieci pewne sprawy załatwiały między sobą i nikt się w to nie wtrącał. Agresja nie była też tak moralnie nacechowana - jeśli dziecko zachowało się agresywnie, to nie oznaczało automatycznie, że jest "złym" dzieckiem. Dzisiaj agresja to nowe tabu. Gorsze niż seks. Jeśli dalej będziemy ją tłumić, to ona będzie eksplodować w aktach przemocy. I będziemy mieć coraz więcej przypadków, kiedy uczniowie wchodzą z karabinem do szkoły.

Powiedział pan, że agresja jest zaproszeniem do rozmowy, co by należało więc zrobić?

Usiąść i porozmawiać! Dowiedzieć się, co jest przyczyną frustracji tego dziecka czy tego nauczyciela. Poszukać wspólnie rozwiązania.

Co zrobić, kiedy dziecko jest ofiarą przemocy - również ze strony nauczycieli - zabrać go ze szkoły?

Przede wszystkim poruszyć niebo i ziemię, żeby naświetlić tę sytuację. Mówić, rozmawiać, pisać. Czasem nie ma takiej możliwości, żeby dziecko przenieść. A jeśli to nic nie da, to gdyby to dotyczyło mojego dziecka, zabrałbym je stamtąd. Rodzice tylko wtedy są w stanie zmienić szkołę, jeśli szkoła się przyzna do tego, że takiej zmiany potrzebuje.

Czytaj dalej...

6 z 7
123rf.com
123rf.com

Potrzebujemy wielu typów szkół, tak jak mamy różne partie polityczne

Dzisiaj coraz więcej rodziców decyduje się na alternatywne szkoły, bo jak mówią, "nie będą się kopać z koniem", ale ja mam wątpliwości, czy to jest jedyne rozwiązanie...

Rozumiem, dlaczego to robią. Chcą chronić własne dziecko, ale jak się popatrzy na to z perspektywy całego społeczeństwa, a nie własnego interesu, to lepiej byłoby zawalczyć o dobre szkoły publiczne, inaczej istnieje zagrożenie, że w szkołach państwowych zostaną same zaniedbane emocjonalnie dzieci i zaniedbani emocjonalnie dorośli. Z drugiej strony, cieszę się, że powstaje tyle alternatywnych szkół - to oznacza, że ludzie się angażują, szukają. Potrzeba nam różnorodności, bo nie wierzę, że istnieje tylko jeden rodzaj edukacji dobry dla wszystkich - dzieci są przecież różne, jedne świetnie się odnajdą w szkole demokratycznej, inne nie. Ale przestrzegałbym szkoły alternatywne przed niebezpieczeństwem wpadnięcia w ideologiczną pułapkę.

Co ma pan na myśli?

Chodzi mi o takie usztywnienie się, że jak jesteśmy szkołą demokratyczną, to uważamy, że to jest jedyny właściwy pomysł na edukację, a jak jesteśmy Montessori, to tak się trzymamy wytycznych, że po jakimś czasie nawet nie zauważamy, że z Montessori to nie ma już nic wspólnego. Dobra szkoła powinna być elastyczna, reagować na zmiany, które mają miejsce w społeczeństwie. Powinna być wrażliwa na potrzeby dzieci, rodziców, nauczycieli.

W szkole chodzi o to, żeby włączać, integrować, a nie wykluczać. W Danii od zeszłego roku nie ma już podziału na szkoły "zwykle" i "specjalne", dla tzw. trudnych uczniów - z ADHD, aspergerem itd. Wszyscy są mile widziani w szkole. Uważam, że to bardzo dobrze, ale to jeszcze raz pokazuje, jak ważna jest edukacja nauczycieli, żeby byli dobrze przygotowani do pracy z bardzo różnymi dziećmi.

A co poradziłby pan rodzicom? Na czym powinna polegać ich edukacja?

Wielu rodziców jest dzisiaj bardzo skoncentrowanych na dzieciach, są zdecydowanie zbyt opiekuńczy. Nazywam to "neoromantyzmem", bo to jest sentymentalne i oderwane od realiów. Ja to rozumiem - rodzice ci sami byli często tresowani, więc teraz, dla odmiany, chcą swoje dzieci napchać cukierkami, wyręczają je we wszystkim, chodzą za nimi jak cień

Odrabiają prace domowe

Tak, to dopiero koszmar! Tutaj też to przerabialiśmy, dopóki rodzice się nie zorientowali, jak bardzo to krzywdzi ich dzieci. Wyręczając dziecko we wszystkim, zaniedbuje się jego naturalną potrzebę rozwoju, doświadczania życia. Nie pozwala mu się przeżywać porażek, ale też własnych sukcesów. To jest klęska, bo później taki człowiek budzi się w wieku lat dwudziestu paru w jakiejś pracy i nadal jest dzidziusiem. Wydaje mu się, że świat będzie się kręcił wokół niego, nie rozumie, kiedy ktoś mu mówi "nie", i kiedy chce na przykład wziąć wolne z okazji urodzin swojej dziewczyny, a szef odmawia mu urlopu, płacze. Nie wymyśliłem tego. Słyszałem to z ust jednego z pracowników administracji państwowej kilka lat temu, kiedy miałem wykład w parlamencie. Przyjęli właśnie takich młodych ludzi do pracy i kompletnie nie wiedzieli, jak się z nimi obchodzić.

