"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej. Książka o słoikach. (obszerne fragmenty)

mawro/ Materiały propmocyjne
Słoiki

Słoiki (Mat. prasowe)

Pierwsza powieść o pokoleniu ?słoików?! Troje trzydziestolatków. Trzy marzenia. Trzy precyzyjnie opracowane plany, jak je zrealizować. I wiele rozczarowań, których nie zrekompensuje żaden sukces.
1 z 7
Mat. prasowe
Mat. prasowe

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

Tytułowi "zachłanni" to tzw. słoiki - lokalni emigranci, jakich w Polsce tysiące. Przyjeżdżają do dużych miast po wykształcenie i lepszą przyszłość. Przeprowadzka oznacza dla nich nowe życie i konieczność zdobywania wszystkiego od początku: dachu nad głową, pracy i przyjaciół. Zawieszeni między miastem a rodzinnym domem odkrywają, że to, co dotąd znali i czego się nauczyli, nijak nie przystaje do nowej rzeczywistości. Żeby przetrwać, muszą być silni, ambitni i nigdy się nie poddawać. Są więc zachłanni - w dobrym i złym sensie.
"Zachłanni" to powieść o przyjezdnych, która nie ocenia. Z humorem, ale i nutką goryczy opisuje codzienność przybysza, na którą składają się wynajmowane mieszkania, przypadkowi współlokatorzy, zaskakujące znajomości i najdziwniejsze dorywcze prace. Opowiada o życiowych szansach i rozczarowaniach. Pokazuje, w jaki sposób decyzja o opuszczeniu rodzinnej miejscowości, dla niektórych będąca spełnieniem marzeń, dla innych jedynym wyjściem, kształtuje życie ludzi i ich samych.

Przeczytaj fragmenty książki.

Książka dostępna w Publio.pl

2 z 7
&Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl
&Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

Mnie na ogół przeszkadza niewiele. Z grubsza tylko jedno: do szału doprowadza mnie to miasto. Stolica, pożal się Boże. Urbanistyczna karykatura sklecona na piachu z wiślanej łachy. Szpetny zaścianek, który z Europą ma związek wyłącznie kartograficzny.

Tak, jestem słoikiem. Tak, przyjechałem tu za pracą. Nie, nie posiadam warszawskiego meldunku i okradam to miasto, wyprowadzając podatki na prowincję. Mam się wynosić z miejsc parkingowych i przychodni? Mam to gdzieś, i tak są gówno warte. Na zdrowie nie narzekam, nie muszę napychać lokalnym konowałom potrójnej stawki. Zęby leczę u  siebie, kupuję u  siebie. Tak, żarcie też. Przecież w  tym grajdole nie ma nawet gdzie kupić mięsa. Chyba że ekoszynkę po czterdzieści pięć za kilo. Jak się nie podoba, zostają oślizgłe truchła pływające na zafoliowanych tackach.

Mieszkamy z narzeczoną na dwudziestu metrach. Domek ciasny, ale własny? Nic z  tych rzeczy. Wynajmujemy pokój w dzielonym mieszkaniu. Brać kredyt na całe życie na zakup jakiejś nory? Dziękuję, postoję. Przeglądaliśmy ogłoszenia, chodziliśmy nawet oglądać. Czasem myślę, że niektórym zwyczajnie odwala. Klitka w wielkiej płycie, boazeria, PCV, wyliniały chodnik i pożółkły kibel. I to wszystko za chore jakieś pieniądze. A tu kolejka, licytacja i casting jak do Mam talent!. Ludzie, do czego ten pęd?

Do ciasnoty i hipoteki na resztę życia? Uwłaczające. Nieporozumienie jakieś.

Powinno być inaczej. W  małych miastach żyje się lepiej, wygodniej. Cisza, spokój, zieleń, godziwe warunki. Aśki rodzice, ojciec mechanik i matka fryzjerka, mają dom z ogrodem. Stać ich, choć nie są nadziani. Skromny klocek z  PRL-u, ale zrobili z  niego cudeńko. W  Warszawie mogliby za to kupić dwa pokoje. I jak się w nich pomieścić z dzieciakami, gratami? O dziadkach nie wspominając. Ale w dużym mieście dom wielopokoleniowy to fikcja. Każdy orze w samotności.

Po co tu jestem i się szastam, skoro mogę mieszkać gdzie indziej? Otóż właśnie nie mogę. Sytuacja w naszym kraju mi na to nie pozwala. Wróciły czasy centralnego sterowania gospodarką: wszystkim trzęsą duże miasta. Puchną, wysysając ludzi z prowincji, i zaburzają ekonomiczną równowagę. Teraz nawet jeśli ktoś chce zostać, to nie ma jak. Nie wyżyje, bo robota jest tylko w mieście. A że najlepsze fuchy krążą w obiegu zamkniętym, to dla przyjezdnych zostają ochłapy. Zlecenia, dzieła, zastępstwa i  inne badziewie. Kiedyś to wszystko pieprznie jak balon. Nie można dymać w nieskończoność.

- Wynajmować to frajerstwo - mówi Marcin. - Nabijasz komuś kabzę. Nic z  tego nie masz, a  obcego spłacasz. Lepiej kupić, nawet na kredyt. Drogo, ale wiesz, że śpisz na kasie. Bulić i tak bulisz, ale przynajmniej jesteś na swoim.

Czyżby? Chyba na bankowym!

Kumpla wywalili z roboty. Od trzech miesięcy nie może nic znaleźć. Dziewczyna z brzuchem, starzy biedni i daleko, a tu co miesiąc dwa koła do spłaty. Ubezpieczenia nie miał, oszczędności też. I o co ta szarpanina? O trzydzieści osiem metrów na obrzeżach, do których codziennie wlecze się w korku.

Aśce marzy się chociaż tyle. Pokój z  kuchnią, minisypialnia i  łazienka wielkości sławojki. - Dziewczyno - mówię. - I co dalej? Kołyskę ustawisz w salonie? Do sypialni wejdzie tylko wyro, nawet obejść go nie ma jak, stajesz na progu i od razu dajesz nura w pościel. A ciuchy, wózek, rower? Gdzie to wszystko trzymać? Na rzygowniku, który mieni się dumnie balkonem?

3 z 7
Fot. Michał Łepecki / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Michał Łepecki / Agencja Wyborcza.pl

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

Panie kierowniku! - wychrypiał ktoś, kiedy mijałem pawilon, w  którym mieści się osiedlowy supersam. - Panie kierowniku, poratuje pan bezdomnego!
W moją stronę wyciągał rękę znany mi z widzenia kloszard. Siedział na schodkach przed sklepem niemal za każdym razem, kiedy tamtędy przechodziłem.
- Da pan pięć złotych! - ponaglił mnie jak natrętny akwizytor.
- Pięć złotych? Ceni się pan!
- Co proszę?
- Dlaczego pan myśli, że dam mu aż pięć złotych? A nie na przykład złotówkę lub dwie? - zapytałem wkurzony. - Pięć złotych to godzina pracy!
- A co to dla pana pięć złotych? A dla mnie posiłek. Kierowniku... - przymilał się włóczęga.
- Co też pan! Niedawno podeszła do mnie kobieta, prosząc, żebym jej opłacił rachunek za telewizję. Trzeba mieć tupet! Ja nie oglądam telewizji, bo oszczędzam.
- Pan da, co łaska. Każdy grosz się liczy.
- Otóż to. Jeśli teraz dam panu złotówkę, będę o  złotówkę dalej od celu, na który pracuję - powiedziałem. Próżniak działał mi na nerwy.
- Dzielenie się z bliźnimi mnoży dostatek. Pokój, człowieku! - Kloszard uniósł ramiona do góry. Wyglądał na podstarzałego hipisa. Długie posklejane włosy, broda, sfatygowane spodnie dzwony - bez wątpienia oryginalne retro.
- A może pan się ze mną podzieli? - rzuciłem zaczepnie.
- Bracie! Z przyjemnością. Ofiaruję ci dobrą radę. Ona jest cenniejsza niż złoto.
- I może jeszcze wróżbę na przyszłość? - zakpiłem. - Ile mnie to będzie kosztowało?
- Skąd w  tobie ta gorycz, kierowniku? Jesteś taki młody. Ja w twoim wieku... - Zamyślił się. - Byłem jak motyl. Kolorowy, radosny, beztroski! - Odrzucił włosy do tyłu, próbując zilustrować trzepot skrzydeł. Ciekawe, z  jakim powodzeniem dziś fruwa z kwiatka na kwiatek.
- I jak pan skończył? To chyba nie najlepszy przykład dla młodzieży - skwitowałem.
- Jestem dokładnie tu, gdzie chciałem być. Nie żałuję ani chwili. Jestem szczęśliwym człowiekiem. I bogatym.
- Tak? A mówił pan, że bezdomnym - przyłapałem go.
- Zgadza się, nie mam domu. Ale mam coś cenniejszego. Wyznam ci prawdę, bracie. Wolność! Tylko wolność da ci szczęście. Wspomnisz kiedyś moje słowa - zawyrokował hipis.
- Przecież prosi mnie pan o  pieniądze. Jest pan zależny od innych - zauważyłem. Nie byłem pewny, czy zrozumie pojęcie "wolność finansowa".
- Proszenie o pomoc i wiara w ludzi w niczym mi nie ujmują.
- Ale nie ma pan gdzie się podziać. Nie ma pan nic swojego.
- Podziewam się, gdzie mi się podoba. I mam tyle, ile mi potrzeba. Niczego więcej nie pragnę.
- Mógłby pan żyć lepiej, zamożniej - przekonywałem.
- Po co? ? sokratejsko zapytał bezdomny.

- Jak to: po co? - zawahałem się.

- Jest wiele powodów.
- Jakich? - drążył.
- Życie bez obaw o  następny dzień. Bezpieczeństwo. Niezależność - wyliczałem.
- Przecież mam już to wszystko! Nic nie muszę. O  nic zabiegać, spełniać wymagań, robić rzeczy, których nie chcę. Trudno o większy spokój ducha. A ty? Stać cię na ten luksus? - Spojrzał mi w oczy.
Nie odpowiedziałem. Bez słowa wyciągnąłem dwuzłotówkę i wrzuciłem mu do puszki po piwie.
- I tak pewnie pójdzie na alkohol - westchnąłem.
- Nie mówię, że nie. Ale wypiję za ciebie!
Odszedłem z  rękami w  kieszeniach. Jego poprzednie słowa świdrowały mi umysł jak wiertarka.

4 z 7

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

W  Warszawie czas mija ze świstem, nawet jeśli twoje życie stoi w miejscu. Pory roku niewiele się tu od siebie różnią. Wyjątkiem jest czas letnich upałów. Tych nie sposób nie zauważyć. Wystarczy kilkanaście gorących dni, żeby stare mury bloków nagrzały się i trzymały ciepło jak termos. Nie wzięli tego pod uwagę chłopi, którzy kiedyś masowo przeprowadzali się do miast, z rozkoszą wymieniając wiejskie domki na wygodne mieszkania z wodociągami i c.o. W przeciwieństwie do tradycyjnych domów, zimą ciepłych, latem przyjemnie chłodnych, w wieżowcach z płyty w lipcu jest jak w piekarniku.
Mieszkańcy małych mieszkań wypełzają wtedy na zewnątrz jak dzikie pszczoły wykurzane dymem przez zbieraczy miodu. Młode matki kryją się w cieniu drzew, nerwowo potrząsając wózkami, jakby chciały się nimi wachlować. Na zalanych słońcem balkonach lśnią spocone męskie brzuszyska. Po zmroku na schody i trzepaki wylega kawalerka, przeszywając noc sykiem otwieranych piw, na zmianę z  wulgarnymi pohukiwaniami. Nocne zwierzęta wychodzą z  klatek schodowych.
W  takie wieczory lepiej nie pętać się samemu po osiedlowej sawannie. Na nic zda się też światło. W mieście nie odstrasza intruzów, tylko wabi komary i ćmy, tłukące skrzydłami o ściany i twarze, a nie daj Boże, o podniebienie. Pozostaje zawinąć się w mokre prześcieradło i leżeć cicho przy oknach szeroko otwartych na ciemność.
Upał w  bloku to doświadczenie irytujące niezależnie od wieku. Irytuje warkot wiatraka, mielącego wciąż to samo lepkie powietrze. Irytują okna wychodzące na jedną stronę, bo nie tworzą przeciągu. Dotyk ubrania, które parzy skórę. Brzydkie roznegliżowane ciała na balkonach. Irytuje niewydolna lodówka i  zsypy cuchnące ze zwielokrotnioną mocą.
Upał w bloku bywa uwłaczający, jeśli jest się starym człowiekiem. Tkwi się bezwolnie jak warzywo w  szklarni ścian nagrzanych od słońca. Pod wpływem gorąca skóra marszczy się jak suszony pomidor i wydziela nieładny zapach, który miesza się ze słodkawym odorem błyskawicznie gnijących śmieci. Zejście po schodach czy nawet wstanie z łóżka grozi zawrotami głowy. Kiedy mieszka się samemu, nie wolno tak ryzykować.
W takie gorąco przynajmniej nie chce się jeść, więc można przez parę dni nie schodzić do sklepu. Żeby chociaż w telewizji nadawali seriale, a  tu coraz mniej da się oglądać. Same powtórki. Co robić całymi dniami? Można spróbować schłodzić się w  wannie, tylko coraz trudniej z niej wyjść. A jeśli się człowiek utopi? Nie, już lepiej poleżeć i przeczekać.
Odruchowo podskoczyłem i spojrzałem za siebie, słysząc dźwięk rozsypujących się kulek. To tylko Zyga wyłonił się zza paciorkowej kotary. Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tego dźwięku, choć bywam u niego nawet kilka razy w tygodniu.
- Herbatka z  cytryną! - zawołał radośnie. - Na upał najlepsze gorące. Organizm się rozgrzewa i naturalnie schładza, czyli poci.
- Nie wiedziałem. - Urwałem i wstrzymałem na chwilę oddech.
O tak, Zyga posłusznie stosował tę metodę. To się czuło.
Postawił na stole okrągłą tacę ze szklankami, a potem wyciągnął z kieszeni pomiętą chustkę i otarł nią pot z czoła. Mimo upału miał na sobie długie spodnie i grube skarpety.
- To mądrość z krajów południa. Pikantne jedzenie i gorący napój to uniwersalny zestaw, który tam spotkasz. Beduini na pustyniach Egiptu na ten przykład częstują turystów herbatką.
- Był pan... byłeś kiedyś w Egipcie?
- Ja nie. Ale córka mojej siostry tak.
Siostra. Więc ma jakąś rodzinę.
- A kiedy to było? - zagadnąłem.
- Tuż przed jej przed pogrzebem.
- Nie żyje? Coś ją spotkało w Egipcie?
- Kogo? Hanię? Nie, to Zyta przeniosła się na tamten świat. Moja siostra. A Hania, siostrzenica, wyprowadziła się do Londynu. Ostatni raz widziałem ją właśnie na pogrzebie.
Ciekawe, czy siostrzenica to jedyna krewna Zygi. W  końcu od kilku miesięcy nikogo tu nie widziałem.
- A siostra dawno temu odeszła? - zapytałem.
Zyga i Zyta. Plus Zocha. Dream team

5 z 7
shutter
shutter

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

Adres: www.kochanie.pl/Ewa

Płeć: kobieta

Wiek: 30

Miasto: Warszawa

Stan cywilny: panna

Znak zodiaku: Ryby

Wykształcenie: wyższe

Praca/finanse: niezależna

Dzieci: nie mam

Stosunek do dzieci: chcę mieć

Stosunek do małżeństwa: ważne

Zainteresowania: trekking górski, muzyka, literatura

Osobowość: pozytywna, zaangażowana

Szukam: stałego związku

Mój opis:

Szukam miłości. Poza nią mam wszystko, czego potrzebuję. Ciekawą pracę, kilku przyjaciół, pasje, które dodają mi skrzydeł. Stworzyłam też własne miejsce, do którego lubię wracać. Czuję się spełniona i każdego dnia cieszę się moim życiem, ale jestem gotowa znaleźć w nim przestrzeń dla partnera. Uważam, że związek to ważny składnik szczęścia.

Mój wymarzony partner:

Niech będzie sobą i wie, czego chce. Nie mogę się doczekać, żeby go poznać.

Moje motto:

Najważniejsze rzeczy w życiu to nie rzeczy.

Szukam miłości.

Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach to mało zachęcające oświadczenie. Zamieszczenie go w profilu w serwisie randkowym prawdopodobnie znacznie ograniczy liczbę zainteresowanych nawiązaniem ze mną kontaktu.

Miłość - co to w ogóle za słowo? Zgrzyta jak piasek między zębami. Niepopularne, niemal niestosowne. Specjaliści od public relations współpracujący z portalem Kochanie.pl odradzają używanie go w opisie. Aby zmaksymalizować swoje szanse na poznanie interesujących osób, profil należy odpowiednio zredagować, sprofilować właśnie. Pokazać w nim swój lepszy profil. "Partnerstwo", "relacja", "związek" - można wpisać. Ale już słowo na M budzi negatywne skojarzenia. Miłość jest słaba. O miłości robi się ckliwe filmy i pisze kiepskie książki. Na miłość tracą czas życiowi nieudacznicy, których nie stać na nic innego.

Kicz.

Flirt to sztuka, dyskretna gra. Tu należy zachować najwyższą ostrożność. Trzeba stąpać lekko jak motyl po płatku kwiatu, a nie walić między oczy. W uczuciach jak w życiu ? im bardziej ci zależy, tym mniej musisz dać to po sobie poznać. Tylko w ten sposób możesz zdobyć, co (lub kogo) chcesz. Ani więc słowa o miłości. Obojętnie wzruszaj ramionami, patrz w przeciwnym kierunku. Zapomnij i zajmij się czymś ciekawym. Postaraj się przekonać siebie i innych, że masz inne priorytety. Przeznaczenie nie lubi desperatów.

Kochanie.pl wychodzi naprzeciw zażenowanym użytkownikom, którzy zapisując się do serwisu randkowego, zostali postawieni w krępującej sytuacji. Administratorzy przygotowali dla nich szeroki wachlarz możliwości do zaznaczenia w formularzu rejestracyjnym. Na Kochanie.pl można więc szukać:

- kobiet/mężczyzn,

- seksu,

- stałego związku,

- przyjaźni,

- zabawy,

- przygody,

- niczego.

Z dostępnych opcji zaznaczyłam "stały związek" i wariant "z mężczyzną", ale w opisie "własnymi słowami" dodałam, że poszukuję miłości. Przed opublikowaniem pokazałam mój opis Joannie, która pracuje w firmie mojego brata jako ekspert do spraw wizerunku, więc zna się na rzeczy.

- Generalnie wszystko OK, poza zdaniem o miłości - oceniła. - Może wydawać się zbyt nachalne, żeby nie powiedzieć: rozpaczliwe.

- Nie rozumiem.

- Narzuca bardzo poważny ton. - Mrugnęła do mnie. - No wiesz, jakbyś myślała co najmniej o małżeństwie - dodała niemal szeptem.

- Bo myślę. Dlatego zamierzam zamieścić ogłoszenie.

- No tak, ale lepiej nie mówić tego wprost. Niektórym osobom może się to nie spodobać.

- Dlaczego? - zapytałam.

- Większość facetów boi się zobowiązań, przynajmniej na początku. Czytając, że szukasz miłości i stałego związku, już na wstępie poczują się osaczeni - tłumaczyła.

- To co robią w serwisie randkowym?

- Rejestrują się po to, żeby kogoś poznać i czasem wynika z tego coś trwałego. Ale rzadko który od razu ma poważne zamiary. Warto więc tak skonstruować profil, żeby przyciągnąć jak najwięcej mężczyzn. Wtedy zwiększysz swoje szanse na poznanie tego właściwego.

- Nie sądzę, żeby ktoś, kogo odstrasza słowo miłość, był dla mnie właściwy - powiedziałam. - Miłość zostaje.

Podziękowałam Joasi za pomoc. Wspólnie wybrałyśmy kilka moich zdjęć i opublikowałam ogłoszenie. Miałam nadzieję, że eliminując związkofobów, za jednym zamachem pozbędę się też sponsorów i erotomanów. Nie myślałam o tym, ilu z dwóch milionów męskich użytkowników Kochanie.pl zwróci na mnie uwagę. Byłam spokojna. Przecież wystarczy mi jeden.

6 z 7
ANDRZEJ KRASOWSKI
ANDRZEJ KRASOWSKI

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

- Masz ochotę na śniadanie?
Potrząsnęłam delikatnie ramieniem Pawła wystającym spod koca. Przykryłam go, kiedy zasnął. Leżał tak, jak go zostawiłam, nie zmienił nawet pozycji. Dochodziła pierwsza po południu.
Zanim go dotknęłam, przyglądałam mu się przez kilka minut. Niespokrewniony ze mną młody mężczyzna, u  mnie w  domu, na mojej kanapie. Co prawda doszło do tego w  przypadkowych i kuriozalnych okolicznościach, ale zawsze. Zupełnie nowa scena i  dziwne uczucie. Uśmiechnęłam się do siebie. Dostałam, czego chciałam. Tylko co teraz? Co się z nim robi?
Zaczęłam od najprostszych czynności: zajrzałam do lodówki. Na szczęście w  sobotę zdążyłam kupić coś więcej poza mlekiem i  płatkami. Wróciłam od Placebo nad ranem, wzięłam gorący prysznic i  zasnęłam na kilka godzin. Po przebudzeniu ubrałam się i  wyszłam do sklepu. Sobotnie przedpołudnie, kiedy jestem wypoczęta i mam czas, to jedyna pora w tygodniu, kiedy zakupy spożywcze, na co dzień uciążliwe, zmieniają się w przyjemne celebrowanie. Przynoszę świeże, chrupiące pieczywo, trochę warzyw, wędlinę i sery i robię sobie porządne śniadanie. Do tego mocna herbata z cytryną, a potem kawa, często dwie lub trzy pod rząd, pite powoli w czasie czytania gazety. Tym razem dodatkowo świętowałam przeżycia minionej nocy i nowo dokonane życiowe odkrycie. Wyciągnęłam dwa nakrycia i  położyłam je na kuchennym stole. Kiedy wybierałam go w sklepie, wyobrażałam sobie wspólne śniadania z  ukochanym lub przyjaciółmi. Chciałam prowadzić dom otwarty, ale tak się nie stało. Prawie zawsze jadałam sama.
Paweł wstał i zniknął w łazience. Zrobiłam grzanki, jajecznicę i  kanapki. Wycisnęłam sok z  pomarańczy i  zaparzyłam dzbanek kawy. Włączyłam radio. Spojrzałam na zegarek. Za półtorej godziny miałam się spotkać z Moreno.
- Będę leciał. Dzięki, że mogłem przekimać. - Paweł stanął w drzwiach kuchni, blady, z podpuchniętymi oczami. Spojrzał na mnie zawstydzony, jakby nie był pewien, co zdarzyło się minionej nocy.
- Zapraszam, śniadanie gotowe. - Wskazałam stół nakryty dla dwojga.
Popatrzył zdziwiony. W tej chwili pomyślałam, że chyba przesadziłam. Nagle cała śniadaniowa aranżacja wydała mi się nachalna i  wysilona. Mogłam sobie darować serwetki dopasowane kolorystycznie do zastawy i  dekorację ze świeżych ziół. Cóż, za późno. Paweł usiadł, a ja odwróciłam się i zamieszałam jajecznicę.
- Wybacz, ale pamiętam tylko urywki z  poprzedniej nocy. Wygląda na to, że zupełnie mi odbiło. Chciałbym cię przeprosić.
- Cóż, zrobiłeś na mnie powalające wrażenie. - Roześmiałam się.
- Na ogół nie zachowuję się w ten sposób.
- Nie ma o czym mówić. Jajecznicy?
- Poproszę. Pachnie niesamowicie.
Jedliśmy w  milczeniu. Nie wiedziałam, o  czym moglibyśmy rozmawiać. Wszystko, co nas łączyło, było kłopotliwe.
- Jeszcze kawy? - zapytałam. Nie czekając na odpowiedź, włączyłam ekspres, żeby zagłuszył niezręczną ciszę.
Skinął głową, spoglądając w stronę ekspresu. Zdawał się zamyślony. Postawiłam przed nim parujący kubek.
- Fajna kuchnia - powiedział w  końcu. - Taka ciepła, przytulna. I kolory ładnie dobrane.
- Dzięki. Wszystko jest w miarę nowe, dlatego jeszcze dobrze wygląda.
- Ładnie się urządziłaś. Tak naturalnie, lekko, jakby bez wysiłku.
Zdziwiłam się, że jest taki uważny i  uprzejmy. Poprzedniego wieczoru nie sprawiał takiego wrażenia.
- Cieszę się, że mam to już za sobą. A brak wysiłku to pozory.
Wykańczanie mieszkania to koszmar, zwłaszcza kiedy nie masz sprawdzonej ekipy ani faceta przy boku. Co chwila coś pęka, odpada albo nie pasuje wymiarem. Wściekałam się na rodziców, że kupili mi dziurę w ziemi i kazali radzić sobie samej.
Paweł w  milczeniu grzebał widelcem w  talerzu. Po co wspomniałam o braku faceta?
- Nie to, że jakoś desperacko potrzebny mi facet, ale w takich sytuacjach się przydaje - brnęłam dalej.
- Kiedy się wprowadziłaś? - Zmienił temat. Byłam mu za to wdzięczna.
- Trzy lata temu.
- I jak ci się tu mieszka?
- W  porządku. Dobry dojazd. Cicho, choć to praktycznie centrum.
- To prawda. Mieszkałem kiedyś w tej okolicy.
- A teraz gdzie mieszkasz? Próbowałam to wczoraj ustalić, ale bezskutecznie. Dlatego tu jesteś. - Uśmiechnęłam się.
- Prawdę powiedziawszy, aktualnie nigdzie nie mieszkam.
Wyprowadziłem się na jakiś czas z  Warszawy i  wczoraj przyjechałem, żeby obejrzeć kilka mieszkań do wynajęcia. Miałem zamiar wrócić tego samego dnia albo zatrzymać się u kumpla. Ale uciekł mi ostatni autobus, a  kumpla nie zastałem, bo wyjechał. Postanowiłem przeczekać w barze na dworcu. Finał znasz

7 z 7
Mat. prasowe
Mat. prasowe

"Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej

Książkę Zachłanni Magdaleny Żelazowskiej można kupić w publio.pl

Komentarze
już oceniałe(a)ś
0
0
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy