Gdy gra się na pozycji bramkarki chyba ma się mało okazji do śmiechu?

To nie jest łatwa pozycja. Ciąży na nas duża odpowiedzialność, której nie zawsze jesteś w stanie podołać. Wiadomo, rozlicza się nas z ilości puszczonych bramek. Czasem wystarczy jeden błąd i mimo świetnego meczu, wielu dziennikarzy i fanów o tym zapomina. Wszyscy dyskutują o błędzie, a nie o tym, co było dobrze. Mimo to, trzeba iść do przodu. Ale są też pozytywne momenty, gdy uda ci się interwencja, wtedy możesz się uśmiechnąć.

Często gol to konsekwencja tego, że któraś z zawodniczek z pola zawaliła, ale wina spada na ciebie.

Jeśli zawali napastniczka, to za nią jest pomocniczka, jeśli tej coś nie pójdzie ma koleżankę, która gra na obronie, a za ta z kolei jest bramkarka. Tylko za mną nie ma już nikogo. To o nas mówi się po wpuszczonym golu. Jesteśmy na linii frontu, pod ostrzałem. To ciężka robota.

Znakomity dziennikarz Jonathan Wilson pisze w swojej książce "Bramkarz czyli outsider" o pozycji bramkarza w swojej książce jako o najbardziej samotnej pozycji na boisku. Tak jest?

Przez większość czasu jestem sama, z drużyną gram, gdy przeciwnik atakuje. Inaczej trenujemy, inaczej gramy, mamy osobnych trenerów. O naszej "inności" świadczy nawet inny kolor stroju. Specyfika tej pozycji powoduje, że jesteśmy na „świeczniku”, a to sprawia, że każde nasze działanie jest bardziej widoczne.

Jesteś perfekcjonistką, mam wrażenie, że dla osoby o takim podejściu do pracy, bycie bramkarką to najgorsza możliwa pozycja. Perfekcjonizm przeszkadza czy pomaga?

Różnie. Dopiero po latach zrozumiałam, że nie jestem w stanie obronić każdej piłki na treningu, albo że są mecze, których nie skończę z czystym kontem. I to nie zawsze z mojej winy. Przez ten mój perfekcjonizm, nawet gdy zagrałam świetny mecz, czułam, że mogłam coś zrobić lepiej. Dążę do doskonałości, mimo że wiem, że nie ma idealnych zawodników. Teraz trochę zmieniłam swoje myślenie, staram cieszyć się graniem, swoją pozycją, choć niewdzięczną, to wspaniałą. Po głębszej analizie dostrzegam pozytywy w moim występie, ale trochę czasu mi to zajmuje.

Twój najtrudniejszy moment w karierze, nie wiąże się z obowiązkiem bramkarki, to niestrzelony rzut karny w finale Ligi Mistrzyń. Jak szybko po takim zdarzeniu człowiek znowu się uśmiecha?

Trochę czasu zajęło mi dojście do siebie. Gdybym strzeliła, różnie mogłoby się to dalej potoczyć. Zresztą nie tylko ja wtedy nie trafiłam, ale i tak wszystko spadło na mnie. Teraz już potrafię się z tego śmiać. Ostatnio podczas treningu, młoda bramkarka strzeliła podobnie do mnie - trafiła piłkę piętą, a ja zaczęłam się głośno śmiać. Nie z niej, po prostu przypomniał mi się mój farfocel. Nawet trenerka zwróciła na to uwagę, bo w końcu pamięta tamtego nieszczęsnego karnego. Teraz się śmieję, wcześniej płakałam. Dzięki temu jestem silniejsza. To dla mnie lekcja, z której wyciągnęłam wnioski, ale spotkałam się z ogromną krytyką.

Śmiejesz się czasem z komentarzy hejterów?

Coraz częściej tak. Choć staram się czytać ich coraz mniej, bo najczęściej takie wpisy nie są merytoryczne. Ludziom w internecie bardzo łatwo przychodzi obrażanie. Wolałabym usłyszeć to, co ktoś ma mi do powiedzenia, prosto w twarz. Ale to już wymaga dużo większej odwagi.

Który komentarz najbardziej cię rozśmieszył?

Jeden Hiszpan napisał mi, że mam twarz jak kalmar. Tak, niektórym wydaje się, że kobietę najłatwiej obrazić krytykując jej wygląd. Bardzo się mylą.

Podobno w klubie z Paryża zapamiętano cię jaką tę, która nawet, gdy nie potrafiła mówić po francusku, zawsze się uśmiechała i próbowała zagadać.

Zabłysłam już na pierwszym spotkaniu. Trener przedstawiał wtedy nowe zawodniczki, gdy przyszła moja kolej, zamiast tylko pomachać, wstałam i z wielkim uśmiechem na twarzy, łamanym francuskim, przedstawiłam się. Zebrałam burzę oklasków. Wiele osób pamięta to do dziś.

Uśmiech może być biletem wstępu do nowej szatni?

Tak, ale musi być naturalny. Miałam takie koleżanki, które non stop się uśmiechały, ale było widać, że to nie jest prawdziwe. To da się wyczuć. Każdy przecież ma gorsze dni, problemy. Myślę, że w Paryżu, gdzie grałam do tego roku, zapamiętają mnie jako pozytywną osobę, a przecież jestem charakterna, jak mi coś nie pasowało, mówiłam to wprost, ale to wszystko było szczere. Nawet jedna z koleżanek powtarzała: "Kasia, jak ja lubię, jak masz dobry humor, od razu chce się żyć!

Śmieszyło cię jak Francuzi próbowali wymówić twoje imię?

Bardzo, ale z czasem zaczęło mnie to denerwować, bo ile można powtarzać, jak wymówić moje imię i nazwisko? Wiele razy tłumaczyłam, zamiast "rz" pisałam "g", które wymawia się "że" i brzmi jak Kiedrzynek, ale i tak nie byli w stanie załapać. Przekręcali to na różne sposoby, nawet nie jestem w stanie powtórzyć.

W wywiadach mówisz, że odeszłaś do Wolfsburga, żeby być w końcu pierwszą, bo do tej pory wiecznie byłaś druga. To musiało być frustrujące.

Takie było. Przez siedem lat wygrałam tylko Puchar Francji, ale nie grałam w tym meczu, więc nawet o tym nie mówię. A tak to ciągłe wicemistrzostwa, czy drugie miejsce w Lidze Mistrzyń. Dlatego zmieniłam klub, żeby w końcu coś wygrać, a drużyna z Wolfsburga ma potencjał. Marzę, żeby wznieść jakiś puchar. Niedawno w klubie miałyśmy sesję zdjęciową. Dziewczyny robiły sobie zdjęcia z tarczą za mistrzostwo Niemiec i Pucharem Niemiec. Fotograf chciał, żebym ja też stanęła do takiego zdjęcia, a ja mówię, że nie, że ja niczego nie wygrałam, że za rok sobie zrobię takie zdjęcie.

Nawet podczas naszego wywiadu wiele się śmiejesz, ale jest jeden żart, który cię nie rozśmieszył. Było to podczas gali Złotej Piłki, gdy pewien DJ poprosił odbierającą nagrodę Adę Hegerberg, żeby zakręciła tyłkiem.

To było słabe. Ronaldo, Messiemu czy Neymarowi nikt by tak nie powiedział. Ale w piłce nożnej takie sytuacje się zdarzają. Staramy się z tym walczyć, każdy przecież ma prawo robić to, co kocha. Nikt nie porównuje piłkarek ręcznych, koszykarek czy siatkarek do piłkarzy ręcznych, koszykarzy czy siatkarzy. A przecież one też są wolniejsze, niżej skaczą, są słabsze, co jest normalne. Nie oszukasz natury. Ale to nie jest powód do śmiechu.

Na twitterze zapowiedziałaś, że po karierze zajmiesz się walką o równouprawnienie, bo sama wielokrotnie byłaś gorzej traktowana jako kobieta.

Zwłaszcza, gdy byłam dzieckiem. Teraz dziewczynki mają swoje drużyny, chłopców nie dziwi, że dziewczyna gra w piłkę.

Ale jak ja byłam mała, wyzywano mnie, śmiano się ze mnie. Nazywano mnie "deską", a przecież nie byłam jeszcze wtedy dojrzałą kobietą. Poza tym nie mogłam jeździć z chłopakami na turnieje, nie mogłam pokazać swoich umiejętność. Wtedy w ogóle nie wiedziałam, że są jakieś drużyny kobiece.

Nie mogłam grać w turniejach, lądowałam na trybunach lub z boku boiska żonglowałam sobie piłką. Ale nie poddawałam się, szłam do przodu. Dzisiaj ci sami ludzie piszą do mnie, że są dumni, że kiedyś mogli ze mną grać.

Pozytywne nastawienie pomogło w tych chwilach?

Bardzo. Oprócz tego, że byłam tą "deską", jąkałam się, ale mimo to zawsze byłam uśmiechnięta, pomimo trudności dążyłam do celu. Czasem miałam łzy w oczach, ale kogo by te sytuacje nie zabolały. Jak sobie teraz wracam do tego myślami, jestem dumna, że jestem tu, gdzie jestem i że to przetrwałam.