19 maja, o godzinie 20.00 spotkanie z Anną Bikont i Joanną Szczęsną, autorkami książki „Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej" (Wydawnictwo Agora). Rozmowę poprowadzi Katarzyna Borowiecka. Spotkanie w ramach Targów Książki Empiku, transmitowane na fanpage’u Empiku na FB, YT. Targi Książki Empiku potrwają do 30 maja. Program:
Nasz ślub odbył się bez hałasu – opowiadała nam Wisława Szymborska. – Nie mieliśmy wtedy pieniędzy, po prostu zaprosiliśmy kilka osób do kawiarni na kawę i lampkę wina.
Świadkami byli kolega z Krupniczej Tadeusz Kwiatkowski oraz koleżanka z redakcji „Walki" Helena Gruszczyńska, tłumaczka z czeskiego i słowackiego. Na zachowanym niezbyt wyraźnym amatorskim zdjęciu ze ślubu państwo młodzi mają na twarzach wyraz stylizowanej powagi, a Szymborska – wręcz uduchowienia; ona jest w przepisowej bieli, na głowie ma zaś coś w rodzaju udrapowanego szala, on – w czarnym garniturze, pod krawatem, w białej koszuli i meloniku. Zachował się też kartonik z zawiadomieniem, że „ślub odbył się 10 kwietnia 1948 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego w Krakowie", które nowożeńcy rozesłali już po fakcie do rodziny i znajomych.
– W pokoiku mego męża było pełno książek i składane polowe łóżko – opowiadała dalej. – Wieczorem, koło dwudziestej trzeciej, w dniu naszego ślubu, usłyszeliśmy pukanie. W progu stał Tadeusz Peiper w piżamie. Spytał Adama: „Panie kolego, przyjechał do mnie gość z Lublina, czy mógłby mi pan pożyczyć coś do spania?". „Pewnie, że tak" – odpowiedział Adam. W ten sposób staliśmy się chyba wyjątkową na świecie parą nowożeńców, od której w noc poślubną wyniesiono jedyne łóżko.
Anegdota pyszna, tyle że – jak zwróciła uwagę Anna Grochowska, autorka książki „Wszystkie drogi prowadzą na Krupniczą" – może być nie do końca prawdziwa. Otóż kiedy Szymborska została Szymborską-Włodek i przeprowadziła się na Krupniczą, Peiper nie mieszkał tam już od dobrych kilku miesięcy. Ale czy to znaczy, że poetka to sobie wymyśliła? Raczej pomyliła się i zdarzenie to – jakże efektownie – przeniosła w czasie. Podejrzewamy więc, że rzecz wydarzyła się nie w dniu ślubu, tylko wtedy na przykład, kiedy Szymborska po raz pierwszy została na noc na Krupniczej. Albo w jakiś inny przedślubny wieczór, bo – jak wiadomo – pomieszkiwała na Krupniczej jeszcze przed ślubem.
Pan młody, choć tylko o rok od niej starszy, miał zupełnie inną niż ona pozycję. W czasie wojny związany był z lewicową konspiracją. Większość wojny przepracował jako robotnik, ale też wykładał polski i historię na tajnych kompletach oraz intensywnie uczestniczył w życiu literackim, uczęszczając na nielegalne spotkania autorskie i kolportując wychodzącą w Krakowie bibułę. W pewnym momencie wraz z przyjacielem Tadeuszem Jęczalikiem zaczęli przepisywać na maszynie arkusze poetyckie i tomiki poetyckie (w tym również wiersze własne, które w akcie brawury podpisali prawdziwymi nazwiskami), by puszczać je w obieg. Z tej inicjatywy zrodziło się podziemne wydawnictwo Biblioteka Poetycka Krakowa, w którym ukazały się m.in. wiersze Juliana Przybosia („Póki my żyjemy"). Włodek już w czasie okupacji zajmował się tłumaczeniem poezji. Zauroczony „Pieśnią o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilkego" autorstwa Reinera Marii Rilkego nosił tę książeczkę w swoim wypełnionym bibułą plecaku, żeby tłumaczyć ją w każdej wolnej chwili. Ta poezja uratowała mu życie podczas niemieckiej obławy. Żandarm, wyciągnąwszy z jego plecaka wydrukowany gotykiem tomik, zaniechał dalszej rewizji. Włodek opublikował swój przekład dopiero 30 lat po wojnie.
Nie pierwszy raz wówczas Włodek otarł się o śmierć. Miał 17 lat, kiedy we wrześniu 1939 roku zgłosił się na ochotnika do wojska. Został ranny, szczęśliwie niemiecki snajper spudłował i tylko ranił go w ucho.
Konspiracja konspiracją, ale w momencie, gdy skończyła się niemiecka okupacja, Adam Włodek był już – w odróżnieniu od Wisławy Szymborskiej – znany w środowisku pisarskim Krakowa. (…)
Gdy Szymborska poznała Włodka, a odbyło się to w redakcji „Walki", jeszcze przez chwilę był szczupły. Ale dość szybko jego znakiem rozpoznawczym stała się zwalista, krępa sylwetka w koszuli z krótkim rękawkiem (latem w szortach), z przewieszonym przez ramię chlebakiem. (…)
Sławomir Mrożek wspominał w „Baltazarze" „mołojecki lok i otyłą sylwetkę" Włodka i zdradził, że latem, gdy na jego poddaszu panował upał, gospodarz paradował po mieszkaniu nago. Przychodził do niego zwykle rankiem i wspólnie wyprawiali się do baru mlecznego, gdzie Włodek zjadał „osiem bułek, odpowiednią ilość masła oraz jajecznicę z pięciu jaj", a potem szli do księgarni albo antykwariatu.
„Wysoka, smukła pani, długie do ramion włosy z przepaską nad czołem i barwną zawiązaną wokół szyi gawroszką. Wydała mi się bardzo radosna, lekka i miła. Wisełko – mówił do niej Adam" – tak zapamiętała kuzynka Włodka jego świeżo poślubioną żonę. (…)
„Oboje publikowali na łamach tych samych czasopism, niekiedy ich utwory zamieszczano na tej samej stronie" – pisała Anna Zarzycka w książce o wczesnej twórczości Szymborskiej. (…).
Wspólnie rekomendowali do partii Sławomira Mrożka i Leszka Herdegena. Szymborska tak po latach pisała o politycznym zaangażowaniu swego męża: „Był gorliwym komunistą, przekonanym, podobnie jak większość naszego literackiego pokolenia, że to ideologia posiadająca przepis na szczęście ludzkości. Wszyscy marnowaliśmy wyobraźnię (w najlepszych latach dla rozwoju pisarza) na produkowanie różnych agitek, choć nie mieliśmy wówczas uczucia, że coś w sobie niszczymy. Uważaliśmy, że robimy, co trzeba, a jednocześnie w rozmowach i opiniach o poezji Adam nigdy nie stosował ideologicznych kryteriów. Oczywiście, wszyscy wielbiliśmy Majakowskiego, ale równocześnie Apollinaire’a" (…).
Czasy się radykalizowały, a Wisława Szymborska i Adam Włodek maszerowali z duchem czasu. Jeździli na spotkania z wyborcami opowiadać o programie Frontu Narodu, występowali z wieczorami autorskimi w fabrykach. Byli małżeństwem blisko sześć lat, od 1948 do 1954 roku, w najgorszych dla literatury czasach. (…)
ZWIĄZEK OTWARTY
Choć Adam Włodek nie rozpoznał w Szymborskiej poetyckiego talentu już po pierwszym jej wierszu, szybko się zorientował, z jakiego formatu poetą ma do czynienia. To nie od siebie piszemy „poeta", tak mówił o niej Włodek, jego słowa, które zapamiętał Bronisław Maj: „Pamiętajcie! Wisława nie jest żadną poetką, ona jest poetą!" (w tamtych czasach to nie brzmiało jako mizoginiczna odzywka, ale wielki komplement).
Listy od Szymborskiej do męża zaczynały się zwykle od czułych zdrobnień: Pabusiu, Pabuniu. Gdzieś bliżej końca było zapewnienie, że go kocha, i podpis w postaci czułego zdrobnienia, którego on z kolei używał w stosunku do niej.
„Tęsknię Pabuniu bardzo. Trafiłam na nudy wyjątkowe, a ty jesteś TAKI WIELORAKI!" – pisała z Domu Pracy Twórczej „Astoria" w Zakopanem. I rok później z tej samej Astorii: „Pabie Pabie! Gdybyś nie zapowiedział dwukrotnie swojego listu (w depeszy i jeszcze przedtem) – to by było wszystko w porządku i nie wyczekiwałabym go tak bezustannie. Ale że zapowiedziałeś i że list nie przychodzi – chwytam za pióro, żeby się upomnieć o swoje prawa. (…) Dobranoc, kwiecie różany".
„Najmilszy Pabu! (Okropny nonsens – przecież pierwsze słowo mieści się bez reszty w drugim i to drugie wystarczyłoby samo; mogłabym równie dobrze powiedzieć moje ty owocowe jabłuszko ). (…) Nie wymagam wcale długiego listu i to natychmiast. Ale napisz przy wolnej chwili. (…) Czy robisz sobie ciepłą herbatę, zamiast chlać wodę z wodociągu? Czy od czasu do czasu podlewasz tę wzruszającą obrzydliwość nazywaną fiołkiem alpejskim? No i tak dalej. (…) Omijam wszystko, co na końcu listu piszą stęsknione żony. Wystarczy, że w tym duchu utrzymałam tę ciepłą herbatę i podlewanie kwiatków. Mieszka tu młoda lekarka, której co noc śni się, że ją mąż zdradza. Mnie tam nie. Dopiero straszne by było, gdybyś nie skorzystał z wolnego mieszkania".
Trudno wyczuć ton listu sprzed siedemdziesięciu lat, ale z kontekstu wynika raczej, że to wcale nie był żart, tylko serio komunikat: „Moje sprawy romansowe wyglądają w ten sposób, że nie miałem dotąd po prostu na to czasu. Zresztą to mnie coraz mniej pasjonuje. Chciałbym się teraz zabrać do poematu o Korei (...). Całuję cię Wiślątko". A list poprzedni można interpretować jako zgodę Szymborskiej na otwartą formę ich małżeństwa.
On do niej pisał: „Kocham Cię wciąż z wzrastającym natężeniem (co to będzie za kilka lat?)". Ona do niego: „Kocham Cię i gdybyś był tu razem ze mną byłoby mi o całe szczęście mniej smutno (zdanie jak u Przybosia, ale prawda w nim jest)". On do niej: „Kocham Cię. (...) Żarty żartami, ale głupio mi bez ciebie. [nieczytelne] że źle tak osobno? Napiszesz jeszcze? Włos mi się jeży na myśl, że mogłabyś wyjechać do Paryża, choć tak bardzo by to było dla Ciebie dobre" (List A. Włodka do W. Szymborskiej, 1969, brak miesiąca i daty dziennej, tamże).
Przez cały czas trwania ich korespondencji posługiwali się swoim prywatnym miłosnym kodem z czasów, kiedy byli młodymi małżonkami (szczególnie Włodek), używali swoich intymnych, pieszczotliwych przydomków, akronimowali różne zdania z ich małżeńskich rytuałów, a Włodek do tego jeszcze, można by rzec infantylnie, niczym zakochany nastolatek, pisał to wszystko WERSALIKAMI, na czerwono i stawiał dużo wykrzykników. I tak na przykład list pisany 15 lat po rozstaniu zaczyna się od hasła „PKWN" (na czerwono).
Dla środowiska, w którym się obracali, ich rozejście się było zaskoczeniem, zwłaszcza że jeszcze przez dwa lata po oficjalnym rozwodzie, w 1954 roku, dzielili wspólne mieszkanie na Krupniczej. Rozstali się w zgodzie, a nawet więcej – w przyjaźni. I dalej korespondowali ze sobą jak gdyby nigdy nic.
W 1954 roku on pisał do niej: „Co komu do tego, że my się kochamy". Był akurat w Gruzji i czytywał „Prawdę", więc przepisał dla niej fragmenty „ważnego artykułu" demaskującego Tito.
Ona pisała do niego: „Strasznie mi tęskno za Tobą. (…) Tylko nikogo w moim imieniu nie całuj. Po rozwodzie zaczynam być zazdrosna jak mrówka". I rok później z willi Luna w Krościenku: „Ptysiu, (...) acha, tęsknię za Tobą, co Cię nie powinno dziwić ani gorszyć, ponieważ jesteś humanistą. Ptysiu, po tej serii czułości przechodzę do próśb. Otóż zapomniałam przed wyjazdem zajrzeć do Biblii, co by mi tu ułatwiło myślenie o planowanym poemaciku. Chodzi mi o rozdział poświęcony sprawie Abrahama i jego syna. Zdaje mi się, że rozdział ten nie jest zbyt duży – czy mógłbyś mi go przepisać? Chcę się wczuć w atmosferę tego biblijnego zajścia, słowo po słowie: Ja mam siekierkę, a ty masz szyję,/ Odejdź Izaaku, bo cię zabiję ". I jeszcze raz z tego samego pensjonatu w Krościenku: „Dużo o nas obojgu myślałam na tym pustkowiu i wiem, że tylko to, co jest między nami jest czystym złotem i wiem, że nic szlachetniejszego w życiu już nie znajdę (Vide: Klucz ). Naprawdę tak jest". Oboje byli już wtedy w innych związkach.
Karl Dedecius, niemiecki tłumacz Szymborskiej, w swoich związanych z Polską wspomnieniach opisywał, jak w połowie lat pięćdziesiątych poznał Szymborską: „Ciągle jeszcze cierpiała wskutek nieudanego związku z miejscowym literatem i ideologiem, wśród rozdroży i bezdroży tego młodzieńczego uczucia z pierwszych lat powojennych". Według niego zdradzają to również wiersze z następnego tomiku „Wołanie do Yeti" – „Buffo" oraz „Nic dwa razy się nie zdarza":
Faktycznie, podmiot liryczny w „Buffo" mógłby odnosić się do sytuacji, w jakiej znaleźli się eksmałżonkowie. Jeśli zaś chodzi o „Nic dwa razy się nie zdarza", to byłyśmy zaskoczone. (...) Okazało się jednak, że Dedecius się mylił, co odkryłyśmy, czytając listy Szymborskiej i Włodka.
I tak z listów wynika, że oboje informowali się o swoim życiu uczuciowym i romansowym, a poetce bardzo zależało, aby przypadkiem nie sprawić przykrości byłemu mężowi, nie urazić jego uczuć. „Pluszu kochany (…) przysyłam ci jeden wiersz do oceny Twoich Oczek Precyzyjnych" – pisała wiosną 1955 roku z Krupniczej do Zakopanego, gdzie przebywał Włodek, i pytała go, czy może ten wysłany mu wiersz i jeszcze drugi erotyk dać do „Twórczości". „Skandalu by już chyba nie było. Tym bardziej że gdyby Twórczość zamieściła to nie wcześniej niż w sierpniowym numerze, a w sierpniu to i Ty również ujawnisz się ze swoimi intymnymi wierszykami. Ale nie myśl, że wywieram na Ciebie jakiś nacisk, rozważ zupełnie na zimno i bezstronnie.
(…) Żądam więcej konkretnych informacji. Jak tam na Twoim głównym froncie? Pozostaję z szacunkiem eksżona".
A przy okazji Włodek pouczał nadawczynię listu: „Potępiam Cię (...) za zdanie z listu Wszystkie twoje kobiety chodzą jak błędne ze mną na czele . Jak możesz robić porównania między sobą a tamtymi błędnymi kobietami. Nie pozwalaj sobie na takie żarty. Ty jesteś Ty. A na tzw. przez Ciebie głównym froncie – owszem planowo . Trzeba przyznać, że myślę o niej intensywnie. Odpisała natychmiast na list – przyszedł wczoraj razem z Twoim. Uśmiechnąłem się filozoficznie…".
Wiersze, o których tu mowa, to „Jawność" i „Nic dwa razy się nie zdarza", ich pierwodruki faktycznie ukazały się w „Twórczości", już w numerze lipcowym, a nie w sierpniowym, jak poetka miała nadzieję. Publikując je, Szymborska dekonspirowała (przynajmniej przed krakowskim środowiskiem) swój romans z Janem Pawłem Gawlikiem, teatrologiem i krytykiem teatralnym.
ŹLE TU BEZ CIEBIE
A on codziennie wysyłał do niej kartki z tej podróży: „Wisełko Piękna!".
Dlaczego właściwie Włodkowie się rozeszli? Kiedy zaczął się rozsypywać ich związek? Tylko jeden list z ich przeogromnej korespondencji rzuca snop światła na możliwą przyczynę rozstania, list Włodka z 1957 roku: „Źle tu bez Ciebie. Sama już widzisz, że nie wolno Ci było mieszać naszych spraw z urwaniem głowy na damskim odcinku, bo to całkiem co innego i nie warto nawet myśleć. Na razie zadomowiła się tu początkująca prozaiczka, ale już mi się to przykrzy".
Jesienią 1957 roku, kiedy likwidowano „Po prostu", pismo, które przygotowało grunt pod polski Październik, Adam Włodek wystąpił z partii. Po marnym epizodzie w czasach stalinowskich był już do końca życia stachanowcem przyzwoitości.
Po wyprowadzeniu się z Krupniczej Włodek dostał przydział na dwa pokoje z kuchnią w Nowej Hucie. Niedługo tam zabawił. Któregoś dnia odwiedził go kolega, który gnieździł się na 20 metrach kwadratowych w kawalerce na Grzegórzkach, z żoną, córeczką i teściową. Włodek uznał, że to rażąca niesprawiedliwość, i zaproponował mu, żeby zamienili się mieszkaniami. W kawalerce na Daszyńskiego 7 mieszkał do końca życia.
Żył biednie. Jak zarobił jakieś pieniądze, wydawał je na książki, buszowanie w antykwariatach było jego pasją. (…) Z czasem trudno się było w jego mieszkaniu przecisnąć między rzędami książek ustawionych na podłodze i na biurku w stosach sięgających do sufitu. Zepsutą spłuczkę w łazience wspominało kilka osób. I napis wymalowany na lamperii: „Automat był, jest i będzie zepsuty. Proszę obsłużyć się rondelkim".
Włodek ożenił się powtórnie w latach sześćdziesiątych i jego żona Stanisława pisała do Szymborskiej równie czułe listy jak jej mąż: „Wisełko moja śliczniutka (…) Kocham cię i całuję", „Mój ukochany kwiatuszku, milion całusków", „Kocham cię bardzo moja Malinko-Poziomeczko", „Moja Śliczna, Dobra i Kochana, daleka, owinięta szaliczkiem mojej tęsknoty".
Gdy w drugiej połowie lat sześćdziesiątych Włodek związał z młodziutką poetką Ewą Lipską, od razu się zaprzyjaźniły.
– Obserwowałam piękną przyjaźń Wisławy i Adama – opowiadała nam Lipska. – Nie było dnia, żeby nie rozmawiali ze sobą. Kto pierwszy usłyszał coś w radiu, zaraz dzwonił, żeby się podzielić informacją, wtedy nie było tak, że wszyscy wszystko wiedzieli z internetu. Lubili się zresztą droczyć, nie mówili od razu, kazali zgadywać, co się wydarzyło.
Szymborska i Włodek dzwonili do siebie codziennie od czasu, kiedy w mieszkaniu Włodka zainstalowano telefon. (…). Gdy nie mogli dzwonić, czyli jak któreś z nich wyjeżdżało – rozmowy międzymiastowe były drogie – pisali, zdarzało się, że dzień w dzień. Czasem kartki, czasem długie listy.
Oboje – i Szymborska, i Włodek – wciągali swoich kolejnych partnerów w krąg nieomal rodzinny. Zapraszani byli na święta do rodzinnego domu Wisławy na Radziwiłłowskiej, wyjeżdżali na wspólne weekendy. Włodek zaprzyjaźnił się z Kornelem Filipowiczem, z którym Szymborska była związana od późnych lat sześćdziesiątych. Gdy na początku ich związku tak się zdarzyło, że jedno i drugie było w zakładach leczniczych (Filipowicz w szpitalu, Szymborska w sanatorium przeciwgruźliczym), Włodek kursował między nimi, przekazując listy i wieści.
***Naliczyłyśmy ponad tysiąc zapisanych przez Włodka stron i prawie pięćset stron zapisanych przez Szymborską. (…)
Włodek zmarł 19 stycznia 1986 roku na swoich warunkach (długo bagatelizował swoje dolegliwości, najpierw wyszedł ze szpitala na własne żądanie, potem długo się opierał i nie chciał tam wrócić). Wisława Szymborska po pogrzebie zaprosiła żałobników do siebie na stypę. Zaproponowała, żeby każdy opowiedział, kiedy i w jakich okolicznościach poznał Adama. I odtąd już przez następne ćwierć wieku w każdą rocznicę śmierci Włodka przyjaciele spotykali się u niej, żeby go powspominać. (…)
Nigdy nie zrezygnowała z drugiego członu nazwiska i pochowana została jako Wisława Szymborska-Włodek. Nawiasem mówiąc, już po Noblu nazwiska Włodek używała dla kamuflażu, występując pod tym nazwiskiem przy oddawaniu rzeczy do pralni czy zamawianiu pizzy.
Po śmierci Wisławy Szymborskiej okazało się, że zrobiła zapis testamentowy i ufundowała stypendium im. Adama Włodka dla twórców do 35. roku życia, by upamiętnić jego zasługi dla młodych pisarzy i poetów.
Tekst jest fragmentem książki „Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej" Anny Bikont i Joanny Szczęsnej, która ukaże się 17 maja nakładem Wydawnictwa Agora
Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 4(130)/2023