Monika Jaruzelska: Męczy mnie zmienność

Red.
Monika Jaruzelska

Monika Jaruzelska (Anna Pińkowska)

"Gdybym chciała pocoelholować trochę, napisałabym, że ludzie dzielą się na drzewa i ptaki. Pierwsi są przywiązani korzeniami do ziemi, znajomego krajobrazu, ojczyzny i oczywiście umierają stojąc. To ja, narodowiec" [FRAGMENTY KSIĄŻKI]
1 z 6
Mat. prasowe
Mat. prasowe

Marynarka Gucia

Fragmenty pochodzą z książki Moniki Jaruzelskiej "Zmiana", którą opublikowało wydawnictwo Prószyński i S-ka. Książka do kupienia TU

W przeddzień pogrzebu dziadka musiałam Gustawowi kupić odpowiedni strój. Robiłam to bardzo pospiesznie. Wcześniej zupełnie nie miałam do tego głowy. Dobrze, że był maj, czas komunii, więc szybko uporałam się z problemem i kupiłam ciemnogranatowy garnitur. Bo nie można było samej marynarki. Następnego dnia miał marynarkę na tej smutnej i burzliwej uroczystości.

I ta marynarka wisząca w jego szafie przez kolejne dni kojarzyła mi się jedynie z pogrzebem. Nie chciałam na nią patrzeć, przesunęłam ją w głąb szafy. Parę tygodni później Gucio ponownie ją włożył, kiedy poszliśmy do prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby odebrać Krzyż Zesłańców Sybiru dla dziadka. I znowu marynarka została wyjęta z szafy, a do niej niebieska koszula, beżowe spodnie i granatowe mokasyny. Teraz stała się już zupełnie innym strojem, choć nie straciła jeszcze do końca swojego kontekstu żałobnego.

Wiosną następnego roku wybrałam się z Guciem na koncert Macieja Maleńczuka. Tym razem marynarka została połączona z zaprojektowanym przez Roberta Kupisza T-shirtem z maską gazową z kolekcji OPERA oraz wytartymi dżinsami. Świetnie się bawiliśmy. Marynarka została odczarowana. Gustaw chętnie sięgnął po nią, gdy szliśmy na spektakl Frankenstein do pobliskiego teatru Syrena. Wtedy już zupełnie przestała mi się kojarzyć z pogrzebem ojca. Dzisiaj jest na Gucia za mała i wkrótce trafi do szafy innego chłopca. Dla niego będzie to całkiem inna marynarka. Ubranie zawsze ma swój kontekst.

2 z 6
Anna Pińkowska
Anna Pińkowska

Zostałam singielką, po prostu starą panną

Gdy byłam mała, myślałam, że moje imię to jedynie skrót od nazwy Ministerstwa Obrony Narodowej. Z nieistotnym sufiksem "ika", który w chwilach drobnych czułości zamieniał się w "iczka". Rodzinna etymologia mojego imienia pozostaje wciąż niewyjaśniona. Ojciec podobno chciał, żebym była Joanną lub Anną. Bo nawet nie śmiał żonie zaproponować imienia Wanda po swojej matce. Moja mama podeszła do zagadnienia ekonomicznie - i zażądała Zuzanny, jako że urodziłam się 11 sierpnia, w dniu imienin mojej potencjalnej patronki. Gdyby tak się stało, obydwa jubileusze można by odtrąbić jednego dnia. Bez większych ceregieli. Tu ojciec zaoponował. Twierdząc podobno, zupełnie nie w duchu socjalistycznej poprawności politycznej, że Zuzia to panna pokojowa w librettach lub francuskich komediach. Pewno chodziło mu o Wesele Figara.

Babcia po latach opowiadała, że to ona była pomysłodawczynią mojego imienia. Chciała, aby imię było nowoczesne, a przede wszystkim oryginalne. Natchnęła ją lektura skandalizującej powieści Pera Andersa Fogelströma Lato z Moniką. Bohaterka podczas wakacji ucieka z chłopakiem Harrym na wyspę, gdzie spędzają upojne lato. Po powrocie okazuje się, że Monika jest w ciąży. Harry chce ślubu i stabilizacji, ale jej się nie podoba życie rodzinne. Rodzi dziecko i zostawia je chłopakowi. Bardzo szybko na podstawie książki powstał film Ingmara Bergmana, pełen śmiałych scen erotycznych. Monika o twarzy aktorki Harriet Andersson stała się symbolem szwedzkiej rozwiązłości.

