Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Z czym ludzie przychodzą?

Z problemem. Jako terapeutka zawsze mam kontakt z pogmatwaną, nieistagramową, czyli jednocześnie bardziej autentyczną częścią ludzkiego doświadczenia. Najczęściej problemem jest brak seksu w parze lub konflikt potrzeb – jedno chce więcej, drugie mniej – indywidualne wyzwania z ciałem, z odczuwaniem orgazmu. Jednak często się okazuje, że takie problemy kryją coś znacznie głębszego.

Np. rozmawiam z kobietą, która ma duże trudności w odczuwaniu przyjemności w czasie stosunku, rzadko ma orgazmy. Gdy tylko się upewnię, że jest zdrowa i nie ma towarzyszących dolegliwości, to zacznę zadawać jej pytania o styl życia. I może się okazać, że jest ogarniaczką-siłaczką. To znaczy, że żyje w nieustannym napięciu, kontroli. Będziemy rozmawiać o tym, jak jej styl życia, sposób myślenia o sobie i przeżywania wpływa na to, jak się czuje ze swoją seksualnością i w czasie intymnych spotkań. I dojdziemy w pewnej chwili do wniosku, że napięcie i pragnienie kontroli, które jej towarzyszą, skutkują trudnościami w odpuszczeniu, w relaksacji, a także zaburzają jakość jej życia intymnego.

Terapeuci są trochę jak detektywi, próbują z fragmentów wyłowić całość i dzięki temu odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: dlaczego coś jest takie, jakie jest? Jeśli tak popatrzymy na problemy seksualne, to zobaczymy, że aby móc rozwiązać jakąś kwestię, musimy zobaczyć, skąd się wzięła.

Dla mnie największy myk polega na uświadomieniu sobie, że seks jest częścią życia psychicznego. Nie ma osobnych szufladek: problemy z dziećmi, seksem, pracą, partnerem, a początek pracy z seksem to początek dużej zmiany w życiu.

Tak, i to jest moja nieustająca fascynacja seksualnością ludzi i powód, dla którego się tym zajmuję. Fascynuje mnie, jak życie seksualne może się rozwijać. Wiem też, że praca z seksualnością i emocjami to bardzo dobra metoda, by wprowadzić w życiu trwałe zmiany.

Jeśli nasza wyobrażona klientka zobaczy, że to wszystko się łączy – kontrola, postawa, niezdolności, przeżycia, do których nie daje sobie prawa – to zacznie się proces transformacji. I zrozumie, że jak spróbuje mniej kontrolować i przestanie uważać, że wszystko zależy od niej, to jej seks będzie się poprawiał, a razem z nim – całe życie.

Może jeszcze jakiś przykład?

Przychodzi do mnie tzw. typowa heteroseksualna para (coś takiego oczywiście nie istnieje) i mówi: nie możemy się dogadać, on mnie wkurza, ja go wkurzam, seks nie działa. Pierwsza rzecz, od której będziemy musieli zacząć, to nawiązanie rozmowy, w której nie będą się ranić, będą mogli powiedzieć, czego potrzebują, i zostać wzajemnie usłyszanym. To się wydaje dalekie, ale to tylko pozory. Para musi zacząć ze sobą rozmawiać bez przemocy – jawnej czy ukrytej.

W rozdziale poświęconym BDSM piszesz, że w Polsce mamy nieujawniony BDSM. I że ten prawdziwy wymaga od partnerów dobrego kontaktu, zaufania i czułości. To dość nieintuicyjne, bo kojarzymy go właśnie z biciem, poniżaniem, złem po prostu.

