Anna Bojanowska-Sosnowska – badaczka polityki społecznej, wiceprezeska fundacji Ambitna Polska
Iwona Dominik: Kobiety stanowią 63 proc. absolwentów szkół wyższych. Mamy ambicje, plany. A potem się okazuje, że 34 proc. z nas jest nieaktywnych zawodowo. Dlaczego?
Anna Bojanowska-Sosnowska: Zakładamy rodzinę. Rodzi się dziecko i to jest ten moment, w którym najczęściej znikamy z rynku pracy, o ile w ogóle się na nim zdążyłyśmy pojawić.
No ale jak dochodzi do tej decyzji? Sprawdzam test ciążowy i mówię: „Kochanie, ja jednak chcę zostać w domu”?
– Uważajmy z tym „chcę”. Często jest „muszę” lub „powinnam”. Nadal w wielu przypadkach za decyzją o wyjściu z rynku pracy kryje się konieczność. Szczególnie w przypadku opieki nad osobą zależną. To są nie tylko małe dzieci, ale także dorastające lub dorosłe dzieci niepełnosprawne, starzejący się rodzice, teściowie.
Poza tym patrzysz na to z Warszawy. Trudno mówić o tym, by kobieta zaczęła pracować po urodzeniu dziecka, jeśli mieszka na wsi i może zostawić malucha tylko sąsiadce albo mamie, bo w promieniu kilometrów nie ma przedszkola ani żłobka.
Na nasze wybory wpływa także środowisko. To, jak się zachowują przyjaciele, sąsiedzi. Także model rodziny, w której się wychowywałyśmy. Jeśli żyjemy w środowisku, w którym naturalne jest, że kobiety zajmują się dziećmi w domu, a na dodatek znajdujemy męża czy partnera, który także wyrósł w takim modelu, to trudno się zeń wyłamać.
Przypominam też, że nadal istnieją warstwy społeczne, w których praca kobiety świadczy o nieudolności męża.
Wiele z nas miało pracujące matki.
– Czasami jednak kobiety mówią: „Biegałam po podwórku z kluczem na szyi”, bo moja matka nie miała dla mnie czasu, wypruwała sobie żyły, a kariery i tak nie zrobiła. Dlatego ja chcę inaczej, nie szarpać się, zapewnić dzieciom to, czego ja nie miałam.
Nie oceniam tego. Możemy zostać w domu, możemy wracać do pracy. Za każdą decyzją kryją się jednak konsekwencje.
Czekaj, ale co z samodzielnością, karierą? Gdzie jest pokolenie wychowane na „Seksie w wielkim mieście”?
– Mhmm… na kultowym serialu, w którym jedna z bohaterek od początku mówi, że dla niej priorytetem jest małżeństwo, po czym odchodzi z pracy, by założyć rodzinę. A druga, mimo że ma opiekunkę do dziecka i wspierającego męża, to wyrzuca sobie, że zaniedbuje macierzyństwo, a koniec końców zmienia pracę na taką, która pozwala jej częściej być w domu. No, to by wiele wyjaśniało (śmiech).
A wracając na twardy grunt: odnoszę wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latek się rozczarowało. Kultura masowa podsuwa obrazki idealnych kobiet, które idą biegać, zanim rodzina wstanie, by potem zaserwować zdrowe śniadanie, odwieźć i odebrać dzieci ze szkół, ugotować obiad, realizować się zawodowo, jeść służbowe lunche, robić prezentacje, jeździć na konferencje, równocześnie dbając o potrzeby seksualne męża i z uśmiechem na ustach przygotowując dzieci do szkolnego konkursu wiedzy. W realu tak się nie funkcjonuje. Z czegoś trzeba zrezygnować albo pozwolić sobie na nieidealność.
Dodatkowo praca stała się dziś synonimem kariery. Ale nie czarujmy się – dla wielu z nas to po prostu codzienny obowiązek, z którym musimy się zmierzyć. Do pracy trzeba chodzić, żeby mieć pieniądze na życie, i to nie zawsze jest realizacja naszych marzeń i ambicji, a często powtarzalna, nudna czynność.
To wspaniale mieć pracę, która jest pasją, ale to luksus. Ciąg słów „praca, kariera, sukces” nie zawsze pomieści wszystkich. To frustrujące, szczególnie kiedy żyje się w małym ośrodku albo ma się niskie kwalifikacje. Z rynku pracy odchodzą najczęściej panie najgorzej wykształcone, z miast od 20 do 100 tys. mieszkańców. Jak na tym popularnym rysunku z kobietą na kasie w supermarkecie. Obok niej stoi kierownik i przemawia: „Pani Jolanto, albo dziecko, albo kariera”. A przecież te mało kolorowe prace też ktoś musi wykonać i nie ma w tym nic złego ani ubliżającego.
500 plus pomaga w podejmowaniu takich decyzji?
– To świadczenie na początku aktywizowało kobiety. Ale z analiz Instytutu Badań Strukturalnych wynika, że aktywność zawodowa matek w porównaniu z aktywnością kobiet bezdzietnych spadła. Więc ostatecznie 500 plus zaczęło demotywować.
Ale ja bym się raczej zastanowiła, z jakiej pracy rezygnowały te kobiety, jeśli dla 500 czy 1000 złotych miesięcznie zrzekły się ubezpieczenia, a w wielu przypadkach także emerytury. Dla mnie to dowód na to, jak niskiej jakości bywa praca w Polsce.
25-latka, wykształcenie podstawowe albo średnie, siedzi sobie w parku z dzieckiem w wózku. Czego nie wie, gdy rezygnuje z pracy, by zająć się maluchem?
– Że konsekwencje może ponosić przez kolejne pół wieku. Bez względu na to, z kim jesteśmy w związku i jak długo nasz związek będzie trwał, rezygnując z pracy, często skazujemy się na głodową emeryturę.
Taka kobieta będzie kiedyś całkowicie zależna od partnera, męża, rodziców, świadczeń społecznych czy właśnie dzieci. Często polegamy w 100 procentach na partnerze, na tym, że będziemy z nim do końca życia, że nigdy nam nie wypomni, że nie pracowałyśmy zawodowo. Każdy z nas zna historię, że żyli ze sobą aż do setki w szacunku i miłości. Ale historii, że „nie żyli długo i szczęśliwie”, jest równie dużo.
Bo możemy się rozwieść.
– A rozwód najczęściej prowadzi do zubożenia kobiety. Zazwyczaj dzieci zostają przy matce, co jest dla niej obciążeniem. Z powrotem na rynek też bywa trudniej. Nie chodzi wyłącznie o to, że w razie choroby dziecka czy wizyty u lekarza wszystko spoczywa na jej barkach.
Pracodawcy często krzywo patrzą na samotne matki czy rozwódki z dziećmi. Takie kobiety są też najbardziej narażone na szantaż. Można im oferować niższą pensję, gorsze warunki, grozić zwolnieniem, jeśli na przykład nie wezmą nadgodzin.
Nikt nie przewiduje, wychodząc za mąż, że się kiedyś rozstanie.
– To naturalne, ale gdy nie będziemy myśleć o naszej sytuacji ekonomicznej w dłuższej perspektywie, to może się okazać, że wylądujemy na ulicy z orzeczoną eksmisją. Bo mieszkanie było męża, kupione przed ślubem.
A nie wszystkie rozwody przebiegają w zgodzie. Czasem przy podziale majątku trzeba mieć dowody na to, że ja też dokonywałam zakupów, że zapłaciłam za kafelki, których nie zerwę ze ściany, albo sfinansowałam meble kuchenne na wymiar do mieszkania, które nie było moje. Zresztą nie trzeba brać ślubu, żeby budować razem dom na działce partnera albo dokładać się do remontu „naszego mieszkania”, które w akcie notarialnym nie jest nasze.
Wtedy przy rozstaniu przydaje się imienna faktura czy potwierdzenie płatności z osobistego konta. Czyli przydaje się zabezpieczenie. Żeby nie zaczynać wszystkiego od nowa tylko z walizką ubrań i rzeczy osobistych.
Zwykle zakładamy, że to wszystko jest nasze, wspólne.
– A nie jest. Na przykład tantiemy, darowizny i spadki dotyczą konkretnej osoby – chyba że wyraźnie zaznaczono, że ktoś ofiarowuje coś obu małżonkom. Nawet w trakcie trwania małżeństwa można ustalić rozdzielność majątkową. Wtedy to, co się wniosło, to mój majątek osobisty i gdy np. małżonek bez mojej wiedzy popadnie w długi, to komornik nie powinien mi tego zabrać. Można też ustalić sądownie wysokość samodzielnych wydatków w małżeństwie. Bo to nie jest tak, że gdy facet zarabia, a ja nie, to on może sobie kupować, co chce i za ile chce, a mnie to nie powinno interesować. Mężczyźni tak samo jak kobiety powinni wiedzieć, jakie są konsekwencje wspólnoty majątkowej. Jeśli jesteśmy w takowej i nasz zarabiający mąż postanowi sobie kupić jacht, to możemy iść do sądu.
Częściej sąd przychodzi do nas, bo mąż miał firmę i ona zbankrutowała. O niczym nie wiedziałam – mówi wtedy kobieta.
– To całkiem powszechna reakcja. Zakochujemy się, mamy motyle w brzuchu, chcemy budować wspólną przyszłość i czasem trudno jest rzucić bombę: hej, porozmawiajmy o sytuacji finansowej twojej firmy czy o twoich kredytach! Nie rozmawiamy, bo nie chcemy być postrzegane jako, modnie mówiąc, gold diggerki. Ale nie pytając, ryzykujemy, bo często w przypadku bankructwa pod młotek idzie choćby samochód, który okazuje się firmowy. Jest jeszcze problem długów skarbowych, które są długami całego gospodarstwa, nawet kiedy nigdy nie przestąpiłyśmy progu firmy męża.
Taką perspektywę też musimy brać pod uwagę, tym bardziej kiedy rezygnujemy z pracy zawodowej, by zajmować się domem. Powinniśmy mieć świadomość, do kogo należy mieszkanie, w którym będziemy mieszkać, na przykład czy nie jest własnością teściów. Co się stanie, gdy rodzinny biznes nie wypali, jaka jest jego forma prawna, co, jeśli zainwestujemy nasze pieniądze w jego firmę i jakie będą tego konsekwencje w przypadku rozwodu, czy nie odziedziczymy długów w sytuacji nagłej śmierci męża.
Nie bójmy się radzić prawnika. To kosztuje 100-150 zł.
Wróćmy do perspektywy ławeczki w parku. Co nam jeszcze umyka?
– Choroba, kalectwo, przedwczesna śmierć partnera czy męża. Znika główne źródło dochodów, a my musimy utrzymywać się z renty rodzinnej, chorobowej czy innych świadczeń.
Najniższa renta rodzinna od 1 marca to 1,2 tys. zł brutto. Statystyczna wdowa Kowalska może jednak iść do pracy.
– Nie ma statystycznej Kowalskiej. Inne możliwości ma kobieta w dużym mieście, inne ta na wsi. W mniejszej miejscowości może nie być dla niej żadnego zajęcia, bo tak zwane panie sprzątające są zatrudnione tylko w urzędzie gminy i ośrodku zdrowia, a wtedy za pracą trzeba się rozglądać w mieście. Pytanie, czy pani ma samochód i prawo jazdy. Z drugiej strony na wsi mamy prace sezonowe. Oprócz wykształcenia, stanu zdrowia i wieku często decyduje lokalna specyfika, stopa bezrobocia w regionie, zbieg okoliczności… Można tak mnożyć czynniki i zmienne.
A jeśli nasza bohaterka nigdy nie pracowała?