Prawda jest taka, że książka w Polsce ukazała się dopiero w 1974 roku? Ja już miałam jedenaście lat. Ale sama historia ładna. Najwyraźniej więc inna Monika musiała być dla babci natchnieniem. Może aktorka Monica Vitti? Wtedy filmy Michelangela Antonioniego - Przygoda, Noc i Zaćmienie - podbijały całą Europę. A Vitti jako czołowa muza włoskiego reżysera - stała się ikoną kobiecości.

W każdym razie ojciec na propozycję babci miał zareagować entuzjastycznie:

- Też o tym myślałem! Córka Stefana Żeromskiego tak ma na imię. Monika Żeromska!

Taka jest wersja oficjalna: mam imię po jedynej córce ulubionego pisarza mojego ojca. Jak to się stało, że tym razem wyjątkowo z babcią nie posłuchali się mamy, nie wiem.

A prawdziwa geneza imienia wszystkich Monik to greckie słowo monos - osobny, pojedynczy, samotny. I tak, nomen omen, zostałam singielką, a właściwie, zgodnie z tradycyjną nazwą, po prostu starą panną. A gdybym tak została Polą, od poligamii?

3 z 6
Fot. Anna Pieńkowska
Fot. Anna Pieńkowska

Cyklistyczny autyzm

Kiedy ma się psa, świat się zmienia. Z horyzontu znikają nagle internetowi hejterzy i ich wściekłe komentarze. Życie zza biurka mrocznego gabinetu przenosi się do buchającego majem parku. Ponieważ większość terenów zielonych jest uzbrojona w tablice z przekreślonym psem, ich właściciele zbierają się w gęsto zapsionych rejonach. Moim ulubionym jest park Morskie Oko na warszawskim Mokotowie. Panowie i panie najlepszych przyjaciół człowieka są też dla siebie bardzo przyjacielscy. Stanowimy psie lobby. Nieważne, czy mamy kundelka po przejściach, czy włoską charciczkę z rodowodową przeszłością. Czy też, jak ja, jamnika szorstkowłosego z przyszłością.

- Jaki on śliczny! Ile ma lat? ? zapyta urocza starsza pani.

- Trzy miesiące.

- Oj, to duży będzie. Jakie ma potężne łapy - ze szczerą radością skomentuje młody hipster z rudo-białą suczką nieznanej proweniencji.

Ktoś ma wodę, ktoś miskę, jeszcze inny torebkę z przysmakami w nagrodę za posłuszne aportowanie. Wszystko staje się wspólne, łącznie z błogim uśmiechem, kiedy patrzymy na nasze tarzające się w radosnym uniesieniu pociechy. Wszystkie psy są nasze! Psy ponad podziałami! Wspólne też będzie oburzenie na rozpędzonych i nieuważnych rowerzystów. Inna sprawa, że nie lubią ich też ani kierowcy, ani piesi. Ba, oni sami siebie nie lubią, gdy tylko zsiądą z roweru - i prowadzą samochód albo idą przez miasto na piechotę. Jest jakiś rodzaj cyklistycznego autyzmu. Niewidzące oczy utkwione w nieznany punkt, niesłyszące nic poza muzyką ze słuchawek uszy.

No i ta kolarska zawziętość u mężczyzn: pozycja na przyczajoną panterę, czarny obcisły strój, fluoroscencyjne dodatki, aerodynamiczny kask, kosmiczne okulary? A dziewczyny na pastelowych holenderkach - w narcystycznym uniesieniu, z rozwianymi sukienkami, odsłaniają zgrabne uda, a kwiaty we włosach im targa wiatr? Endorfiny i różowe conversy.

4 z 6
Paweł Lacheta/ POLSKA PRESS/ EXPRESS ILUSTROWANY
Paweł Lacheta/ POLSKA PRESS/ EXPRESS ILUSTROWANY

Szukam tego, co stałe

Męczy mnie zmienność. Szukam tego, co stałe, jak wspomnienie zamknięte w krypcie naszej wczesnej pamięci. Nienaruszone demencją, wyraźne. Późniejsze przeżycia są jak fotografie na orwowskiej kliszy. Żółkną i bledną, ale wciąż są zapisem jakichś charakterystycznych chwil.

Niedziela. Koniec października. Mżawka. Kamienica z lat trzydziestych na Kolonii Staszica. Ojciec jeszcze śpi w swoim pokoju. Jak zwykle późno wrócił z pracy. Ja w stołowym piję inkę z mlekiem (nienawidzę) i oglądam Niewidzialną rękę (kocham). Świąteczny spokój. Tata zaraz wstanie. Nie będzie miał munduru, tylko oliwkową piżamę w paski. Na nią nałoży bonżurek - jak mówiliśmy w domu - krótki wełniany szlafrok, przewiązany lekko błyszczącym, plecionym paskiem z kutaskami na końcu. Te kutaski zawsze bardzo mnie śmieszyły. Mama mówiła, że bonżurek ma kolor tabaczkowy? Ojciec był jedyną znaną mi osobą, która nosiła taką część garderoby. No, może poza panami z Kabaretu Starszych Panów i Sherlockiem Holmesem.

Ale z drugiej strony, nie widywałam innych mężczyzn w domowym dezabilu. Wydaje mi się, że ten strój był już wtedy dość staroświecki. Teraz chyba zupełnie zapomniany. Tata wstaje, pies się cieszy. Szklanka "herbatki" w srebrnym starorosyjskim koszyczku. Jajka sadzone i pumpernikiel, a nie codzienny na szybko biały ser z miodem. Potem na konie, mimo pogody. Trzeba się hartować. Rytuał. Powtarzalność. Przewidywalność.

Dziś już nie chcę pamiętać, że śniadaniu towarzyszyła zapewne awantura z mamą.

- Jedzżesz w końcu te jajka!

- Ale one mają te różowe kropki w żółtku. A to są małe kurczaczki?

- Nie wytrzymam z tym dzieckiem. To nie na mój system nerwowy!

Ponaglenia ojca.

- Moniczko, zjedz, proszę, jajka są bardzo zdrowe. Będziesz miała siłę na konie. Córeczko, bo się spóźnimy.

A ja chciałam się spóźnić. Bo się bałam jeździć konno. Poza tym wolałabym w tym czasie obejrzeć Bonanzę. Też były tam konie i to amerykańskie.

W późniejszych latach ojciec miał już szlafrok, który wkładał na piżamę. Frotowy szlafrok w jakieś kolorowe wzory był czymś zupełnie pospolitym, miał go prawie każdy. A mama, jak większość pań w tamtych czasach, ze stylonu, różowy, pikowany.

"Wszyscy po zdjęciu ubrań wyglądali tak samo. Zresztą w ubraniach też wyglądali tak samo. Wyglądali tak, jakby wcale ich nie było. Gdyby dziadek potrafił obserwować, zauważyłby, że wszystko wokół niego jest takie same. Doskonała jednia - jedno jedzenie, jedna moda, jedna antymoda, jeden zestaw kosmetyków dla pań i jeden dla panów, jedno życie, jedna śmierć, ewentualnie jedno dziecko, żeby coś po sobie zostawić, ale się przy tym za bardzo nie narobić".*

* Krzysztof Varga, Nagrobek z lastryko, Czarne, Wołowiec 2016

5 z 6
Fot. Wojciech Olszanka
Fot. Wojciech Olszanka

Dres już czeka przy łóżku?

Zaraz się zacznie. Jeszcze tylko niecałe dwa tygodnie. Koniec wakacji i będzie jak zawsze przez dziesięć miesięcy. Co ja piszę...? Będzie jeszcze gorzej. Bo trzeba wstać wcześniej, żeby wyjść z psem. A więc budzik, 6.00. Śpię w spodniach od dresu i T-shircie. Wstaję, wkładam uggsy na nogi. Są jak kapcie, ale można w nich wyjść na dwór. Sweter. Zimą jeszcze kurtka. Krótkie siusiu Lolka przed domem. Pośpiesz się! Śniadanie dla Gucia.

- Wstawaj, synku.

- Juuuż? Nie mam siły?

- To po co grałeś wczoraj tak długo?

- Nie grałem! Odrabiałem lekcje!

Dobrze, zezłościł się, to trochę się rozbudzi i energiczniej wstanie. O to chodziło. Dżinsy, bluza, newbalansy (a cóżby innego?). Dobra. Wychodzimy do samochodu. Po co ja wybrałam szkołę na drugim końcu miasta? Pośpiech, nerwowe trąbienia, środkowy palec. OK, przyda się trochę adrenaliny zamiast kawy przy tej niżowej pogodzie. Pół godziny i Gucio odwieziony.

Zakupy w powrocie do domu. Zatrzymuję się przy parku. Loluś na smycz. Godzina spaceru. Zakupy i pies do domu. Trzeba szybko do banku, bo dziś ZUS-y. Nie, nie założę elektronicznego konta. "To nie na mój system nerwowy!". Jeszcze trzeba kupić jakieś krepiny i kleje na plastykę. Zeszłoroczne, użyte może ze dwa razy, wyschły. Krepinę diabli wzięli (Loluś zjadł).

Szybko do domu popracować. Zanim trzeba będzie wracać do szkoły? Popiszę trochę, przygotuję się do zajęć na uczelni. No i muszę oddzwonić w sprawie tego szkolenia dla firmy konsultingowej. Nie zapomnieć o dentyście dla Gucia. Może herbata? Nie, nie zdążę. Przełożę to spotkanie o siedemnastej na mieście. Albo odwołam. Nie chcę się przebierać. Mogę dotrwać w tym zestawie do nocy. Ten, kto wymyślił szare dresy, powinien dostać modowego Nobla. Za wygodę. I order za Krzewienie Uniwersalności i Demokracji w Stroju.

Jednak trzeba wyjść. Nie dało się przełożyć. Marynarka na T-shirt, ciemne dżinsy, perły w uszy i zegarek ojca dla powagi. Uggsy poczekają do jutra rana. Dres już czeka przy łóżku? Wie, że w weekend nie zdejmę go wcale. Ani na spacer, ani do kina, ani pod kocyk na kanapie.

6 z 6
Laski Diffusion / EAST NEWS
Laski Diffusion / EAST NEWS

To ja, narodowiec

Gdybym chciała pocoelholować trochę, napisałabym, że ludzie dzielą się na drzewa i ptaki. Pierwsi są przywiązani korzeniami do ziemi, znajomego krajobrazu, ojczyzny i oczywiście umierają stojąc. To ja, narodowiec.

- Narysuj drzewo - prosi psycholog, podając dziecku kartkę A4 i ołówek.

- Ale jakie?

- Jakie chcesz.

- Już narysowałem. Dobrze?

- Dobrze, dobrze. Poproś mamusię, by przy okazji zajrzała do mnie.

Drzewo malutkie. Pień cieniutki. Korzeni brak. Gałęzie gołe, poplątane, zwisające. Oj, niedobrze, niedobrze? Toż to nie drzewo - drzewko, krzaczek zaledwie. Niska samoocena, wykorzenienie, słaba wola, poczucie zagubienia. Wierzba prawie szlochająca.

Test Kocha, czyli test drzewa, jest psychologiczną metodą projekcyjną. Jego twórca Charles Koch uważał, że kształt drzewa na rysunku dziecka nie jest przypadkowy.

Jest odzwierciedleniem subiektywnych cech osobowości bez świadomego udziału rysującego. Na przykład wysokość drzewa i jego rozmieszczenie na kartce. Jeśli jest zbyt duże, symbolizuje ekspansywność i aktywność. Pień prosty jak słup telegraficzny będzie symbolizował silne ego i życiową zaradność. Chudy zaś niepewność? Choć test został uznany za nienaukowy przez Komisję do spraw Testów Psychologicznych PAN, jest często używany przy diagnozie, zwłaszcza osobowości dzieci.

Ja doceniam pomysł Kocha. Wydaje mi się, że pomimo licznych krytyk z powodu możliwości nadinterpretacji - jeśli jest używany przez doświadczonego specjalistę, bardzo często odzwierciedla stan emocjonalny i temperament dziecka.

Więcej na ten temat: fragmenty książki, monika jaruzelska
Komentarze
Co za wrażliwość i subtelność.
już oceniałe(a)ś
2
0
Co za wierutne bzdury !!!
już oceniałe(a)ś
0
5
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy