W stanie wojennym przenosiło się bibułę w różny sposób. Duże partie samochodami, mniejsze najczęściej w dużych torbach podróżnych, workach marynarskich i plecakach, a małe pod ubraniem, siatkach, chlebakach, teczkach, małych torbach itp. Wymyśliłem jeszcze przenoszenie bibuły wewnątrz głośnika, który brało się pod pachę i maszerowało przez miasto. Nosiła ją w 1982 r. moja późniejsza, a dziś już była, żona. Ważne było, by nie uciekać przed patrolem. Raczej pomagało, gdy się im śmiało i z wyrzutem zaglądało głęboko w oczy. Miałem szczęście, choć bywały momenty, że mijałem patrole z duszą na ramieniu i obawiałem się, że będzie słychać bicie mojego serca. Mijały miesiące. Wiosna nie była nasza, ale wciąż byliśmy.
"Przecież tylko żartowałem"
Gdy przyszli po mnie do akademika pod koniec kwietnia 1983 r., żona była w piątym miesiącu ciąży. Wyprowadzili mnie w kajdankach do suki. Zachowywali się nawet taktownie, ciąża żony nie uszła uwadze oficera. Znaleźli jedynie pięć artefaktów, które wepchnęliśmy do książek: trzy małe ulotki i dwa zdjęcia z gór, na których było uchwycone ułożone z kamieni na zboczu słowo "Solidarność" (większe paczki były zawsze chowane poza pokojami - np. we wspólnej pralni). Na komendzie przy Okopowej odmówiłem składania zeznań i podpisania czegokolwiek. "Grzeczniejsi" esbecy wyszli, zajrzeli do pokoju nowi (trzech lub czterech). Jeden stanął za moimi plecami. Byli: pewni siebie, energiczni, bezczelni.
- Nie chcesz nic mówić, to teraz porozmawiamy na serio - rzucił najstarszy stopniem oficer (podobny do mordercy Popiełuszki). - Twoja żona jest w ciąży. Coś jej się może przytrafić, ktoś ją napadnie, skopie po brzuchu... Nigdy nie zobaczysz swojego dziecka - mówił głośno, dobitnie akcentując słowa. Nie podnosząc głosu odpowiedziałem powoli, mocno akcentując każde słowo, że jeśli chcą grozić śmiercią najbliższych mi osób, będą musieli zabić też mnie, bo jeśli ja wyjdę, a im cokolwiek się stanie, będą mieli do czynienia z terrorystą.
Zapadła cisza, po chwili oficer najpierw uśmiechnął się, a potem wybuchł śmiechem. Za nim pozostali. Powiedział pojednawczo: - Nie ma co się unosić, przecież tylko żartowałem. Ha, ha, ha.
Wózek konspiratorki Olgi
W sierpniu 1983 r. urodziła się Olga (obecnie Sokolik). Nadal trzeba było transportować bibułę. Pojawił się wózek. Spora, wręcz olbrzymia karoca. Naprawdę nie pamiętam, kiedy pierwszy raz go użyłem do przewiezienia bibuły i czy żona o tym wiedziała. Po moim aresztowaniu starała się bezskutecznie odciągnąć mnie od konspiracji. Chyba na początku nic jej nie powiedziałem, ale wózka na pewno za często nie wykorzystywałem. Tylko ot tak, przy okazji spaceru.
Za to specjalnego przygotowania wymagało przewożenie "Głównych nurtów marksizmu" Leszka Kołakowskiego. Miałem dwie metody upychania książek pod Olgą. Albo robiłem dodatkowe dno - wkładałem wtedy książki między dwie warstwy dykty, albo kładłem je na dnie, przykrywałem kocykiem, na kocyk kołderka, a na tym Olga przykryta jeszcze jedną kołderką.
Książki trzymałem w ciemni w akademiku - tylko tyle ile potrzebowałem na jeden przerzut. Zasadniczy punkt przerzutowy książek dostarczanych przez Piotra Kapczyńskiego był u Olaf Mellera oraz u moich rodziców w domu przy Kochanowskiego 19 - tata zrobił super skrytkę. Z wózkiem śmiało spacerowałem w umówione miejsce, gdzie ktoś przepakowywał książki do torby.
Olga była doskonałą konspiratorką. Nigdy nie dała poznać po sobie, że pod nią jest trefny towar. Była niezawodnym, opozycyjnym kompanem.
Nikt mi nigdy nie zrobił zdjęcia z wózkiem, a przecież chodziłem na spacery i nie tylko woziłem, ale i nosiłem córkę na barana. Teraz w końcu mogłem stanąć przy wózku z muralu "Kobiety Wolności" i Mirek Rybicki zrobił mi zdjęcie.
Leszek Biernacki przed wózkiem z muralu 'Kobiety Wolności' Fot. Mirek Rybicki (archiwum Leszka Biernackiego)
Ps. Z wózków korzystali także inni studenccy konspiratorzy, którzy mieszkali w DS 10: Marek Sadowski, Janusz Prendota i Romek Ossowski.