Jej życiorys jest przewrotny, bo po raz pierwszy Polska usłyszała o niej dzięki reżimowej prasie, która pokazywała Walentynowicz jako przodownicę pracy.

Pracowała wówczas w Stoczni jako spawaczka i wyrabiała 270 proc. normy. Wkrótce jednak przejrzała system i rzuciła legitymacją Związku Młodzieży Polskiej, za to wstąpiła do Ligi Kobiet i zaczęła walczyć o prawa pracownicze. Tak Walentynowicz weszła na ścieżkę wroga władzy. Wroga nie byle jakiego. Archiwa Instytutu Pamięci Narodowej mówią, że inwigilowało ją w sumie stu funkcjonariuszy i tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.

Wszystko, czym władza próbowała jej zaszkodzić, paradoksalnie dęło w jej żagiel, jak wówczas, gdy w 1968 roku podjęto próbę zwolnienia jej z pracy, gdyż zbyt głośno pytała, co się stało z pieniędzmi z funduszu zapomogowego. Wyrzucenie się nie powiodło, za Walentynowicz wstawiła się cała załoga jej wydziału.

Potem jej autorytet stale rósł, na co wytrwale pracowała. W 1970 roku szykowała dla strajkujących posiłki, rok później była delegatką na spotkanie z Edwardem Gierkiem, w 1978 roku współzakładała Wolne Związki Zawodowe. Działała bezczelnie, otwarcie, jej mieszkanie było punktem kontaktowym, przez co przeszła serię przeszukań i zatrzymań.

To dyscyplinarne zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz było zarzewiem historycznego strajku w sierpniu 1980 roku, w wyniku którego powstała „Solidarność”. I to ona, wraz z Ewą Ossowską i Aliną Pienkowską, nie dopuściła do przerwania strajku, zamykając z koleżankami trzy bramy stoczni i zatrzymując robotników na miejscu.

W 1981 roku bezpieka chciała ją zabić, podając groźną dla życia mieszankę leków, była internowana w stanie wojennym, siedziała w więzieniu za próbę wmurowania tablicy upamiętniającej zabitych górników z kopalni Wujek.

Anna Walentynowicz zginęła w wypadku samolotowym w Smoleńsku.