Sylwia Kubryńska: Ja się z matką kłócę nawet przez sen

Sylwia Kubryńska
Sylwia Kubryńska,

Sylwia Kubryńska, "Furia MAĆ" (Materiały prasowe)

"Kucnęłam w kącie kuszetki i zalałam się wszystkim, co we mnie było. Wszystkim. A było tego bardzo dużo. Bardzo dużo krwi. Bardzo dużo moczu. I bardzo dużo łez". [FRAGMENTY KSIĄŻKI "Furia mać"]
1 z 8
Materiały prasowe
Materiały prasowe

"Furia mać!"

Nowa książka Sylwii Kubryńskiej jest mocna, bezkompromisowa, trafiająca w sedno. Autorka, doskonale znana czytelniczkom WO, porusza się wokół tematów damsko-męskich, relacji rodzinnych (bardzo intrygujący wątek i świetnie opisana została relacja pomiędzy matką a córką), ale nie omija też polityki oraz tematów bieżących, ważnych dla nas tu i teraz (a ostatnio tu i teraz dzieje się dużo).

Anna Dziewit-Meller chwali autorkę za poczucie humoru i talent literacki. Eliza Michalik docenia odwagę Kubryńskiej, która w książce naraża się "wszystkim ważniakom dookoła". A Paulina Młynarska mówi wprost: "Nie bądźcie grzeczne, czytajcie Kubryńską".

Książkę opublikowało wydawnictwo Czwarta strona, do kupienia TU. Ebook jest dostępny TU.

Polecamy także poprzednią książkę Sylwii Kuryńskiej, "Kobieta dość doskonała".

2 z 8
DAWID H.GROŃSKI
DAWID H.GROŃSKI

Nie umiem rozmawiać tak, żeby się nie pokłócić

Matka pyta, co słychać.

Co słychać? Całe życie próbowałam się tego nauczyć i nie wiem do dziś. Nie wiem, nie mam pojęcia, jak się odpowiada na pytanie: "Co słychać?". Może to, że zostawiłam Kubę w kinie i przez godzinę paliłam papierosy na zewnątrz? A może to, że kupiłam mu wielką torbę cukierków i twój wnuczek, mamo, twoja krew, potomek polskich katolików, patriotów do szpiku kości, będzie teraz czcił szatana, częstując innych czcicieli szatana cukierkami?

A może po prostu nic nie mówić?

Codziennie rano wypisuję sobie w terminarzu parę słów, które mają wypływać z mojego wnętrza, ze studni mózgu. Przypomina mi to owszem studnię, ale pełną smoły. Gdy już mi się uda wreszcie coś z niej wyłowić, jest to na przykład stary kalosz smutku. Znoszony gumofilc lęku. Strzęp niechęci. I gałgan z dna gardła, supeł na krtani. To właśnie słychać. Pogadamy? Zawijam się w rulon, w naleśnik. Mamo, masz może jakiś dobry przepis na naleśniki? Pogadamy o przepisach kulinarnych. Weźmy na tapetę, na przykład mąkę. Wodę. Dwa jajka. I olej do smażenia naleśników. Olej do smażenia naleśników jest wspaniały. Kupuj olej do smażenia naleśników. Będziesz mi mówiła bardzo długo i nużąco, jak się robi ciasto, a ja się tymczasem zawinę, odetnę się, ucieknę, wyłączę, tylko po to żeby zebrać siły na nowy konflikt. Bo przecież obie doskonale wiemy, że ten sztucznie neutralny temat przeobrazi się za sekundę w wojnę atomową. W końcu i tak się pokłócimy. Jestem pewna, że nawet kiedy zaczniemy rozmawiać o naleśnikach, znajdziemy powód do kłótni. Ja się z matką kłócę nawet przez sen. Przez sen, w którym matka wiesza mi krzyże nad łóżkiem, a ja charczę psami.

Zawsze, za każdym razem okazuje się, że trzeba było wyłączyć telefon. Albo chociaż wyciszyć. Zanim zadzwoni, zanim zapiszczy SMS. Ja nie umiem rozmawiać przez telefon, nie umiem rozmawiać przez SMS, nie umiem rozmawiać przez komunikator. Nie umiem rozmawiać twarzą w twarz. Nie umiem rozmawiać tak, żeby się nie pokłócić. Dokładnie tak samo, jak trzydzieści osiem milionów ludzi w tym kraju.

3 z 8
DAWID H.GROŃSKI
DAWID H.GROŃSKI

Zamknij się, głupia suko!

