Można szpiegować go na portalach społecznościowych lub śledzić wzorce komunikowania się. Jest jednak prostszy sposób sprawdzenia, czy mężczyzna, z którym idziesz na randkę, jest żonaty.
"Przecież się kłócili. Sam przyznał, że ją zdradzał. Jaki porywacz odwozi ofiarę do domu? Dlaczego nie chce rozmawiać z policją?" - pytamy siebie w myślach po obejrzeniu pierwszego odcinka. Odpowiedzi dostajemy w drugim, gdy na pierwszy plan wysuwa się główna bohaterka tej opowieści, Denise Huskins, zwana przez media oszustką i prawdziwą zaginioną dziewczyną.
Kate Konlin obejrzała dokument Netflixa o oszuście z Tindera, siedząc obok niego na kanapie. Wiedziała, że to, co słyszy, to prawda, ale mężczyzna ją kontrolował. Publicznie stanęła w jego obronie. Kilka dni temu opowiedziała BBC o tym, jak ją skrzywdził.
Która z nas jest ładniejsza, która zgrabniejsza, która ma lepszą pracę, mądrzejsze dzieci, fajniejszego męża - niepotrzebne skreślić.
Pod płaszczykiem przyjacielskości czy szarmanckości, czegoś, co jest o wiele za szybko nazywane miłością, kryje się instrumentalne traktowanie drugiej osoby
Postać Simona z "Oszusta z Tindera" wpisuje się w oczekiwania i marzenia współczesnych, silnych kobiet, które chcą partnera atrakcyjnego, mądrego, materialnie zaradnego. Leviev stworzył siebie jako produkt, który był odpowiedzią na pragnienia kobiet. Rozmowa z Agatą Stolą, psychoterapeutką i seksuolożką z warszawskiego Instytutu Splot
Simon Lewiew, bohater głośnego dokumentu "Oszust z Tindera", umiał dobrze wyczuć, która z dziewczyn mu zaufa. Na te, które nie rokowały, wcale nie zamierzał wydawać dużych pieniędzy.
Każda z pierwszych randek wyglądała podobnie. Szybka kawa w eleganckim hotelu. A potem zaczynał się niemal filmowy romans. Po jakimś czasie następowała jednak dramatyczna prośba o pożyczkę. I następna. Tak działał "Oszust z Tindera".
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.