Dzieciństwo jest jak maraton. My, dorośli, możemy stać na trasie, kibicować, podawać napoje i jedzenie, ale dzieci muszą go przebiec same. Nie możemy zrobić tego za nich ani zanieść ich na metę na rękach.

Dzisiaj w wielu duńskich szkołach praca domowa jest dobrowolna i wie pani, co jest najbardziej niesamowite? Że 65 proc. uczniów chce ją odrabiać. I dzieci robią ją samodzielnie, bo czują się za nią odpowiedzialne.

Czy to oznacza, że kiedy zmieni się obowiązek na prawo do

To zmienia się cała atmosfera. Dlatego uważam, że obowiązek szkolny powinien zostać zastąpiony prawem do nauki.

Zupełnie inaczej to brzmi, prawda?

Kilka myśli Jespera Juula...

7 z 7

KILKA MYŚLI JESPERA JUULA

1. "My, rodzice, stale jesteśmy zajęci przyszłością . Kiedy nasze dzieci mają cztery lata i chętnie się uczą, my już myślimy o uniwersytecie, na którym będą studiować. Jaki ma to na nie wpływ? Czują się bardzo samotne, jeśli nie ma nikogo, kto będzie z nimi tu i teraz. Wydaje im się wtedy, że nikt nie chce z nimi być".

2. "Kiedy byłem mały, na widok nauczyciela przemykałem pod ścianą z opuszczoną głową . Dzisiejsze dzieci patrzą nam prosto w oczy i mówią: "Ja żyję, masz z tym jakiś problem?".

3. "Badacze zajmujący się szkołą doszli do wniosku, że jest ona znakomitą instytucją dla mniej więcej 15 proc. uczniów . To są ci mili, dobrze wychowani chłopcy i dziewczęta z pierwszej ławki. Szkoły lubią ich najbardziej, ponieważ nie robią hałasu i nie sprawiają kłopotów. Ale właśnie ci niesprawiający problemów uczniowie po jakimś czasie nierzadko przejawiają zachowania autodestrukcyjne. Na przykład wśród dziewczynek częste są zaburzenia odżywiania jak bulimia czy anoreksja".

4. "Nie ma czegoś takiego jak trudna klasa , są tylko złe relacje między nauczycielem a uczniem".

5. "Dzieci z reguły bardzo dobrze wiedzą , dlaczego coś im się nie udaje albo co im przeszkadza, tylko nikt ich o to nie pyta".

6. "Wszyscy chcą mieć odpowiedzialne dzieci, sprawnie radzące sobie w społeczeństwie , ale kompetencji społecznych nie zdobywa się na lekcjach, na których rządzi przymus i posłuszeństwo".

7. "Stary paradygmat naszej kultury mówi : kiedy potraktujesz ludzi dobrze i przyjaźnie, to nie będą chcieli pracować. Na tym opiera się cała nasza zachodnia gospodarka. Z tego samego powodu odmawia się uczniom prawa do głosu w szkołach i nie prowadzi z nimi równorzędnego dialogu".

"Twoje kompetentne dziecko" i inne książki Jespera Juula w formie elektronicznej znajdziesz tutaj >>

Jesper Juul - duński pedagog i psychoterapeuta, autor książek m.in. "Twoje kompetentne dziecko", "Agresja - nowe tabu?", "Kryzys szkoły" (w Polsce wydało je wydawnictwo Mind). Założyciel organizacji Familylab, która prowadzi szkolenia trenerów, warsztaty dla rodziców i organizacji publicznych w 15 krajach na świecie, w tym w Polsce. Propaguje idee szacunku i współdziałania w relacjach z dzieckiem oraz dojrzałe przywództwo dorosłych.

