Statystyki mówią, że nie ma kraju, w którym oboje partnerów dzieliłoby się pracami domowymi po równo. Nawet w krajach skandynawskich, słynących z równouprawnienia, kobiety każdego dnia poświęcają domowym obowiązkom godzinę więcej. W Polsce – prawie dwa razy więcej czasu niż panowie. Gdy oni na gotowanie, sprzątanie czy opiekę nad dziećmi pożytkują nieco ponad dwie i pół godziny dziennie, one zajmują się takimi sprawami niemal pięć godzin każdego dnia. W czasach epidemii jest jeszcze gorzej, bo wiele osób musiało przenieść się z pracą zawodową do domów. Trudniej się tam skupić i oddzielić sprawy służbowe od prywatnych. A pojawiło się mnóstwo nowych obowiązków. W opiece nad najmłodszymi nie pomagają już szkoły i przedszkola. Dzieci trzeba wesprzeć przy nauce zdalnej, a starszym krewnym zrobić zakupy, by nie musieli wychodzić z domu. Obiadu nie da się już zjeść poza domem, więc trzeba codziennie gotować. Te zadania zwykle spadają właśnie na kobiety.
Jednak koronawirus sprawił, że także mężczyźni spędzają w domach więcej czasu i lepiej poznają codzienność swoich partnerek.
Paweł: „Dojrzewam jako pan domu”
Paweł z Warszawy, 36 lat, troje dzieci, żonaty od 12 lat: – Pracuję w firmie eventowej, która zwiesiła działalność, kiedy odwołane zostały wszystkie imprezy masowe. Z dnia na dzień zostałem skierowany na przymusowy urlop. Żona jest specjalistką od promocji i marketingu. Ma więcej szczęścia, bo może pracować zdalnie. Przywiozła do domu firmowy komputer, zorganizowała w sypialni biuro. Zdałem sobie sprawę z tego, że to na niej teraz spoczywa odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. Poczułem się z tym trochę dziwnie, ale pomyślałem, że powinienem schować męską dumę do kieszeni. Trzeba się cieszyć, że żona może normalnie pracować i zarabiać. Od razu zadeklarowałem, że biorę na siebie wszystkie obowiązki domowe. Dotychczas też robiłem w domu sporo rzeczy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ale teraz spaliłbym się ze wstydu, gdyby żona pracowała zawodowo i jeszcze musiała sprzątać czy gotować, a ja byłbym bezużyteczny.
Zresztą szybko się okazało, że żona i tak nie ma czasu na nic. Całymi dniami siedzi przed komputerem, odbiera telefony nawet późnym wieczorem. Przejście w tryb pracy zdalnej sprawiło, że granice między czasem pracy a czasem wolnym zupełnie się zatarły. Szef i kontrahenci też pracują z domów. Mają świadomość, że żona jest w zasięgu służbowego komputera i telefonu o każdej porze dnia i nocy, więc nie krępują się prosić ją o różne rzeczy niezależnie od tego, która jest godzina. A żona, wiadomo, nie odmówi, bo jak wszyscy boi się o pracę.
Mamy troje dzieci. Przed epidemią czteroletni Janek chodził do przedszkola, siedmioletni Kuba i dziewięcioletni Julka uczyli się w podstawówce. Teraz muszę przygotowywać im posiłki, organizować zabawę, a w przypadku starszej dwójki – pomagać w lekcjach. Dzieci w tym wieku są bardzo absorbujące. Hałasują, sprzeczają się, ciągle o coś pytają i czegoś chcą. „Tato, a gdzie jest moja spinka do włosów z Elsą?”, „Daj mi, proszę, chrupki kukurydziane”, „Posmaruj mi naleśnika dżemem, ale nie tym z lodówki, tylko truskawkowym”, „Znajdź mi szmatki, bo pani kazała zrobić wyklejankę z różnych tkanin”. „Skąd ja to wszystko wezmę? Gdzie mam tego szukać?” – pytam z rozpaczą. A dzieci na to: „Mama będzie wiedziała, zapukajmy do niej”.
Robi mi się wstyd, że tak właściwie nie znam swojego mieszkania. A żona zawsze to wszystko ogarniała.
Ktoś powie: to sytuacja wyjątkowa. Przed epidemią dzieci chodziły do szkoły i przedszkola, żona do biura. Nie miała ich cały dzień na głowie. Ale przecież bywały tygodnie, gdy dzieci chorowały – zazwyczaj cała trójka naraz – i żona siedziała z nimi na L4. A gdy ja przychodziłem z pracy, obiad stał na stole, a mieszkanie było posprzątane. Gdy dzieci chodziły do szkoły i przedszkola, przeważnie z zajęć odbierała je żona, bo pracuje bliżej i szybciej mogła dojechać. Po drodze robiła zakupy, potem ja odgrzewałem obiad, a ona gotowała coś na następny dzień. Ja ładowałem zmywarkę, wynosiłem śmieci, w sobotę całą rodziną robiliśmy generalne porządki, ale to żona dowodziła, prowadziła nas niemal za rękę.
Teraz staram się, jak mogę. Robię zakupy, sprzątam. Naprawdę nie wiedziałem, że nasza pralka ma specjalną funkcję opóźnienia startu prania. Nie zauważyłem, że ją wybrałem, i gdy bęben nie zaczął się kręcić, myślałem, że pralka się popsuła.
Dorastam jako mąż i pan domu. Gdyby nie epidemia, moja żona pewnie nadal miałaby pod opieką czworo dzieci, w tym mnie: 36-letniego chłopczyka.
Tomasz: „Kupiłem żonie voucher do kosmetyczki”
Tomasz z Katowic, 38 lat, dziewięcioletnia córka, żonaty od dziesięciu lat: – Żona jest nauczycielką w liceum. Wciąż mówi się, że to zawód, w którym pracuje się zaledwie osiemnaście godzin w tygodniu, do tego są ferie i wakacje.
Kiedy lekcje w szkołach zostały zawieszone, siostra powiedziała mi: „Wam to dobrze. Magda będzie mieć wolne, nie będziecie mieć problemu z opieką dla Helenki”. Nie miała pojęcia, o czym mówi.
Jestem urzędnikiem. Wprowadzono nam rotacyjny system pracy, to znaczy, że co drugi dzień muszę być w biurze. Kiedy jestem w domu, widzę, jak ciężko pracuje moja żona. Przed ósmą włącza komputer, wysyła uczniom materiały edukacyjne i zadania. Robi śniadanie córce, drukuje zadania, które przysłała nauczycielka Helenki, wyjaśnia, jak należy je zrobić. Potem łączy się z uczniami przez Skype’a. Żona uczy angielskiego, zatem nie może prowadzić lekcji tylko opierając się na e-mailach. Stara się robić wirtualne konwersacje, ale grupowo to nie za bardzo wychodzi, więc łączy się z uczniami tylko po dwie, trzy osoby naraz. To oczywiście zajmuje o wiele więcej czasu, ale żona mówi, że łączenie się z piętnastką uczniów jest bez sensu, bo robi się chaos.
Po południu żona robi sobie przerwę, by przygotować obiad. Gdy jestem w domu, pomagam: obieram ziemniaki, kroję warzywa. Ogarniam też sprzątanie. Ale gdy mnie nie ma, żona radzi sobie sama. Ja w drodze z pracy robię tylko zakupy. Po obiedzie żona sprawdza prace Helenki, wysyła je do nauczycielki. Potem sprawdza prace, które przysłali jej uczniowie i układa zadania na następny dzień.
Poza tym żona musi codziennie raportować dyrektorowi, co danego dnia zrealizowała – nie tylko z maturzystami, ale też z młodszymi klasami. Cały czas odbiera telefony lub odpisuje na maile od zaniepokojonych rodziców.
Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak, kiedy premier ogłosił, że zajęcia w szkołach pozostaną zawieszone co najmniej do 26 kwietnia. To oznacza, że maturzyści, dla których rok szkolny kończy się 24 kwietnia, nie wrócą już do szkół, a żona musi im zdalnie wystawić oceny na koniec roku. Każdemu zależy, by były jak najwyższe, bo wciąż nie wiadomo, czy matury się odbędą, a jeśli tak, to w jakiej formule. Minister edukacji powiedział, że być może odwołane zostaną ustne, ale coraz więcej uczelni deklaruje, że jest gotowa przeprowadzić rekrutację na studia nawet bez wyników matur na podstawie konkursu świadectw. Maturzyści piszą więc i dzwonią z prośbą o możliwość zrobienia dodatkowych zadań czy udzielenia ustnych odpowiedzi przez Skype’a, żeby podnieść sobie ocenę. Cały czas przygotowują się też do matury, która, jak wiemy, ma się dobyć najwcześniej w drugiej połowie czerwca. Wszystko więc wskazuje na to, że żona nadal będzie z nimi pracować przez kolejne tygodnie, choć formalnie będą już absolwentami.
Ale żona ma olbrzymie poczucie odpowiedzialności. Niestety, dla naszej córki prawie nie ma czasu, a Helenka spędza czas, bawiąc się sama i oglądając bajki.
Zastanawiałem się, jak mogę moim kobietom wynagrodzić ten trudny czas, ale w czasie epidemii nie mogę przecież nawet nigdzie wyciągnąć ich z domu, żeby odpoczęły.
Zamówiłem ostatnio pizzę, żebyśmy mogli zjeść coś przyrządzonego poza domem. Żonie kupiłem też voucher do kosmetyczki. Skorzysta, gdy epidemia się skończy.
Rafał: „Otwieram zamrażarkę, a tam pusto”
Rafał z Mikołowa, 28 lat, w związku od dwóch lat. – Moja partnerka jest pielęgniarką w szpitalu. Przywykłem do jej nocnych dyżurów i do tego, że wraca wykończona nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Bardzo przeżywa, gdy ktoś na jej dyżurze umrze albo kiedy pacjenci mają pretensje, że za rzadko zagląda. A ona ma pod opieką tylu chorych, że po prostu nie nadąża. Jednak to, co dzieje się teraz, to koszmar. Moja partnerka pracuje w szpitalu jednoimiennym, który przyjmuje tylko zakażonych koronawirusem.
Zdecydowała, że nie będzie wracać do domu, żeby mnie nie narażać, i przeprowadziła się do hotelu, który oferuje darmowe miejsca personelowi szpitala zakaźnego. Stamtąd ma też łatwiejszy dojazd do pracy i może pospać pół godziny dłużej, a teraz każdy kwadrans snu jest dla niej ważny. Rozmawiamy przez telefon i przez Skype’a. Widzę, jak jest zmęczona. Martwię się, by stres i przepracowanie nie odbiły się na jej zdrowiu. Podziwiam ją za to, że przedkłada dobro pacjentów nad własne, ale czasem mam już dość. Wolałbym, żeby pracowała w mniej wyniszczającym zawodzie.
Odkąd się wyprowadziła, przekonałem się też, jak wiele rzeczy robiła w domu, choć dotąd wydawało mi się, że obowiązkami dzielimy się sprawiedliwie. Gdy jestem sam nie gotuję obiadów, ale chciałem odgrzać sobie jakąś mrożonkę w mikrofali.
Otwieram zamrażarkę, a tam pusto. Nikt nie przypomniał mi, żebym zrobił zakupy.
Zapomniałem też zrobić na czas przegląd techniczny wspólnego auta. To zawsze moja dziewczyna pilnowała terminów. Kiedy tylko wróci, przywitam ją bukietem kwiatów i powiem jej, że naprawdę jest niezastąpiona.
Piotr: „Żona nie siedzi, tylko pracuje”
Piotr, 43 lata, Będzin, żonaty od 12 lat: – Żona ma pracę, którą może wykonywać w domu. Ja muszę chodzić do biura, ale kiedy zamknięte zostały szkoły i przedszkola, postanowiłem przejść na zasiłek opiekuńczy. Na szczęście syn ma sześć lat, więc mogłem z tego skorzystać. Ktoś może zapytać: a po co, skoro żona i tak siedzi w domu? Otóż ona nie siedzi, tylko pracuje. I to bardzo ciężko. Całymi dniami przed komputerem, pod telefonem. Czasem, gdy syn był chory i nie mógł pójść do zerówki, godziła pracę z opieką nad nim. Ale tak można funkcjonować kilka dni, góra tydzień. A przecież szkoły i przedszkola zamknięte są już od miesiąca i nie wiadomo, jak długo jeszcze.
Dlatego było dla mnie oczywiste, że wezmę zasiłek opiekuńczy. To okazja, żeby pobyć razem z synem, wspólnie pomajsterkować, czegoś go nauczyć.
Dodatkowo, siedząc w domu, chronię siebie i rodzinę przed zakażeniem. W pracy na co dzień miałem kontakt z wieloma osobami z zewnątrz, dojeżdżałem autobusem. Nie wyobrażam sobie, że miałbym codziennie wracać do rodziny, nie wiedząc, czy nie wiozę im wirusa.
Mirosław: „Podziwiam ją za zapał”
Mirosław z Gliwic, 65 lat, żonaty od 39 lat: – Zostaliśmy odcięci od możliwości spotkań z ludźmi, długich spacerów, wypadów do kina. Żona zawsze była aktywna, nie lubiła bezczynności. Przez pierwsze dni nie mogła znaleźć sobie miejsca. I nagle oznajmiła, że będzie szyć maseczki dla szpitali. Przeczytała o takiej akcji w internecie. Wyciągnęła z szafy resztki różnych materiałów, maszynę. Tak się rozkręciła, że gdy materiałów jej zabrakło, poprosiła, byśmy pojechali po nowe. W mieście uruchomiono punkt, w którym wolontariusze szyjący maseczki mogą dostać za darmo materiał fundowany przez sponsorów.
Jestem pod wrażeniem zapału żony. Codziennie po śniadaniu siada do maszyny i szyje. Raz w tygodniu zawozimy maseczki do kawiarni, z której są rozwożone do szpitali.
Podziwiam żonę za jej inicjatywę. Wiele osób w czasie epidemii siedzi i narzeka na nudę. Popadają w marazm. Z moją żoną to niemożliwe.
***
Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach
Od 18 kwietnia zaczynamy akcję społeczną Kulczyk Foundation, Wysokich Obcasów i Gazety Wyborczej. Przez osiem kolejnych tygodni z uwagą i czułością będziemy przyglądać się rodzinnym relacjom, które w tym trudnym czasie są szczególnie ważne, a ich uporządkowanie – niezbędnego do tego, by z nową energią tworzyć świat po pandemii. Będziemy rozmawiać o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotować siebie i swoich najbliższych na nowy świat.
Boska ironia, zwłaszcza 'odciążająca Mamusia' ;)
tylko żeby mamusia jeszcze nie dociążyła :)
Lubię Panów z poczuciem humoru :-)
A to, ze widzą przykład tatusia, nie ma znaczenia?
Ironia ?
A tatusiowie są pod pantoflem i dlatego umywają raczki od współodpowiedzialności za wychowanie? Wolą klepać w klawiaturę i dawać dzieciakom męski wzorzec: gary, ścierka, miotła dla bab, a mężczyźni POMAGAJĄ, jeśli już muszą ...
Uwielbiam takie wypowiedzi. Facet dupa, a i tak się okazuje że to kobiety wina.
Niezłe:) A tatusiowie w tym czasie, kiedy to my, mamusie, tak beznadziejnie wychowujemy synów, są na Księżycu zapewne. No bo jeśli byliby w domu, to mogliby się włączyć w proces wychowania. Przepraszam, ale to poziom nastolatka. Mój czternastoletni syn, kiedy zwracam mu uwagę, że coś robi nie tak, mówi: ale to ty mnie tak wychowałaś. A ja mu na to: skoro widzisz, że to złe wychowanie, rób inaczej.
bo tatusia właśnie też takie matki wychowały, a żony kontynuują tą ścieżkę i wychowują następne pokolenie dokładnie tak samo. Widocznie niektóre kobiety (mam nadzieję, że jednak mniejszość) lubią być "służącymi" we własnym domu. I zgadzam się też z nastassja
Niektóre kobiety to lubią. Nawet większość. Po co się wysilać i pracować nad związkiem partnerskim. Lepiej zrobić z siebie świętą i męczennicę w jednym. Ja wszystko rozumiem wszystko ogarnę jestem niezastąpiona. Tylko jakoś tak dziwnie się składa że kobiety które fundują sobie takie życie są wiecznie wściekłe. Narzekają od rana do wieczora. I nie lubią tych które inaczej zorganizowały swoje życie. ;))
Proszę nie czytać WO, jak się Panu treści nie podobają.
Komentarz na miarę walniętego forumowicza przyspawanego do WO.
Nie mamy dzieci więc w tym temacie się nie wypowiem, ale związek w którym jedno z partnerów nie wie co ma w lodówce albo nie umie zrobić prania to dla mnie jakiś absurd, my oboje siedzimy w domu - mąż bez pracy a ja na pracy zdalnej więc on robi zakupy, sprząta, pierze i ogarnia, ja gotuję - i tak samo wyglądało to u nas przed epidemią, z tym że zakupy robiliśmy razem
Niemniej skoro uchowaly się pary z tak odjechanymi pomysłami na związek, to chyba dobrze że wirus to naprawi
My też dzieci nie mamy, więc się nie wypowiadam. Jesteśmy małżeństwem od 12 lat. I powiem tak: ja często nie wiem, co mamy w lodówce. Nie gotuję (tj ogarniam sobie śniadanie itp. ale kolacje ciepłe przygotowuje mąż) i zdarza się, że muszę zerknąć do lodówki, żeby się zorientować, czy czegoś brakuje. On robi zakupy i ja czasem nie wiem, że włożył do zamrażarki rybę.
Ale z drugiej strony ja sprzątam, robię pranie, zmieniam ręczniki, pościel itd.
Czyli można by powiedzieć, że podział obowiązków jest w miarę sprawiedliwy.
Różnica jest taka, że gdy on np. wyjeżdża na 2 tygodnie to ja się w domu ogarniam i jest mi dobrze. A gdy ja wyjeżdżam, to po 2 dniach słyszę zrozpaczenie w jego głosie: dlaczego tu jest tak brudno? No ale na co dzień wydaje mu się, że niewiele robię. A dlaczego trzeba robić pranie kolorowe i białe osobno, a w jakiej temperaturze, a czemu nie 60?
Czy ja jakieś szkolenia miałam? Pewnie, że nie. Nawet nam rodzice obowiązków domowych nie wyznaczali. Ale mam oczy i uszy, a mąż jest maminsynkiem. Czyli wszystko jakoś funkcjonuje dopóki on nie zostaje sam. Ostatnio ze względów rodzinnych zostawiłam go samego w domu na kilka miesięcy. Od kiedy siedzimy w domu razem wydaje się, że nabrał jakiegoś szacunku do mojej pracy, coś, o co się prosiłam od lat (dziękuję szanownej teściowej).
A potem patrzę na swoich rodziców seniorów i wtedy widzę, że nie jest z nami tak źle, że mąż się jednak stara i może douczy. Bo jednak sporo robi i póki jesteśmy razem w domu to podział obowiązków jest sprawiedliwy.
Mama trafiła nagle do szpitala, akurat odwiedzałam rodziców. Pilna operacja, kilka tygodni w szpitalu. Tata nic a nic nie ogarnia. Ani pralki, ani zmywarki, ani tego, co chciałam, żeby kupił (typowy przykład faceta, który poproszony o zakup śmietany 36 kupuje dwie 18).
Do czego zmierzam? To na nas kobietach spoczywa obowiązek wychowania bardziej ogarniętych facetów. Bo partnera sobie nie wychowamy, a jakiemuś ciamajdzie, który myśli, że pizza rekompensuje jej robotę, do głowy nie przyszło po prostu wszystko posprzątać...
Jasne, każdy przypadek jest indywidualny, u nas to raczej ja zostałam wychowana na księżniczkę (u moich rodziców tata ogarnia wszystko, jest niczym typowa matka polka z kawałów i się cieszy bo jest nadopiekuńczy, nadmienie że pracuje i to na całkiem poważnym stanowisku), w każdym razie wyprowadziłam się z domu gdy poznałam mojego męża, miałam 23 lata, umiałam kilka rzeczy ugotować i upiec, nie bardzo umiałam za to włączyć pralki
Mąż jest DDA, uciekł z domu od razu na studia więc umie wszystko, pokazał mi jak się pierze i efektywnie zmywa ale jak jesteśmy w domu razem to ja się sprzątania nie tykam, a on gotowania, ale kiedy jedno z nas wyjeżdża to drugie umie ogarnąć życie
Inna sprawa że problemy w wielu związkach biorą się myślę z perfekcjonizmu (zwłaszcza) kobiet, moi rodzice nie urządzają sobotnich porządków, w weekend była często wycieczka i kanapki na obiad i bylo super, my z mężem też np nie prasujemy, nie krzatamy się, ultra czysto nie jest ale jest super :)
Podział obowiązków w domu powinien być taki, że nikt nie czuje się pokrzywdzony. Co oznacza, że jak komuś dobrze w typowym schemacie patriarchalnym, to jego sprawa i nic nam do tego. Gorzej kiedy taka osoba nagle zostaje sama (czy to mężczyzna czy kobieta) i... nie UMIE mieszkać sama, nie umie życia ogarnąć.