Niezwykle łatwo jest oceniać innych, szczególnie jeśli robią rzeczy, których nie rozumiemy. Jeżeli ktoś się świadomie angażuje w relację BDSM, to powinien respektować określone zasady: świadomej zgody, jasności tego, na co decydują się partnerzy, bardzo precyzyjnej komunikacji. Oczywiście i w parach BDSM dzieją się rzeczy niewłaściwe, podobnie jak w zupełnie typowych związkach. Różnica polega na tym, że w tych drugich, „waniliowych” parach – bardzo często pod przykrywką miłości, małżeństwa czy troski. Tu władza jest rozdawana zza kulis: ktoś więcej zarabia, więc rządzi, wykorzystuje sytuację do uzyskania swoich emocjonalnych zysków, manipuluje.

Powiedzmy, że ci nie wierzę. Może czuję, że totalnie przesadzasz.

Przypomnij sobie przebieg swojej ostatniej kłótni i to, co padło podczas wymiany zdań. To nie musi być kłótnia w związku, może być z koleżanką. I teraz wyobraź sobie, że jakieś dziecko mówi do ciebie dokładnie te słowa. Jeśli nie przejdzie cię dreszcz zgrozy, to brawo – nie posługujesz się przemocowym językiem.

Dla bardzo wielu osób oskarżenia, umniejszanie, obrażanie, generowanie poczucia winy to normalny składnik rozmowy. Dodaj do tego wyzwiska, niesprawiedliwe oceny, egocentryzm, pasywną agresję pod postacią pozornie dowcipnych złośliwości i podłości, które mają bawić, a przecież ranią, oraz niesłuchanie, a będziesz miała obraz tego, jak Polacy ze sobą rozmawiają. I w social mediach, i w domu. Najważniejsze, by mieć rację, nawet po trupach, nawet kosztem zranienia bliskiego człowieka.

Zazwyczaj na wstępnym etapie pracy z parą mało rozmawiamy o seksie, a najwięcej – o możliwej do zaakceptowania komunikacji. Korzystam z narzędzi Porozumienia bez Przemocy. Chociaż to niejedyna metoda, to ją lubię najbardziej, bo dociera do sedna naszych potrzeb emocjonalnych. Pozwala obserwować to, co dzieje się wokół nas, zanim wpadniemy w złość albo się obrazimy.

Marta Niedźwiecka: Praca z seksualnością i emocjami to bardzo dobra metoda, by wprowadzić w życiu trwałe zmianyMarta Niedźwiecka: Praca z seksualnością i emocjami to bardzo dobra metoda, by wprowadzić w życiu trwałe zmiany Rys. Magdalena Pankiewicz / materiały prasowe

Czyli?

Czyli nie można komuś pojechać: „Cholera, ty nigdy nie zmywasz, do niczego się nie nadajesz!”. Tylko uczymy się najpierw myśleć, potem mówić: „Widzę, że naczynia, o których umycie prosiłam, są nieumyte i mam poczucie bycia lekceważoną z moimi prośbami”. I ludzie mają potworny problem, żeby zacząć ze sobą tak rozmawiać. Wierzą, że jak nie wrzasną, nie rzucą mięsem albo nie zastosują szantażu, to nic nie zadziała. A już żeby połączyć te naczynia z seksem, to im się nie mieści w głowie.

No właśnie, my o seksie miałyśmy rozmawiać.

Tylko żeby rozmawiać, to trzeba umieć. Dyskusja, w której się ranimy, nie doprowadzi do rozwiązania problemu. Praca nad komunikacją jest frustrująca na początku, ale kiedy już zaskoczy, to nagle się okazuje, że nie tylko jest łatwiej rozmawiać o problemach z seksem, ale łatwiej jest się też dogadać z dziećmi i współpracownikami. I nagle ciśnienie słabnie i ludzie nie atakują się przy każdej okazji.

Trzeba jednak najpierw przewalić hałdy gruzu, jak to nazwałaś w książce. Czyli jeśli chcesz się zająć seksem, to uwaga: zmierzysz się z demonami, będzie bolało.

I to długo, jak często bywa w przypadku pracy nad sobą. Seksualność tak mocno wiąże się z naszymi emocjami, całą naszą psychiką – od stylu więzi, jaki wnosimy do relacji, po pragnienia i upodobania – że praca nad nią zawsze oznacza spotkanie z trudnymi aspektami naszego wnętrza. To nauka rozpoznawania swojego stanu, rozumienia, co się dzieje w interakcji z drugim człowiekiem, nauka adekwatnych reakcji.

Brzmi bardzo prosto, ale z doświadczenia wiem, że wcale takie nie jest. Bo trzeba najpierw czuć, a z tym mamy kłopot.

Emocje to jest taki sam system poznawczy jak umysł, równie podstawowa część oprogramowania człowieka. Dopiero kiedy rozumiemy jednocześnie swoje uczucia i myśli, możemy wejść w kontakt sami ze sobą. Niestety, najczęściej spychamy emocje gdzieś głęboko, racjonalizujemy je, wypieramy. Są osoby, które twierdzą, że np. nie czują złości albo się nie boją.

Musimy się zająć naszym czuciem, bo bardzo często w problemach seksualnych pracuje to, że ludzie oczekują od drugiej strony spełnienia ich potrzeb emocjonalnych i seksualnych: jest mi źle, masz mi zrobić tak, żeby mi było dobrze.

Napraw mnie.

W zasadzie: zrób dla mnie moje życie. Wszyscy chcą być kochani, ale nie można obarczać obowiązkiem opieki emocjonalnej swojego partnera/partnerki. I tu znajdziemy kolejny próg. Ludzie także potrzebują zrozumieć samych siebie, przestać żyć na autopilocie. Żeby móc się ze sobą w ogóle dogadać, trzeba włączyć tryb uważności, słuchania własnych emocji, czucia ciała, rozumienia potrzeb. A to stoi w sprzeczności ze wszystkim, co nam mówi kultura: napieraj, zwyciężaj, goń, bo cię wyprzedzą. Nasza psychika bardziej potrzebuje zwolnienia, refleksji. Niestety, ludzie zazwyczaj rozumieją to dopiero wtedy, gdy zachorują albo rozpadnie im się związek. Wcześniej zarówno odpoczynek, jak i zajmowanie się swoją psychiką widzą jako kompletnie nieproduktywne.

Też przeszłam drogę od „myślę, że czuję” do tego, że czuję, jak mnie kłótnia boli w odcinku lędźwiowym. Ale tak sobie myślę, że można poczuć falę zniechęcenia: chciałam/em się dowiedzieć, jak seks poprawić, a tu muszę sięgać do dzieciństwa.

Celowo tak opowiadam o seksie, by zniechęcić wszystkich poszukiwaczy przygód i prostych rozwiązań. By osoba, która chce proces rozwoju seksualnego strywializować i dostać receptę na seks idealny, wymiękła po dwóch stronach. Nie kieruję swojego przekazu do takich osób. Po latach pracy wiem, że nie ma drogi na skróty do dobrostanu psychicznego i satysfakcjonującego życia intymnego.

Marta Niedźwiecka, psycholożka i sex coach: Dobre zaopiekowanie się  własną cielesnością i intymnością to zysk nie tylko dla pary, ale też dla kolejnych pokoleńMarta Niedźwiecka, psycholożka i sex coach: Dobre zaopiekowanie się własną cielesnością i intymnością to zysk nie tylko dla pary, ale też dla kolejnych pokoleń Fot. Weronika Ławniczak

We wznowionej po pięciu latach książce mówisz: „Życzeniowe było moje myślenie, że ludzie chcą mieć udane życie seksualne”. Dlaczego?

Większość ludzi chce wziąć pigułkę i mieć lepiej od razu, bez wysiłku. Ja chcę mówić do ludzi, którzy zrozumieli, że ich sposób życia, ich doświadczenia nie dadzą się wymazać za pomocą farmaceutyków, którzy chcą żyć lepiej i kochać się lepiej, a nie tylko bić rekordy w łóżku, którzy widzą wartość w pracy nad sobą czy nad swoim związkiem. Ale jak ktoś chce zostać kochankiem roku, to nie chce mi się marnować czasu. I tak się nie dogadamy.

Życzeniowość w moim myśleniu wynikała z entuzjazmu wobec tego, co wiedziałam, że zadziała, z pewności, że niektóre naukowo sprawdzone metody mogą przynieść poprawę. Ale po kolejnym e-mailu, w którym zirytowana osoba pisała do mnie, że rady w mojej książce nie działają, a potem okazywało się, że nie zrobiła żadnego ćwiczenia, straciłam i nadzieję, i entuzjazm.

W książce mówisz: „Dorosłość jest niebezpieczna, szczególnie dla osób niedojrzałych”. Trochę to aroganckie, ale podoba mi się.

Alkohol jest niebezpieczny, sporty wysokiego ryzyka są niebezpieczne. To są zajęcia dla ludzi, którzy wiedzą, co robią, i potrafią się kontrolować. W ludzkiej seksualności jest duży potencjał wystąpienia niebezpieczeństwa – od chorób przenoszonych drogą płciową i nieplanowanej ciąży przez nieudane relacje, złamane serca, zranienia czy wreszcie nadużycia. Tym bardziej że nikt nas nie uczy, jak się nią posługiwać.

Dojrzałość emocjonalna jest konieczna, żeby móc bezpiecznie korzystać ze swojej seksualności.

Co zmieniło tych pięć lat?

Rozwinęły się badania nad technikami opartymi na uważności i nad ich korzystnym wpływem na ludzką psychikę. Uważność stała się naukowo potwierdzoną metodą pomocną w redukcji napięć emocjonalnych, w budowaniu kontaktu z ciałem, przeciwdziałaniu stresowi cywilizacyjnemu.

A pandemia?

Gdy ukazała się pierwsza edycja „Slow sexu”, wiele osób uśmiechało się ironicznie na słowa o poszukiwaniu równowagi – no dobrze, to teraz zatrzymajcie pędzącą cywilizację. Tymczasem od roku działamy w zupełnie innym trybie i choć koszty społeczne i gospodarcze są bardzo wysokie, to dzięki pandemii zobaczyliśmy, że to, jak działał świat wokół nas, było z gruntu niewłaściwe.

I dzieją się zmiany, które kiedyś były niemożliwe do wyobrażenia. Np. UE wypracowała Europejski Zielony Ład – pomysł budowania zrównoważonej, opartej na odnawialnych źródłach energii gospodarki, która ma szansę zapobiec kryzysowi klimatycznemu.

Czekaj, bo znowu ten seks zostawiłyśmy. To może zapytam: czy zwolniony świat przełożył się na zwolniony seks?

I nawet pytając, oddzielasz świat zewnętrzny od ludzkiej seksualności. Nie chodzi o to, że ludzie w pandemii uprawiali seks inaczej (trochę tak było), ale że zmuszeni zaczęliśmy wszyscy żyć inaczej. I po tych miesiącach wiemy, jaka jest różnica między tym, co kiedyś, i tym, co teraz.

No dobrze, to wiemy i rozumiemy. Mam wrażenie, że seks jest narzędziem do pracy nad samorozwojem podobnie jak joga, medytacja czy psychoterapia, tylko przyjemniejszym i skuteczniejszym. A dla ciebie nawet ścieżką duchową.

Nie ja to wymyśliłam. Idea, by poprzez seksualność realizować potrzeby duchowe, samorozwoju, a nawet dążenie do oświecenia, istnieją w Azji od dawna – są nimi tantra i taoizmu. Slow sex to taka cywilna tantra – podstawowe zasady przełożone na prosty, praktyczny język ćwiczeń. Inspiracje pomagające myśleć odmiennie o problemach, o własnym ciele, o dynamice relacji. To może być bardzo piękna droga, choć niełatwa. To cudowne, jedyne w swoim rodzaju przeżycie.

Oczy ci się zaświeciły.

Wspaniałe też jest to, że ze slow sexu możemy skorzystać, gdy mamy 30 lat i 60. Kiedy zmieniają się nasze potrzeby – bo rodzą się dzieci, zmieniają się związki, starzejemy się – możemy korzystać z tych narzędzi. Slow sex to idea, która pomaga rozwijać się seksualnie i może zostać z nami na całe życie.

Marta Niedźwiecka: Seksualność tak mocno wiąże się z naszymi emocjami, że praca nad nią zawsze oznacza spotkanie z trudnymi aspektami naszego wnętrzaMarta Niedźwiecka: Seksualność tak mocno wiąże się z naszymi emocjami, że praca nad nią zawsze oznacza spotkanie z trudnymi aspektami naszego wnętrza Rys. Magdalena Pankiewicz / materiały prasowe

Nic, tylko zabrać się do roboty. W książce dzielisz się też masą faktów i porad praktycznych. Uwalniająca może być świadomość, że tylko ćwierć populacji kobiet doświadcza orgazmu przez stymulację waginalną albo że: „Może podniecać nas to, co skrajnie obciachowe”. Super są wskazówki, że w seksie oralnym kobiecie „na trzynastej jest najfajniej”, albo gdy krok po kroku wyjaśniasz, gdzie znaleźć, a nawet jak zobaczyć swój punkt G. Czemu nie wiemy tego wszystkiego? Czemu nie wiemy nawet tego, że orgazm u mężczyzn nie jest równy ejakulacji? Gdzie właściwie powinniśmy się o tym wszystkim dowiadywać?

Uczciwa odpowiedź brzmi: podstaw seksualności uczymy się w domu. Najsilniej modelującym środowiskiem dla dziecka jest jego rodzina. Wszystko, co przekażą mu rodzice, wejdzie w skład jego matrycy seksualnej. Jeśli między rodzicami nie ma bliskości, nie tulą się, nie dotykają się na kanapie w czasie oglądania Netflixa, to dziecko nie wpadnie na pomysł, że takie rzeczy się robi. Może mieć nawet nieufny stosunek do dotyku, bo nie miało szansy rozwinąć zaufania do tej formy kontaktu. Jeśli rodzice mieli negatywny stosunek do swojego ciała, trudniej będzie nam pokochać własne. Pomyślcie o swoich matkach. Ile z nich kochało swoje ciała i was tego nauczyło? 10 proc.? 15?

Chyba jesteś optymistką.

Jeżeli rośniemy w domu, w którym matka katuje się dietami, pali, żeby nie jeść, i nienawidzi swoich fałdek, to trudno, byśmy jako dorosłe kobiety stanęły naprzeciw swojego odbicia w lustrze i powiedziały: „O cholera! Jaka ja jestem piękna!”.

Musimy uważać na to, jak się kochamy również dlatego, że bez użycia słów kształtujemy to, jak młody człowiek będzie się czuł ze sobą w świecie. Myślę o swoim dwulatku i czuję, że mam przerąbane.

Wiem, że rodzicom nie jest łatwo. Dlatego uważam, że dobre zaopiekowanie się własną cielesnością i intymnością to jest zysk nie tylko dla pary, ale też dla kolejnych pokoleń. Dlatego piszę książkę, nagrywam podcast, pracuję, bo wierzę, że takie zmiany są możliwe i mają sens. Nie możemy udawać, że jakieś instytucje w tym kraju to za nas załatwią.

Oczywiście, że edukacja seksualna w szkołach powinna istnieć, być oparta na normach WHO i uzupełniać wiedzę zdobywaną przez nasze dzieci. Ale nauczyciel nie pokaże im, jak wygląda bezpieczna relacja emocjonalna, może je nauczyć o antykoncepcji opartej na nowoczesnych metodach albo o chorobach przenoszonych drogą płciową.