Komentarze
Do szkoły chodzic nie musisz bylebys przychodził na lekcje religii.
@dobrylos A dzięki, właśnie lekcje religi nauczyły mnie myśleć, poszukiwać. Bo było czego. Jak powiedziałem, że Malinowski znalazł dokładnie takie same zwyczaje jakie opisuje w historii o Abrahamie. Ale jak poszukałem w bibliotece, że w czasach Mojżesza Izraelici nie mieli jeszcze alfabetu i Bóg nie mógł mu wymajslować na kamieniu przykazań, to miał katecheta ciężki zgryz, bo i historia z arką nie miałaby sensu. Najgorzej było ze św. Piotrem, kt. nigdy nie miał być w Rzymie, bo nie był obwatelem rzymskim jak choćby Paweł, a choćby dlatego, że petrus miał znaczyć skała, czyli takie połączenie imienia z celem dowodzi mitu. I tu się miarka przebrała, mieli się pojawić rodzice, ale się nie pojawili, ja już też nie.
już oceniałe(a)ś
13
1
Nauczyć się myśleć można się na letnich praktykach badawczych w PAN.
@Adam Kulkiewicz Adamie? a Ty się nauczyłeś myśleć? Brałeś udział w tych praktykach? Podziel się wrażeniami
już oceniałe(a)ś
4
1
Kazda dziedzina zycia (czy to nauka,sztuka,polityka,farmaucetyka,media itd.) jest obecnie kontrolowana w sprytny sposób, po to by człowieka zniewolić,podporządkować Juz niedługo bedziemy jak jedne stado w jednej oborze czyt (W Unii multi kulti).Człowiek będzie tylko ssakiem, który ma napedzac koniukturę dla ..właśnie dla kogo?? dla grupy osób która prowadzi wspólczesne społeczeństwo manipulacjami (np TV -reklamy) do całkowitego zniewolenia,wykrzywienia osobowośc młodego pokolenia.Ci którzy wykonuja tylko swoja robote sami nie wiedza że pracuja na swoja zgube i swojego potomstwa.Wszystko jest dobrze zorganizowane kontrolowane przez ta grupę.Nie ma w tym moim myślowym projekcie dogmatyzmu.Wystarczy mój komentarz przeczytac za lat kilka jak dorośnie najmłodsze pokolenie.Samo zgotujemy sobie "MatriX"
już oceniałe(a)ś
6
2
System pozbawia zdolności myślenia. Nikt nie uczy poważnie logiki. Ludzie nie potrafią znależć związków przyczynowych; nie znają zasad wnioskowania, nie potrafią zrobic rachunków zdań; wprowadzono na szeroka skalą relatywizm semantyczny. Nikt już nie potrafi się śmiać kiedy mały manipulator mówi nam: "nikt nam nie wmówi ze białe jest białe a czarne jest czarne". A przecież to nie było przejęzyczenie .....
już oceniałe(a)ś
1
0
.....i trwa ten exodus niezmiennie od wieków "produkcji" uległych półanalfabetów łatwych do sterowania i chociaż dzisiejsze pokolenie ma zdecydowanie większe jeżeli nie olbrzymie możliwości dokształcania się to i tak szkoła i nauczyciele (poza nielicznymi wyjątkami) zrobi swoje bo papierek jest nadal wiodącym/potwierdzającym naszą wiedzę "papierkiem".
już oceniałe(a)ś
1
0
Duzo w tym prawdy.Dzisiejsi uczniowie sa nieprzemakalni żyja poza historią, literaturą, kulturą często w wirtualnym swiecie.Ale nauczyciel musi być "kapitanem"/Stowarzyszenie umarłych poetow/
@ina-inka Piękne nawiązanie,Stowarzyszenie Umarłych Poetów - trzyma mnie do dziś.
już oceniałe(a)ś
0
0
@b.sceptyczna Wiesz dlaczego przeszkadza? Bo w procesie wychowania niezwykle ważnym elementem jest tzw. aspirowanie. Dziecko (młodzież) musi wiedzieć, że do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Tak zwyczajnie, metrykowo dorosnąć, a potem przejść inicjację. Wiedzą o tym nawet bardzo prymitywne plemiona. Rytuał inicjacji wprowadza w kolejne etapy dojrzałości człowieka. Oczywiście te rytuały są symbolicznymi punktami granicznymi, w każdej kulturze wyglądają inaczej, ale one są bardzo potrzebne. Dawniej było powiedzenie "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie". Niegrzeczne, trochę brutalne, ale prawdziwe. Dzieciaki (młodzież) ma do czego rosnąć, ma o czym marzyć, ma swoje drobne cele, do których chce dojrzeć. Zapewniam cię, że taki porządek świata pozwala wyrastać na ludzi.
już oceniałe(a)ś
1
0
kiedy podejmowane są ważne decyzje w sprawach edukacji, w parlamencie [..] jest również obecny przedstawiciel związku uczniów. Notabene, od jakichś 20 lat to same dziewczynki i to niby dobrze i równościowo i wogle?
już oceniałe(a)ś
1
0
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy