Być kobietą na wsi. Lubelszczyzna: Nikt mnie nawet nie zapytał, czy chcę za mąż wyjść

Aleksandra Zbroja, Agnieszka Pajączkowska
Być kobietą na wsi. Lubelszczyzna

Być kobietą na wsi. Lubelszczyzna (Fot. Agnieszka Pajączkowska)

Żyrandol założę, gniazdko rozkręcę, skoszę łąkę. Córka kiedyś wypisywała ankietę do szkoły i miała wpisać miejsce pracy matki. Wpisała: "Wszędzie tam, gdzie się opłaca"
1 z 5
Fot. Agnieszka Pajączkowska
Fot. Agnieszka Pajączkowska

Wolę nie mówić, co dokładnie robię, bo zaraz ktoś będzie miał pretensje

Dorota, 39 lat


To jest nieszczęśliwy rok. Hoduję kurczaki - przez tyle lat zawsze były zdrowe, a w to lato zachorowały. Coś z płucami, bo strasznie sapały. Dostały antybiotyk i nic, wszystkie padły. Mój syn miał dwie papugi nimfy. Zdechły. Chomika zjadł kot. Teraz jeszcze teść umarł.

Dzisiaj wpadłam na jeden dzień. Zrobię pranie, nagotuję obiad, dzieciom głowy pomyję. I wracam do szpitala. Kasia urodziła się trzy miesiące temu z jelitami cienkimi jak niteczki. Jest po trzech operacjach, czekamy na czwartą. Koszmar. To tylko matka może przetrwać. Pojechałam rodzić 26 lipca. Nic nie pomogłam przy żniwach, a zwykle robię dużo, bo mam uprawnienia na kombajn, jeżdżę ładowarkami. Jestem też sołtysem. Mąż musiał radzić sobie ze wszystkim sam i jeszcze troje dzieci dopilnować. Zastępuje mnie, ale jest ciężko - nie wiedział, gdzie leżą dziewczynek bluzeczki, majteczki, jak to się pierze, prasuje. Nie wymagam, żeby potrafił wszystko. Na przykład czesać warkocz. Nasze dziewczynki mają długie włosy i jak wyjeżdżałam do szpitala, to powiedziałam nauczycielce: "Jakby Ola przyszła nieładnie uczesana, to proszę uczesać". Ona dobrze naszą rodzinę zna, to się nie wstydziłam.

Jak Kasia się urodziła taka chora, miała tyle rurek podpiętych, bałam się własnego dziecka. Jeszcze teraz czasami się rozsypuję. Wiem, że zawsze jest ryzyko - moja siostra ma zespół Downa. Na badania prenatalne zdecydowałam się dopiero przy czwartym dziecku, mając 39 lat. Wcześniej nie robiłam. Co będzie, to będzie, wola boska - myślałam. Nic nie wykazało choroby.

Jurek bardzo chciał kolejnego dziecka. Powiedział, że jak zajdę w ciążę, sprzeda krowy, żebym już nie musiała przy nich robić. Bo wcześniej doiłam do ostatniego dnia przed porodem. Dotrzymał słowa. Nikt kobiet na wsi w ciąży nie oszczędza. Szczególnie teściowie.

Poranny obrządek w gospodarstwie zajmuje dwie godziny. Razem wszystko robimy, potem on siada, pije kawę. Ja też piję z nim, ale mam przy sobie dzieci, robię śniadanie, wyprawiam do szkoły. Potem gotuję, sprzątam, znowu idę do obory. Dzieci wracają, daję im zupy, robię drugie, zapędzam krowy z pola, doję, wracam, jest kolacja, odrabianie lekcji, układanie spać. Potem jeszcze sprzątanie, prasowanie. To jest wszystko moja praca. On za to robi w polu i w papierach. Bo teraz przy prowadzeniu gospodarstwa jest tyle papierów, co w biurze.

Nawet gdybym wiedziała, że urodzę chore dziecko, to nie zdecydowałabym się na aborcję. Nie umiałabym z tym żyć. Jestem wierzącą, prostą kobietą ze wsi, ledwo zrobiłam maturę. Mnie całe życie uczono: Pan Bóg życie daje, Pan Bóg zabiera. Ale kobiety są różne, w różnych sytuacjach i musi być wolna wola, żeby decydować. Mój mąż jest przeciwko aborcji. Nawet rozwodów nie uznaje. Ja myślę inaczej - bo gdyby było zagrożone życie matki? Aż słów brakuje. A jak jest tak bardzo chore, że będzie żyło dwa-trzy tygodnie? To trzeba usunąć, to tylko męka dla dziecka. I dla matki.

Gdyby ktoś tu miał aborcję, to byłoby gadanie. Karmiłam raz dziecko w kościele, bo uważam, że to nie jest żaden wstyd. Tak się ubieram, aby nikt tej piersi nie widział. Co potem usłyszałam? Że wystawiam cycki dla księży.

Nie da się przy bydle strajkować. No jak? Raz nie wydoisz, drugi raz nie wydoisz, to krowa dostanie zapalenia i zdechnie. Mleko wylewać, zamiast oddawać do mleczarni? To marnowanie, a mleczarnia nawet nie zauważy.

Od 10 lat nie miałam dnia wolnego. Jak rodziłam, to tylko tydzień po porodzie nie pracowałam. Niedzielę staramy się święcić, nie gotuję, ale wydoić krowy i obrządzić i tak trzeba. Czy to Wigilia, Wielkanoc, chrzciny dziecka, czy pogrzeb ojca - to musi być zrobione.

 

Natalia, 45 lat


Całe życie spędziłam w środowisku męskim. Przez 25 lat byłam kolegą z pracy, kumplem, powiernikiem, szefem. Miałam pod sobą nawet po 150 osób. Zawiadywałam nimi. Mężczyznami. Wolę nie mówić, co dokładnie robię, bo zaraz ktoś będzie miał pretensje. Wystarczy powiedzieć, że w moim zawodzie są kobiety, ale zajmują się czymś innym niż ja. One chodzą na szpileczkach, w mundurkach, ja - w moro i traperach zapylam po deszczu.

Zanim stałam się facetem, byłam księżniczką. Ukochaną córeczką tatusia. Zabierał mnie na zabawy, czytał ruskie skazki. Jak skończyłam 12 lat, ojciec zginął w wypadku, a brata chapnęli do woja i tyle go matka widziała. Mama to kobieta rzep, uzależniona od męskiej pomocy. A u nas jak to na wsi: raz krówka czegoś potrzebuje, raz świnka. Zanim skończyłam 13 lat, umiałam prowadzić samochód - trzeba było do SKR-u [Spółdzielnia Kółek Rolniczych] jeździć i załatwiać kombajny. W siódmej klasie, jak tylko pogoda zrobiła się ładna, szłam na wagary. Wstawałam wtedy jak co dzień o 4 rano i goniłam krowy na łąkę. To były 4 km. Potem kosiłam siano. Na nogach do północy. I tak dzień za dniem. W pewnym momencie miałam dość. Uciekłam. Ze wsi do lasu.

Weszłam w związek z leśnikiem. We wsi był jeden samochód i jeden numer telefonu - u nas. Byliśmy na zawołanie - czy ktoś się rodził, czy powiesił. Uczyliśmy wioskę humanitaryzmu. Pokazywaliśmy, jak zabić zwierzaka, żeby nie cierpiał. Tępiliśmy też uwiązywanie psów na łańcuchach.

Nie wiem, dlaczego kobiety na wsi tolerują alkohol i przemoc. Wydaje mi się, że moje koleżanki - a niektóre z nich są po dziewięćdziesiątce - kreowały etos trzymania się mężczyzny za wszelką cenę. Same wielokrotnie traciły facetów na wojnach, w powstaniach. Więc powtarzały: "Pił, bił, ale był". A ja myślałam: co z ciebie za matka? Jak można pozwalać, żeby przepijał pieniądze, przyłaził po nocy zachlany tak, że dziecko chowa się po kątach. Ja sobie na to nie pozwoliłam.

Mój były kiedyś powiedział, że każdy facet chce mieć taką babkę, że jak postawisz na trzy dni w kącie, to nikt na nią uwagi nie zwróci, ale na weselu jest twoją ozdobą, dobrze zarabia, jest czułą matką, ma zasady i pasje. Taki żart, ale wielu mężczyzn tak naprawdę widziało.

Czasami brakuje mi faceta. Chyba najbardziej, kiedy zepsuje się odkurzacz. Tu co drugi jest złotą rączką, ale tylko w teorii. W Warszawie bierzesz złotą rączkę za 8,50 zł za godzinę. U nas za 15 zł nikogo nie znajdziesz.

Widzące baby mówią, że dziecko samo wybiera rodziców i moment, żeby się w ich życiu pojawić. Syn wybrał nas, kiedy się rozstawaliśmy. Mój partner się po prostu zakochał. Wierzę, że ludzie powinni się rozstawać, kiedy mają do siebie jeszcze szacunek. Więc odpuściłam. Pomyślałam, że nie mam prawa odbierać dziecku ojca przez swoją nienawiść do innej kobiety. Syn zyskał. Dziś ma całą moją rodzinę i jego rodzinę.

Poród miałam ciężki. Leżałam na patologii ciąży. Nie chciałabym tego wspominać, ale to był powód, przez który nie zdecydowałam się więcej rodzić. Bałam się. Bawienie się czyimś lękiem jest okrutne, dlatego uważam, że nie powinno się odbierać kobietom prawa do decydowania o własnej przyszłości. Poza tym nie znoszę hipokryzji. Ciąże przerywano od dawien dawna. U nas to wszechobecne. Babki miały swoje skuteczne sposoby, przekazywane były z pokolenia na pokolenie. Rodziny na wsi były wielodzietne, ciężko było wykarmić taką gromadę. W którymś momencie mówiono "stop".

Czasem myślę, że może dobrze się stało, że ktoś chce przepchnąć antykobiece prawo. Może to zachęci kobiety do czynu i będą miały wpływ na politykę? Bardzo bym sobie tego życzyła.

2 z 5
Lubelszczyzna Paulina i Aśka, matka i córka. Mieszkają przy granicy z Ukrainą. Fot. Agnieszka Pajączkowska
Lubelszczyzna Paulina i Aśka, matka i córka. Mieszkają przy granicy z Ukrainą. Fot. Agnieszka Pajączkowska

Po poprzednim facecie mamy są jeszcze w drzwiach dziury od pięści

Paulina, 17 lat


Borówka, jabłka, czarny bez - pracowałam już przy wielu zbiorach. To u nas standard, żeby tak spędzać wakacje. Borówkami zarobiłam na lampę UV do hybrydy i do żelu. Teraz dokupuję lakiery i ćwiczę na koleżankach. Jak już się nauczę, będę robiła odpłatnie. Z bzu dorzuciłam się mamie do grzałki do bojlera - zepsuła się. Pomagam jej, jak mogę, trzymamy się przecież razem.

Kombinujemy - u nas nawet z dojazdami jest problem. Z życzliwości kierowca autobusu zgodził się mnie podwieźć do szosy. Jak wracam, to idę z szosy na piechotę 30 minut. Czasami mnie tatko, ojciec mojej młodszej siostry, zabiera z przystanku samochodem. Cieszę się, że taki jest pomocny - po poprzednim facecie mamy są jeszcze w drzwiach dziury od pięści.

Mój tato zmarł, jak byłam mała. To była śmierć poprzez porażenie prądem w wodzie - tu, na podjeździe naszego garażu, chciał wypompować deszczówkę. Pompa była niesprawna, nie miał szans. Tato krzyczał: "Ratunku!", ale ludzie myśleli, że to pijaczyna ze wsi się bije, i nie zareagowali. Tak wyczytałam w aktach z prokuratury.

Z początku było źle. Mama nie mogła znaleźć pracy, rodzina nie miała z czego nam pomóc, na rentę po tacie trzeba było zaczekać. Dostałyśmy wtedy z opieki społecznej 60 zł. Jak przyszła renta, to było 400 zł miesięcznie. Pamiętam, że na śniadanie jadłyśmy ziemniaki smażone, na obiad placki ziemniaczane, na kolację frytki. Mama wiecznie chodziła do sąsiadki pożyczać szklankę cukru, mąki, czegoś tam jeszcze.

Miałam sześć lat, jak się usamodzielniłam. Mama pracowała wtedy po 10 godzin i mało się widywałyśmy. Ciocia - koleżanka mamy - przynosiła mi obiad. Sama odrabiałam lekcje i kładłam się spać. Dziś potrafię zrobić praktycznie wszystkie prace przydomowe. Zmieniać pieluchy też potrafię, ale nie opiekuję się swoim młodszym rodzeństwem - mama nie chce mnie obciążać, bo mam dużo nauki.

Nie imprezuję. Dziewczyny z mojej klasy co piątek jeżdżą 50 km na dyskotekę - ta na wsi jest o niebo lepsza niż ta w mieście. A mnie mama nie pozwala jechać. Tylko raz byłam, pojechałam samochodem z moim chłopakiem. Spotykamy się już trzy lata, mama mówi na niego "zięciunio".

Planowałam klasę mundurową w technikum i wstąpienie do wojska. To robota państwowa - bezpieczna, z emeryturą. Ale mama wolała, żebym poszła do liceum. Przyszłość wyobrażam sobie z dala od wsi, a już na pewno nie tu, w dawnym pegeerze. Tu wszyscy są na zasiłkach. Czytam, gdzie bezrobocie jest najmniejsze, i pod tym kątem wybieram miejsce wyjazdu. W zeszłym roku odwiedziłam siostrę cioteczną w Londynie. Jak wracałam, to płakać mi się chciało. W Londynie nikt nikogo nie zna, ludzie są dla siebie mili.

Tu w mieście jest inaczej - krzywo na siebie patrzą, szczególnie na osoby ze wsi. Komentują, jak włożysz niemodną według nich bluzkę. Mam wrażenie, że jeżeli nie masz markowych ubrań, figury modelki i długich włosów, nie istniejesz. Do gimnazjum chodziłam do sąsiedniej miejscowości. Tam dziewczyny nie mogły stosować fluidu, a za podkreślone rzęsy od razu obniżali sprawowanie. Ale zajęcia były na wysokim poziomie. W gimnazjum nauczyłam się angielskiego. Nauczycielka była z Ukrainy, więc z wymową jest u mnie średnio, ale żeby się dogadać, to na luzie. Kiedy mojej siostrze ciotecznej dziecko zachorowało na rdzeniowy zanik mięśni, pojechałam z nią za granicę - byłam jej tłumaczką w szpitalu.

Zobaczenie szpitala dla chorych dzieci przekonało mnie, że każda kobieta powinna mieć wybór. Bo kto im potem pomoże? Poszłam na "czarny protest". Najpierw jednak przeanalizowałam zapis w konstytucji. Doszłam do wniosku, że proponowane zmiany w ustawie ograniczają prawa kobiet. Więc zakleiłyśmy sobie z koleżankami usta taśmą i protestowałyśmy. Wylądowałam na pierwszej stronie w lokalnej gazecie. Gadali, że należę do tego "stada durnych kóz". Niektórzy pomyśleli, że skoro protestowałam, pewnie sama chcę usunąć dziecko. A to nie o to przecież chodzi. Mama ze mną nie poszła na protest, ale usprawiedliwiła moją nieobecność w szkole. Napisała w dzienniczku: "Proszę usprawiedliwić nieobecność córki z powodu czarnego poniedziałku". I pożyczyła czarny sweter.

3 z 5
Olga w swoim mieszkaniu. W przygranicznym miasteczku spędza jesień i zimę. Wiosną wyjeżdża na pół roku do wsi położonej 7 km dalej. Fot. Agnieszka Pajączkowska
Olga w swoim mieszkaniu. W przygranicznym miasteczku spędza jesień i zimę. Wiosną wyjeżdża na pół roku do wsi położonej 7 km dalej. Fot. Agnieszka Pajączkowska

Jak miałam osiem lat, to mama już liczyła, że jestem dorosła

Olga, 65 lat


Nie chcę z powrotem do miasta, bo mam małą emeryturę. We Wrocławiu nie stać by mnie było ani na kupno tego mieszkania, ani na opłaty. Tu mam komfort - jesienią i zimą mieszkam w miasteczku, na wiosnę i lato jadę na wieś 7 km dalej. Stąd pochodzi moja babcia, ja przyjeżdżałam na wakacje, tu poznałam męża. Zmarł w tym roku - przykro, bo mimo wszystko nie życzyłam mu źle.

Był o pięć lat starszy. Skończyłam drugą klasę technikum, miałam 17 lat, a on miał 22 i studiował bibliotekoznawstwo. Było lato, krew nie woda i w sobotę po robocie człowiek pięty wyszorował, sandałki nałożył - i na zabawę! On też tu przyjeżdżał latem i mnie sobie upatrzył, a potem już we Wrocławiu zaprosił na potańcówkę studencką i do akademika. Zamieszkaliśmy we Wrocławiu z moimi rodzicami - i się zaczęło. Wychodził z kolegami, na noce nie wracał, albo pijany, albo agresywny. Fizycznie nigdy mnie nie maltretował, ale psychicznie bardzo. Tak został wychowany, że mężczyzna może kobietą pomiatać.

Gdy zaszłam w ciążę trzy miesiące przed maturą, mama bardzo mnie namawiała na aborcję. Nie chciałam, tym bardziej że z badań wyszło, że to może być moje jedyne dziecko. Potem miałam jeszcze dwójkę, ale wtedy nie wiedziałam, że będę mogła jeszcze rodzić.

Ale aborcję przeszłam. Pół roku po najstarszym dziecku. Przerosła mnie sytuacja, w której bałam się męża, nie miałam w nim oparcia. Dlatego uważam, że nawet obecna ustawa jest bardzo restrykcyjna, jest zniewoleniem kobiet.

Miałam trójkę dzieci na utrzymaniu, byłam żywicielem rodziny. Mąż był bibliotekarzem i interesowały go tylko książki, a dom, dzieci i to, że brakuje pieniędzy - wcale. Prawa jazdy nie miał, woził się ze mną. Był wygodny. Więc i żyrandol sama założę, gniazdko rozkręcę, skoszę łąkę. Córka kiedyś wypisywała ankietę do szkoły i miała wpisać miejsce pracy matki. Wpisała: "Wszędzie tam, gdzie się opłaca". Tak było, aby dzieciom co dać jeść.

Zatrudniłam się w kolumnie transportu sanitarnego, tuż po odebraniu prawa jazdy. Miałam 26 lat, byłam zielona. Woziłam krew, lekarzy na zabiegi domowe. Co chwila coś się psuło, otwierałam maskę i robiłam. Byłam ciekawa takich technicznych rzeczy, mam męski umysł. Wcześniej pracowałam w fabryce elektrotechnicznej, ale kierownica mnie zawsze pociągała. Byłam więc potem taksówkarzem, instruktorem nauki jazdy. Gdy się tu przeniosłam, myślałam, że znajdę pracę w zawodzie, ale chcieli zatrudniać na czarno i się nie podjęłam. Jednak obserwuję, że tu kierowców kobiet jest więcej. Facet jeździ po polu, a kobieta ze wsi chce do miasta - ubrać się, coś kupić, zakupy do domu zrobić. Samochód to konieczność.

Jak miałam 39 lat, zaczęłam handel. Od zera zarobiłam na utrzymanie dzieci, samochód, telewizor. Starsze najmłodszą córkę prowadzały do żłobka, a ja jeździłam pod granicę z Niemcami. Zaczęłam od masła. A potem kasety wideo, torby, plecaki. Handel mam we krwi po babci. Wcześnie owdowiała, miała na wychowaniu trójkę dzieci. Handlowała alkoholem, miała melinę. Kupowała w mieście wódkę i sprzedawała na wsi. Byłam z nią związana, mama była zapracowana i aby było lżej, pozbywała się jednej córki i podrzucała do babci. Brata nigdy, był oczkiem w głowie.

Pierwszy raz wyprowadziłam się od męża, jak córka miała sześć lat. Presja środowiska i moich rodziców była tak wielka, że musiałam wrócić - mówili: "Dla dziecka się poświęć!". Wyprowadziłam się na dobre, jak miała 17 lat. Ona jedna poparła moją decyzję, wszyscy mnie potępiali. Miałam wtedy problem z alkoholem i stany depresyjne. Albo bym się zabiła, albo bym trafiła do psychiatryka. Wtedy dostałam dom po babci na własność i mogłam się tutaj przenieść. Moje problemy się rozwiązały, zaczęłam spokojnie żyć.

W sprzedaż kosmetyków wciągnęła mnie córka, ale u niej zapał był słomiany. Teraz jestem na emeryturze i kosmetykami dorabiam. Mam tu sieć klientek, którą stworzyłam od zera. Na początku nie umiałam w ogóle dbać o ciało. Ale jak zaczęłam tym handlować, to zaczęłam też używać. Jestem wdzięczna córce, bo dzięki temu bardziej polubiłam siebie.

Często moje klientki mówią: "Nie pomoże puder, róż, kiedy panna stara już". A ja na to: "Bzdura!". Zawsze pytam: "A ile myślisz, że ja mam lat?". I dają mi pięćdziesiąt parę. Jak im mówię, że o dziesięć więcej, to nie dają wiary. Pielęgnacja dużo daje, ale musi być dobrze dobrana, a na wsi kobiety nie mają o tym pojęcia.

Samotnej kobiecie na wsi jest trudno. Są takie prace, że sama nie zrobię - na ścięcie drzewa, porąbanie czy remont dachu trzeba mieć pieniądze. Ale jestem taka, że jak coś sobie wymarzę, to wizualizuję i dopinam swego. Tak było też ostatnio z samochodem - wiedziałam, jaki chciałam, i taki mam. Białe polo.

 

Leokadia, 89 lat


Byłam silna baba, jak chłop. Robiłam wszystko, ciężkie roboty. Byłam zdrowa. Czasami człowiek jest zmęczony i nie ma chęci. Ale jak można nie sprzątać? Nie rozumiem. Teraz nawet jak mnie kręgosłup boli, o dwóch laskach chodzę, wszystko wokół siebie robię. Posiedzę chwilę, odpocznę i wracam do roboty. Nauczyła mnie tego mama. Była krawcową. Jak nauczyła się szyć, nic innego w domu nie robiła. Za to całą wieś obszywała.

Nigdy nie przytulała. Była jak policjant. Jak miałam osiem lat, to już liczyła, że jestem dorosła. Mając dziewięć lat, musiałam umieć w domu już wszystko. Byłam za mała, żeby wstawić garnek na kuchnię, na klocek drewniany wchodziłam. Pracowałam ciężko od dzieciństwa i to dobrze, bo przywykłam. Gdy wyszłam za mąż, mieliśmy swoją gospodarkę, ale zatrudniłam się też najpierw w mleczarni, potem w sklepie, a potem szyłam.

Kobiety dużo robiły dla przyjemności - zimą schodziły się w dziesięć do jednego domu i razem szydełkowały, przędły. Ale tak, żeby siedzieć bez niczego? Są takie, co naprawdę już zrobić nie mogą, bo zdrowie nie pozwala. Ale są takie młode, co narzekają, lenią się - nic nie robi, z wierzchu pomaluje paznokcie, a tam pod tym siedzi brud.

Nie można odpuszczać. Moje dzieci są tego nauczone. Miałam piątkę, jedno urodziło się martwe. Osiem miesięcy miało, więc to było normalne dziecko i był normalny pogrzeb.

Nie wiem, czy kobiety są teraz szczęśliwsze, na pewno lżej pracują. Ale z mężami kiedyś lepiej żyły. Nie było rozwodów, zabierania dzieci rodzicom. Czasami wyjątek się trafił. A teraz kobiety mają pretensje, walczą, że im się należy. Myśmy nie myślały, że nam się co należy - więcej czy mniej. Myśmy szły jak woły.

Te, co strajkują, to są wariatki. Jak może wyjść kobieta i mówić, że chce zabić dziecko nienarodzone? Nawet jeśli ciąża jest zagrożona i matka miałaby umrzeć, mając inne dzieci. To co, że by osierociła? Przecież teraz warunki takie, że dzieci z głodu nie zginą. Dla mnie to jest niepojęte, żeby chcieć przeżyć, pozwalając zabić dziecko. Może ja jestem jakaś niecywilizowana, ale tak rozumiem.

Różnie to można myśleć o pracy albo o ubraniu. Jeśli chodzi o macierzyństwo, mnie się wydaje, że każda matka powinna mieć jednakowe uczucie do dziecka. Przecież nawet kurę szkoda zabijać. Kiedyś mówię do męża: "Zabijmy stare kury". A on mówi: "No jak? Ona będzie na ciebie patrzeć, ty jajka od niej bierzesz i będziesz zabijać? Oddaj komu. Lepiej, aby one zdychały tak, żeby my nie widzieli".

4 z 5
Należę do grupy społecznej, która się nazywa 'wdowy' i jest tu szeroko reprezentowana. Kobieta po 50., 60. roku życia już zwykle jest sama. Fot. Agnieszka Pajączkowska
Należę do grupy społecznej, która się nazywa 'wdowy' i jest tu szeroko reprezentowana. Kobieta po 50., 60. roku życia już zwykle jest sama. Fot. Agnieszka Pajączkowska

Urodziłam czwórkę dzieci. Mąż mnie zapładniał, a ja nie miałam nic do gadania

Antonina, 58 lat


Zaszłam w ciążę, zanim skończyłam szkołę. To był raptus, ale ładnie śpiewał i tańczył. Pewnego dnia rodzice postanowili go przenocować po zabawie. A on mnie wykorzystał - wślizgnął się do mojego łóżka. Miałam gorączkę. Zanim się ocknęłam, było po sprawie. Nawet nie byliśmy parą. Po trzech miesiącach zorientowałam się, że jestem w ciąży.

Najpierw się wypierał. Przyszedł do moich rodziców dopiero później. Z jednej strony to wtedy była tragedia, z drugiej - teraz to kupa śmiechu. Pamiętam, jak się panicznie bał. Ojciec wziął go na papierosa. Jak wrócili, wszystko było uzgodnione - nikt mnie nawet nie zapytał, czy chcę za mąż wyjść.

Oczywiście, że mi przyszło do głowy przerwanie tej ciąży. Młoda byłam, nic nie rozumiałam. Szczęście wielkie, że trafiłam na mądrego lekarza. Nakrzyczał na mnie. Nie powoływał się na Boga, na religię - po prostu powiedział, że tak nie wolno. Jestem mu za to wdzięczna. Przecież to byłoby morderstwo.

Urodziłam czwórkę dzieci. Nie planowałam tyle - mąż mnie zapładniał, a ja nie miałam nic do gadania. Przy ostatniej ciąży miałam 35 lat. Mąż otrzymał dwa razy wyrok za znęcanie się nad rodziną. Tu na wschodzie jest taka kultura, że jak kobiety są prane przez mężów, to sąsiadom się nie mówi. Wszyscy myślą, że bicie jest normalne.

Późno zdecydowałam się na rozwód - dzieci już były dorosłe. Postanowiłam, że wezmę od lekarza obdukcję, ale nie chciał wypisać. Powiedział, że nie będzie się narażać, na wsi wszyscy się znają. Poszłam do innego - dostałam. Zaczęłam zwracać się do kolejnych instytucji, ale szło bardzo opornie. Nie było doradcy, urzędnika, który by pomógł. Na rozprawy wydałam ponad 3 tys. zł. Wcześniej nawet bym sobie nie mogła na to pozwolić.

Długo miałam problem z zatrudnieniem. Zawód zdobyłam, bo byłam zdeterminowanym samoukiem. Zostałam główną księgową w spółdzielni rolnej. Zaczęłam w latach 80. jako mama trójki małych dzieci. Odeszłam, bo mnie próbowali wrobić w przekręt - dyrektor chciał zgarnąć kasę i prysnąć, ja bym stanęła przed sądem. Kiedy dzieci podrosły, nie mogłam znaleźć żadnej pracy. Stanowiska były już dawno zajęte. Teraz dorabiam sobie opieką nad starszymi kobietami, ale one nie mają tyle, aby dobrze zapłacić. Moja emerytura będzie wynosiła niecałe 700 zł.

Pracuję nad sobą, aby się nie zdenerwować, bo to szkodzi na zdrowie. Nie wiem, co bym powiedziała rządzącym. Gdybym zaczęła mówić, co mam im do powiedzenia, to pewnie by się mnie przestraszyli.

To, jak wygląda ściana wschodnia, wynika z zaniedbania państwa. Dużo rzeczy trzeba byłoby zmienić. Wieś została zostawiona sama sobie. Dobrze byłoby na przykład zrobić dom seniora - tam by się spotykali, a nie siedzieli sami. Albo rehabilitację - ludzie pracują fizycznie całe życie i potem to na starość wychodzi. Gospodyniom zdrowie się zużywa. Mnie w sanatorium do życia przywrócili - już myślałam, że będę na wózku jeździć, bo mi odcinek lędźwiowy wysiadł. Trochę po ciążach, ale głównie po mężu, który pchnął mnie nie raz i kiedyś się nadziałam na kant wersalki plecami.

Kobietom pomogłoby, gdyby znały samoobronę - powinny być organizowane takie kursy. Podobnie lekcje udzielania pierwszej pomocy. Przecież zanim na wieś przyjedzie karetka, ktoś powinien pomóc. Sąsiad albo sąsiadka. Musi jednak wiedzieć jak.

Mamy dom kultury i bibliotekę. Ale przeczytałam już chyba wszystko, a żadnych spotkań czy zajęć dla osób w naszym wieku nie ma. Chodziłabym, gdyby był film, spektakl, spotkanie o książce. Ale ludzi to nie interesuje. Oni tu w jakiś marazm popadli i mnie w to wciągają. Zostaje mi więc macierzyństwo i wiara - to daje sens mojemu życiu. Jeśli czegoś potrzebuję, to pieniędzy, aby sobie zrobić łazienkę w domu. Mam swoje lata i będę tu dożywała.

5 z 5
Fot. Agnieszka Pajączkowska
Fot. Agnieszka Pajączkowska

Przyjadą spychakiem i nic już nie będzie

Helena, 80 lat


Teraz na wsi nie ma nic: ludzi, przedszkola, nawet zadzwonić do kogo trudno. Niedawno w sieci komórkowej dali mi tysiąc darmowych minut. Stałam pod płotem i dzwoniłam, a tu zasięgu nie ma. Przyjeżdża do nas wóz z różnościami w poniedziałki, piątki i soboty. Wszystko nieświeże i drogie. Niedawno mąż kupił śmietanę. Była pięć dni po terminie. Niby mogłabym nagadać temu w sklepie, ale jeszcze nie sprzeda, jak mu napyskuję. Jestem skazana na ten sklep. Żaden inny u nas nie powstanie - wieś naszą co najwyżej zaorzą. Przyjadą spychakiem i nic już nie będzie.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Być kobietą na wsi. Podlasie: "Nie śpię po nocach i myślę, jak to kiedyś było"

Agnieszka i Ola podróżowały fiatem 500. Dziękujemy firmie Fiat za pomoc w realizacji materiału.

Autorki szukają kobiet, które czują się "drugoplanowe" - niesłyszane, niezauważane, ale gotowe do podzielenia się swoją historią. Piszcie: drugoplanowe.kobiety@gmail.com

Większość bohaterek to osoby poznane przy projekcie "Wędrowny zakład fotograficzny".

Więcej na ten temat: 915, być kobietą na wsi, styczeń 2017, wieś
Komentarze
wszystkie historie bardzo ciekawe i poruszające,ale wypowiedz tej 89 letniej kobiety to horror co ona wygaduje.
już oceniałe(a)ś
5
0
"Niedawno w sieci komórkowej dali mi tysiąc darmowych minut. Stałam pod płotem i dzwoniłam, a tu zasięgu nie ma" smutno, smutno, smutno....
już oceniałe(a)ś
3
0
a mnie to zdziwila ta mentalnoc, duzo madrosci z tych rozwazan ale czy tak warto zyc ?, jestem tez po roznych przejsciac, pochodze z miasteczka gdzie kazdy kazdego zna, nie moge sie do tej pory uporac z przeszloscia co mi zrobila rodzina ,jak mosialam spadac na dno ,zeby sie podnosic, mam juz dorosle corki kocham je nad zycier ale , gdybym byla w innym srodowisku i z innego domu pewnie inaczej bym sobie zycie ulozyla, na marginesie ludzie wszyscy sa rowni , le ludzie ze wsi mnie przerazaja
już oceniałe(a)ś
2
0
Nie ma kina, książki w bibliotece przeczytane, nie ma spotkań w klubie wiejskim, czy Domu Kultury. No to trzeba pogadać z sołtysem, miejscowym radnym. Poprosić ich o aktywniejsze działania. Sklepowy terroryzuje zepsuta śmietaną? Jeżeli cała wieś tam kupuje, to cała wieś moze nagle przestac kupować. Nie mozna zorganizowac (zainteresować) handlem obwoźnym kogos innego? Pełno takich firm. Współczuję troche tym ludziom i podziwiam ich zarazem. Są bardzo dzielni i wytrwali. Myślę, że troche więcej aktywności i więcej inicjatywy. Ot, chociażby na poczatek zwołac zebranie wiejskie, przygotować wnioski, zaprosić wójta, plebana i powiedzieć to co nam lezy na sercu, czy na watrobie Powodzenia
@ckazimierz Mieszkańcy wioski kupują śmietanę w sklepiku , a gdzie krowy ? w Tesco ?
już oceniałe(a)ś
0
2
Tak, też mnie to uderzyło, zero aktywności we własnej społeczności, są jakieś tęsknoty i potrzeby, ale nie ma woli żeby samemu coś zorganizować na poziomie innym niż rodzina...
już oceniałe(a)ś
1
0
siana się nie kosi, kosi się trawę aby ją wysuszyć i w ten sposób uzyskać siano
już oceniałe(a)ś
0
0
Nikt tu Ameryki nie odkrywa....
już oceniałe(a)ś
0
5
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy