W szatni zostawiasz telefon, zegarek – wszystko, co świeci. Kładziesz dłoń na ramieniu niewidomego kelnera. Teraz to on jest twoimi oczami. Pewnym krokiem prowadzi cię przez ciemną salę, pomaga usiąść przy stoliku, wyjaśnia, co się na nim znajduje, po czym podaje danie niespodziankę. Sama masz wpływ wyłącznie na to, czy jest to potrawa mięsna, rybna czy wegańska. Nie widzisz, co leży na talerzu. Żeby się dowiedzieć, musisz wyostrzyć inne niż wzrok zmysły – smak, węch i dotyk. Tak, śmiało, możesz jeść palcami. I tak nikt nie zobaczy.

Different, restauracja w ciemności, jest – jak sugeruje jej nazwa – inna niż wszystkie restauracje w Polsce.

Restauracja w ciemności? A dlaczego nie w świetle?

Anna Bocheńska, prezeska Fundacji Pomocy Rodzinie „Człowiek w Potrzebie”, zachwyciła się ideą restauracji w ciemności, gdy w 2008 r. paryskie lokale promowały się w Warszawie. Przez kilka miesięcy organizowała w hotelu Novotel kolacje po ciemku, obsługiwane przez niewidomych kelnerów. Wybrała się na jedną z nich.

Miała wówczas 29 lat, 11-letnią córkę Martę, pracowała w branży eventowej i od trzech lat była związana z sektorem społecznym. Gdy Fundacja Pomocy Rodzinie zaczęła pilnie potrzebować pieniędzy, Anna wpadła na pomysł, jak ją ratować. Zaproponowała, że zarobi na ten cel, otwierając restaurację w ciemności. Zyski z działalności miały zasilić konto fundacji, a w lokalu chciała zatrudniać osoby niewidome.

Jej pomysł na biznes zakwalifikował się do programu inkubacyjnego organizacji NESsT, która wspiera ekonomię społeczną. Anna pół roku pisała biznesplan. Gdy był gotowy, zaczęła się ubiegać o lokal od miasta, który miała nadzieję otrzymać na preferencyjnych warunkach. Starania trwały trzy lata i zakończyły się fiaskiem. – Spotykałam się z kompletnym niezrozumieniem. Urzędnicy z góry zakładali, że restauracja w ciemności, w której obsługują niewidomi kelnerzy, w dodatku prowadzona przez fundację, to głupi pomysł. Jeden zapytał mnie: „A czemu w ciemności? Może lepiej w świetle? Niewidomi będą obsługiwali i będzie można popatrzeć, jak to robią”.

Zagotowało się we mnie i powiedziałam, że to nie będzie tak jak z małpkami w zoo, że osoby widzące będą się przyglądały, jak obsługują ich osoby niewidzące – opowiada Anna.

Inni urzędnicy pytali, czy podobna restauracja gdziekolwiek już funkcjonuje. Gdy słyszeli, że takie miejsca są na całym świecie, nawet w Kenii i Wietnamie, a w Europie brakuje ich tylko w Polsce i na Białorusi, z niedowierzaniem kręcili głowami. Ale lokale, o które starała się Anna, i tak przeznaczali na kolejny klub jazzowy czy kawiarnię z muzyką Chopina.

Prasa wietrzyła w jej zamiarach spisek. Jeden z dziennikarzy zapytał wprost: „Jak pani w ogóle może myśleć o tym, żeby się dorabiać na niewidomych?”. – Nie mógł zrozumieć, że chcę utworzyć dla nich miejsca pracy, których dla takich osób jest dużo mniej niż dla osób pełnosprawnych. Niewidomi głównie są masażystami, pracownikami IT, tłumaczami języków obcych. W restauracji zatrudniam dwie kelnerki, które wcześniej pracowały w telemarketingu. Nagabywanie ludzi na zakup usług firm telekomunikacyjnych wspominają jako koszmar – mówi Anna.