Kiedy byłam nastolatką, czasy były na tyle ciężkie, że matka, aby związać w miarę godnie koniec z końcem, musiała jeździć na handel do ruskich. Szczęśliwie pod Wilnem mieszkała nasza dalsza rodzina, więc był dach nad głową i jakieś wyżywienie. Tak więc matka w jedną stronę woziła jakieś pierdolety, trampki, pastę do zębów, a stamtąd przywoziła złoto. Raz zabrała mnie ze sobą, bo podobno miałam szczęśliwą rękę do handlu. Jeszcze jako dziecko woziłam po znajomych kurtki puchowe spod "warmińskiej" lady, które matka załatwiała po znajomości, a które ja sprzedawałam z zadziwiającą skutecznością. Dziś myślę, że cokolwiek bym nie przywiozła w tamtych czasach, a już na pewno porządne puchówki z Warmii - znalazłabym nabywcę. Raz, że jednak byłam dzieckiem, a kto zziębniętemu, samotnemu i głodnemu dziecku odmówi... Dwa, że w sklepach nie było złamanego szynela, więc trzeba by na głowę upaść, żeby nie brać w ciemno matczynych kurtek z puchu i czysto wełnianych płaszczy. Z podobnymi sukcesami jednak sprzedawałam mydło i powidło, śpioszki po Maćku i dziecięce buciki na miejskim bazarze, gdzie wystawałam godzinami, targując się do krwi. Matka nabrała więc pewności, że jestem stworzona do przemytu i wzięła mnie na handel do ruskich.

To nie była wesoła wycieczka. To była prawdziwa szkoła życia, nauka trzymania języka za zębami oraz moczu w pęcherzu. Pierwszy szok faktycznie przeżyłam na granicy, gdzie kolej przekształcała się w wąskotorową. W tym trudnym dla podróży momencie, do pociągu wpadali mężczyźni w okrągłych czapkach i trzeba było czekać trzy godziny w zamkniętym pociągu, bez możliwości skorzystania z ustępu. Dzwiery zakryto, kible zakryto. Kaniec. Pułapka. A ja mam pierwszy w życiu okres, skręca mnie z bólu i muszę do toalety. I łzy w oczach po godzinie, po dwóch: zawroty głowy.

- Mamo, poproś tego pana, już nie mogę!

- Przestań.

- Mamo, już nie mogę!

- Nie poproszę, bo nam rewizję zrobią.

- Ale ja zaraz stracę przytomność.

- Cicho siedź!

- Mamo... nie mogę już...

I wtedy - nie ja - ale to matka nie wytrzymała. Dziś myślę, że jej furia była spowodowana daleko innymi sprawami, ode mnie niezależnymi. Dziś myślę, że jej furia to była wypadkową wszystkich dni. To było odbicie lustrzane tamtej zdławionej niemocy, kiedy zgubiłam kartki na mleko modyfikowane dla Maćka. To było pewnie też to, że od roku chodziłam w za krótkich spodniach, a kurtkę przypaliłam na piecu.

Nie wiem. Być może. Być może taki argument pozwala mi znieść tamto upokorzenie. Tamto niezrozumienie, tamten szok. Bo przecież chyba nie chodziło o złoto?

- Zamknij się, głupia suko!

Nie mogło chodzić o złoto, gdy matka przez zaciśnięte zęby dała mi do zrozumienia, że za sekundę pożałuję tego swojego halo wokół brzucha, okresu i pęcherza. Że jeszcze moment i dostanę w twarz. Ale ja już nie musiałam wcale dostawać w twarz. Mnie ta "suka" wystarczyła w zupełności. Kucnęłam w kącie kuszetki i zalałam się wszystkim, co we mnie było. Wszystkim. A było tego bardzo dużo. Bardzo dużo krwi. Bardzo dużo moczu.

I bardzo dużo łez.

4 z 8
Fot. Archiwum prywatne
Fot. Archiwum prywatne

Nie mamy wrażliwości mamo, dawno ją zdusiłyśmy w sobie!

Przywiozłyśmy pierścionek. Wiozłyśmy go z duszą na ramieniu, w paście do zębów marki bułgarskiej, w tubce ze zrolowanego aluminium. Machając utuszowanymi rzęsami przed ruskim celnikiem, paląc głupa na bezdechu, przemyciłyśmy trofeum. Matka powróciwszy wreszcie do domu, triumfalnie wydłubała je w obecności rodziny i znajomych. A gdy resztki pasty zmył strumień ciepłej wody, zgromadzeni oniemieli, po czym rozpoczęli spekulacje. Bo, kurde dobra, złoto złotem, ale co to tak miga? Takich ekstrasów nikt nie przewidział, złoto se można przemycać do woli, OK, ale żeby zaraz jakieś kamienie? Tu matka, czekając właśnie na taką reakcję, się z dumy nadęła i ledwo opanowując rozpierającą satysfakcję, odparła:

- Brylanty. Pięć sztuk. I czyste złoto.

Wszyscy zgromadzeni wpadli w euforię, zaczęli się szamotać: a daj, a pokaż, a do światła, a przegryź, a do okna się rzucili, a czy szybę przetnie taki brylant? No patrz, tnie, kurde brylant diament, i to nie jeden, pięć jak w mordę, pięć diamentów, w Imię Ojca, Ałła Pugaczowa, wielki świat.

Zaraz wódka na stół, te, hrabina, do matki mówią, to już teraz nie pogadasz. Z tobą nie ma jaj. Nie że jakiś pierścionek przywiozła, byle gawno. Cerkiew okradła, bogactwo ruskie w paście wywiozła, wszystkie nasze polskie krzywdy, za Wilno, za Lwów, tym miażdżącym gestem pomściła. Tak, jak się upili, gadali. A ja stałam z boku.

Lata mijały, matka handlowała, lodówkę, pralkę kupiła, złoto sprzedała, ale pierścionek z brylantami jednak ocalał. A kiedy wychodziłam za Marcina, wzięła mnie na stronę. I mówi, że zasłużyłam na ten pierścionek. Że jest mój. Że na niego zapracowałam. I tak naprawdę, tak naprawdę, zawsze miała wyrzuty sumienia. Zawsze, a już najbardziej wtedy, w to lato, kiedy wróciłyśmy z Wilna, a potem ja wyjechałam na kolonie, ona przez całe wakacje miała straszne myśli o sobie jako matce. Żebym jej wybaczyła, bo tak brzydko do mnie powiedziała.

- Daj spokój, nie ma sprawy - odparłam.

Nie ma sprawy! Nie było sprawy, bo ja już nie myślałam o sobie dobrze. Ja już zaczęłam wpadać w taką samą furię, ja już weszłam w ten sam rytm. Nie mamy wrażliwości mamo, dawno ją zdusiłyśmy w sobie. Teraz możemy już tylko krzyczeć. A w takich chwilach, w chwilach ciężkiej i niespodziewanej, a przede wszystkim zupełnie niewygodnej szczerości - nie ma sprawy. Coś ty, nic się nie stało.

5 z 8

Niemowlę wcale nie przestaje płakać, jeśli dostanie lanie

Kiedy miałam siedem lat, przyszedł na świat mój brat Maciek. Przyszedł na świat, a raczej przybył z matką ze szpitala i właściwie tylko leżał w kołysce i płakał. Nie wiem, czemu płakał. Czemu płaczą dzieci? Może chcą jeść, a może po prostu się boją? Chcą się przytulić? Może chcą czegoś innego, nie kołyski? Małpy nigdy nie płaczą, pewnie dlatego, że nikt nie wsadza małp do kołyski, nikt ich nie odrywa od matek, do których brzuchów przywierają szczelnie. Dzieci ludzi to co innego, dzieci ludzi mają cywilizowanych rodziców, którzy wszystko wiedzą lepiej. Dlatego dzieci płaczą samotnie w swoich kołyskach, zimnych łóżeczkach upstrzonych plastikowymi zabawkami, grającymi karuzelami, twardymi grzechotkami i całą masą nieżywych zwierząt z weluru.

Większość dzieci ma w dupie tę sztuczną menażerię, ten nierzeczywisty świat zabawek, w którym nie ma żywej tkanki, w którym nie ma miłości, ciepła ani bezpieczeństwa. Większość dzieci ma w dupie asortyment, na który rodzice puścili ciężką fortunę, żeby sobie zrobić dobrze, żeby odhaczyć to zadanie, jakim jest wystrzelony w kosmos pokój dziecięcy. Dziecko, które się rodzi, nie chce pokoju dziecięcego, ono chce ściśnięcia przez stado, odgłosów bijącego serca, zapachu skóry i mleka. Dlatego większość dzieci płacze. Maciek też płakał. Nie uspokajała kołyska, nie zwracał najmniejszej uwagi na piszczące karuzele i kotki wypchane pakułami. On wyszedł niedawno z brzucha, tam nie było żadnych zabawek, tam nie było żadnych wypchanych kotów, nie było rozpiętego sznura z grzechotkami, tam był ?tylko? stan totalnego bezpieczeństwa. I dziś Maćkowi tego zabrakło. Płakał więc wniebogłosy, wołając to utracone bezpieczeństwo.

Ale bezpieczeństwo nie przyszło. Nic w rodzaju uspokajającego dotyku, ciepłego głosu i przytulenia. Gdzie wtedy była mama? Pewnie pojechała do ruskich po złoto, nie pamiętam. Pamiętam jednak, gdzie był tata. (...)

Nasz tata czułości małemu Maciusiowi nie okazał. Wpadł do pokoju rozsierdzony, z miną w rodzaju, no mój drogi, przegiąłeś teraz, chwycił czteromiesięcznego Maćka wielką dłonią i podrzucił do góry, po czym drugą dłonią wymierzył siarczystego klapsa.

Trochę nie wierząc własnym oczom, bez namysłu zasłoniłam małe ciało chłopca swoją dłonią i poczułam z całą mocą, że ten klaps nie był symboliczny, nie był też wcale ani trochę klapsem, był po prostu bardzo silnym ciosem, po którym spuchnie mi ręka na dwa dni. Dlatego moje siedmioletnie ciało zareaguje teraz automatycznie i cofnie dłoń, a na Maćka spadnie drugi cios, i jedyne czym się teraz pocieszam, to że z taty zeszło trochę pary przy pierwszym klapsie i Maćkowi nie połamał kręgosłupa. Ale nie, nic nie zeszło, bo gdy zasłoniłam ponownie Maćka przed trzecim i ostatnim ciosem, zabolało mnie tak samo mocno, tak samo strasznie i tak samo niezrozumiale.

Kiedy ojciec wyszedł, zostawiwszy wrzeszczącego Maćka, wzięłam go na ręce i przytuliłam. Instynktownie sprawdziłam, czy Maciek jest cały. Czy nie ma złamanego kręgosłupa, czy wykoślawionych nóg. Dlaczego instynktownie? Nie byłam lekarzem, nie zrobiłam prześwietlenia, nie mogłam tego wiedzieć. Ale wiedziałam. Jakoś wiedziałam. Dziś myślę, że dzieci mają sporo intuicji, która ich wiedzie przez ten wielki dorosły świat. Ta intuicja jest niewytłumaczalna, nienamacalna, ale działająca. Skuteczna. Dobra. Potem się ją rok po roku rzeza, wykorzenia z dziecka i utracona, przestaje nas chronić na resztę życia. Już tylko chronią nas firmy ubezpieczeniowe, alarmy, komórki, komputery, kremy z filtrem do leżenia plackiem w skwarze i poduszki powietrzne w samochodach, którymi jeździmy za często i za szybko. Intuicji już nie ma.

Ale wtedy jeszcze moja intuicja istniała. Kazała mi położyć dłoń na plecach dziecka i wyczuć napięcie. I to napięcie mnie uspokoiło. Maciek był cały. Może dlatego, że go nieudolnie zasłaniałam, uszedł bez uszczerbku na ciele. Ale czy na duszy? Wciąż płakał, ale wtulony we mnie, zaczynał się uspokajać. Jego maleńkie jestestwo, niczym zagubiona na oceanie szalupa, przeżyło właśnie jeden z pierwszych huraganów. Ten straszliwy huragan, którego nie sposób zrozumieć, którego ja, mimo że starsza, też nie rozumiałam. Bo jak dziecko, zadające bez przerwy swoje nieśmiertelne i wkurwiające dorosłych pytanie: ?Po co??, może zrozumieć coś takiego? Jak może pojąć, PO CO dorośli robią takie rzeczy? Przecież to logiczne, to wie nawet siedmiolatek, a co dopiero dorosły. Niemowlę wcale nie przestaje płakać, jeśli dostanie lanie.

6 z 8
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Nie ma tak łatwo. My tu sobie będziemy komplikować i psioczyć

Kiedyś byłam na szkoleniu marketingowym z jakiejś firmy i na tym szkoleniu grupa dyrektorów marketingu z całej Polski dostała za zadanie niezwykle skomplikowaną rzecz, mianowicie: wrzucić piłki do kosza. Dziesięć piłek na dyrektora. Dziesięć piłek, cel: kosz.

Mówię, że była to skomplikowana sprawa, nie dlatego bynajmniej, że tu sobie pokpiwam, nie. Ona była skomplikowana, bo ją grupa dyrektorów marketingu z całej Polski koncertowo skomplikowała. Najpierw się ustawili w rządku, po czym każdy z dyrektorów usiłował wrzucić kolejnych dziesięć piłek do kosza z odległości około dwudziestu metrów. Nie mam pojęcia, czemu z takiej odległości. Nie miałam pojęcia, czemu nikt z nich nie podszedł do kosza i nie wrzucił po prostu dziesięciu piłek na raz. Zupełnie tego nie rozumiałam, aż w końcu trener ich zapytał, czemu tak robią. Przecież nikt w zadaniu nie zastrzegł, że piłki mają być wrzucane z daleka! Nikt tego od nich nie wymaga! Nikt tego nawet nie sugeruje! Chodzi o rozwiązanie problemu, który polega na tym, że piłki nie są w koszu, a mają być! Panowie!

Dyrektorzy marketingu patrzyli na trenera ze zdumieniem, kręcili głowami. Nie ma tak łatwo. My tu sobie będziemy komplikować i psioczyć, zamiast pójść na kolację i mieć w dupie jakieś głupie piłki. My tu sobie gmatwamy sprawę, jak tylko możemy, bo przecież nie jesteśmy z jaskini, tylko z wyższej szkoły marketingu, nie będziemy wrzucać piłek do kosza byle jak, będziemy je wrzucać z dwudziestu metrów, nie będziemy po prostu pić wody, będziemy ją filtrować, uzdatniać, polepszać, aż wreszcie pojedziemy samochodem do Lidla i kupimy zgrzewkę, dla której trzeba będzie wygospodarować miejsce w spiżarni albo jeszcze lepiej, w garażu, na balkonie, w końcu po coś człowiek ten garaż buduje, bo tak normalnie samochód zawsze stoi na zewnątrz, a na balkon nikt nigdy nie wychodzi. Ale dobrze, że chociaż wodę jest gdzie schować i jest po co jechać w niedzielę do sklepu.

Nagle jeden z dyrektorów zrobił niepewny krok naprzód. Jeden krok. Jakby chciał uzyskać jakiś konsensus i zmniejszyć niewymaganą przez nikogo odległość do kosza na dziewiętnaście metrów. Skoro trenerowi tak zależy, niech już ma. Niech mu będzie. Bardzo proszę!

Nie trafił.

7 z 8
Marta Frej
Marta Frej

Tu jest Polska. Wypier...ć

Tymczasem trwa panika w Narodzie z powodu prawdopodobnego zalewu uchodźców. Temat gigantycznego zagrożenia ze strony imigrantów nie schodzi z pierwszych stron gazet. Rząd raz patrzy na narodowców, raz łamie się pod naciskiem Brukseli. Cholera! Co robić? Kraj szaleje ze strachu przez falą islamu, Polskę ściął lęk śmiertelny na myśl o tej potężnej nawałnicy obcych. Istnieje obawa, że za chwilę przybędzie do nas nawet i 10 tysięcy imigrantów! W Polsce obecnie żyje 38,5 miliona mieszkańców, 10 milionów chrześcijańskich rodzin. Jeśli przyjedzie do nas dziesięć tysięcy uchodźców - na każdą rodzinę przypadnie - uwaga... - 0,001 uchodźcy! Nie mam pojęcia, gdzie się upchnie taką liczbę. Nie mam pojęcia, tym bardziej, że - zwróćmy uwagę - każdego polskiego mieszkańca przytłoczy wstrząsająca liczba: 0,0003 muzułmanina! 20 gramów Syryjczyka na jednego Polaka.

Niestety, nie umiem już obliczyć prawdopodobieństwa, jakie jest niebezpieczeństwo, że statystyczny Kowalski spotka się z nim w Biedronce, ale myślę, że jest podobne do szansy wygrania w Lotto. Każdemu się może zdarzyć! Nie dziwię się więc apelom rodaków. Rozumiem obawy fejsbukowiczów z narodową flagą na zdjęciu profilowym i emblematem Polski walczącej. 0,0003 islamisty to zagłada. Apokalipsa. Nie wiem, jak sobie poradzimy z taką liczbą. Na wszelki wypadek wbijmy flagę w ziemię z napisem TU JEST POLSKA. WYPIERDALAĆ.

8 z 8
Archiwum prywatne
Archiwum prywatne

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska - felietonistka "Wysokich Obcasów", autorka bloga "Najlepszy Blog na Świecie". "Furia MAĆ!" jest jej trzecią książkę ( po "Last minute" i "Kobieta dość doskonała").

Sylwia Kubryńska była nominowana w plebiscycie Superbohaterka WO.

Czytaj także: wywiad z Sylwią Kubryńską "Zmory kobiet: każda z nas dźwiga wewnętrzne lustro" oraz fragmenty książki "Kobieta dość doskonała"

Więcej na ten temat: furia mać, sylwia kubryńska
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy