Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Seks, psychologia, życie: zapisz się na newslettery "Wysokich Obcasów"

Kiedy przychodzi w rozmowie do określenia mojego rodzicielsko-osobistego statusu, zawsze się choćby przez moment zawaham. W gardle kotłują mi się dwa słowa: "samotna" i "samodzielna". Najchętniej mówiłabym o sobie "single mom" i taki mam opis w swoich mediach społecznościowych. A gdyby francuski był u nas odrobinę bardziej popularny, z lubością mówiłabym o sobie "maman solo", co jest adekwatne i w dodatku brzmi pięknie, jak niemal wszystko po francusku.

Wysokie Obcasy Extra na Prenumerata24.pl
ZAMÓW MIESIĘCZNIK Z BEZPŁATNĄ DOSTAWĄ DO DOMU

Niestety, mam do wyboru matkę samotną i samodzielną, więc ciągle się waham i tkwię w rozkroku.

Kłopotliwa samotność

Był taki czas po rozwodzie, że chętnie mówiłam o sobie jako o matce samodzielnej. "Samotna" wydawało mi się słowem niosącym zbyt wiele ponurych konotacji. "Samotna" to pewnie opuszczona przez męża, choć coraz więcej kobiet odchodzi od partnerów i świadomie decyduje się na rodzicielstwo w pojedynkę. "Samotna" to najpewniej też smutna, bo my, Polacy, uważamy bycie samemu za karę, podczas gdy tacy na przykład Szwedzi - o czym świetnie pisze Katarzyna Tubylewicz w książce "Samotny jak Szwed" - jakoś zupełnie nie pogrążają się w rozpaczy z powodu przebywania sam na sam ze sobą.

Mnie w każde wakacje ktoś współczuje, że jadę gdzieś sama, kiedy dla mnie to czas wyczekany, wspaniały kawałek wakacyjnego tortu. Wreszcie "samotna matka" to najpewniej matka przygnieciona swoim macierzyństwem, co jest założeniem o tyle kuriozalnym, że każdy, kto czyta jakiekolwiek badania, wie, że prawie każda polska matka jest przygnieciona macierzyństwem, gdyż dane od lat nie chcą drgnąć i choć mężczyźni połapali się już, że należy w sondażach deklarować partnerstwo, wciąż nie bardzo biorą się do prania dziecięcych gatek, chodzenia na wywiadówki, odrabiania lekcji i szycia kostiumów na bale przebierańców w przedszkolu. Powiedziałabym nawet, że matki niesamotne, czyli żyjące w związkach z ojcami swoich dzieci, często są bardziej przygniecione niż te samotne, gdyż ojciec dziecka też bywa dzieckiem i trzeba prać również duże gacie, przypominać o płaceniu rachunków oraz robić mu kotlety względnie falafele.

Jeśli chodzi o stopień mego poczucia przygniecenia, to jest niewielki, ponieważ mam to szczęście, że macierzyństwo jest w dużym stopniu moją pasją, więcej się nim cieszę, niż na nie utyskuję, a dzieci więcej energii mi dają, niż odbierają, co, rzecz jasna, nie znaczy, że nie jestem utyrana. Jestem, ale po kolejnym przeharowanym dniu padam powalona zmęczeniem bliższym takiemu po dobrej imprezie niż takiemu po przymusowej pracy w kamieniołomach. Nie jestem smutną matką, więc tu też "samotna" mi się w rym nie składa.

"Samodzielna" ma ciężko

Przez pewien czas mówiłam zatem o sobie z uporem maniaczki "samodzielna matka", ale też szybko zaczęło mi to zgrzytać. Bo samodzielna to taka, która sobie sama radzi. I ja, owszem, radzę sobie sama, i to dobrze, ale skoro sama o sobie mówię, że jestem samodzielna, to jest w tym jakaś deklaracja, która sprawia, że czuję się zobowiązana nie prosić o pomoc. A matka, która sama chowa dzieci, musi o pomoc prosić, bo inaczej się zajedzie jak przy inwentaryzacji w pasmanterii. Ta "dzielna" w słowie "samodzielna" może być tym, co matkę wkopie po kokardę w tarapaty.