– To powrót na rynek po kilkunastu latach będzie kosmicznie trudny. Po pierwsze, nasze wykształcenie może wymagać odświeżenia. Po drugie, jak udokumentować kwalifikacje? Jesteśmy kreatywne, bo szyłyśmy stroje na karnawał? Takie rozmowy kwalifikacyjne nie należą do łatwych. A zanim dojdzie do rozmowy, trzeba ustalić, jaką pracę mogłaby podjąć kobieta, jakie ma umiejętności, do jakiej branży pasuje. To niezwykle trudne i często wymaga wsparcia doradcy.
Wychodzi nam, że nigdy nie opłaca się nie pracować.
– Jeśli możemy, pracujmy – choćby dla komfortu, że gdyby się coś stało naszemu partnerowi, to albo jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialność za część finansów, albo wypracować sobie emeryturę.
Dlatego tak ważna jest edukacja ekonomiczna, która pokazuje, że pieniądze nie są wirtualnym tworem. Wykonujesz konkretną pracę za konkretne wynagrodzenie. Nie pracujesz, nie masz. Wtedy może cię utrzymywać mąż, partner, ale wiąże się to z wieloma konsekwencjami.
Kobiety ze względu na biologię i utarte schematy faktycznie częściej wypadają z rynku, jednak nie zwalnia ich to z odpowiedzialności za swoje życie. Trzeba pamiętać, że przy zakupie wspólnego samochodu powinno się być wpisanym do umowy. Że jeśli się dokłada do remontu, to powinno się mieć na to faktury. Trzeba zwracać uwagę na to, czy jest się zameldowanym, jakie ma się prawa do mieszkania. A już na pewno – w którym banku są rodzinne konta, lokaty, jak wygląda kwestia kredytów i własności… W razie czego.
Dlaczego o tym nie rozmawiamy w naszych związkach?
– Bo my w ogóle nie rozmawiamy o pieniądzach. Edukacja finansowa kuleje. Widać to na przykładzie młodych ludzi. Mają z finansami szczególny kłopot, są otoczeni kulturą ciągłej konsumpcji co rusz nowych dóbr, które natychmiast trzeba mieć. Zewsząd słyszą – weź raty zero procent, kup teraz, oddasz później. Bez odpowiedniego przygotowania mogą się zachłysnąć finansową wolnością i zamiast pieniędzmi gospodarować, będą je wydawać bez żadnego planu. Prawdziwe schody zaczną się wtedy, kiedy spróbują pogodzić pieniądze i związek.
Polacy w wieku 18-24 lata są rekordowo zadłużeni. Niespłacone zobowiązania ma około 150 tys. osób. I niemal 70 proc. długów to kredyty konsumpcyjne. Mieszkaniowe to 1 proc.
Czyli zanim powiemy „tak” dla pierścionka, powinnyśmy powiedzieć „tak” dla pieniędzy.
– Nie! Zanim pomyślimy o zamążpójściu, pomyślmy najpierw, czego chcemy i jakie ma to konsekwencje. Małżeństwo nie powinno być traktowane jak przerzucenie odpowiedzialności za byt na jednego z partnerów. To związek dwojga dorosłych ludzi, którzy powinni go poukładać po swojemu z pełną tego świadomością.
Nauczmy się, że rozmowy o pieniądzach trzeba przeprowadzić, kiedy relacja zaczyna się robić poważna. Ustalmy: konta osobne, wspólne czy mieszane? Czy jak konto, to ktoś jest do czyjegoś upoważniony? Jeśli coś kupujemy, to składamy się po równo? A może, jak ty płacisz czynsz, to ja robię zakupy? Im mniej niedopowiedzeń, tym mniej niezręczności i pretensji. To może mało romantyczne, ale trwanie w związku z kimś tylko dlatego, że nie stać nas na odejście lub samodzielne życie, jest romantyczne jeszcze mniej.
***
Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach
Akcja społeczna Kulczyk Foundation, „Wysokich Obcasów” i Fundacji „Gazety Wyborczej”.
Z uwagą i czułością przyglądamy się rodzinnym relacjom, które w tym trudnym czasie są szczególnie ważne, a ich uporządkowanie - niezbędne do tego, by z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat. Wszystkie publikowane dotąd materiały można znaleźć na stronie Kulczykfoundation.org.pl/czulosc-i-wolnosc
Powinno być też tak, że w małżeństwie przy wspólnocie majątkowej składki emerytalne są sumowane i dzielone na pół. (szczerze mówiąc dziwi mnie, że środowiska kobiece takich rozwiązań nie promują.)
Tez popieram ten pomysł.
Też popieram. Facet z własną firmą, który płaci minimalne składki, powinien jeszcze zabierać forsę żonie :D
Zawsze to powtarzam (o tych składkach emerytalnych). Cieszę się, że ktoś jeszcze myśli tak jak ja w tym temacie! :)
No jeśli ma firmę i mają wspólnotę majątkową to obydwoje korzystają na jego niższych składkach, wiec tak, byłoby miło żeby uwspólnić składki żony.
Patrzysz na życie z perspektywy biedoty. I tu masz rację - jak jest bieda, to wszyscy muszą pracować. I kobiety, i jak jest bardzo źle to nawet dzieci. Natomiast jak się ma dobre zarobki to wcale to tak nie wygląda. I ja, i moi znajomi rówieśnicy, utrzymujemy nasze rodziny znacznie dłużej niż 15 lat bez większych problemów. Z wyjątkiem jednego, któremu coś się sypie, ale jego żona to akurat pracuje.
A teraz jak szkoły są zamknięte to rodzic w domu jak znalazł.
Święte słowa - dać się zamknąć w domu to wygoda i głupota. Nic w życiu nie jest wieczne, a już na pewno nie uczucie. Trzeba dbać o siebie, bo potem przychodzi tylko rozczarowanie i bezsilność w obliczu kryzysu.
Kobieta to nie pies. Sorry, ale to jest totalne uprzedmiotowienie człowieka i na kilometr śmierdzi narcyzmem.
Nie za bardzo też wiem co ma to wspólnego z biedą?
Co to w ogóle za mentalność? Murzyńskość za przeproszeniem: jestem zamożny to trzymam kobietę w domu.
A kto powiedział, że siedzi w domu? W czasie epidemii akurat wszyscy siedzieliśmy, ale normalnie ma czas na wszystko co lubi - podróże, spotkania, sport, wakacje przez całe lato. Nawet chłopie nie wiesz o czym mówisz. Ja jej nawet zazdroszczę.
Patrzę na życie realnie i widziałam w nim również milionerów, którzy stracili pieniądze i ich żony po wyprzedaży biżuterii robiły kurs manicure aby cokolwiek zarobić. Ponadto nie chciałabym być twoją żoną od 15 lat na utrzymaniu męża bez względu na ilość hajsu na koncie, bo oczekuje od życia wiecej niż bycia czyjąś utrzymanką, nie chciałabym też przekazywać takiego wzorca córce, a tak się właśnie dzieje w takich rodzinach: córki nie mają ambicji jak ich matki. To upokarzające nie mieć swoich pieniędzy i swojego życia zawodowego, to XiX wiek.
I w punkt! Niestety często to sama prawda, bo jak się pojawia dziecko to zostaje dla nas!
Bez przesady. Wystarczy skupić się na pracy, a nie pokazywać cycki na rozmowach kwalifikacyjnych. No, chyba że nic poza nimi się do pokazania nie ma...
Dwa, w dzietnych małżeństwach które się kochają, rozumieją partnersko i wspierają wszystko jest możliwe - moja matka i babcia zrobiły podobne lub lepsze kariery niż ojciec i dziadek. My jesteśmy małżeństwem BZW, intercyzy nie mamy ale konta osobne - nie wyobrażam sobie jak można nie zarabiać na własne wydatki, i jak można komukolwiek się z nich tłumaczyć, nie rozumiem też jak świadomie można się wypisać z rynku pracy - mi się kariery robić nie chce, ale sumienną, rozwijająca i przynosząca dochód praca to podstawa (i nie mówię tego z perspektywy ęą paniusi, jestem architektką ale wykonywałam w swoim życiu najdziksze pracę, różnie bywa)
My mamy wspólne konto i nikomu się z niczego nie tłumacze.
A co to znaczy tłumaczyć się komuś? Ten ktoś powinien być osobą , którą darzy się zaufaniem. W małżeństwie/parze każdy powinien wnosić do gospodarstwa tyle ile może ,a rozdzielać się powinno według potrzeb. Na tym polega dojrzała wspólnota. Jak jest moje i twoje , to nie ma zaufania i pełnej wspólnoty.
Tłumaczyć=nie wyobrażam sobie pytać męża, na co wziął tysiaka, a jakbym widziała że wziął to bym pewnie pytała ;) my akurat mamy szczęście zarabiać tyle samo, więc na wspólne konto zrzucamy się po równo, reszta na dowolne wydanie i jest ok, ale naturalnie że nie każdemu musi to działać
jakie tłumaczyć? z czego? mamy z mężem osobne konta z pełnym dostępem, w tym samym banku, każdy ma kartę do konta partnera, pieniądze są wspólne, bo jesteśmy rodziną. Ale to trzeba być dojrzałym człowiekiem, a związek musi opierać się na zaufaniu, zrozumieniu i wspólnocie.
A w moim związku opartym na zaufaniu, zrozumieniu i wspólnocie mamy jedno wspólne konto i dwa osobne bez dostępów, i działa świetnie :) naprawdę nie rozumiem co nasze małżeństwo miałoby zyskać na wglądzie w swoje wydatki (a może też wiadomości i inne takie)
Jak kobieta zarabia więcej od faceta to musi mieć osobne konto, no bo przecież nie będzie się dzieliła po równo :P
Piszemy o wielu problemach nie mogąc znaleźć na nie rozwiązania, choć jest ono
tak proste i wydaje się bliskie, po prostu trzeba pomyśleć o kwestii rozwiązania go,
a nie pogłębiania. Praktycznie każda osoba jeszcze przed zawarciem małżeństwa
lub związku partnerskiego miała już szybciej założone prywatne konto w banku
do przeprowadzania wszelakich opcji finansowych i do poczucia samodzielności.
Więc nic nie przemawia za tym aby i po wejściu w nowe stadium życia z partnerem
lub małżonką (kiem) nie założyć jeszcze jednego dodatkowego wspólnego kąta,
gdzie każde z osobna przelewało by miesięcznie ustaloną kwotę na wspólne ich
zdaniem potrzeby. W zależności i proporcjonalnie do przychodów, tak aby żadna
osoba nie była pozbawiana całkowitego uzależnienia i aby miała również na swe
indywidualne potrzeby. Naturalnie trzeba też uwzględniać takie okresy jak brak
pracy, ciąża i porody oraz wychowywanie dzieci, czy choroby, ale nie może się to
przeradzać w choćby związane z wychowywaniem dzieci i wzrastające wymagania
na swe osobiste wydatki dodatkowo matek. One również muszą zrozumieć że
ojciec i mąż poprzez powiększenie się rodziny nie zarabia w związku z tym więcej
i że same dzieci również wraz z czasem dorastania potrzebują zwiększonych
nakładów. Co ma w takich przypadkach zrobić niejednokrotnie pozostawiony samemu sobie i swemu problemowi mąż i ojciec ? Tak więc zdrowy rozsądek
i zrozumienie jest najlepszym doradcą, nie egoizm i zdanie bo mi się to należy>
Co jest skomplikowanego we wspólnym koncie? Szczególnie w porównaniu z twoim 'nieskomplikowanym' opisem zajmującym całą stronę?
to aby o nim pomyśleć i nie gnębić siebie i partnera (ki)