Polska matka jest kobieca, ale heroiczna. Delikatna, ale z postury, a z charakteru twarda

Natalia Fiedorczuk
Natalia Fiedorczuk, 'Jak pokochać centra handlowe'

Natalia Fiedorczuk, 'Jak pokochać centra handlowe' (Materiały prasowe)

"W nocy przyszły do mojej sali te dwie złe czarownice położne i powiedziały kilka zdań. O niedostatecznym staraniu, o tym, że nie każda doświadcza cudu narodzin, że było ciężko, ale mogłam przecież rodzić naturalnie" [FRAGMENTY KSIĄŻKI]
1 z 5
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Poczekać i zobaczyć, co będzie

Fragmenty pochodzą z książki Natalii Fiedorczuk "Jak pokochać centra handlowe", którą opublikowało wydawnictwo Wielka Litera. Książka do kupienia TU

Trzeba kupić lusterka. Jadę pod Warszawę, do dużego magazynu, bez dziecka, które zostało z ojcem. Ojciec karmi je mlekiem z butelki i dużo przytula, dużo lepiej też radzi sobie z przewijaniem i kąpielą. Mnie zbyt trzęsą się ręce i nie mogę dźwigać po operacji. Chodzę powoli, trochę pochylona do przodu. Zdaje mi się, że czuję się już doskonale.

Po miesiącu, kiedy rana się już wygoi, stwierdzę, że wcale nie byłam w dobrym stanie, tylko raczej znajdowałam się w sytuacji permanentnego szoku, który skutecznie tłumił boleści dochodzenia do siebie. Podczas naszego pobytu w szpitalu położnicznym mój mąż spędza noce samotnie w mieszkaniu. Pracuje i odwiedza nas w ciągu dnia. Jest roztrzęsiony i podekscytowany, z trudem sypia w nocy. Martwi się o nas. Któregoś wieczoru, gdy wraca do domu, przetrąca lusterko. W rogu bocznej szyby, od strony kierowcy sterczy teraz smutny kikut.

Od razu zauważam ten kikut, kiedy mąż odbiera mnie i dziecko z oddziału położniczego. Jestem zdenerwowana. Złość i rozdrażnienie przybierają na sile po wejściu do samochodu, gdyż panuje w nim potworny nieporządek. Jest styczniowe, szare i wilgotne popołudnie, tkwimy pod szpitalem. Zdezorientowany ojciec pali papierosa kilka metrów od nas. Fotelik z dzieckiem stoi bezpośrednio na chodniku.

Płaczę całą drogę do domu i kolejne godziny już w nim. Uspokajam się dopiero, kiedy odwiedza nas położna. Słucham uważnie instrukcji, zapisuję wszystko w zeszycie.

Kąpiemy noworodka. Kobieta wyraźnie podkreśla, że odbywała i odbywa wizyty prywatne w domach osób znanych z telewizji, gazet i internetu. Jest mi trochę niezręcznie i głupio wobec pielęgniarki, że my nie jesteśmy takimi osobami. Do tej pory kompletnie mi ów fakt nie przeszkadzał. Pewność siebie medyczki budzi jednak zaufanie.

Po jej wyjściu uspokajam się i przepraszam męża za to, że w swoim, godnym dwulatki, ataku rozpaczy rzuciłam o podłogę ?przedmiotem?. Mówię ?przedmiot?, ale oboje wiemy, że chodzi o krzesło, z którego odpadła poprzeczka. Nie do końca uświadamiam sobie, co się ze mną dzieje. Myślę, że może grozić mi depresja poporodowa. Mam w głowie kilka pustych miejsc z czasu pobytu w szpitalu i rośnie we mnie przeświadczenie, że miałam nie przeżyć tego porodu, a los złośliwie zakpił ze mnie, ratując nas oboje ? mnie i dziecko ? od śmierci za pomocą nowoczesnej chirurgii i farmakologii.

Zaniepokojona proszę męża, by za kilka dni, lub tygodni, jeśli moje samopoczucie nie będzie się polepszać, zmusił mnie do wizyty u psychiatry. Wiem, że obniżenie nastroju w połogu jest reakcją fizjologiczną, dlatego nie chcę pędzić do lekarza od razu. Chcę poczekać i zobaczyć, co będzie.

2 z 5
KALINSKI
KALINSKI

Głęboki epizod depresyjny

Jednym z objawów, które zaprowadziły mnie w roku 2006 do lekarza psychiatry, było silne poczucie zdeformowanego ciała. Przestawałam czuć poszczególne jego części, miałam wrażenie, że niekontrolowanie rozrasta się, zarasta mi twarz, która zza zwałów dziwnej tkanki traci rysy i zapada się do środka. Przestałam wychodzić z domu i wyrzuciłam bardzo dużo ubrań, ponieważ ubieranie oznaczało dotykanie tego ciała, kontakt z nim, a to budziło mój lęk i obrzydzenie.

Dlatego też w 2006 roku pozbawiona większości odzieży na zmianę znalazłam się z rodzicami w sklepie. Mierzyłam spodnie czterdzieści minut, a wciąganie ich na uda i pośladki, każde szarpnięcie paska do góry, powodowało, że zanosiłam się bezgłośnym szlochem. Parę tygodni wcześniej dziekan udzielił mi urlopu zdrowotnego. Do podania dołączyłam zaświadczenie od psychiatry, na którym widniał zapis: ?Głęboki epizod depresyjny?. Pamiętam zakłopotanie mężczyzny, kiedy przeczytał pisma. Nie wiedzieć czemu rozmowa odbywała się na schodach. Dziekan miał na sobie skórzaną kurtkę w stylu pięćdziesięcioletniego kontrolera biletów autobusowych. Stanął na niższym stopniu niż ja. Od niedawna przyjmowałam nowe leki, ich efektem ubocznym było nadmierne pocenie się, suchość w ustach i coś w rodzaju dziwnych wyładowań elektrycznych w mózgu. Cienka strużka ściekała mi po szyi, pod szalik, a w kieszeni miętosiłam papierek, który po chwili zrobił się wilgotny i lepki.

3 z 5
KALINSKI
KALINSKI

Oddziałowa przepraszała nas za swoje pracownice

W moim systemie operacyjnym nie ma fabrycznej nakładki pod tytułem Rodzenie dziecka. Nie ma. I jeśli mam przyjrzeć się tej sprawie tak naprawdę, głębiej, to czuję ogromną ulgę i wdzięczność, że nie musiałam dołem. I od początku wiedziałam, że tak będzie. Na myśl o tym, że musiałabym, że musiałam, że mogłam, od razu poprawiam się na krześle i zakładam nogę na nogę.

Nie. Ja jestem z tych szlachcianek, z tych napiętnowanych nadmiernym bólem, z tych delikatnych, chociaż dużym babom metr osiemdziesiąt to nie przystoi, nie wypada. Polskiej krowie nie wypada. Polska matka jest kobieca, ale heroiczna. Delikatna, ale z postury, a z charakteru twarda. A tu bęc, dorodna rzepa, a wyje jak hrabianka przy pożarze dworu.

Gdyż ta upasiona krowa w czterdziestym tygodniu, po dwudziestu godzinach stękania i wycia nie może ot tak pojechać w zielonym wózku do zielonej sali, ućpana fenoterolem i pavulonem, gdzie chirurg odwali całą robotę za nią.

O nie. Takie rzeczy mówiły dwie położne, które podważyły decyzję lekarza, że tniemy, i załadowawszy mi nogi w strzemiona, nie zważając na protesty, jęły wyciskać, wyciągać, pokrzykując przy tym i lżąc. Pospadały peloty, rozwyły się alarmy monitorujące, usłyszałam swój krzyk pierwotny, bezwstydny, zmieszany z oburzonym krzykiem mojego męża. I zemdlałam.

Bo wiecie, panie i panowie, ja po prostu nie mogę, jak boli tam, na dole, w słabiźnie. Pewnie podobnie, no ale inaczej, odczuwałby facet dwudziestogodzinne kopanie w jaja. Skończyło się tak, że rzeczywiście dziecko wycięto, jakieś dwadzieścia trzy minuty po dziewiętnastej. Mnie zaszyto brzuch. Dziecka nie zobaczyłam jeszcze długo.

W nocy przyszły do mojej sali te dwie złe czarownice położne i powiedziały kilka zdań. O niedostatecznym staraniu, o tym, że nie każda doświadcza cudu narodzin, że było ciężko, ale mogłam przecież rodzić naturalnie. Nie przyśniły mi się te położne, nie zmyśliłam ich, tak jak nie przyśniłam i nie zmyśliłam siostry oddziałowej, która zaprosiła mnie i męża na rozmowę do swojego gabinetu, dopiero kiedy okazało się, że z dzieckiem wszystko się udało, że zdrowieje, że wyjdziemy po tygodniu. Oddziałowa przepraszała nas za swoje pracownice. Mówiła, że nie będą już przy porodach. Że wie, że przychodziły do mnie w nocy, że wykorzystały moją słabość, by chronić swoje tyłki, że kryły własne błędy przy porodzie mojego syna.

4 z 5

Jest pięknie

W ciąży przytyłam dwadzieścia pięć kilogramów, ze szczupłej, wysokiej i atrakcyjnej kobiety zamieniłam się w ociężały i zmęczony kawałek mięsa. Tym czasem dziecko jest już na świecie, zegarek wskazuje 7.40, a ja płaczę, płaczę coraz głośniej. Kawałki biszkoptów w ustach zlepiają się w słodką, obrzydliwą masę. Tak obrzydliwą jak moje rozstępy, jak pokaźne uda, jak ogromny biust, jak pełne biodra, przypominające zwały białej bezy.

Tulę synka mocno do siebie, okruszki biszkoptów spadają na jego kocyk i pokrytą delikatnymi włoskami główkę. Jak mogę sprawić, by nie był chory i nieszczęśliwy, skoro sama nie potrafi ę zapanować nad swoim życiem?

Siedzę na kanapie, płacząc, z dzieckiem przy piersi. W pokoju lśni. Pachnie detergentem. Jest pięknie, jak w katalogu drogiej agencji nieruchomości. Ta kompulsywna czystość jest jedynym aspektem mojego życia, nad którym mam kontrolę. Nie mam kontroli nad ciałem, wliczając w to bolące jak skurwysyny piersi, ataki wilczego głodu w czasie karmienia i napawające trwogą, nieprzystające do żadnych kanonów kształty. Nie mam kontroli nad snem. Wydaje mi się, że nigdy już nic nie wymyślę, nie wyjdę poza to trwanie, to czekanie. Znajduję się w innej czasoprzestrzeni, w nieskazitelnie czystej celi o powierzchni 51,4 metra kwadratowego (nie licząc skosów).

Szesnastego marca 2013 o godzinie 9.47 mówię mężowi, mówię mu spokojnym, pewnym głosem, że nadeszła pora, aby poszukał innej kobiety, w tym innej matki naszego syna. Tekst nie wydaje mi się ani niestosowny, ani idiotyczny. Jestem pewna zbliżającej się śmierci, chcę mu pomóc otrząsnąć się i przygotować na moje odejście, zanim pociągnę za sobą kogoś, coś, poza samą sobą. Jednak jest to czas, kiedy w naszym domu jest najczyściej. Jest pięknie.

5 z 5

Depresja poporodowa

- Słucham.

- Mam depresję poporodową.

- Ile miesięcy ma dziecko?

- Dwa. Byłam już u pana, przed ciążą. Skierował mnie pan na terapię grupową dla osób depresyjnych.

- Ach tak. - Setniczak wstaje i podchodzi do biurka z laptopem. Chwilę stuka w klawiaturę, minutę, może dwie. Wraca i znów siada w fotelu.

- I jak ta terapia, pomogła?

- Wtedy pomogła. Teraz już nie chodzę.

- Jakie ma pani objawy tej depresji?

- Nie śpię, jem dużo słodyczy, strasznie się złoszczę. I ciągle sprzątam.

- Poród?

- Cięcie ze wskazań nagłych, zanik tętna.

- To stresujący, rzeczywiście. Z dzieckiem w porządku?

- W niedotlenieniu, siedem na dziesięć. Ale szybko doszedł do siebie. Chociaż nigdy nie wiadomo.

- Dlaczego pani myśli, że to depresja poporodowa?

- Mam depresję od ośmiu lat. Przeczytałam w internecie, że według statystyk jestem w grupie ryzyka.

- No i...

Czy on naprawdę chce to usłyszeć? Muszę mówić to na głos?

- Czuję, że nie powinnam być matką. Chyba tak bardzo boję się, że go stracę, że nie umiem się otworzyć. Wyobrażam sobie różne rzeczy.

- Jakie?

- Śmierć. Moją, dziecka. Że uciekam. Albo że widzę całą rodzinę, męża, syna, tylko inną kobietę obok. Przyglądam się temu z boku. Zwłaszcza ta ostatnia wizja, można powiedzieć, że jest obsesyjna.

- Rozumiem. - Setniczak przesuwa długopisem po teczce z klipsem. Rozglądam się po pokoju, prześlizguję wzrokiem po tytułach książek. Psychopatologia, Miłosz Andrzeja Franaszka, Norman Davies. Nie sądzę, by Setniczak przeczytał Franaszka, wszyscy tę książkę mają, a nikt jakoś nie chciał dyskutować o jej treści. Takie książki kupuje się na Gwiazdkę w Empiku, o czternastej w Wigilię. Ja też jej nie przeczytałam.

- Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę pani historię, należałoby włączyć farmakoterapię. Karmi pani?

- Tak, ale bez szału. Strasznie boli. Głównie ściągam i daję butelkę.

- Przy tym rzucie leków należałoby przestawić dziecko na mieszankę. Zapiszę pani antydepresanty i stabilizatory. Jest pani depresyjna, często po porodzie choroba zmienia postać z jedno- w dwubiegunową. Stabilizatory są głęboko niewskazane przy karmieniu piersią. Rozumiem, że to nie będzie problemem.

- Nie. (...)

- Nie, nie będzie to problemem - powtarzam. - Mąż też podaje butelkę. Powiem mu, że to on musi karmić go w nocy, bo psychiatra kazał mi się wysypiać.

- To dobry pomysł. - Setniczak uśmiecha się przyjaźnie.

- Na czym polegają pani problemy ze snem?

- Po prostu od porodu nie przespałam więcej niż godziny. W pewnym momencie chyba postanowiłam nie zasypiać. Wydaje mi się, że śpię z otwartymi oczami, od czasu do czasu. Tak jakby... ciągle czuwam. Ciągle myślę. I sprzątam. Strasznie zależy mi na porządku, tylko porządek, można powiedzieć, mnie trochę uspokaja.

- Mhm. Wspomniała pani o złości.

- Tak, krzyczę na męża. Na dziecko nie krzyczę, bo i tak nic nie rozumie. Mam takie napady żalu i złości, że aż chcę rozwalać ściany. Przeważnie rano. Po południu jest lepiej.

- To także ważny objaw. Obserwuje się takie zmiany temperamentu po porodzie. Złość dobrze maskuje frustrację, a jednocześnie jest witalna. Musi się pani zająć dzieckiem, więc można powiedzieć, roznieca pani w sobie energetyzujący ogień.

- Ja wcześniej też byłam wybuchowa. Ale nie aż tak.

- Mhm. - Setniczak kreśli coś po teczce z klipsem i znów podchodzi do laptopa.

- Często to się zdarza? - pytam. - Czy dużo kobiet, takich jak ja... przychodzi tu do pana?

- Więcej, niż wszyscy myślą. W ostatnich latach kilka razy więcej. Więcej się o tym mówi, pani Nowak. To chyba dobrze.

Drukarka, stojąca nieopodal stolika kawowego prawie bezgłośnie wypluwa moją receptę.

- Ach, no i najważniejsze, pani Nowak. - Wręcza mi papier i uśmiecha się zalotnie. - Wellbutrin doskonale zmniejsza apetyt. Kilogramy lecą niezauważalnie. (...) Co do depresji: trzy miesiące i jest pani dawną sobą - uśmiecha się doktor nauk medycznych, specjalista psychiatra, podając mi rękę na pożegnanie. - Do zobaczenia.

Wizyta kosztuje dwieście złotych, a leki na najbliższe dwa miesiące ? trzysta osiemdziesiąt cztery.

Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy