Gdybym miała dziś odpowiedzieć na pytanie, co mnie, jak dotąd, najbardziej rozczarowało na tym świecie, odpowiedziałabym, że mężczyźni. Nie mam tu na myśli facetów, których spotkałam na swojej drodze. Ci, których kochałam, lubiłam, szanowałam, a czasem nie znosiłam albo się obawiałam, bywali zarówno wspaniali, jak i okropni. Piękni i szpetni. Godni podziwu i niezasługujący na splunięcie. Niektórzy mnie zawiedli, niektórych to ja wystawiłam. Jak to w życiu.
Rozczarowanie, które mam na myśli, sięga o wiele dalej niż za drzwi mojej sypialni i do mojego stołu. Gdybym miała oceniać męską połowę świata wyłącznie na podstawie osobistych przeżyć, nie byłoby wcale tak źle.
(...)
Jeśli mówię o rozczarowaniu męskością, chodzi mi o coś bardziej ogólnego, składającego się na szerszy obrazek. Podkreślam jeszcze raz: to, co chcę napisać, będzie krzywdzące dla ogromnej rzeszy myślących, empatycznych, pracujących nad sobą, dojrzałych mężczyzn. Trudno, mam nadzieję, że mi wybaczą, rozumiejąc, czemu służy generalizacja, którą zamierzam się posłużyć.
Znam kobiety, słucham ich od wielu lat w swojej pracy dziennikarskiej. Mam też przyjaciółki, znajome, koleżanki i współpracownice, które wiedząc, że zawsze trzymam ich stronę, chętnie mi się zwierzają. Znam siebie. Przeżyłam wystarczająco dużo, by wiedzieć, czego mi brak.
Wychodzi na to, że prawie wszystkie bardzo chcemy kochać mężczyzn. Jednak dla wielu z nas okazuje się to zadaniem ponad siły. Bo jak kochać kogoś, kto niby przepuszcza cię w drzwiach i całuje w rączkę, ale w głębi duszy pogardza twoją płcią? To trochę tak, jakby czarnoskóra osoba związała się z kimś, kto ją osobiście kocha, ale tak ogólnie, to jest rasistą.
Jak kochać kogoś, kto pracując na porównywalnym stanowisku, nie sprzeciwia się temu, że ty, jego partnerka, ukochana, światło jego oczu i matka jego dzieci, zarabiasz o jedną trzecią mniej niż on? Bez obrazy, potraktujcie to symbolicznie. Wychodzę z założenia, że stosunek danego mężczyzny do wszystkich kobiet ma przełożenie na jego stosunek do własnej partnerki.
Jak szanować osobę, która tylko z racji posiadania między nogami czegoś innego niż kobieta sądzi, że należy jej się obsługa, a fakt, że potrafi przypalić wodę na herbatę (ha, ha, jakie to urocze!), uważa za rozkoszny i pełen wdzięku?
Jak budować bliskość z kimś, kto obejrzał tysiące pornoli, ale gdy przychodzi do prawdziwego seksu, nie wykracza poza schemat "włożyć-wyjąć", podczas kiedy ty się zastanawiasz, jak można nie zauważyć, że nie miałaś, no znowu nie miałaś tego cholernego orgazmu! A teraz leżysz, słuchając, jak chrapie, i zastanawiasz się, co z tobą jest nie tak?
Jak oddawać się komuś, kto o kobietach mówi "dupy" i "towary"? Jak urodzić mu dziecko, mając z tyłu głowy tragiczne statystyki ściągalności alimentów?
Jak tworzyć dom z kimś, kto uważa, że jego spełnienie zawodowe jest na pierwszym miejscu, i notorycznie zostawia cię samą z obowiązkami, dziećmi, starszymi rodzicami i psem, a sam znika codziennie na pół doby.
Jak układać sobie życie z kimś, kto straszy, że zamieni cię na nowszy model, pozbawiając wszystkiego, czemu poświęciłaś swoje najlepsze lata?
Jak wytrzymać z człowiekiem, który nieustannie rozstawia cię po kątach, zarządza twoim życiem, krytykuje i pozwala sobie na niekontrolowane wybuchy agresji?
Jak znosić jego gburowate odpowiedzi? Mentorski ton? Chamskie zaczepki? Bałaganiarstwo i niedbalstwo w zakresie własnego zdrowia, nieuchronnie prowadzące do tego, że kiedyś, ktoś (czytaj: partnerka) będzie musiał zajmować się schorowanym, gderającym dziadem, któremu nie chciało się rzucić palenia, picia, tłustego żarcia i siedzenia przed komputerem.
Już widzę, jak co poniektórym skoczyło ciśnienie.
Jeszcze raz podkreślam: wiem, że istnieją mężczyźni, którzy rozumieją znaczenie słowa "równość". Ale wystarczy rozejrzeć się wokół, by się połapać, że wcale nie przesadzam.
Wszystkie komentarze