Chętni do pracy dzwonią sami

W końcu odpuściła starania o miejski lokal i wynajęła go na komercyjnych warunkach w Atlas Tower. Budżet udało się spiąć dzięki pożyczkom z TISE, dofinansowaniom z FISE i PFRON.

Najmniej problemów sprawiła rekrutacja pracowników. Anna nie musiała dawać ogłoszeń, bo telefony same się rozdzwoniły. Pierwszy, dwa lata przed otwarciem Different, zgłosił się Jacek. 41-latek był kiedyś kucharzem, ale już jako młody chłopak zaczął tracić wzrok. Obecnie zostało mu w jednym oku tylko ok. 5 proc. pola widzenia. W miarę jak Jacek tracił wzrok, był usuwany z kolejnych posad i spychany coraz niżej w hierarchii zawodowej. W końcu został pracownikiem obsługi hotelowej. W pewnym momencie nie był w stanie już nawet tego robić…

Następny zgłosił się Marek, były kelner sieci hoteli Orbis. Z powodu cukrzycy w krótkim czasie całkowicie stracił wzrok i wylądował w domu na słuchawce. Pracował tak przez kilkanaście lat. – Kiedy się dowiedział, że otwieramy restaurację, zgłosił się od razu. Teraz ma 63 lata, jest naszym najstarszym pracownikiem i ulubieńcem gości, bo jest zawsze pogodny i radosny – mówi Anna.

Potem były dziewczyny. Jedna z nich, tracąc wzrok, zorientowała się, że wyostrzają jej się węch i smak, więc wykształciła się w zawodzie sommeliera. Już zatrudnieni kelnerzy polecali do pracy swoich znajomych, więc teraz na pracę w Different nadal czeka kilka osób. Etaty zwalniają się jednak rzadko.

Problem w tym, że pracodawcy mają opory przed zatrudnianiem niepełnosprawnych nawet na stanowiskach, na których świetnie by sobie poradzili. Trzy lata temu do Polski weszła litewska sieciówka Dine in the Dark, która organizuje kolacje w ciemności w sześciu miastach w kraju. Nie zatrudnia jednak niewidomych, lecz daje pracę pełnosprawnym kelnerom wyposażonym w noktowizory. – W pewien sposób ich rozumiem. Gdy przed otwarciem Different przeprowadzaliśmy ankiety wśród warszawiaków, pytając, czy przyszliby do restauracji obsługiwanej przez niewidomych kelnerów, wiele osób wyrażało obawy, czy kelner ich nie zaleje kawą albo zupą. Wyjaśniałam, że zup nie będziemy serwować, a pracownicy będą wyposażeni w wózki kelnerskie. Wtedy ludzie deklarowali, że chętnie przyjdą – wspomina Anna.

I rzeczywiście przychodzili. Different została otwarta wiosną 2018 r., a dwa lata później, tuż przed wybuchem pandemii, coraz częściej zdarzały się dni, że brakowało wolnych stolików.

W restauracji w ciemności można śmiało wylizać talerz

Different jest w stanie obsłużyć 120 gości dziennie, a stolik rezerwuje się przez internet albo telefonicznie. Od razu na tym etapie wybiera się rodzaj dania: mięsne, rybne lub wegańskie. Zestawy kosztują od 100 zł do 250 zł. – Rzadko przyjmujemy niezapowiedzianych gości, bo gotujemy wyłącznie ze świeżych, nie-mrożonych składników. Kupujemy tyle, ile porcji zaplanowaliśmy w danym dniu – zdradza Anna.

Kolacja trwa zwykle półtorej godziny. Gość ma czas, żeby celebrować posiłek, odgadywać składniki, które znalazły się w jego daniu, posługując się smakiem, węchem i dotykiem.

– Najłatwiej zjeść danie dłońmi. Tak jest też najprzyjemniej, bo sensoryka działa wówczas w pełni. Ludzie w ciemności czują się swobodniej, wiedząc, że nikt nie widzi. Oczywiście są osoby z natury powściągliwe, które używają sztućców. To zawsze słychać – opowiada Anna.

Opinia jednej z klientek, opublikowana na Facebooku, pokazuje, że goście cieszą się jak dzieci: „Przystawkę zjadłam rękoma. Wodę stanowczo łatwiej pić z dzbanka, niż nalewać do szklanki. Za to można bez skrępowania wylizać talerz”.

Chodzi jednak nie tylko o zabawę, ale także o lekcję empatii: – Zamysłem naszego projektu jest uwrażliwienie społeczne, ale nie serwujemy go na danie główne. Ludzie przychodzą do nas na randki, spotkania z przyjaciółmi i chcą spędzić czas we własnym gronie, dlatego kelnerzy im się nie narzucają. Chyba że gość sam chce porozmawiać, wtedy kelnerzy chętnie wejdą z nim w dialog.

Posiłki kryzysowe - ratunek w pandemii

Spowodowany pandemią lockdown był dla Different okresem próby. Restauracji groził upadek. Aby ją ratować i zarazem realizować misję społeczną, Anna postanowiła dowozić posiłki podopiecznym swojej fundacji.

Udało się pomóc 167 osobom. Dwie kelnerki, które jeszcze trochę widzą, pomagały w kuchni, a trzech niewidomych kelnerów zaproponowało, że będą z domów dzwonili do klientów i zapraszali do wsparcia akcji.

20 maja Different wznowiła działalność, ale okazało się, że ludzie znacznie mniej chętnie jedzą na mieście. – W maju mieliśmy tylko 72 gości, podczas gdy rentowność osiągamy przy tysiącu. W czerwcu mieliśmy 322 gości, w lipcu może 530. Dlatego wymyśliłam, że wejdziemy w dietę pudełkową, ale to wymaga nakładów finansowych i czasu. Będę szukała kogoś, kto pożyczy nam pieniądze. Niestety, dla ludzi z niepełnosprawnościami pracy przy tym za wiele nie będzie. Jedynie na stanowiskach pomocy kuchennych i w biurze. Ale tylko w ten sposób przetrwamy – mówi Anna.

Przyznaje, że prowadzenie przedsiębiorstwa ekonomii społecznej ma wiele minusów. Jest się ciągle na cenzurowanym, trzeba się spodziewać częstszych kontroli z urzędu skarbowego i innych instytucji. Na każde wezwanie należy przedstawiać sprawozdania finansowe i merytoryczne ze swojej działalności. – Z drugiej strony łatwiej pozyskać różne dofinansowania czy lokale na preferencyjnych warunkach. Nam akurat się nie udało, ale to nie znaczy, że się poddałam. Niebawem znowu złożę wniosek o lokal do dzielnicy śródmieście, bo w Atlas Tower kończy nam się umowa najmu – zdradza.

Osobom, które również chciałyby uruchomić przedsiębiorstwo ekonomii społecznej, radzi skierować pierwsze kroki do Ośrodka Wsparcia Ekonomii Społecznej, gdzie znajdą pomoc kompetentnych doradców.

– W Europie Zachodniej sektor ekonomii społecznej jest mocno rozwinięty. Na przykład we Francji jest 80 tys. takich przedsiębiorstw, a w Polsce zaledwie nieco ponad 1,2 tys. – mówi Anna.

Satysfakcja? Największą nagrodą są dla niej opinie klientów. – Zawsze, gdy na Google Maps pojawi się o nas nowa opinia, otwieram ją na bezdechu i dopiero po przeczytaniu oddycham z ulgą: „Uff, znowu pięć gwiazdek” – śmieje się.

Tekst ukazał się w magazynie "Wysokie Obcasy Praca" nr 4/2020 - w sprzedaży od 27 sierpnia.