Niechybnie podzieliłaby los biednej Małgorzaty Gautier, tej od Aleksandra Dumasa. Na te ostatnie suchotnicze dni wziąłem ją do siebie i ten gest ostatniej szansy okazał się zbawienny. Kamelia odżyła.
Pamiętam go sprzed lat, kiedy soczysty liść naprędce łagodził wszelkie podwórkowe katastrofy: zdarte kolana, stłuczenia, bąble od pokrzyw, ukąszenie osy. Aloes leczył mi rany jak kiedyś żołnierzom Aleksandra Wielkiego
Anglicy mówią na nią "love in a mist" - miłość we mgle. Kwiaty czarnuszki unoszą się jakby we mgle delikatnych listków. Jest też miłość, nie o porannej mgle wprawdzie, lecz w pełnym świetle dnia.
W środku zimy zrobiłem sobie skorzonerowe żniwa. Udane, bo mimo zimowania na grządce korzenie były niezwykle smaczne. Rzeczywiście, jak w opisach: o delikatnym smaku szparagów
Za oknem styczniowa plucha (tak, właśnie plucha, a nie zamieć i śnieżyca), ciemno, buro i ponuro. Nic dziwnego, że już sama nazwa fiołek afrykański sprawia, że wyobraźnia przenosi nas na ciepły kontynent, w tanzańskie lasy gór Usambara.
Po świerku pozostało puste miejsce. Drugi świerk teraz będzie mógł się swobodnie rozpanoszyć, ale w pewnej odległości od niego będzie można coś posadzić.
Ta roślina wytrzyma wiele. Nawet spadającego w środek doniczki kota czy wyjazd właściciela na długi urlop.
Mamy w domu kolejnego zielonego lokatora. I to arystokratycznej proweniencji. Na barbórkowy prezent wybrałem strelicję. Wprawdzie małe szanse, że zakwitnie, ale warto spróbować nawet tylko dla ślicznych liści.
Spadł śnieg. Kiedy niedzielnego poranka wyjrzeliśmy przez okno, wszędzie leżała gruba warstwa białego puchu. Na ścieżkach, krzewach, drzewach, na pozostałych po lecie łodygach bylin.
Pojawił się pod moją nieobecność, a już zaczynam go lubić. Nasz nowy domowy nabytek to skrzydłokwiat vel skrzydłolist, vel kwiat księżycowy.
Zdecydowanie niesłusznie stały się dyżurnymi kwiatami stawianymi na grobach. Ze szkodą dla samych chryzantem, które mogłyby być wykorzystywane o wiele częściej i szerzej. Ale również ze szkodą dla cmentarzy.
Rośliny zajęte są przygotowaniami do zimy i tym razem dajmy im chwilę spokoju. Przy odgarnianiu liści z podwórkowej ścieżki pomyślałem jednak, że warto opisać naszą małą ogrodową architekturę.
Jeśli traficie przypadkiem na hibernala rocznik 2021 z winnicy w zachodniopomorskich Baniewicach, to pewnie mam w tym winie swoje parę gronek. Mała rzecz, a cieszy
Patrzę na grudnik, który u nas kwitnie już w listopadzie. Kwitnie pięknie i obficie, co roku. Mama Łucja z Podlasia dostała go od nas na swoje grudniowe imieniny. Kto mógł wiedzieć, że będą ostatnie?
Dziesiątki filodendronów z różnokolorowymi przebarwieniami, paprocie z białą smugą na środku liścia, pstrokatego starca Rowleya, skrzydłokwiaty, pieniążki i zroślichy albinosy. Ich ceny zaczynają się od kilkuset złotych, a kończą na kilku tysiącach. Nic jednak nie przebije gorączki, jaką wywołują monstery z białymi plamami.
Dwa w jednym czy jedno dwoiste? To pytanie zadawał sobie Goethe, patrząc na liść gingko biloba. Czy to jeden liść rozszczepiony na dwoje czy dwa liście składające się w całość
Grudnik ocalony ze śmietnika zakwitł w październiku. Sąsiadowi ukazał się kwiat jednej nocy z zapomnianego dawno kaktusa. Co rośliny chcą nam powiedzieć?
Wspominam te wszystkie pestki wetknięte do doniczki po spałaszowaniu egzotycznych owoców. Co już u mnie nie rosło! Metrowe awokado, mango, cytrusy wszelkiej maści, czasem palmy z daktyli.
Peter Joseph Lenné, słynny twórca pruskich ogrodów, stwierdził, że "nic nie udaje się bez pielęgnacji, ale nawet najwspanialsze rzeczy tracą swoją wartość przez niewłaściwe traktowanie". Ale jeśli właściwie pielęgnujemy ogród przez 30 lat...
Projekt wrocławskiego herbarium Adriany Sowy, architektki, absolwentki Politechniki Wrocławskiej, choć został uznany za najlepszy dyplom architektoniczny na świecie, wciąż istnieje tylko na papierze i w pamięci komputera. A autorka swój pomysł ogrodu z dziko rosnących ziół traktuje jako manifest na rzecz zachowania dzikich elementów natury i bioróżnorodności w mieście.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.