''Wychowując dziecko poczułam, że wypadłam z obiegu, chciałam wrócić do życia''
Żona Czekająca w Domu to obraz sielankowy, ale na dłuższą metę surrealistyczny
Przeczytaj list: "Kobiety, pracujcie''
Praca czy rodzina? Stałam kiedyś przed takim drogowskazem, wybrałam dwupasmową drogę szybkiego ruchu.
Wydaje mi się, że początek wycieczki nastąpił ok. 11 lat temu, kiedy to jednocześnie pracując na etat w średniej firmie usługowej, otworzyłam dodatkowo swój mały biznesik, którym pozwał mi na lepsze perfumy czy nieplanowany weekendowy wypad w góry. Dodatkowa praca sprawiała mi przyjemność i utwierdzała w przekonaniu, że rozwijam się zawodowo.
Mój parter - w tej chwili mąż, pracował w korporacji. Wiodło nam się dobrze, mieliśmy M2 - ciasne ale własne, samochód i "parcie na karierę zawodową", ani się obejrzałam gdy rozpoczęłam podyplomówkę bo przecież trzeba w siebie inwestować, na rynku liczy się doświadczenie poparte odpowiednim wykształceniem.
Nasze życie zachowywało się, jakby doskonale wiedziało dokąd zmierza, jednak do czasu gdy poczułam że czegoś istotnego w nim nie mogę znaleźć.
Mój zegar biologiczny zaczął tykać, cykać, trzeszczeć i wrzeszczeć, kazał mi przystopować i pomyśleć o innych wartościach. Oddałam się tym emocjom całkowicie, przygotowania ruszyły pełną parą, przecież chciałam mieć zdrowego i ślicznego dzidziusia. Wizyty w gabinecie, kwas foliowy, zdrowie żywienie i leżenie z wieczorami z nogami do góry, na efekty nie trzeba było długo czekać. Byłam w ciąży i strasznie się z tego powodu cieszyliśmy, chociaż nie obyło się bez chłodnych kompresów dla przyszłego tatusia. Tak to jest z facetami, mówisz o tym od miesięcy a on się i tak wybałusza oczy z zaskoczenia jakby nie miał z tym nic wspólnego i pierwsze słyszał.
W ciąży pracowałam do ostatniej chwili, pod koniec ciąży w samochodzie woziłam ze sobą torbę szpitalną, planując wrócić zaraz po mega krótkim (12 tygodniowym) macierzyńskim do pracy - ale tym razem sytuacja sama wymknęła się spod mojej kontroli a ja jej chyba w tym nie przeszkadzałam.
Nie mogłam wrócić do pracy zostawiając moją malutką Zuzię w domu, czułam że teraz czas na inną mnie, okres macierzyństwa był niesamowity - wspominam go z ciepłymi uczuciami, ale moje zawodowe ADHD i tak znalazło sposób by dać o sobie znać. Powrót do pracy był nie do przyjęcia, ale musiałam się zająć czymś poza nowymi codziennymi obowiązkami. Zajmowanie się dzieckiem to praca na cały etat i to nie podlega dyskusji, jednak jeden etat to dla mnie zawsze było za mało. Mąż nadal pracował w korporacji, więc w ciągu dnia nie było go w domu, ale przecież popołudniami już wracał. W ciągu dnia Zuzia sporo spała, czasem do pomocy przybywały babcie, ciocie i takie inne rożne rodzinne helpy, a im była starsza tym chętniej uczyła się poznawać świat, zarówno z kimś jak i samodzielnie wyrzucając np.: skarpetki z szuflady.
Sięgnęłam w głąb siebie, wyciągnęłam z kapelusza pomysł i rozpoczęłam sprzedaż online w ramach swojej działalności. Zuzia miała wtedy niecały rok. W latach 2005-2006 był świetny okres na otwieranie sklepu internetowego, e-shopy wchodziły na rynek, który je chłonął. Działając w domu, byłam w dzieckiem i jednocześnie pracowałam - lepiej być nie mogło chociaż bywałam tak zmęczona że padałam na swój własny tzw."pysk" - jednak warto było.
Gdy kończył mi się wychowawczy (oczywiście bezpłatny) w firmie, zadałam sobie pytanie co dalej, wracać do pracy w której nie wiem czy będę chciała zostać czy..... rozwijać dalej swój biznes. Wybrałam swoje podwórko. Zuzia poszła do przedszkola, jak to zwykle bywa początkowe lata są bardzo chorowite, ja nadal pracowałam u siebie więc nie było problemu gdy Zuzia z katarem czy kaszlem musiała zostać w domu. Z czasem częstotliwość ulegania wirusom się zmniejszyła, a ja miałam już działające dwa sklepu online i jeden stacjonarny połączony z hurtownią - a lokalizacja ? - nie dalej niż 10 minut od domu i z huśtawkami i piaskownicą w pobliżu. Ani przez sekundę nie żałowałam żadnej ze swoich decyzji.
Mąż rzucił pracę w korporacji i wspólnie rozwijaliśmy biznes i tak przez prawie całe przedszkole i początek podstawówki.
W tej chwili prawie samodzielne dziecko chodzi do szkoły (do pierwszej klasy poszła jako sześciolatek i wszyscy są tego zadowoleni), ja już nie mam swoich sklepów - recesja niestety je zjadła, z dnia na dzień postanowiłam je zamknąć i postanowiłam wrócić do zawodu przed ciąży, nie chwaląc się nie miałam specjalnie problemu ze znalezieniem zatrudnienia, pomimo że miałam prawie siedmioletnią przerwę.
8 lat ostatnich lat spędziłam żyjąc pełną parą na dwa etaty i to co z nich wycisnęłam na zawsze pozostanie moje, nigdy nie bałam się zmian, chyba nawet wypatruję ich z niecierpliwością gdy czuję że coś nowego wisi w powietrzu..
Schemat kobiety zajmującej się domem i dziećmi według mnie sprawdzał się przed dekadą, kiedy świat nie pędził tak jak teraz, chcąc aby nasze dzieci znalazły się w swoim dorosłym życiu uczmy je świata, dajmy im nowe wzorce, niech wiedzą że mają w nas oparcie, ale swój świat muszą stworzyć sami.
Symbol Mamy - Żony czekającej w domu z zawsze gorącą zupą może jest sielankowym obrazkiem, ale dla mnie na dłuższa metę jest on surrealistyczny, nie chcę nikogo szufladkować i uogólniać, ale paznokieć dam sobie uciąć, że co druga siedząca w domu mama po 3-4 może 5 latach zaczyna tęsknić za swoim życiem, a im dłużej jest wyłącznie mamą i żoną tym trudniej jest jej wrócić na rynek pracy i być samowystarczalną. Nie myślę tu o specjalistach czy niszowych zawodach, bardziej o tym całym gronie młodych dziewczyn, które nie mają doświadczenia, zostały w domu i w efekcie po tych kilku latach nadal nie mają doświadczenia - wtedy nadchodzi czas na drugi początek albo zakopanie się w dotychczasowym życiu. Podobno mamy w kraju politykę prorodzinną, niestety w realność wygląda nieco inaczej.
Pamiętajmy, że przykłady które głęboko się zakorzeniają zawsze będą recesywne w dorosłym życiu naszych dzieci i w naszym obowiązku jest aby nowe społeczeństwo nie bało się brać spraw w swoje ręce, nie czekało biernie aż coś się zmieni ale samo działało wyciągając wnioski z błędów.
Ja działam często pod prąd, nigdy się nie poddaję, bywa że mam momenty zwątpienia jak każdy, ale są to sporadyczne i tak krótkotrwałe chwile, że nawet o nich nie pamiętam. Uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny a co ma być to będzie a przede wszystkim nie wolno zgubić siebie w życiu.
Ja wcale nie zrezygnowałam z pracy zawodowej dla rodziny ani nie poświeciłam rodziny pracując. Udało mi się połączyć ze sobą dwie drogi , które doprowadziły mnie do mniejsca w życiu, w którym teraz jestem. Zmieniłam swój zawód na taki, który pozwalał mi cieszyć się pierwszymi latami życia dziecka a później wróciłam do poprzedniego.
Dziewczyny bierzmy sprawy w swoje ręce.
Nam też jest trudno
Czy byłybyście gotowe zrezygnować z pracy dla rodziny? Hm, ja zrezygnowałam. Ale właściwie od początku towarzyszyło mi niezrozumienie i nieprzychylność ze strony innych, ciągłe wywieranie presji ze strony dalszej rodziny, dlaczego jeszcze nie pracuję, dlaczego nie zwolnię z odpowiedzialności utrzymania rodziny mojego biednego męża.
To prawda, ale kobietom pozostającym w domu też jest trudno. Przy gromadce dzieci przez wiele lat nie miałam chwili dla siebie. Pierwszy raz po urodzeniu pierwszego dziecka byłam sama w sklepie po jakimś roku. Stale byłam na zawołanie dziecka. Nie narzekam, to był mój wybór. Chciałam dać z siebie to, co mogę. Później również chciałam stworzyć im bezpieczny dom, w którym zawsze ktoś na nie czeka.
Oczywiście widzę także minusy tej sytuacji. Nie przysługiwał mi nigdy urlop, nawet gdy czułam się bardzo źle, musiałam sobie radzić. To była praca 24 h na dobę, nie zamykałam biura o 16 tej i nie zostawiałam służbowych spraw za sobą. Myślałam o zarządzaniu domem od rana do wieczora. Nie widziałam ciepłych poranków, wychodząc do pracy, pierwszych spadających liści, pierwszych przymrozków. Nie widziałam najnowszej mody na ulicy, tego, co teraz się nosi, co słychać u ulicznego grajka na rogu ulicy czy komu dali dziś mandat policjanci. Nie znałam najnowszych przebojów, których słucha się w drodze do pracy, nie wiedziałam, jak zmienił się rozkład jazdy MPK, gdzie dziś są korki i roboty drogowe. Nie widziałam, jak zmienia się moje miasto, gdzie powstają nowe budowle, gdzie na moje zdziwienie słyszałam: łał, nie widziałaś?
Nie czerpałam swej siły z kontaktów międzyludzkich, które kiedyś tak dużo mi dawały. Nie snułam cichych rozmów nad kubkiem gorącej kawy z moimi współpracownikami, nie wiedziałam, co słychać u ich żon, mężów, matek i babć. Nie śmiałam się do rozpuku z najnowszych dowcipów, nie robiłam kolegom psikusów ani niespodzianek koleżankom. Nie znałam nowinek o najnowszych osiągnięciach i wyskokach ich dzieci. A to daje tak dużo! Słuchając ich wiesz, że inni też mają różne problemy, jakże podobne do twoich. Miód na serce, doświadczenie i życiowa mądrość! Wszystko w jednej pigułce! Najlepsza psychoterapia!
Nie poznawałam też nowych ludzi, nie przywitałam się z nowym współpracownikiem, nie uśmiechnęłam się do policjanta, nie zamieniłam dwóch słów z panią na bazarze. Słuchałam tylko opowieści mojego męża o nieznanych mi osobach, które stanowiły coraz bardziej obcy mi świat. Nie wiedziałam, gdzie otworzyli najnowszą knajpę, nie jestem na bieżąco z nowinkami technicznymi, o programach komputerowych nie wspominając.
W czasie gdy miałam studiować, robił to mój mąż, a ja zajmowałam się dziećmi. Ale to ja ?siedzę w domu", zastanawiając się kto zatrudni pracownika bez doświadczenia.
Czy nie należy mi się połowa wypłaty mojego męża, wpłacana regularnie na moje konto? Trochę bym uzbierała tych nadgodzin. Plus wynagrodzenie za komfort psychiczny męża i totalną swobodę w planowaniu wyjazdów służbowych bez myślenia, kto zajmie się w tym czasie dziećmi, skąd wziąć opiekunkę, ile trzeba jej zapłacić, kiedy trzeba ją zwolnić itd.
