Męczy mnie zmienność. Szukam tego, co stałe, jak wspomnienie zamknięte w krypcie naszej wczesnej pamięci. Nienaruszone demencją, wyraźne. Późniejsze przeżycia są jak fotografie na orwowskiej kliszy. Żółkną i bledną, ale wciąż są zapisem jakichś charakterystycznych chwil.
Niedziela. Koniec października. Mżawka. Kamienica z lat trzydziestych na Kolonii Staszica. Ojciec jeszcze śpi w swoim pokoju. Jak zwykle późno wrócił z pracy. Ja w stołowym piję inkę z mlekiem (nienawidzę) i oglądam Niewidzialną rękę (kocham). Świąteczny spokój. Tata zaraz wstanie. Nie będzie miał munduru, tylko oliwkową piżamę w paski. Na nią nałoży bonżurek - jak mówiliśmy w domu - krótki wełniany szlafrok, przewiązany lekko błyszczącym, plecionym paskiem z kutaskami na końcu. Te kutaski zawsze bardzo mnie śmieszyły. Mama mówiła, że bonżurek ma kolor tabaczkowy? Ojciec był jedyną znaną mi osobą, która nosiła taką część garderoby. No, może poza panami z Kabaretu Starszych Panów i Sherlockiem Holmesem.
Ale z drugiej strony, nie widywałam innych mężczyzn w domowym dezabilu. Wydaje mi się, że ten strój był już wtedy dość staroświecki. Teraz chyba zupełnie zapomniany. Tata wstaje, pies się cieszy. Szklanka "herbatki" w srebrnym starorosyjskim koszyczku. Jajka sadzone i pumpernikiel, a nie codzienny na szybko biały ser z miodem. Potem na konie, mimo pogody. Trzeba się hartować. Rytuał. Powtarzalność. Przewidywalność.
Dziś już nie chcę pamiętać, że śniadaniu towarzyszyła zapewne awantura z mamą.
- Jedzżesz w końcu te jajka!
- Ale one mają te różowe kropki w żółtku. A to są małe kurczaczki?
- Nie wytrzymam z tym dzieckiem. To nie na mój system nerwowy!
Ponaglenia ojca.
- Moniczko, zjedz, proszę, jajka są bardzo zdrowe. Będziesz miała siłę na konie. Córeczko, bo się spóźnimy.
A ja chciałam się spóźnić. Bo się bałam jeździć konno. Poza tym wolałabym w tym czasie obejrzeć Bonanzę. Też były tam konie i to amerykańskie.
W późniejszych latach ojciec miał już szlafrok, który wkładał na piżamę. Frotowy szlafrok w jakieś kolorowe wzory był czymś zupełnie pospolitym, miał go prawie każdy. A mama, jak większość pań w tamtych czasach, ze stylonu, różowy, pikowany.
"Wszyscy po zdjęciu ubrań wyglądali tak samo. Zresztą w ubraniach też wyglądali tak samo. Wyglądali tak, jakby wcale ich nie było. Gdyby dziadek potrafił obserwować, zauważyłby, że wszystko wokół niego jest takie same. Doskonała jednia - jedno jedzenie, jedna moda, jedna antymoda, jeden zestaw kosmetyków dla pań i jeden dla panów, jedno życie, jedna śmierć, ewentualnie jedno dziecko, żeby coś po sobie zostawić, ale się przy tym za bardzo nie narobić".*
* Krzysztof Varga, Nagrobek z lastryko, Czarne, Wołowiec 2016
Wszystkie komentarze