Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Seks, psychologia, życie: zapisz się na newslettery "Wysokich Obcasów"

Czy jest dla pani ważne, w jakiej fazie związku przychodzą pary? Czy to jest ważne i diagnostyczne?

W swojej praktyce zawodowej staram się unikać patrzenia na związki przez pryzmat faz – choć faktycznie w gabinecie często słyszę, że „przecież w tej fazie związku kryzys jest oczywisty".

A czym się pani kieruje?

Dla mnie najważniejszy jest staż związku, kontekst powstania relacji: jak się ludzie poznali, na jakim etapie życia to się odbyło, jak siebie wtedy widzieli i co wywołało kryzys, który się u nich pojawił. Szufladkowanie, dzielenie na fazy i wnioskowanie na tej podstawie w moim odczuciu nie sprawdza się w gabinecie. Nie tylko w terapii par, ale w ogóle w pracy z pacjentkami i pacjentami. Odejście od „fazowania" daje każdej relacji szansę na napisanie swojej historii bardziej spontanicznie, co daje dużo większe pole do pracy dla terapeutki.

Wysokie Obcasy Extra na Prenumerata24.pl
ZAMÓW MIESIĘCZNIK Z BEZPŁATNĄ DOSTAWĄ DO DOMU

Czyli opisujemy, a nie od razu nazywamy to, co się dzieje. A jak wkładamy do szuflady, to nie czujemy się bezpieczniej…?

Tylko teoretycznie. W istocie bowiem czekamy na kryzysy, które stereotypowo wiążą się z daną „fazą" związku.  Chociażby rodzice niemowlaków, którzy przychodzą do mnie i mówią: „jesteśmy w kryzysie, w tej fazie związku to chyba norma" - ponieważ gdzieś przeczytali, że pojawienie się dziecka na świecie to oddalenie się od siebie rodziców. Czyli to już oczywiste, że wszyscy młodzi rodzice przeżywają wtedy kryzys w związku, kończy im się seks itp. Takie myślenie to samospełniająca się przepowiednia dla wielu par. Czekają i przygotowują się na moment, kiedy wszystko zacznie się psuć. Tymczasem po rozmowie wynika, że ani nie przestali się pociągać fizycznie i psychicznie, ani nie unikają zbliżeń, ani nie są do siebie wrogo nastawieni.

Jest zmęczenie i chaos, ale kryzysu nie ma. Dla takich par wystarczy trochę psychoedukacji, nazywania swoich negatywnych emocji, wzajemne pozwolenie sobie na pojawiającą się czasem złość i frustrację. W takich sytuacjach wracam również do czasu sprzed pojawiania się potomstwa. Pytam, czy - i ewentualnie o co - kłócili przed urodzeniem dziecka? Czy dużo ze sobą rozmawiali, jak oceniają komunikację wtedy i teraz? Bardzo ważny jest też staż związku, z jaką historią się w niego wchodzi. To, co umacnia związek, to na pewno wspólne wartości. Ale w przypadku par posiadających dzieci rozmawiamy również o kontekście tej decyzji. Czy - i ewentualnie jak długo - starali się o potomstwo, czy to była wspólna decyzja. Jest tu wiele ważnych wątków. To szufladkowanie działa na osoby różnej płci i w różnym wieku, kobiety w okresie około menopauzy często mówią, że są w takiej „fazie", że seks nie jest już dla nich… Jedna z moich pacjentek podczas wywiadu seksuologicznego zmęczona tematem powiedziała mi w końcu: „ pani Agato, niech pani da już spokój z tym seksem…", zapytałam ją więc, dlaczego przyszła do seksuolożki, skoro nie chce rozmawiać o swojej seksualności. Po kilku spotkaniach udało nam się wyciągnąć ten seks z szuflady: „babci to już nie przystoi". Czasami celem terapii nie jest namawianie do uprawiania seksu, ale zrozumienie, dlaczego tego seksu nie ma, albo jest niesatysfakcjonujący czy bolesny.

Kolejna szufladka: „…kiedy dziecko kończy 4 lata – wiemy, że jest ogromna szansa, że mężczyzna odejdzie, bo maluch się usamodzielnił".

Jest ich wiele na różnych etapach relacji. Wyprowadzka dzieci - od razu pojawia się w głowie „syndrom pustego gniazda" – a rodzice w blokach startowych, żeby przyszło książkowe poczucie smutku. A to przecież właśnie wtedy można zacząć świetnie spędzać ze sobą czas.

Czyli co? Całą „Psychologię miłości" Bogdana Wojciszke z jego podziałem na fazy związku: zakochanie, romantyczne początki, związek kompletny, związek przyjacielski, związek pusty i jego rozpad – wrzucamy do kosza? Podobnie z „kryzysem wieku średniego", „syndromem zamykających się drzwi" i innymi?

Profesor Wojciszke ma ogromny wkład w to, jak pracujemy nad relacjami, pokazuje pewne modele – jego podział też pomaga prowadzić porównawcze badania naukowe. Jednak dzielenie związku na przewidywalne „fazy" ma jedną wadę: może zacierać to, co się rzeczywiście w relacji się dzieje, co jest właściwym źródłem problemów czy kryzysu. Łatwo jest zrzucić odpowiedzialność na „fazę". Tymczasem kryzys w parze jest dużo głębszym zjawiskiem. Wynika raczej z indywidualnych cech osób w związku, nad którymi trzeba popracować, niż „fazy". Jeżeli zakładamy, że w „fazie kryzysu wieku średniego" każdemu mężczyźnie musi „odbijać", to często przestajemy się w ogóle zastanawiać nad tym, dlaczego ten mężczyzna wydaje oszczędności życia swoje i swojej żony na super Porsche? Będziemy zamiast tego dyskutować o tym, że on ma „kryzys wieku średniego" i czym on jest dla mężczyzny. Tyle tylko, że jeden mężczyzna będzie miał taki kryzys, a inny go nie ma. Zrzucanie wszystkiego na „fazę w życiu" jest w pewnym sensie ucieczką od właściwego problemu.

Unika pani „fazowania" związków, ponieważ są one także w jakimś sensie samospełniającą się przepowiednią?

Widzę po prostu, jak dużą wagę ludzie do tego przywiązują. Para już w pierwszym zdaniu potrafi się zaszufladkować, mówiąc: „jesteśmy w takiej/lub innej fazie, więc to i to jest problemem". I pojawia się definicja jak lead z kolorowej prasy - jakby zrobili test w magazynie „W jakiej fazie związku jesteś?". A na wiele nowych relacji erotyczno-partnerskich nie ma jeszcze kolorowych algorytmów. Kombinacji, układów i związków mogących doprowadzić do stworzenia relacji i jej kontynuowania jest mnóstwo: nieskończona liczba możliwości.

Fazy nas rozleniwiają i nie zmuszają do spojrzenia głębiej. Idziemy w przewidywalne szufladkowanie.

Tak myślę. Ta chęć porządku, ułożenia daje nam poczucie bezpieczeństwa. Osoby przywiązane do takich klasycznych modeli z niechęcią i lękiem reagują na zmianę. 

Może dlatego, że wokół tyle chaosu?

Chaos jest według mnie przede wszystkim dlatego, że brakuje zrozumienia dla własnej seksualności. Nie ma edukacji seksualnej, nikt nie uczy nas rozmowy w emocjach, związkach. Usiłujemy się wpasować w fazy, a świat się zmienia i pojawiają się prekursorzy nowych modeli życia razem.

Dlaczego staż jest ważniejszy od fazy?

Staż jest wyznacznikiem tego, na ile ludzie się poznali, na ile mają realne obrazy siebie w tej relacji. Jeżeli ludzie są ze sobą krótko - nie mieli możliwości skonfrontowania się w różnych sytuacjach życiowych. Jak są ze sobą 10-15 lat, to już dobrze wiedzą, jak się zachowują w obliczu wyzwań, które niesie relacja. Wiedzą, jak się wspierają, można oszacować ich kapitał emocjonalny. Warto również spojrzeć, jak w kontekście „fazowania" postrzegają się pary jednopłciowe. W związku z tym, że relacje jednopłciowe nie są tak obarczone oczekiwaniami – zazwyczaj utrzymywany jest dystans w relacjach rodzinnych – mniej jest tych ciągłych dobrych rad. Pary mają wtedy dużo większą przestrzeń do kreowania otoczenia według własnych zasad.

Pojawia się szansa na wolność – choć paradoksalną w obliczu sytuacji w naszym kraju. To, czego moglibyśmy się bez wątpienia uczyć od par jednopłciowych, to komunikacja, która jest tak dobra w dużej mierze dlatego, że nie jest obarczona niewypowiedzianymi oczekiwaniami czy wyobrażeniami. Tworząc relacje, trzeba wszystko ułożyć zgodnie ze swoimi potrzebami i oczekiwaniami, omówić na początku – to procentuje w kolejnych etapach związku.

Wracając do par heteronormatywnych: jednak fakt urodzenia dziecka jest jakąś „fazą". Nie możemy uciec od tego słowa.

Oczywiście, że możemy. Zastąpmy je słowem „zmiana". Zwrócić uwagę na samo słowo „faza" – „stan procesu lub rozwoju zjawiska w określonej chwili". To jest coś, co po chwili mija. I to jest dla mnie pułapka. Mówimy: „ktoś łapie jakąś fazę, ale ona minie". A przecież czasami nie chcemy, żeby minęła, albo chcemy jej uniknąć. Warto zwrócić uwagę, że te fazy nie są też bardzo przyjazne. Wiele par jest przytłoczonych fazowaniem ich relacji, np. przez bliskich czy rodzinę. Zauważają, że to skraca ich czas na bycie tu i teraz w tym związku.

No tak, ale przecież my – świadomi ludzie 35, 45, 50 plus - wiemy, że pierwsza faza to wysokie C, które trwa półtora roku, potem następuje spadek, on/ona zdradza…, idziemy na terapię, terapia nie pomaga… Co z tego jest nieprawdą?

Chociażby to, że nie zawsze startujemy z wysokiego C. Ludzie poznają się na aplikacji, umawiają się przez dwa lata na seks, funkcjonują jako niezależne byty – styl casual. Pozornie nic ich nie łączy oprócz tego, że się dwa razy w tygodniu umawiają na film, kolację i seks, a czasem tylko seks. Bardzo dobrze się znają, bo nic nie udają, są otwarci w rozmowach i w seksie. Kiedy tacy postanawiają podjąć wobec siebie zobowiązanie, jest to coś innego niż „wysokie C" . Nie da się tego porównać do żadnej opisanej „fazy". Są w innym miejscu, znają swoje ciała, znają potrzeby seksualne, są w miarę obiektywni w kwestii postrzegania wad. Para ma duży potencjał do tego, żeby stworzyć trwały związek, nie będą musieli się na pewno konfrontować z nierealistycznymi obrazami siebie, które są charakterystyczne dla „wysokiego C".

Nie unikną swoich kryzysów, ale pojawią się one w zupełnie innych miejscach niż u par, które swoją historię opowiadają jako „miłość od pierwszego spojrzenia". Mamy też poligamię czy poliamorię, te relacje też ewaluują i się zmieniają, mają swoje etapy, które warto rozumieć i opisywać. Na pewno przyszedł czas przeformułowania sposobu myślenia relacji, seksualności i miłości. Coraz mniej będzie związków pasujących do starym ram. Klasyczne relacje z długim stażem też chcą seksualnej rewolucji. Pary z dwudziesto- czy trzydziestoletnim stażem zaczynają mieć - alternatywne od bycia babcią i dziadkiem - pomysły na siebie razem.

Nie chcemy żyć z przekonaniem, że po 25 latach związku zapomnimy, jak smakuje orgazm?

Coraz więcej ludzi dochodzi do wniosku, że nie odpowiada im społeczno-kulturowe zaszufladkowanie, więc po prostu bądźmy krytyczni wobec doniesień naukowców, którzy zawsze bardzo chcą wszystko opisać i wyjaśnić. Nie ma się czego bać, jeśli nie wpisujemy się w żaden z opisywanych schematów. Jeśli po 30 latach małżeństwa mamy nadal świetny seks, to nie musi oznaczać, że mój partner/partnerka mnie nie zdradza.

Ustaliłyśmy, że zamiast mówić „faza" mówimy „zmiana". Co to nam da?

Tak, relacja staje się inna niż dotychczas, czasem to rewolucja, ale częściej proces, w który możemy mieć wgląd, ale jesteśmy w procesie, idziemy z całym bagażem, a nie tylko „łapiemy fazy". Żeby wiedzieć, jak się zmienia relacja, trzeba mieć wgląd w siebie i w partnera/partnerkę, dostrzegać swoje potrzeby i deficyty. Być blisko i nie bać się niespodziewanych kryzysów, one też są częścią dobrej relacji.

***

Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach

Akcja społeczna Kulczyk Foundation, "Wysokich Obcasów" i Fundacji "Gazety Wyborczej".

Z uwagą i czułością przyglądamy się naszym relacjom – tym rodzinnym i tym z nami samymi – aby je uporządkować i z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat. Chcemy tworzyć nową rzeczywistość. Chcemy rozmawiać o wolności kobiet w sferze świadomości, cielesności i bytu.

Wszystkie publikowane do tej pory materiały można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.