I byłoby to naprawdę trudne, gdyby nie miłość mojego męża, okazywana właśnie codziennie rano, gdy wychodzi do pracy, wiedząc po co to robi i dla kogo to robi. To nam daje siłę do tego, by robić to wszystko dalej. Ale czasem słowo wsparcia naprawdę dużo by nam dało. Tylko tyle i aż tyle.
Najważniejsze jest poczucie własnej wartości
Mam 30 lat, 14 miesięcznego synka i wspaniałego męża. Oboje pracujemy na pełen etat. Mam to ogromne szczęście, że synem mogła i bardzo chciała zająć się treściowa. Jednak byłam przygotowana i miałam zaklepane miejsce w żłobku oraz namiary na nianię.
Spędzanie czasu na macierzyńskim z synkiem było dla mnie bardzo przyjemne, poznawaliśmy się nawzajem, choć przyznaje początki bywały trudne. Bardzo ciepło wspominam ten czas. Mąż po powrocie z pracy zwykle przejmował częściowo opiekę nad synem i świetnie sobie z nim radził.
''Siedzisz w domu to masz czas'' - mój mąż nigdy tak nie mówił i ''brzydził'' się facetami o takich poglądach Do czasu. Do czasu, kiedy przyzwyczaił się do pewnych wygód związanych ze stałą obecnością żony w domu. Nie dzieliliśmy się już sprzątaniem, bo jak mały spał ja się wszystkim zajęłam. Nie chodziliśmy na sobotnie zakupy, bo zrobiłam je w międzyczasie. Pod koniec macierzyńskiego już wypsnęło mu się ze dwa razy ''a dlaczego ja przecież masz czas ? ''. Dopiero, kiedy wróciłam do pracy a mąż wykorzystał swój tacierzyński usłyszałam te cudowne słowa ''Jak ty to robiłaś wszystko było posprzątane, ugotowane i dziecko zadbane ja tego nie ogarniam?''. Moja koleżanka, która została w domu z dzieckiem nigdy tego nie usłyszała a nawet więcej przyzwyczaiła się już do hasła ''siedzisz w domu to masz czas''.
Rozumiem taki mechanizm, facet nie widzi tego, kiedy zajmujemy się domem. Wraca z pracy a tu wszystko jest już gotowe i nie zastanawia się nad tym tylko przyjmuje, jako standard. Zauważy jak tego zabraknie. Dlatego ja zawsze dopominam się mówiąc ''Widzisz jak ładnie posprzątałam?''. Facetowi zawsze trzeba powiedzieć wprost nie oczekiwać, że się domyśli czy zauważy sam.
Pracuję 8 godzin po powrocie jestem stęskniona i spragniona synka. Mam pomysły na zabawy oraz chęć na udawanie królika i kicanie za małym po całym mieszkaniu aż padnę zziajana. Siedząc w domu pod koniec macierzyńskiego miałam już coraz mniej energii i cierpliwości do spędzania wspólnie czasu. Doznałam też szoku, kiedy uświadomiłam sobie po obejrzeniu filmu ''Wyspa tajemnic'', że zrozumienie zakończenia filmu było dla mnie największym wysiłkiem intelektualnym od 6 miesięcy. Miałam poczucie, że się cofam, ograniczam i zamykam w jednej przestrzeni. Kocham do szaleństwa mojego maluszka, ale każdy człowiek powinien mieć kilka przestrzenni, w których funkcjonuje, na co dzień.
Siedząc w domu mamy styczność z pewną ograniczoną grupą spraw. Bądźmy szczerzy przyziemnych typu: co na obiad, trzeba naprawić autko, skończyły się pieluchy. Te rzeczy, które nam wydają się być problemem w zderzeniu z pracą zawodową i kontaktami z innymi ludźmi męża są banalne. Ale dla nas one są bardzo ważne i tu zaczyna się konflikt. Mąż mówi, co to za pierdoły a ty, jakie pierdoły przecież.... Ilość tematów do rozmów też się niebezpiecznie zawęża. Siedzenie w domu sprzyja nie myciu włosów regularnie czy odkładaniu zgolenia nóg ''na jutro''. Po co nam te fajne sweterki czy sukienki przecież wychodzimy tylko na spacer a tam liczy się wygoda. A potem wielkie zdziwienie, że mąż zainteresował się inną. Oczywiście, nie usprawiedliwiam zdrady, ale takie działanie powoduje, że facet próbuje odnaleźć tę swoją dawną wesołą, piękną, zadbaną żonę w innej kobiecie. Nie potrzeba śmierci współmałżonka, żeby znaleźć się w fatalnej sytuacji finansowej a przede wszystkim psychicznej.
Kwestie finansowe też nie są bez znaczenia. Dwie pensje to nie jedna. Jeśli zajdzie taka potrzeba możemy pójść prywatnie do lekarza z synkiem, pojechać na fajniejsze wakacje czy po prostu od czasu do czasu pójść do restauracji. Wyjście do restauracji niby błaha sprawa, ale dla związku też jest to jakaś odmiana i powiew romantyczności.
No i najważniejszy aspekt poczucie własnej wartości. Dzieci są małe bardzo krótko od 3 roku życia idą do przedszkola. Dla kobiety nawet 3 lata wycięte z życia zawodowego to jest dużo. Ciężko wrócić do pracy a za kilka lat dziecko zapyta: ?Mama, bo musimy napisać, czym się rodzice zajmują a ty nic nie robisz, więc co mam wpisać?? No i co? Poświęciłaś mu tyle a on mówi, że nic nie robisz.
Dzieci widzą świat w prosty sposób a jak są większe widzą więcej. Porównują się z rówieśnikami i widzą, że ich mamy to są szykowne, pracują i spędzają ciekawie czas - imponują im. Matka powinna dawać przykład - dbaj o innych, ale zadbaj również o siebie. Dziecko musi wiedzieć, że zrobienie czegoś tylko dla siebie nie jest złe.
Nigdy w życiu nie chciałabym zostać z dzieckiem w domu na stałe. Ani dla niego ani dla mnie nie byłoby to najlepsze rozwiązanie. A tak mamy w rodzinie radosne dziecko, które z uśmiechem wita mnie od progu, z mężem nadal imponujemy sobie nawzajem a ja jestem spełnioną mamą i pracownicą po prostu szczęśliwą kobietą.
Wypadłam z obiegu społecznego życia, wypaliłam się, poczułam, że czas wracać
Przeczytam List zamieszczony na państwa stronie internetowej. Autorka ma wiele racji. Mam roczną córkę i od kilku miesięcy wróciłam do pracy - gdy tylko zaszłam w ciążę umówiliśmy się z mężem, że wrócę do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim i sytuacja finansowa nie będzie miała znaczenia (nawet jeśli będzie nas stać na to, bym w domu mogła opiekować się dzieckiem). Dziś wiem, że to była najlepsza decyzja, choć koleżanki mówiły, zobaczysz tak pokochasz dziecko - nie będziesz chciała wracać do pracy.
W miarę przebywania na macierzyńskim zdałam sobie sprawę, że gdzieś po drodze utraciłam siebie, straciłam radość życia, coś się we mnie zmieniło. Każdy dzień był taki sam, mimo spokoju jaki dostarczał ów rytuał: śniadanko, spacerki, obiadek - tęskniłam za wolnością i postrzeganiem mnie przez innych nie jako matkę a jako kobietę - która coś wie, o czymś marzy, coś załatwia, czegoś potrzebuje...W pewnym momencie życia tylko z moją córką i popołudniami mężem, jak bardzo ją kocham, tak bardzo tego życia nienawidziłam...narastała we mnie frustracja, tęskniłam choćby za chwilą dla siebie - przecież w domu nie muszę się malować ani ładnie ubierać - kto mnie widzi.
W końcu zrobiłam się nie do zniesienia - nie miałam o czym rozmawiać z mężem, bo cóż mogło mnie spotkać w ciągu dnia - zakupy w osiedlowym spożywczaku z płaczącą w wózku córką i gapienie się wszystkich na to "niesamowite zdarzenie", wyjście na plac zabaw i dyskusja z mamami o odparzeniach i kupach, czy programy kulinarne które znałam na pamięć - teraz chyba z tym bagażem doświadczeń mogłabym założyć własnego bloga kulinarnego...
W końcu zastanawiam się nawet czy ja nadaję się na matkę - jakoś brak mi cierpliwości, wyrozumiałości dla córki...i aż było mi przykro...
Po długich pertraktacjach ustaliliśmy z mężem, że lepiej będzie jak wrócę do pracy.. i stało się , już pół roku pracuję. Dość separacji, jakoś wypadłam z obiegu społecznego życia, wypaliłam się...czas zatem wracać.
Stan na dziś: wychodzę z domu - muszę się umalować i ubrać - uwielbiam to. Powróciłam do dawnej figury i spełniam się w obu rolach jako mama i pracownica. Kontakt z ludźmi - dla mnie osoby otwartej i gadatliwej - jest rzeczą nieocenioną. Córka też przyzwyczaiła się, mimo, że nie jest cały dzień ze mną to razem wieczorem mamy więcej ochoty na zabawę, ponadto stałam się bardziej zorganizowana - szybko gotuję, sprzątam piorę i prasuje i mam czas dla domowników - maksymalnie go wykorzystuję.
Czy zdecyduję się na drugie dziecko? Dziś mówię nie wiem, ale jest postęp: wcześniej stanowczo odmawiałam.
Dopiero teraz teściowa mi powtarza: wychowanie dziecka to ciężka praca - co mu teraz dasz sama w przyszłości odbierzesz. Gdy Mała płacze nocami albo grymasi mama powtarza: też tak mieliśmy, przez to samo przeszliśmy.
Pytam więc: dlaczego nikt mi tego nie powiedział, że macierzyństwo jest nie tylko piękne, ale i trudne - o to mam żal - chyba w tej materii panuje jakaś zmowa milczenia wśród kobiet chyba przed obawą, że mogą nie doczekać potomstwa.
I już postanowiłam: będę z córką szczera, nie będę mydlić oczu że poród to piękny ból, o którym się zapomina, a macierzyństwo nie wymaga żadnych wyrzeczeń. O nie!
Na koniec podsumuję, dziś jestem szczęśliwą mamą pracującą - choć bardziej zajętą to jednak spełnioną.
Pozdrawiam wszystkie przyszłe mamy - nie dajcie się stereotypom i walczcie o siebie - opieka nad dziećmi to nie jest tylko " działka " kobiety. I powiem jeszcze, że stoczyłam wiele batalii z mężem o podział opieki nad córką i myślę, że on teraz nie żałuje, a córcia z nim przebywała od niemowlaczka - teraz woła tato, a mąż chodzi dumny jak paw.
Poczułam się jak w policzek walnięta
Taki smutny ten list ''Kobiety, pracujcie!''
"Patrzę na ich codzienny stres - są jedynymi żywicielami rodziny. Widzę, jak starają się za wszelką cenę przedłużyć swój kontrakt, dostać kolejny projekt, który pozwoli im zaoszczędzić pieniądze na ewentualne zdarzenia losowe. Nie widują swoich dzieci, mają mały wpływ na ich wychowanie. I udają szczęśliwych, bo są panami w swoim domu".
A ktoś ich zmuszał? Ja przepraszam bardzo, ale mężczyzna nie ma nic do powiedzenia, jedynie musi się zgodzić na narzucone mu odgórnie zdanie kobiety?
Kobieta: Ja nie pracuję, będę w domu siedzieę, Ty bądź Jedynym Żywicielem Naszej Rodziny. I masz na szczęśliwego wyglądać!
Mężczyzna: Dobrze, Kochanie...
Może autorka listu rzeczywiście ma takie szczęście do poznawania tych wszystkich biednych, zniewolonych mężczyzn. Nie wiem. Ja tych kobiet, w domu siedzących, wydających 'nie swoje' (?!) pieniądze nie bronię, chociaż sama do tego grona jeszcze do niedawna należałam. Chociaż ja męża nie zmuszałam do tego, żeby tak walczył, stresował się, dziecka nie widywał, miał znikomy wpływ na jego wychowanie i co tam jeszcze autorka pisała. Nie zmuszałam. Tak nam, po prostu z ustaleń wyszło. Siedziałam w domu z tym dzieckiem, pilnowałam, sprzątałam, gotowałam, bawiłam się, wydawałam nie swoje pieniądze, a i czasem paznokcie dałam rade pomalować. A mąż wracał z pracy, jadł obiad zrobiony z kupionych przeze mnie nie za swoje pieniądze produktów, bawił się z dzieckiem, uczył, wychowywał i wyglądał na zadowolonego. Nie wiem, może udawał?
Teraz role nam się odwróciły: ja poszłam do pracy a mąż z dzieckiem w domu siedzi. I wiecie co? Nie mam do niego pretensji, ze 'wydaje nie swoje pieniądze'. Nie mam pretensji, że nie widuje dziecka 24 godziny na dobę. I nie mam problemu z tym, żeby być szczęśliwa. Tak jak nie miałam, kiedy to mąż pracował.
Moglibyśmy oboje pracować. Moglibyśmy zatrudnić opiekunkę. Moglibyśmy jeszcze wiele rzeczy. Ale nie chcemy. Bo tak nam dobrze. Kobiety, pracujecie! Albo nie! Omówcie te sprawy z mężami/partnerami i nie dajcie sobie wmówić, ze ktoś wie lepiej, jak macie żyć.
A co do udręczonych Tatusiów: mój manager pracuje od 4 rano do 23:00 w nocy. Ma żonę i małe dziecko. Stresuje się, bo jest JedynymŻywicielemRodzimy, nie widuje synka, ma znikomy wpływ na jego wychowanie. Ale to jego decyzja! To on decyduje, czy jechać do domu po skończonej pracy, czy robić nadgodziny, żeby to niewidziane często dziecko miało więcej nowych zabawek. Coś kosztem czegoś..
Muszę się rozwijać, żebym czuła, że żyję i nie byłabym w stanie z tego zrezygnować
Moja odpowiedź na pytanie - czy byłabym w stanie zrezygnować z pracy dla rodziny brzmi stanowcze i absolutne nie. Mogłabym tłumaczyć to domową ekonomią, czy strachem przed zostaniem samotną matką bez doświadczenia zawodowego, ale prawda jest taka, że te względy mają dla mnie marginalne znaczenie.
Mamą zostałam na czwartym roku studiów. Studiuję prawo w trybie dziennym. Ani przez chwilę nie przyszło mi na myśl, że muszę przerwać studia albo wziąć dziekankę. Pomyślałam jednak, że powinnam zdobyć prawo jazdy, żeby szybciej się przemieszczać między domem a uczelnią. Prawo jazdy zrobiłam, uczelniany grafik dostosowałam do pracy mojego Męża i synkiem zajmowaliśmy się na zmianę. Nie twierdzę, że było łatwo - nie było. Pierwsza sesja wypadła mi w drugim miesiącu życia mojego szkraba, a karmiłam piersią. Sesję zdałam. Miałam silną motywację. Na piątym roku urodziłam drugie dziecko. Wtedy już musiałam odpuścić na trochę. To był najtrudniejszy rok mojego życia. Mąż siedział w pracy dłużej niż kiedykolwiek, a ja siedziałam w domu z maluchami. Praca diabelnie ciężka i niewdzięczna, 24/7. Byłam zmęczona, nieprzytomna i czułam się jak więzień we własnym domu. Nie miałam czasu na nic i marzyłam o tym żeby się wyspać i o tym... żeby wrócić na uczelnię.
Obecnie wierzę, że najtrudniejsze już za mną. Studia kończę i powoli kreślę plany zawodowe. To znaczy plany a,b i c - mam ich kilka na wypadek kryzysu i oporu pracodawców przed zatrudnieniem młodej mamy. Ale szczerze mówiąc nie biorę tego pod uwagę. Mam taki charakter, że zawsze dopnę swego i już.
Wracając do pytania - nigdy nie zrezygnowałabym z pracy dla rodziny. Muszę się rozwijać, żebym czuła, że żyję i nie byłabym w stanie z tego zrezygnować. Druga strona medalu jest taka, że nigdy nie podjęłabym się pracy, która wymaga pełnego poświęcenia. Cóż dla nas mam dzieci zawsze będą najważniejsze.
Pracuję dla rodziny
Redakcja wysokichobcasów.pl pod listem czytelniczki zadała pytanie: Czy byłybyście gotowe zrezygnować z pracy dla rodziny? Dlaczego nie? Dlaczego tak? Nie. Dla rodziny pracowałam, pracuję i będę pracować.
Mój mąż świetnie zarabiał. Jeden z najtrudniejszych wydziałów na Politechnice Warszawskiej, potem prestiżowa zagraniczna szkoła biznesu, następnie kariera w firmie doradczej, gdzie świetnie płacono i obsypywano dodatkami. Jeśli impreza bożonarodzeniowa, to w Rovaniemi u św. Mikołała, albo w kurorcie alpejskim, albo wynajmowano całe muzeum (np. Van Gogha w Amsterdamie) . Podróże pierwszą (tak - pierwszą z łóżkiem, fotelem dla gościa i piżamą za darmo), ostatecznie klasą biznes. Tych obiadów w ustronnych belgijskich restauracyjkach, czy egzotycznych plażach przy zachodzie słońca, czy z wielką kostką lodu, przez które sączyła się skandynawska wódeczka - nie zliczę. Znajomości - aż strach mówić. Często latamy prywatnym samolotem z vipami - mąż jest pilotem (w ramach hobby)
Znamy się od szkoły średniej, razem przeszliśmy przez studia. Ja też prestiżowe, też zagraniczna szkoła biznesu.
Od dyplomu cały czas pracuję. Nieźle zarabiam, ale mniej niż połowę niż mąż, a atrakcyjnych dodatków brak. Raz przynosiłam do domu jakąś dziesiątkę tego co on. Pojechaliśmy do egzotycznego kraju, na samą przeprowadzkę firma dała nam więcej niż zarabiam przez rok, ale uparłam się i szukałam pracy. Wszyscy pukali się w głowę, bo w tym kraju płacona mało, a godziny były długie. Poszukiwania zajęły mi kilka miesięcy, ale wreszcie udało się i byłam na etacie. W weekendy lataliśmy, a to do Sydney, a to do Tokio, a to do Delhi.
Dlaczego upierałam się pracować, gdy mogłam siedzieć w domu i pachnieć? Wyssałam to z mlekiem matki - samotnej matki, która zostawiła swojego męża będąc w ciąży. Był leń i cham. A ona mogła sobie na to pozwolić, bo była wykształcona i miała świetną pracę. I zawsze dawała sobie radę (lekko nie było), a mi wtłukiwała od małego, że opłaca się być niezależną.
Mój mąż któregoś dnia poinformował, że nie musimy szukać nowej gosposi, bo właśnie firma z nim się rozstała i on będzie zajmował się domem. I tak jest od paru lat, bo rozkręcanie własnej firmy jest procesem długotrwałym i kosztownym. Firmę założyli dwaj panowie, obaj są utrzymankami żon. Nasze konto nadal jest zasilane, chociaż dużo mniejszymi sumami, jadamy w domu, świętujemy z rodziną. Dzięki temu, że zawsze pracowałam - często wbrew zdrowemu rozsądkowi, kupiliśmy ostatnio dom, nowy samochód, nadal podróżujemy (w rejonie i ekonomią). I nie rozwiedliśmy się, nie kłócimy się, jesteśmy superduetem. Jeśli jego firma odpali i zacznie zarabiać miliony, ja nadal będę pracować.