Właśnie to przecież widziałam przy operacji mamy. Rodzicom jest dobrze z tym podziałem ról, tak zostali wychowani i mają poczucie, że jest sprawiedliwie (choć gdy ja z bratem byliśmy mali i mama pracowała i zajmowała się dosłownie wszystkim, takiego poczucia z pewnością nie miała). A nagle tata by został sam, gdyby nie moja przypadkowa wizyta (mieszkam za granicą) i kiepsko to wyglądało.
Jeżeli trzeba pandemii, żeby ludziom uświadomić, że w związku jest jasna niesprawiedliwość i potrzeba innego podziału ról, cóż... Niestety z tego artykułu wynika, że niektórzy chcą tę niesprawiedliwość zamazać typowym patriarchalnym odruchem - kolacja, voucher. Nie tak powinno być.
I faktycznie, zgadzam się z Tobą, problem często leży w jakimś chorym dążeniu do perfekcji i w fakcie, że kobiety uważają, że wiedzą lepiej (bo przeważnie tak jest) i nie chcą/nie potrafią/nie mają siły czekać, aż ktoś nauczy się coś dobrze robić.
Gdzieś słyszałam takie powiedzenie - że to nie czysty, perfekcyjny dom świadczy o szczęściu osób, które w nim mieszkają, a właśnie to, czy i jak spędzają razem czas, cieszą się życiem. W chwili śmierci nie będziemy raczej myśleć o czystych oknach czy podłogach.
Dodam jeszcze, że raz zwierzałam się właśnie na ten temat mamie. I w sumie powiedziała mi, tak typowo jak na seniorkę, że powinnam o cały dom dbać. Odpowiedziałam: "Czyli mam być żoną stepfordzką?". Jej odpowiedź brzmiała mniej więcej: "Tak. Nie. Tak. Nie. Nie stepfordzką, ale masz sprzątać." Czyli patriarchat wbił jej do głowy, że taka jest rola kobiety, a obserwacja przemian społecznych dała jej jasny sygnał, że w związkach powinno być równouprawnienie. Ale na poziomie "osobistym" nijak nie mogła tego pogodzić.
Nadzieja w następnym pokoleniu, ale z moich obserwacji znajomych z dziećmi nie wynika nic szczególnie dobrego.
Umknęło Ci, że oprócz rodzin przemocowych, jest całkiem sporo tych zwykłych ... z nierównym obciążeniem obowiązkami domowymi.
Jak się okazuje dla wielu mężczyzn przymusowe siedzenie w domu było okazją do epokowych odkryć. Niestety, nie mam wątpliwości, że po pandemii wielu z odkrywców z tym większym zapałem przyłoży się do pracy zawodowej.
Ja odkryłem w szafce kuchennej artykuły spożywcze z datą ważności z zeszłego wieku. Jeśli to nie jest epokowe odkrycie, to ja nie wiem co jest.
Powiem więcej - to nie tylko zeszły wiek, to nawet poprzednie tysiąclecie!
Niezle.
Ja u rodzicow znajdywalam zapasy (puszki) z poczatku wieku i zarazem tysiaclecia.
Nie mamy dzieci i dzięki temu, mam tego pełną świadomość, żadne z nas nie czuje się przemęczone. Mieszkamy w bardzo małym mieszkaniu, co też ma znaczenie, jeśli chodzi o sprzątanie. Generalnie niewiele mamy i nie mamy ambicji materialnych poza tym, że trzeba gdzieś mieszkać i coś jeść, co chyba też przyczynia się do tego, że moja praca póki co wystarcza na życie dla nas obojga. Zobaczymy, co będzie dalej...ale tak, można żyć spokojnie, fajnie, dzielić się obowiązkami. Bez stereotypów. Bo nie zawsze to kobieta lubi gotować.