Steven Pinker nie napisał podręcznika dla pisarzy o tym, jak stworzyć Wielką Amerykańską (lub Polską, Grecką, Szwedzką... do wyboru) Powieść. Ani jak zakraść się ze skrzynką uniwersalnych narzędzi do krainy poezji. To przede wszystkim książka dla tych, którzy piszą, bo to ich praca, ich podstawowy sposób komunikacji, ich drugi instynkt.
Raczej dla studentów, naukowców, rzemieślników z dziedziny non-fiction niż dla literatów. A jednak jestem przekonany, że Piękny styl powinni przeczytać z uwagą również pisarze i ich redaktorzy. Nawet jeśli nie będą się z Pinkerem zgadzać i z politowaniem pokiwają głowami nad jego, wydawałoby się, zbyt oczywistymi wskazówkami (mnie też rozbawił, polecając, bym po napisaniu odstawił tekst na jakiś czas i przeczytał go jak ktoś obcy, a jeszcze lepiej pokazał koledze).
Warto sięgnąć po tę książkę przede wszystkim dlatego, że Pinker dokonuje w niej istotnego zwrotu: próbuje na nowo - jak inaczej to nazwać? - powiązać to, jak piszemy, z tym, jak myślimy. Jeśli więc chcesz zbudować więź z czytelnikiem, zagarnąć dla swojego pisania jego mózg, wyobraźnię i wolę czytaj Pinkera.
Styl nadal ma znaczenie z co najmniej trzech powodów.
Po pierwsze, gwarantuje, że autorzy zdołają dotrzeć ze swoim przekazem do odbiorców, oszczędzając tym ostatnim konieczności marnowania cennego czasu na rozszyfrowywanie niezrozumiałej prozy. Kiedy to się nie udaje, skutki mogą być katastrofalne - jak to ujęli Strunk i White: śmierć na autostradzie spowodowana przez niewłaściwy dobór słów na znaku drogowym, zawód miłosny na skutek niezręcznego zwrotu w liście napisanym w najlepszej wierze, zdenerwowanie podróżnego, który oczekiwał, że ktoś wyjdzie po niego na dworzec, ale tak się nie stało z powodu niedbale sformułowanego telegramu. Rządy i korporacje zauważyły, że niewielkie poprawki zwiększające jasność przekazu mogą zapobiec ogromnej liczbie błędów, wielkiej frustracji i marnotrawstwu, a wiele krajów uczyniło z przejrzystości języka obowiązujące prawo.
Po drugie, dobry styl wzbudza zaufanie. Jeśli czytelnicy przekonają się, że autor dba o spójność i precyzję swojej prozy, to będą ufać, że przejawia te cnoty także w zachowaniach, których nie można równie łatwo obserwować. Oto jak szef pewnej firmy technologicznej wyjaśnia, dlaczego odrzuca podania o pracę obfitujące w błędy gramatyczne lub interpunkcyjne: "Jeśli ktoś potrzebuje ponad dwudziestu lat, żeby się nauczyć, jak się pisze it's, to jego tempo uczenia się nie jest zbyt obiecujące".
A jeśli to nie wystarczy, żeby Cię skłonić do podszlifowania swoich umiejętności pisarskich, zastanów się nad odkryciem serwisu randkowego OkCupid. Otóż błędy gramatyczne i ortograficzne w profilu użytkownika to istotne czynniki zrażające potencjalnych partnerów. Jak to ujęła jedna z użytkowniczek: "Jeśli mężczyzna chce się umówić na randkę z kobietą, nie oczekuję kwiecistego stylu Jane Austen. Czy jednak nie powinien starać się pokazać z jak najlepszej strony?"
Wreszcie, styl czyni świat piękniejszym. Wyrobionemu czytelnikowi zwięzłe zdanie, frapująca metafora, dowcipna dygresja czy zgrabne sformułowanie sprawia ogromną przyjemność. Jak się przekonamy w rozdziale pierwszym, owa całkowicie niepraktyczna zaleta dobrego stylu stanowi konieczny punkt wyjścia praktycznych wysiłków zmierzających do opanowania sztuki dobrego pisania.
(...)
W pierwszych wersach książki Rozplatanie tęczy Richard Dawkins, bezkompromisowy ateista i niestrudzony orędownik nauki, wyjaśnia, dlaczego jego światopogląd wbrew obawom romantyków i ludzi religijnych nie wyklucza uczucia zachwytu życiem i wdzięczności za nie. "Umrzemy, i to czyni z nas szczęściarzy". Dobre pisarstwo zaczyna się mocnym uderzeniem nie utartym frazesem ("Od niepamiętnych czasów") ani banałem ("Ostatnio uczeni coraz częściej zastanawiają się nad..."), lecz ważkim spostrzeżeniem, które wzbudza ciekawość. Czytelnik Rozplatania tęczy otwiera tę książkę i już w pierwszym zdaniu zostaje ugodzony przypomnieniem o najbardziej przerażającym ze znanych nam faktów, a zaraz potem - jego paradoksalnym rozwinięciem. Jesteśmy szczęściarzami, ponieważ umrzemy? Któż nie chciałby poznać rozwiązania tej zagadki? (...)
"Większość ludzi nigdy nie umrze". Rozwiązanie tego paradoksu - fakt, że rzecz nieprzyjemna, śmierć, implikuje coś dobrego, życie - jest przedstawione za pomocą konstrukcji paralelnych: "nigdy nie umrze... nigdy się nie narodzi". W kolejnym zdaniu autor ponownie przedstawia ów kontrast - i tym razem przy użyciu struktur paralelnych - unika jednak monotonnego powtarzania tych samych słów poprzez zestawienie znanych idiomów odznaczających się podobnym rytmem: been here in my place ("być tutaj na moim miejscu", w polskim przekładzie: "teraz być na moim miejscu") see the light of day ("[nigdy nie] ujrzą światła dnia", w polskim przekładzie: "[nigdy nie] przyjdą na świat").
(...)
Paradoksalnie przysłówki wzmacniające, takie jak "bardzo", "wysoce" czy "niezwykle", również pełnią funkcję asekuracyjną. Nie tylko rozmywają przekaz zawarty w tekście, ale mogą też przynosić skutek przeciwny do zamierzonego. Jeśli zastanawiam się, kto podkradał drobne z kasy, to poczuję się bardziej uspokojony, kiedy usłyszę: "To nie Jones - on jest uczciwym człowiekiem", niż gdy usłyszę: "To nie Jones - on jest bardzo uczciwym człowiekiem".
Dzieje się tak dlatego, że przymiotniki bez modyfikatora na ogół są interpretowane kategorycznie: "uczciwy" znaczy "całkowicie uczciwy", a przynajmniej "całkowicie uczciwy w sposób, który ma tutaj znaczenie" (podobnie jak zdanie "Jack wypił butelkę piwa" implikuje, że wypił duszkiem całe piwo, a nie tylko jeden czy dwa łyki). Kiedy dodajesz przysłówek wzmacniający, przekształcasz dychotomię typu "wszystko albo nic" w stopniowaną skalę. To prawda, próbujesz ulokować opisywaną osobę wysoko na tej skali - powiedzmy, w okolicach 8,7 (na 10) - ale byłoby lepiej, gdyby czytelnik nie zastanawiał się nad względnym stopniem jej uczciwości. Właśnie stąd wzięła się popularna rada (błędnie przypisywana Markowi Twainowi): "Za każdym razem, kiedy masz ochotę napisać
(...)
Unikaj oklepanych frazesów jak zarazy - bez dwóch zdań. Kiedy czytelnik musi się przedzierać przez jeden wyświechtany idiom po drugim, przestaje przekształcać tekst w obrazy umysłowe i niepostrzeżenie powraca do bezgłośnego wypowiadania słów. Co gorsza, ponieważ autor - miłośnik frazesów wyłączył swój mózg wzrokowy, wyrzucając z siebie jeden przebrzmiały idiom po drugim, prędzej czy później zacznie mieszać ze sobą metafory, a czytelnik, u którego ta część mózgu nadal działa, poczuje się zdumiony i rozbawiony powstałymi w ten sposób niedorzecznymi obrazami.
"Cena skrzydełek kurczaka, chleba powszedniego firmy, wzrosła". "Leica płynie na swoich laurach", "Microsoft rozpoczął niskooktanowy łabędzi śpiew". "Jeff jest człowiekiem renesansu - wgryza się w problemy i przeciera nowe szlaki". "Jeśli nie weźmiesz byka za rogi, strzelisz sobie w stopę". "Nikt nie wynalazł jeszcze prezerwatywy, która rzuciłaby ludzi na kolana". "Jak nisko może upaść ta drużyna? Ogranicza ją tylko niebo!"
(...)
Oprócz trumien słownych, takich jak "model" czy "poziom", w których pisarze zamykają swoich aktorów i opisywane działania, język dostarcza autorom niebezpieczną broń zwaną nominalizacją - możliwość przekształcania czasowników w rzeczowniki. Nominalizacja polega na przeistoczeniu pełnego energii czasownika w nieruchomy, pozbawiony życia rzeczownik poprzez dodanie przyrostka, takiego jak -enie albo -acja. Zamiast "kształcić" młodzież, zajmujemy się jej "kształceniem"; zamiast "manipulować", dokonujemy "manipulacji". Literaturoznawczyni Helen Sword nazywa takie słowa "rzeczownikami zombie", ponieważ włóczą się po scenie bez świadomego podmiotu, który kierowałby ich ruchem. Mogą zmienić prozę w noc żywych trupów.
Ostatni przykład pokazuje, że czasowniki można również pozbawić życia poprzez przekształcenie ich w przymiotniki - jak wtedy, gdy "przyczyniać się" (contribute) zmienia się w "rolę kontrybucyjną" (contributive) albo "dążyć" przeistacza się w "poziom dążeniowy". Rzeczowniki i przymiotniki zombie są jednym ze znaków rozpoznawczych żargonu akademickiego.
(...)
Oto kilka innych chorobliwie otyłych fraz wraz z ich szczuplejszymi odpowiednikami, które często znaczą to samo:
Niektóre słowa są stałym celem dla klawisza "delete" (usuń). Zdanie zaczynające się od słowa "Istnieje" albo "Występuje" często bywa kandydatem do zabiegu liposukcji. Zdanie "Istnieje konkurencja o zasoby między grupami" z powodzeniem można zastąpić krótszym: "Grupy konkurują o zasoby". Do niepożądanych grudek słownego tłuszczu należą również metapojęcia, które odsysaliśmy w rozdziale drugim, takie jak "kwestia", "zagadnienie", "proces", "podstawa", "czynnik", "poziom" czy "model".
(...)
Nagradzany psycholog, kognitywista, intelektualista i popularyzator nauki, jest również przewodniczącym komisji poprawności językowej (Usage Panel) American Heritage Dictionary oraz uznanym autorem takich bestsellerów, jak The Language Instinct, Words and Rules i The Stuff of Thought. Jest profesorem na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Harvarda. Mieszka w Bostonie i w Truro w stanie Massachusetts. Jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli
Pinker został uznany przez Time Magazine's jednym ze 100 "Most influential people in the world in 2004" oraz przez magazyn Prospect a także Magazyn Foreign Policy's jednym ze 100 "top public intellectuals" (w latach 2005, 2008; 2010 i 2011) oraz uznany przez Magazyn Foreign Policy za jednego z najważniejszych światowych myślicieli.
Od 18 listopada książkę "Piękny styl" można kupić w Smak Słowa i na publio.pl.
Wszystkie komentarze