Bez pomocy, siatki dobrych ludzi, rodziny, przyjaciół i sąsiadów, single mom ma ciężko. Ot, taka sytuacja sprzed niespełna dwóch miesięcy: budzę się o świcie w niedzielę z wielkim bólem. Dzieci szczęśliwie u taty, więc mam jakby luksusowo, że mogę się po prostu zebrać na SOR, nie organizując najpierw dla nich opieki. Ale okazuje się, że sprawa jest poważniejsza i przez kilka dni ledwie chodzę. A tu trzeba Staśka zaprowadzić do szkoły, Lusię do przedszkola. Umówmy się, że jaką ninją rodzicielstwa bym nie była, nie jestem w takim momencie samodzielna. Tu ukłony dla znajomych, którzy moje dzieci odprowadzali do placówek wraz ze swoimi dziećmi.

Powiecie, że SOR to sytuacja nietypowa i rzadka. Owszem, ale, wierzcie mi, jest tego więcej. Jeśli Lusia jest przeziębiona i musi zostać w domu, a Stacha trzeba wypaszportować do szkoły, to znów nie jestem samodzielna.

Podzielę się z wami dość intymną sytuacją, która dobrze pokazuje, dlaczego matka, nawet hersoka, czasem jest bardziej samotna niż samodzielna. Jest późny wieczór, dzieciaki śpią, a ja dostaję miesiączkę i orientuję się, że nie mam w domu nawet pół podpaski czy tamponu. W natłoku spraw zapomniałam zrobić zapasy, uciekło, jak ucieka wiele spraw, których się nie zapisało od razu po tym, jak się o nich pomyślało. W takim momencie, kiedy rano trzeba z miesiączką i dziećmi iść do szkoły i przedszkola, matka naprawdę jest sama.

Na marginesie: dzięki bogini za sąsiadki!

Matka "samotna" jest polityczna

Z powodu tych wszystkich rozterek dziś mówię o sobie raz "samotna" raz "samodzielna", zależnie, do kogo mówię, o czym i jak się czuję. Bardziej jednak ciążę ku określeniu "samotna", gdyż moim zdaniem macierzyństwo w pojedynkę jest sprawą polityczną. Spis powszechny z 2011 r. pokazał, że już jedna czwarta domostw w Polsce to domostwa prowadzone przez jednego rodzica, na ogół przez matki.

Jeśli coś dotyczy takiego ogromu ludzi, zasługuje na osobną, racjonalną i przemyślaną politykę. Tymczasem w Polsce matka solo jest zostawiona samej sobie tak bardzo, jak tylko można sobie wyobrazić. Mamy żenujące normy, jeśli chodzi o wysokość alimentów, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, o ściągalności nie wspomnę. Poza dużymi miastami przedszkola i szkolne świetlice czynne są w takich godzinach, że matka na etacie z wywieszonym językiem biegnie z pracy po dzieci, nierzadko musi się z niej urywać, znosząc groźne pomruki szefa. Nie ma systemu wsparcia finansowego ani logistycznego. Na tym poziomie matka Polka jest absolutnie samotna i uważam, że powinnam to podkreślać nie tylko w swoim imieniu, lecz w imieniu matek, które w pojedynkę wychowują dzieci i mają daleko mniej komfortową sytuację życiową niż ja.

Czekam na wyniki tegorocznego spisu powszechnego. A potem na sensowną politykę uwzględniającą domostwa z jedną tylko dorosłą osobą na pokładzie. Chętnie wówczas będę matką samodzielną.

***

Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach

Akcja społeczna Kulczyk Foundation, „Wysokich Obcasów" i Fundacji „Gazety Wyborczej".

Z uwagą i czułością przyglądamy się naszym relacjom – tym rodzinnym i tym z nami samymi – aby je uporządkować i z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat. Chcemy tworzyć nową rzeczywistość. Chcemy rozmawiać o wolności kobiet w sferze świadomości, cielesności i bytu.

Wszystkie publikowane do tej pory materiały można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.