Koniec konfliktu pomiędzy Etiopią, Erytreą i Tigrajem nie przyniesie dla mieszkańców Rogu Afryki otuchy, lecz jeszcze więcej cierpień.
Etiopia jest na skraju przepaści. Ale Federalna Republika Nigerii również wydaje swoje ostatnie tchnienie.
Klęska w Tigraju dramatycznie osłabi Etiopię, może być też szansą dla przeciwników dyktatora Erytrei Isaiasa Afwerkiego.
W etiopskiej prowincji Tigraj od ponad pół roku trwa wojna, która wygnała z domów co trzeciego z sześciu milionów mieszkańców. Nikt nie wie, ile tysięcy cywilów lub bojowników zostało zabitych. Dopiero niedawno przedstawiciele ONZ zostali wpuszczeni do Tigraju, by przeprowadzić dochodzenie w sprawie dokonywanych tam masakr. Większość okrucieństw przypisuje się wojskom etiopskim, milicjom z prowincji Amhara, a przede wszystkim żołnierzom z sąsiedniej Erytrei sprzymierzonym z armią Etiopii. Jedna z większych bitew miała miejsce w Hawzen. Erytrejczycy zniszczyli tam placówki medyczne, w tym oddział intensywnej opieki dla niemowląt, a ściany szpitala umazali krwią zabijanych na korytarzach kurczaków. Najgorsze były zbiorowe gwałty. Według naczelnej pielęgniarki z kliniki w Mekele, Mulu Mesfin, spośród około 400 ocalałych, którymi się opiekowała, od 100 do 150 było zgwałconych. Erytrejczycy często sodomizują swoje ofiary, co stanowi tabu dla tigrajskich chrześcijan. - Jedni mówili: "Zabijmy ją". Inni: "Nie, gwałt jej wystarczy" - wspominała kobieta z Mekele. Tedros Abadi, 38-letni sklepikarz z Samre, powiedział, że erytrejscy żołnierze, którzy przybyli do jego wioski w kwietniu, zastrzelili księży wracających do domu po nabożeństwie w niedzielne popołudnie i spalili około 20 domów. - Nic tam nie zostało - powiedział. W połowie listopada w wiosce Tirhas Fishaye w rejonie Zalambessa trwający około 13 godzin ostrzał artyleryjski Erytrejczyków pochłonął 150 ofiar. - Przez dwa miesiące ukrywaliśmy się w jaskini z 200 innymi osobami - opowiada wysiedlona stamtąd kobieta. - Wtedy znalazła nas armia erytrejska i zamordowała 18 osób. Tigraj, region graniczący z Erytreą, do jesieni kontrolowany był przez Front Wyzwolenia Narodu Tigrajskiego (TPLF). To grupa zbrojna, która przemieniła się w partię polityczną, gdy w 1991 r. po 17-letniej wojnie domowej obaliła komunistycznego satrapę Mengystu Hajlego Marjama. TPLF przez prawie trzy dekady dominował w rządzie etiopskim. Do czasu, aż masowe protesty w 2018 r. wyniosły do władzy Abiya Ahmeda z ludu Oromo. Oromo stanowią jedną trzecią Etiopczyków, Tigrajczycy - 6 proc. Rozgoryczeni utratą wpływów Tigrajczycy rzucili premierowi wyzwanie, zarzucając dyskryminację Tigraju i ciągoty dyktatorskie. 4 listopada zaczęła się odwetowa ofensywa sił etiopskich, które przejęły kontrolę nad miastami regionu. Do konfliktu włączył się erytrejski prezydent Isaias Afwerki, który dostrzegł w tym konflikcie szansę na zemstę po latach - pod koniec lat 90. TPLF wydała mu wojnę, którą Erytrea przegrała. UNHCR ostrzega, że kryzys humanitarny w Tigraju się pogłębia. Obecnie głoduje tam 350 tys. ludzi, a 5,5 mln wymaga pomocy żywnościowej. Konflikt wybuchł w szczycie sezonu żniw. Ponad 90 proc. zbiorów zostało utraconych wskutek grabieży, podpaleń i innych destrukcyjnych działań. 80 proc. zwierząt gospodarskich zostało skradzionych lub zabitych. 46 proc. szpitali przestało funkcjonować na skutek zniszczeń, a 37 proc. działa w ograniczonym zakresie.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.