Aleksandra Klich - wicenaczelna Gazety Wyborczej, szefowa Wysokich Obcasów
Grzegorz Kubicki - redaktor naczelny Gazety Wyborczej Trójmiasto
Murale na ulicach, przystankach, budynkach to nie pomniki do celebrowania. To obrazy, które żyją. Nie sposób stracić ich z oczu. Przykuwają uwagę, przypominają o sobie kolorami, spojrzeniami bohaterek, słowami.
Murale są o przeszłości, ale dla przyszłości. Pokazują, którędy iść do przodu. W „Wysokich Obcasach” i „Gazecie Wyborczej” jesteśmy przekonani, że właśnie po to jest historia: opowiadamy o niej, by nasza teraźniejszość i przyszłość były lepsze.
W ramach naszej akcji „Kobiety na mury” przygotowaliśmy wspólnie z Pomorską Koleją Metropolitalną i artystkami z Redsheels niezwykły projekt. Na 400 metrach kwadratowych przystanku PKM w Gdańsku Strzyży namalowaliśmy kilkadziesiąt kobiet, które działały w opozycji w czasie PRL.
Obmyślały plany i projekty, demonstrowały, strajkowały, drukowały ulotki, publikowały w gazetach, organizowały tajne kursy, pisały i czytały wiersze, modliły się, robiły kanapki, pomagały podczas zatrzymań i procesów, przenosiły dokumenty czy bibułę, leczyły, śpiewały, uczyły, wychowywały dzieci, kiedy mężowie strajkowali.
Bez nich nie żylibyśmy dziś w wolnej Polsce.
Takich kobiet było pięć milionów. Te, które znalazły się na muralu, symbolizują je wszystkie. W ciągu ostatnich 30 lat zbyt często o nich zapominano, odsuwano je, milczano na temat ich roli. Pamięć o nich jest potrzebna dla lepszej przyszłości, zbudowanej na solidarności mężczyzn i kobiet oraz na naszych równych prawach.
My obiecujemy, że będziemy pamiętać. Mural niech będzie przypieczętowaniem tej obietnicy.
Na nim Kobiety Wolności – działaczki, artystki, robotnice, nauczycielki, lekarki – nie są pojedyncze. Są razem, obok siebie, w tłumie, zjednoczone wspólną ideą. Są razem, choć były różne, choć dzielą je poglądy polityczne i życiowe wybory.
Wierzymy, że w tłumie kobiet nie jątrzą się konflikty, nie ma awantur o to, kto jest bohaterką, a kto zdrajczynią. Nikt nikogo nie wymazuje. Grają w jednej orkiestrze. Jest w nich upór, nadzieja, obietnica. Walczyły o solidarność, są dziś solidarne.
To potężny projekt ideowy, na którym warto budować przyszłość. Zmieniajmy Polskę na lepszą razem, nawet gdy się różnimy, bez wykluczania nikogo.
Mają swoje zdanie i ich głos się liczy, bez względu na to jak bardzo wielu polityków chce podejmować decyzje za nie i bez liczenia się z ich opiniami i odczuciami.
Kobiety - były potrzebne w czasie powstawania "Solidarności" i są potrzebne (nawet bardziej) również teraz.
Jeśli ci się wydaje, że ktokolwiek w tym kraju się z nami liczy - to się mylisz.
Polecam ci do poczytania artykuł w WO w dziale społeczeństwo ze zdjęciem Schetyny o ewentualnych parytetach w PO.
To jest niby odpowiedź PO na apel Kongresu Kobiet o wprowadzenie parytetów. Oczywiście pokrętna jak to w PO.
Próbowałam w komentarzach trochę powalczyć ale jaki jest odzew - sama zobaczysz.
I jeszcze czytam tutaj zarzuty, że to m.in. moja wina, że jesteśmy krajem wyznaniowym - faceci rządzą w kraju, faceci rządzą w Kościele (niepodzielnie) a jakby co to sama jestem sobie winna, że mnie wdeptują w ziemię.
Wygląda na to Melanio, że kobiety nie są "potrzebne" - one są tylko "podręczne".
Ok. Rozumiem Twój punkt widzenia.
Ja osobiście widzę świat jednak bardziej optymistycznie.
Nie są mi potrzebne do szczęścia ustalone, czy też wynegocjowane parytety.
Dla mnie ważne jest to, że mogę działać, mogę zaistnieć i istnieć oraz mieć sukcesy zawodowe i społeczne.
I do tego co robię, nie jest mi potrzebna zgoda, ani jakieś szczególne przyzwolenie przez parytety.
Najważniejsza jest ZMIANA w MYŚLENIU KOBIET o swojej roli i o innych kobietach.
Kobiety są nawet twardsze niż mężczyźni.
Teraz jest taki czas, że nie jest ważna płeć mówcy, a to co chce przekazać swoim słuchaczom.
Wiem, że jesteś nastawiona optymistycznie, bo czytam twoje wpisy na forum.
Ja niestety szanse kobiet w polityce widzę w czarnych barwach. Nie przedrą się przez ten męski kordon, przynajmniej nie za mojego życia, jeśli parytetów się nie wprowadzi. Parytet daje kobietom tylko szansę na wejście na listę. I naprzemienne miejsca. Tylko tyle.
Od tego zaczynały skandynawki. I to się sprawdziło. Coś się dzięki temu zaczęło zmieniać. cdn
Piszesz o zmianie w myśleniu kobiet, ale co da ci zmiana myślenia jak nawet nie wejdziesz na listę bo "miejsca nie ma". Nic.
Część ludzi głosuje na listę, nie zna kandydatów - głosuje na partię. I wtedy wchodzą osoby z pierwszych miejsc. A na pierwszych miejscach jest kto? Głównie panowie. Wchodzą jakby przypadkiem, ale ten przypadek kobiet nie obejmuje. O to chodzi.
Pani Łukacijewska z podkarpacia tworzyła tam struktury PO, ostro działała prawie 20 lat. A szefowie jej dali 10te miejsce na liście. Z łaski na uciechę. Zjeździła w kampanii wszystkie możliwe miejsca i zdobyła tysiące głosów. Wygrała. W mateczniku PISu !
Ale tylko dlatego, że to były eurowybory i kolejność przyznawania mandatów ustawia się wg kolejności zdobytych głosów. Gdyby to były wybory parlamentarne to by tylko nabiła licznik liderom listy. tak to działa.
Jakie mamy szanse to zmienić - jak nawet takie aktywne kobiety jak ty parytetów nie poprą?
Żyjemy w takich czasach, że kobiety potrafią się świetnie zorganizować, tworzą stowarzyszenia i różnego rodzaju organizacje. Nie istnieją zatem przeszkody w utworzeniu chociażby odrębnej partii politycznej, jeśli rzeczywiście trudno dogadać się z facetami w sprawie obecności, czy też miejsca na liście kandydatów.
Tak więc tylko od determinacji i chęci działania kobiet zależy ich większe lub mniejsze uczestnictwo w życiu publicznym, czy też szerzej politycznym.
Jeśli chodzi zaś o wybory do Sejmu, to naprawdę nie ma większego znaczenia, które miejsce zajmie kandydująca kobieta (pani Łukacijewska była ostatnia na liście). Ważna jest w naszej ordynacji (jeszcze obowiązującej) liczba głosów oddanych na danego kandydata/kandydatkę na liście. Oznacza to, że osoba będąca na miejscu X może nie uzyskać mandatu, bo ten mandat (z racji znacznie większej liczby oddanych głosów) przypadnie osobie startującej z miejsca np. X+5.
Potwierdzeniem powyższego jest
Art.233.§1. Mandaty przypadające danej liście kandydatów uzyskują kandydaci wkolejności otrzymanej liczby głosów.
aktualnego jeszcze Kodeksu Wyborczego.
Tak więc zachęcam jednak do pozytywnego myślenia, niekoniecznie o wymuszonych parytetach.
Lepiej, żeby do konkretnych zadań aspirowały i podejmowały się ich te kobiety, które tego chcą i są na to gotowe.
Z doświadczenia wiem, że czasami większa liczba kobiet nie jest równoważna n-krotnemu podniesieniu skuteczności działania.
I naprawdę ważniejsze jest to, co chce się zrobić, niż to w jakiej liczbie.
A dobre przetarcie szlaku zachęci pozostałe kobiety, aby się odważyły i mocniej zaangażowały.
Ważniejsze jest właściwe przygotowanie gruntu i oczekiwań do zmian.
Akurat parytety to jawny przejaw seksizmu. Sugerowanie, że kobiety są jakieś upośledzone i nie mogą o własnych siłach konkurować z mężczyznami jest bardzo jaskrawym przykładem mizoginizmu.
Ogłoszenie z internetowego wydania Gazety:
"Szukam miłego i kulturalnego faceta na sex spotkania lub stały zwiazek w wieku od 21 do 45lat.
Mam na imię Monia lat 24, wzrost 169cm,
wiecej moich nagich fotek i kontakt do mnie tu - www.zwiaz24.PL
i wyszukaj mnie po niku: Kasandra napisz do mnie i spotkajmy się"
Nie mam złudzeń że dalej będzie tak samo albo gorzej.
znalazłam teraz ten artykuł w odnośnikach do wywiadu z Ewa Kulik. Nareszcie