Magdalena Keler: Siedem lat starania się o ciążę, w tym kilka dramatycznych strat, 48. rok życia i sukces w postaci wyczekanego dziecka. Czym dla Pani jest czas?

Weronika Marczuk: Czas to dla mnie absolutnie kluczowe zagadnienie, bo to, jak postrzegamy ten zasób wpływa na wszystkie aspekty naszego życia. Zostaliśmy wtłoczeni w bezwzględne ramy zegara, mimo że biologia i nauka współcześnie idą już nam na rękę. Możemy pracować dłużej, później rodzić, uczyć się nowych rzeczy na emeryturze, świetnie wyglądać w kolejnych dekadach życia, a jednak nadal czas postrzegamy jak topór nad głową. Krytykujemy, szufladkujemy ludzi, bo mają tyle a tyle w metryce.

Zatem, dla mnie czas to wykorzystanie każdego dnia, każdej godziny wręcz, na akceptację tego, na co się decyduję oraz w czym biorę udział. Dlatego mierzę czas nie latami, a osiągnięciami.

Ale niestety wciąż mamy tendencję do fetyszyzowania młodości i wpadania w pułapkę czasu.

Mówi się, że dzieci urodzone po 40. odmładzają.

Fizycznie w jakimś stopniu tak. Działają hormony, zwiększa się ilość płynów ustrojowych, przez co poprawia się kondycja skóry i spłycają zmarszczki. Kobieta otrzymuje sygnał, że jej życie właściwie dopiero się zaczyna, bo małe dziecko trzeba wychować i postawić na nogi.

"Warto pokazać różnicę między dojrzałością a dorosłością. Dojrzeć a dorosnąć do bycia matką, to dwie różne sprawy. Nie zawsze przecież nasza dorosłość pokrywa się z dojrzałością, mimo że gotowość biologiczną już mamy” - pisze pani w książce.

Dorosłym jest się przede wszystkim metrykalnie. Dojrzałość to odporność na niepowodzenia i umiejętność wzięcia odpowiedzialności. Być dojrzałą to podjąć świadomą decyzję o macierzyństwie.

Po 40. mamy zupełnie inny patent na codzienność z dzieckiem. Młodzi patrzą z innej perspektywy, patrzą na potomstwo jak na przyszłość. Dla mnie dziecko jest teraźniejszością. Nie nie będę oczekiwać, że ono kiedyś mi coś da, że się odwdzięczy. Sama się troszczę o siebie dostatecznie długo, by zapewnić sobie przyszłość.

Mam wrażenie, że u nas wciąż stygmatyzuje się "późne macierzyństwo".

Są dojrzałe społeczeństwa, gdzie nikt nie stygmatyzuje matek rodzących w czwartej, piątej czy nawet szóstej dekadzie. W Holandii na przykład nie używa się określenia “późne macierzyństwo”. Tam kobiety po czterdziestce nazywane są “dojrzałymi do macierzyństwa”.

Wiemy jak wielką moc mają słowa. Dlatego wiele z nas boi się zdecydować na ciążę w tym wieku. Pojawiają się wtedy pytania: “czy rzeczywiście sobie nie poradzę, bo to już nie te lata?”, “czy dziecko urodzi się zdrowe?” Takie autotortury są początkiem końca marzeń.

Pani miała takie obawy?

W książce opisuję moją walkę o macierzyństwo. Gdy podejmuje się taką walkę należy jak najszybciej wyleczyć się z lęków. Trucizna strachu potrafi być zabójcza. Wierzyłam, że skoro radzę sobie w życiu z tyloma sprawami, poradzę sobie i w tej kwestii, znajdę sposób na sprowadzenie mojej córki do naszego cielesnego świata.

Podkreśla pani wagę roli ojca.

I to na każdym etapie, także przed poczęciem dziecka, kiedy budujemy więź. Jeśli na etapie przygotowania do ciąży i w połogu nasza więź jest dobra, to kolejne etapy wspólnego życia będą prostsze. Kobiety w naszym kręgu kulturowym mają skłonność do dawania sobie wyłączności na decyzyjność i rację. Musimy się w kwestii dzielenia się odpowiedzialnością jeszcze wiele nauczyć. Mówimy “chcę zajść w ciążę”, “chcę mieć dziecko”. Dominuje liczba pojedyncza. A o rodzicielstwie i jego trudach należy od samego początku rozmawiać razem i planować je wspólnie.

Niestety u nas dominują kobiety siłaczki. Urodzą, zarobią, wychowają, ugotują, posprzątają, przytulą. Ta lista nie ma końca. I wszystko musi być wykonane na szóstkę. Zrobiłyśmy sobie tym podejściem dużą krzywdę. A w świecie lukrowanego macierzyństwa promowanego w mediach społecznościowych czujemy jeszcze dodatkową presję. Jest szansa, że to się zmieni, bo młode pokolenie zaczyna już dostrzegać, że role powinny być podzielone.

Przyszła pora zastąpić zmęczoną Matkę Polkę terminem “wystarczająco dobra matka’’ – o jego zbawiennym wpływie na świat piszę w książce.

To kobieta, która nie poświęca się wyłącznie dzieciom, to kobieta która rozdziela obowiązki, potrafi prosić o pomoc, nie jest perfekcjonistką, nie boi się mówić o potrzebach i dzięki temu macierzyństwo przynosi jej radość, mężczyźnie poczucie sprawstwa, rodzinie szczęście, a dziecku swobodę.

Jeśli chcemy do tego macierzyństwa przygotować się dobrze, to zróbmy to razem – a razem nie oznacza tylko wspólnego uczęszczania do szkoły rodzenia, ale przede wszystkim też szkołę bycia ze sobą. I dajmy sobie czas. Idealnie byłoby zaczynać taki “projekt macierzyństwo” z dłuższym, minimum rocznym wyprzedzeniem.  

Projekt? Brzmi trochę jak plan menadżera.

Setki lat temu, kiedy żyliśmy w społecznościach otwartych, dzieci biegały po wiosce mając wielu wychowawców. Nikt nie planował ciąży, nie aplikował pigułek antykoncepcyjnych, nie znikał na cały dzień w biurze, dzieci brały udział we wszystkich działaniach. Wspólnota nie potrzebowała projektów, planów. A teraz? Wszystko jest jak w zegarku, projekty są nie tylko w korporacji, sięgają również naszej codzienności. To jest cywilizacja, którą stworzyliśmy. Dlatego siłą rzeczy ciąża jest właśnie takim rodzajem projektu.

Weronika Marczuk z córką AniąWeronika Marczuk z córką Anią Adam Bilik

Wiele kobiet pisze do mnie, że “przegapiły czas”, że inne rzeczy w życiu były dla nich priorytetem, albo że dziecko przyszło jakoś “po drodze” i w zasadzie to macierzyństwo przeszło im obok. Ja uważam, ze gruntowna wiedza na ten temat, przygotowanie swojej kondycji fizycznej i psychicznej jest istotne. Jeśli jesteśmy w stanie poświęcić lata przygotowań, aby wejść na jedną górę, to czemu nie poświęcić roku, aby zapewnić dziecku jak najlepszy start? Ten proces uważności nie tylko pozwala nam na jak najlepsze przygotowanie naszego ciała - wykonanie niezbędnych badań, ulepszenie diety, zaleczenie bagatelizowanych przypadłości - ale też pozwala poczuć przedsmak przyszłych zmian i skierować energię na osiągnięcie celu, jakim jest ciąża.

Uważam, że jeśli będziemy podchodzić do ciąży według schematu “jakoś to będzie”, to zlekceważymy wagę tego procesu.

Chcę podkreślić, że nie zamierzam od dziś zostać główną specjalistką od płodności i macierzyństwa. Nie to jest moim celem. Pomysł na książkę przyszedł mi do głowy, gdy ludzie dowiadując się o mojej ciąży, zaczęli zadawać mi pytania. Brakowało takiej pozycji, potrzebna jest tego typu wiedza o tym jak złożony jest proces przygotowania się do macierzyństwa i samego macierzyństwa.

Poświęca pani jeden cały rozdział pamięci epigenetycznej. To brzmi dość mistycznie.

Na genetyczne dziedziczenie pamięci są już naukowe dowody. Jedna z ekspertek cytowanych w mojej książce, Justyna Grabkowska, powtarza że nasze usilne, ale nieświadome dążenie do racjonalności wzmaga tylko więcej emocji. Podkreśla, że chowamy się i zakrywamy rany powstałe w przeszłości, ale one same się nie uleczą, czas też ich cudownie nie wywabi.

Pani traumą niewątpliwie była utrata dwójki dzieci i nagła śmierć siostry w dzieciństwie.

Moja trauma była namacalna. Teraz to wiem. Czasem jednak nie do końca zdajemy sobie z niej sprawę, ale w końcu, zwykle dzięki terapii, do niej dochodzimy. A niektóre traumy sięgają pokoleń wstecz – wojny, głód, przesiedlenia - i one też nie pozostają bez wpływu. Według epigenetyków nasze komórki zapamiętują i przekazują przeróżne informacje następnym pokoleniom. Stres przeszłych pokoleń ma na nas wpływ zanim jeszcze wyjdziemy z brzucha mamy. Dlatego, tak jak staramy się już zapobiegać chorobom genetycznym, tak zajmijmy się też naszą psyche.

Terapeutka Małgorzata Filipiak, podkreśla na łamach mojej książki, że gdyby kobiety trafiały do niej jeszcze przed zajściem w ciążę lub w trakcie jej trwania, można by uniknąć wielu tragedii życiowych. Psychologa i terapii naprawdę nie należy się bać.

Z kolei wybitna ginekolog z Odessy, Tatiana Staruszczenko, porównuje przeciążenia organizmu kobiety ciężarnej do tych przeżywanych przez kosmonautów, oczywiście w odpowiedniej skali. Coś w tym jest, bo do wysłania człowieka w kosmos z sukcesem (to najważniejsze), potrzeba silnego organizmu, psyche, sztabu ludzi i dobrej organizacji. Dlatego warto się też do tego procesu gruntownie przygotować przy wsparciu najlepszych specjalistów.

Uważa pani, że nadużywamy terminu "bezpłodność". Dlaczego?

Słowa kodują. "Bez czegoś" - to brzmi jak wyrok. O ile bezcukrowe ciasto można polać lukrem, o tyle bezpłodność zamyka drzwi, amen. Beznadzieja.

Tymczasem to delikatna materia. Cierpliwość to towar deficytowy. Wielu lekarzy nie ma odpowiedniej wrażliwości, żeby uczulić kobiety na zbyt pobieżne i szybkie wyrokowanie. Niestety często sami lekarze negują fakt, jak ważna jest psychika. W książce staram się wyjaśnić, jak się orientować w gąszczu pojęć, badań i możliwości, jak można pomóc sobie i lekarzom, z którymi musimy współpracować i jak ważne jest to, by świadomie i z radością myśleć o przyszłym rodzicielstwie.

Opowiadam historie kobiet, które były pewne, że nie mogą mieć dzieci i kiedy z tych starań zrezygnowały - często rozpoczęły już nawet proces adopcyjny - nagle okazało się, że są w ciąży. Zbyt szybko zgadzamy się z wyrokiem jakim jest bezpłodność, nie pozwalamy organizmowi na spokojnie dojście do siebie. Choć oczywiście nie mówię tu o sytuacjach, kiedy faktycznie z punktu widzenia medycznego już nic nie możemy zrobić.

Tylko czasem ta walka jest tak bolesna, że łatwiej się poddać.

Niestety doskonale znam smak utraty ciąży i przedwczesnych narodzin. Moim bliźniakom zabrakło kilku tygodni, by mogły przeżyć. A miały już nawet nadane imiona... Nie mam słów, by opisać moje cierpienie. Jednak pogodziłam się ze stratą i się nie poddałam.

Nie bała się Pani tylu prób in vitro?

Bałam się kiedyś wszystkiego. Nawet zwykłych zabiegów. W młodości miałam wiele lęków. Ale przepracowywałam to, edukowałam się i dziś jestem obrończynią tej metody. Trzeba ją odczarować!

Negowanie tej metody to cofanie medycyny o lata. Ktoś operuje serce, leczy oczy, ktoś inny leczy niepłodność.

Proszę spojrzeć jak wiele wspaniałych dzieci jest dzięki temu na świecie, ilu szczęśliwych rodziców.

Widzi pani swoją i córki przyszłość w Polsce? Patrząc na to w jakim kierunku zmierza? Jak mocno wciąż kobiety muszą tu walczyć o swoje prawa?

Nigdy nie planowałam ucieczek. Raczej stawiam na to, żeby nie szukać szansy tam, gdzie nas nie ma, tylko zawalczyć o lepszy świat w miejscu, gdzie żyjemy. Sama będąc imigrantką wiem, że wyjazd nie jest lekarstwem na wszystko.

Wierzę też w siłę grupy. W to, że ludzie potrafią się zorganizować, by zawalczyć o swoje i to nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się już być przegrana. Takim przykładem był przecież na Ukrainie Majdan. Kiedy władza miała już wszystko, ludzie wyszli jednak odważnie na ulicę.

A jak chciałaby Pani wychować córkę?

Trudne pytanie, bo żyjemy w świecie, w którym coraz ciężej cokolwiek zaplanować. A ja jestem osobą, która jak już coś zadeklaruje, lubi dotrzymywać słowa. Zresztą to nie ja ją wychowuję. Ja współuczestniczę. Wychowuje ją miejsce, w którym żyje, ludzie, których spotyka, okoliczności, z którymi się styka.

Myślę, że dobra postawa to elastyczność. Moja mama do dziś nie zmienia zdania w pewnych kwestiach, ponieważ “ma swoje zasady i koniec”. Zawsze się z nią o to spieram, nie akceptuję podejścia “zawsze tak było to i zawsze będzie”. Dla swojego dziecka chcę być wrażliwa na zmiany.

Będę też pamiętać na co dzień o tym, aby przedwcześnie nie uznać mojego dziecka za dorosłe. Traktowanie partnerskie, z szacunkiem – tak. Wpychanie na siłę w dorosłość - nie. Tragiczna śmierć mojej siostry sprawiła, że musiałam szybko dorosnąć. Ale inne dzieci w moim otoczeniu też nie miały typowego dzieciństwa, takie to były czasy.

Chciałabym, żeby Ania była samodzielna i zaradna, ale też wiedziała, ze otacza ją krąg osób z którymi zawsze jest bezpieczna. Moje główne zadanie to pokazać córce w jaki sposób cieszyć się życiem i tym, co ma. Każdego dnia. I spełniać marzenia swoje i innych. Niech puentą będą słowa Mayi Angelou, głoszone w Polsce od lat przez Ewę Foley: "Ludzie zapomną o tym, co powiedziałeś, ludzie zapomną o tym, czego dokonałeś, ale ludzie nigdy nie zapomną tego, jak dzięki tobie się czuli.”

embed

Weronika Marczuk - producentka filmowa, prawniczka, aktorka, autorka książki „Walka o macierzyństwo” (wyd. pascal), www.walkaomacierzynstwo.pl