Dzieci uczą się stosunku do ciała od rodziców. Gdy ci przeżywają zachwyt na widok dziecka, to ono to internalizuje i czuje siebie jako fajną istotę, którą ktoś kocha. Kiedy uczy się swojego ciała, to rodzice mogą wesprzeć te eksploracje albo malucha przestraszyć. Na widok syna dotykającego genitaliów nie wolno krzyczeć czy strofować, ale trzeba powiedzieć: „Super, że chcesz się dowiedzieć, jak działa twój siurak, ale umówmy się, że jak go dotykasz, to robisz to sam i nikt nie może na ciebie patrzeć”. Tak się tworzy podstawy zdrowego rozwoju psychoseksualnego.

Znajomi ze Szwecji mieli czterolatka, który zaczął się dotykać. Usłyszał od rodziców, że może sobie to robić sam, pod kocykiem. Mały przez jakiś czas ciągle zamykał się z kocykiem w pokoju. Dla wielu rodziców to obraz niepokojący.

Gdybyśmy mogli spokojnie rozmawiać w polskiej przestrzeni publicznej o etapach rozwojowych dzieci, to wiedza o tym, że czwarty rok życia jest normalnym etapem na obserwację genitaliów, byłaby normą. Rodzice by wiedzieli, jak odróżniać bezpieczną eksplorację ciała od niepokojących symptomów, a przede wszystkim nie dziwiliby się tak, że ich dzieci mają ciała.

 

Ale mam niedosyt z tą edukacją – kto co ma komu mówić? Kto tu jest odpowiedzialny?

Jeżeli edukacja formalna i nieformalna idą w parze, są spójne, np. dziecko, rosnąc, uczy się od rodziców bezpiecznego przywiązania, zdrowego stosunku do ciała itp., a w szkole dowiaduje się tych rzeczy, których rodzice nie muszą wiedzieć, np. szczegółów o budowie ciała, to jest szansa na harmonijny rozwój psychoseksualny. Wtedy dziecko zadaje pytania, zdobywa wiedzę i doświadczenia w bezpieczny sposób. I gdy osiągnie dojrzałość psychoseksualną, będzie wyposażone nie tylko w wiedzę biologiczną, ale będzie też miało ukształtowany sposób myślenia i czucia, który pozwoli mu zmierzyć się z wyzwaniami. I kiedy np. poczuje, że coś w seksie poszło nie tak, albo będzie szukać odpowiedzi na pytania o przyjemność, to będzie szukać tych odpowiedzi we właściwy sposób. I np. nie uwierzy w całości w to, co zobaczy w porno.

Czyli z edukacją seksualną powinno być tak jak z edukacją w ogóle – ma nas przygotować do tego, byśmy byli harmonijnie rozwinięci, odpowiedzialni, wiedzieli, co nas cieszy i gdzie szukać informacji, jeśli czegoś nie wiemy.

Tak, ze wszystkim tak jest – z matematyką, językami obcymi i jazdą na nartach. Jeśli coś umiesz, masz podstawy, to niezależnie od tego, gdzie się znajdziesz – w kopnym śniegu, na lodowcu – jakoś sobie poradzisz, nie zginiesz. Podobnie jest z seksem. To nie musi być mistrzostwo świata i slalom gigant, ale dasz radę.

Jeszcze jedno mnie nurtuje. Z naszej rozmowy wynika, że seks prosty nie jest. Zastanawiam się, czy kiedyś był taki naturalny, oczywisty. Był zdrowy jak marchewka z tradycyjnie uprawianego ogródka, a my zepsuliśmy go sobie pestycydami, czyli różnymi wzorcami kultury?

Stronię od myślenia, że kiedyś gdzieś było idealnie. Seksualność ludzka w aspekcie biologicznym jest rzeczywiście relatywnie prosta: osoba wyposażona w określone cechy jednej płci jest w stanie instynktownie połączyć się z osobą wyposażoną cechy innej płci i stworzyć nowe życie. Ale nasza seksualność to dużo więcej niż prokreacja i podział na dwie płcie biologiczne. Jest połączona z dwoma bardzo skomplikowanymi systemami – naszą psychiką i naszą kulturą. Przez to przestaje być oczywista i powinna być poddawana refleksji, rozwijana, analizowana. Chociażby po to, by zrozumieć, jak kultura porządkuje nasze miejsce w zależności od płci kulturowej, jak są na nas nakładane różne normy i różne oczekiwania. Seksualność także zmienia się w czasie – np. w wiktoriańskiej Anglii było niewyobrażalne, by mąż odbywał stosunek seksualny z żoną w pełnej nagości przy zapalonym świetle.

Czyli seks jest naturalny jako akt fizyczny, prokreacyjny, ale jako część naszej psychiki zawsze nastręczał nam trudności?

Seksualność nie istnieje w stanie „naturalnym”. Oczywiście rodzimy się istotami seksualnymi, ale gdy tylko ktoś zadecyduje, czy zostaniemy określeni jako dziewczynka czy chłopiec, kultura wkracza w nasze życie. Będziemy inaczej ubierani, inaczej socjalizowani i będzie się od nas wymagać różnych zachowań.

Kultura kształtuje w nas też pewien wzorzec seksualności – my akurat urodziłyśmy się w kraju, w którym seksualność jest traktowana bardzo podejrzliwie i poddana zakazom religijnym. Gdybyśmy przyszły na świat tysiąc kilometrów na południowy zachód, w tej samej sferze wpływów kultury łacińskiej i Kościoła katolickiego, czyli we Włoszech, seksualność miałaby nam inne rzeczy do zaoferowania. Na Wyspach Zielonego Przylądka i w Andach te konteksty byłyby jeszcze inne. Nie ma czegoś takiego jak ustawienia fabryczne w seksualności, nie ma czegoś takiego jak „naturalna norma”. Opiekując się swoją seksualnością, często dochodzimy do dekonstrukcji wielu rzeczy, które uznawaliśmy za pewnik. To tak, jakbyśmy po rodzicach dostali w spadku stary dom – nie wystarczy remont frontu. Trzeba zdjąć dach i go zmienić, sprawdzić, czy cegły nie są przegniłe, zmienić instalacje. Dopiero na koniec wstawić meble.

Marta Niedźwiecka, Hanna Rydlewska „Slow sex. Uwolnij miłość”, wyd. Agora. Bestsellerowy poradnik z nowymi rozdziałami już w sprzedaży

Slow sex. Uwolnij miłość - Książki Poradniki - kulturalnysklep.pl

<<Reklama>> Ebook "Slow sex" dostępny jest w Publio.pl >>

Marta Niedźwiecka, Hanna Rydlewska 'Slow sex. Uwolnij miłość', wyd. Agora. Bestsellerowy poradnik z nowymi rozdziałami już w sprzedażyMarta Niedźwiecka, Hanna Rydlewska 'Slow sex. Uwolnij miłość', wyd. Agora. Bestsellerowy poradnik z nowymi rozdziałami już w sprzedaży Rys. Magdalena Pankiewicz / materiały prasowe

***

Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach

Akcja społeczna Kulczyk Foundation, „Wysokich Obcasów” i Fundacji „Gazety Wyborczej”. Z uwagą i czułością przyglądamy się naszym relacjom – tym rodzinnym i tym z nami samymi – aby je uporządkować i z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat. Chcemy tworzyć nową rzeczywistość. Chcemy rozmawiać o wolności kobiet w sferze świadomości, cielesności i bytu.

Wszystkie publikowane do tej pory materiały można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.