Seks, psychologia, życie: zapisz się na newslettery "Wysokich Obcasów"
Miałam jakieś 16 lat, kiedy z małego mieszkanka w bloku przeprowadziliśmy się z rodzicami i moim młodszym bratem do większego, w starej krakowskiej kamienicy w okolicach Kleparza. Mieszkanie składało się pierwotnie z trzech pokoi, kuchni i łazienki. Jednak największy pokój został przez moich rodziców podzielony. Drewniana ścianka oddzieliła część, która miała stać się pokojem mojego taty, od części, która stała się moim pokojem. Dopiero dzisiaj, pisząc ten tekst, zdałam sobie sprawę, że część taty była, jeśli nie liczyć kilkunastocentymetrowych okienek wewnętrznych na górze drewnianej ścianki działowej, całkiem ciemna; że to mnie przypadły wysokie i szerokie okna na całą ścianę.
To był mój pierwszy własny pokój.
Zagracony
Kiedy kilkanaście lat później, już jako dorosła kobieta, wspólnie z mężem i architektem rozmawiałam o rozplanowaniu pomieszczeń w projektowanym przez nas domu pod Krakowem, wiedziałam, że chcę mieć swój pokój.
Na początku czułam, że potrzebuję go tak bardzo, że chciałam umieścić gdzieś w rogu napis-naklejkę o tej właśnie treści: Własny Pokój; jakbym chciała go wytatuować, jakbym chciała mieć na piśmie, że to moja przestrzeń.
Ostatecznie kiedy dom, po wielu latach zmagań i turbulencji, wreszcie stanął, nie nakleiłam niczego na ścianie. Wypełniliśmy go za to pudłami pełnymi rzeczy, które nie od razu rozpakowaliśmy.
Dzisiaj myślę, że miało to swoją symbolikę – pokój kobiety pełen cudzych rzeczy, przedmiotów należących do ludzi, których kocha, ale jednak nie jej własnych; przestrzeń, która miała być moja, ale wtedy, przez tych kilka tygodni, a może nawet miesięcy, zagracona wspólnymi rzeczami, jakby przestrzeń wspólna dokonała swoistej inwazji na przestrzeń prywatną.
Co wystarczy kobiecie?
Kiedy w końcu rozpakowaliśmy i usunęliśmy wszystkie pudła, mój pokój stał pusty. Wchodziłam do niego i siadałam w kucki na drewnianej podłodze pod gołą żarówką. Coś mi mówiło, że ten etap jest potrzebny i że proces meblowania powinien być długi i staranny; że wybierając lampę, półkę na książki czy stół, robię coś ważnego w obszarze symbolicznym, a nie tylko materialnym.
Kiedy kobiety budują dom czy wybierają wynajmowane mieszkanie i naradzają się ze swoimi partnerami w sprawie rozkładu pomieszczeń, często ciągle jeszcze zapominają o własnym pokoju.
Ile z naszych matek miało własne pokoje? Co dziesiąta? Co piętnasta? I jak wyglądają dzisiejsze statystyki?
Czy wciąż nie jest tak, że przyjmujemy defaultowo, iż kobiecie wystarczy przestrzeń wspólna – ma oczywiście swoją dzieloną z kimś sypialnię, ale poza tym zamieszkuje kuchnię i jadalnię?
Że ciągle jeszcze jeśli w domu jest gabinet czy biuro, to jest raczej jego niż jej, chociaż najczęściej oboje pracują?
Lockdown jak psychiatryk
Lockdown dobitnie pokazał, jak niehigieniczne bywa przenikanie się przestrzeni pracy, odpoczynku i snu.
Odpoczynku? Słyszę ironiczne echo kobiecych głosów, które prawą ręką mieszały pomidorową, lewą usiłowały wyłączyć kamerę na Zoomie, przez cały czas zerkając przy tym do podręcznika biologii i usiłując przypomnieć sobie budowę liścia, o którą dopytuje młodszy synek w ramach akcji elegancko nazwanej zdalną edukacją (chociaż słowa, którymi myśleli o niej rodzice, a zwłaszcza matki, były mniej dystyngowane).
Kiedy amerykański terapeuta Erving Goffman na początku lat 60. ubiegłego wieku, w ramach rozkwitającego wtedy nurtu antypsychiatrycznego, stworzył pojęcie instytucji totalnej, zaliczył do tej kategorii między innymi koszary i więzienia, ale też domy opieki czy szpitale psychiatryczne. Za jedną z charakterystycznych cech takiej instytucji uznał to, że praca, odpoczynek i sen odbywają się w tym samym miejscu.
Lockdown był ćwiczeniem, które wielu z nas pokazało dotkliwość przenikania się tych przestrzeni.
Wielu z nas pokazało też, że niezależnie od tego, czy jesteśmy ekstrawertyczni, introwertyczni czy ambiwertyczni, przestrzeń osobna, własna, przez innych niezamieszkana potrzebna jest każdej i każdemu z nas.
Jeśli nie mam swojego pokoju – jakimi drzwiami mam trzasnąć, kiedy się pokłócę? Dokąd mam pójść, gdy chcę pogadać z przyjaciółką, która dzwoni do mnie we łzach? Dokąd mam pójść, kiedy sama potrzebuję się wypłakać? Gdzie mam w skupieniu odpisać na ważnego maila? Gdzie mam znaleźć spokojną, niezakrzyczaną przez dzieci, niezagderaną przez partnera czy partnerkę, wolną od codziennych radosnych i rozdrażnionych wymian, przestrzeń do rozmowy z sobą samą?
Zasłonka
Piszę te słowa we własnym pokoju, na starym fotelu, którego ciągle nie zastępuję nowym. Wiem, że posiadanie tego pokoju jest moim przywilejem wynikłym ze zbiegu różnych szczęśliwych czynników w moim życiu, a nie z jakiejś osobistej zasługi. Bardzo możliwe, że miałaś mniej szczęścia.
Ale ponegocjujmy: jeśli trudno ci dzisiaj o własny pokój, to może ścianka działowa? Parawan? Zasłonka? Chociażby fotel odwrócony przodem do okna, tylko twój?
A potem, w następnym mieszkaniu – parę metrów dla siebie i nikogo innego, z drzwiami i klamką?
Z intencją, że jeśli odnajdziesz własną przestrzeń na zewnątrz, wygodniej zamieszkasz też w sobie samej?
***
Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach
Akcja społeczna Kulczyk Foundation, „Wysokich Obcasów” i Fundacji „Gazety Wyborczej”.
Przez kolejne tygodnie z uwagą i czułością przyglądamy się rodzinnym relacjom, które w tym trudnym czasie są szczególnie ważne, a ich uporządkowanie ? niezbędne do tego, by z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat. Wszystkie publikowane dotąd materiały można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl/czulosc-i-wolnosc
A mąż swój własny oddzielny pokój ma czy jesteście w tej samej sytuacji?
ycia.
No problem jest, jak napisano wyżej, w dużym stopniu po prostu klasowy. Ale owszem, rownież do pewnego stopnia wynika z (nie)uświadamiania sobie pewnych kwestii.
Język się zmienia; my go zmieniamy. Kilkanaście lat temu nie było co dziesiątego słowa, którego dzisiaj używamy. Mam książkę kucharską po mojej świętej pamięci ciotce, napisaną ponad sto lat temu - to jest już zupełnie inny język. Język nie jest nieruchomym tworem weryfikowanym przez wąską grupkę specjalistów; my go tworzymy. Przynajmniej ja mam takie podejście.
wszystko racja, ale akurat "domyslnie" jest calkiem ok. Sa slowa, ktorych polskie odpowiedniki kuleja albo calkiem ich brakuje. Ale sa tez niepotrzebne uzycia obcych slow, gdy polskie sa zupelnie dobre, krotkie i znacza to samo.
A jednak mogę Was pocieszyć, że się da, najważniejsze to w porę sobie uświadomić taką potrzebę w życiu, a wręcz konieczność. Choćby to miało być jak u mnie, maleńki kąt w mikro blokowej sypialni. Wymiary 70x100cm, mini biurko, półki, dekoracje, ale WŁASNE. Kąt, o którym mówię mój pokój. Tylko ja w nim przebywam, tylko ja w nim bałaganię i go sprzątam. I choćby takiej dziupli, ale na własnych zasadach, każdej z nas życzę :)
Nie umiejsza to prawdziwości słów autorki, bo własna przestrzeń jest ważna - tylko pokazuje, w jak głębokiej dupie w większości jesteśmy. Własny pokój dla niego i dla niej, plus, jak mniemam, wspólna sypialnia, plus jakis pokój dzienny do przyjmowania gości to już czteropokojowe mieszkanie tylko dla pary. Pięciopokojowe dla rodziny z jednym dzieckiem. Sześciopokojowe dla rodziny z dwójką. Jaki promil Polaków żyje w ten sposób? Jaki promil promila ludzi żyje w ten sposób?
Tak, też się na początku zezłosciłam, a potem sobie uświadomiłam, że jest mnostwo małżeństw, które zbudowałyby wlasny dom, w ogóle bez pomysłu, że żona może mieć swój pokój. Więc kasa to jedno, a pewne idee to drugie.
Np. patrzcie ile mieszkań w bloku jest SPECJALNIE przebudowana w ten sposób, zeby był aneks kuchenny razem z "salonem", który nie jest przecież żadnym salonem, ale sypialnią małżeńską. Dziecko lub dzieci mają swój pokój lub dwa pokoje, a rodzice śpia w kuchni. Jakby w ogóle nie przyszło im do głowy, że już za góra 5-7 lat te dzieci będa wstawać same do łazienki czy do kuchni po wodę. Totalny brak intymności - wiadomo, że póki dzieci są maleńkie, to i tak nie mozna sie zamknać na klucz i nie reagować na to, co się dzieje w mieszkaniu, ale ile widzieliście w blokach celowo wyburzonych ścianek działowych miedzy kuchnią a sypialnią rodziców, a ile sypialni zamykanych na dyskretny klucz? To juz jest tylko kwestia idei, nie kasy - opcja z oddzielna kuchnią jest zazwyczaj domyślna.
Rozumiem, że wielu ludzi nie ma metrażu na osobne pokoje, ale naprawdę można zrobić sobie swój "kawałek podłogi", oddzielony choćby parawanem, albo własny kąt - tak, jak w komentarzu powyżej. W tym sensie jeśli to jest problem klasowy to raczej z powodów mentalnych niż materialnych. Średni metraż na osobę w Polsce to 28 metrów - rozumiem, że w tym są przestrzenie wspólne, ale z tych 28 cztery można by dla siebie wziąć, jeśli ktoś tego potrzebuje, co nie? Bez burzenia ani budowania ścian.
A owszem, zgadzam się, przy metrażach rzędu 28m2 na osobę to jest problem kulturowy lub mentalny. Bardziej mam na myśli mieszkania o powierzchni 33/45m2 na rodzinę, w najpopularniejszym ostatnio polskim modelu pokój z aneksem plus sypialnia. Owszem, można powiedzieć, że nie powinno się mieć dzieci na takich metrażach - ale nawet mieszkając we dwoje ciężko wykroić jakąś przestrzeń. Z dziesięciometrowej sypialni czy z siedemnastometrowego kuchniosalonu? W tym kontekście problem już robi się klasowy. Przy czym zgadzam się z Panią, że własna przestrzeń jest bardzo ważna - tylko wielu nie ma na nią szans.
A i tak daj Boże i te 35 metrów parze młodych ludzi