Budzę się w środku nocy. Czuję, że moje oczy płoną, gałki pieką mnie jak diabli. Myślę sobie: może mam piasek pod powiekami czy coś w tym rodzaju. Z zamkniętymi oczami drepczę do łazienki, oblewam twarz wodą, ostrożnie je otwieram i wtedy okazuje się, że nic nie widzę. Nic. Oślepłem – opowiadał na antenie CNN Anderson Cooper, jeden z reporterów kanału informacyjnego.
Okazało się, że jego gałki oczne uległy poważnemu poparzeniu. Nie widział przez 36 godzin. Poprzedniego dnia kręcił materiał na łodzi u wybrzeży Portugalii, filmując nowo powstające tam osiedla. Nie wkładał okularów, bo dzień nie wydawał się zanadto słoneczny. Uważał, że nie warto zawracać sobie nimi głowy.
Jednak promienie UV przechodzą przez niezbyt grube warstwy chmur i mogą uszkodzić oczy, zwłaszcza jeśli przebywa się na plaży czy na morzu. I piasek, i woda – podobnie zresztą jak śnieg – znakomicie odbijają promienie światła, nie trzeba wybierać się na wspinaczkę wysokogórską po lodowcu, żeby dorobić się ślepoty śnieżnej. Tak, tak, ślepota śnieżna może dopaść nas w środku lata na plaży, nad jeziorem, tam gdzie nie ma ani spłachetka śniegu.
A jak ktoś się naprawdę dobrze postara, dostanie ślepoty śnieżnej, nie wychodząc nawet z budynku. Ot, na przykład tak jak amerykańska aktorka Busy Philipps, która ciężkim zapaleniem rogówek przypłaciła kilkugodzinną sesję zdjęciową (zarówno żarówki halogenowe, jak i fluorescencyjne emitują nieco światła ultrafioletowego, więc nawet zbyt długie przebywanie w świetle reflektorów może podrażniać wzrok). Czy tak jak amatorzy solarium, którzy – by uniknąć opalenizny na pandę – nie wkładają okularków.
Jasnoocy, jasnoskórzy
Zewnętrzna warstwa gałki ocznej, nazywana rogówką, jest w pewien sposób podobna do zewnętrznej warstwy skóry. Kiedy zostanie spalona słońcem, rozwija się w niej zapalenie tak jak w zbyt mocno opalonej skórze. Zapalenie rogówki jest bolesne i może spowodować tymczasową utratę wzroku.
Podobnie jak na oparzenia słoneczne skóry bardziej narażeni są ludzie o jasnej karnacji, tak na zapalenie rogówki częściej cierpią jasnoocy (jak Anderson Cooper) – ludzie o oczach orzechowych, niebieskich lub zielonych, które mają mniej pigmentów chroniących przed działaniem światła.
Statystyki pokazują, że najczęściej letnia śnieżna ślepota dosięga tych, którzy zapomnieli osłonić oczy okularami, lub – rzadziej – tych, którzy wprawdzie mieli okulary, ale o małej, niewystarczającej dla pełnej ochrony powierzchni szkieł, odstające od twarzy lub niewłaściwie wyprofilowane (alpiniści dla bezpieczeństwa używają okularów z bocznymi przesłonkami).
Co czwarty pacjent zgłaszający się do szpitala z poparzonymi słońcem oczami jest ofiarą zdradzieckiego, lekko pochmurnego nieba. Obecność chmur osłabia czujność i sprawia, że łatwiej zapomnieć o zabezpieczeniu oczu. Czasem w kłopoty pakuje nas próżność – wystawiamy się na działanie słońca i zdejmujemy okulary dla równej i ładnej opalenizny wokół oczu.
Objawami ślepoty śnieżnej są: zaczerwienienie, ból, uczucie piasku lub drobinek szkła pod powiekami, swędzenie, łzawienie, nadwrażliwość na ostre światło, a w ostrych przypadkach – utrata widzenia kolorów lub przejściowa utrata wzroku. Na szczęście rogówka ma ogromną zdolność do regeneracji, więc zazwyczaj oparzenia goją się po dwóch-trzech dniach i wszystko wraca do normy. Wystarczy zapewnić oczom ciemność, przez kilka dni unikać ostrego światła, robić chłodne okłady i – jeśli jest taka potrzeba – łagodzić ból. Niekiedy okulista może przepisać krople z antybiotykiem, bo stan zapalny ułatwia rozwój infekcji bakteryjnej.
Ciemniejsze nie znaczy lepsze
Dziś już mało kto zapomina o posmarowaniu się kremem z filtrem przed ekspozycją na słońce. Niemal wszyscy słyszeli i o oparzeniach słonecznych, i o zwiększonym ryzyku wystąpienia raka skóry. Ale już mało kto jest świadomy, że nadmiar światła sprzyja rozwojowi jaskry, degeneracji plamki żółtej i zwiększa ryzyko rozwoju nowotworu oka – niezwykle agresywnego raka dającego przerzuty w kierunku zatok i mózgu.
Smarujemy się kremami z filtrem UV, ale zaledwie co czwarty Polak nosi okulary przeciwsłoneczne. A nie wszyscy ci, którzy je noszą, chronią swoje oczy wystarczająco. To dlatego, że okulary przeciwsłoneczne są często tylko letnim gadżetem – większą wagę przywiązujemy do formy i koloru oprawek, wygody noszenia i ceny niż do jakości szkieł.
Lekarze zalecają soczewki, które blokują ponad 95 proc. promieniowania UV-A i ponad 99 proc. promieni UV-B. Warto, żeby szkła miały atest potwierdzający ich właściwości. Nie da się gołym okiem stwierdzić, czy okulary stanowią barierę dla ultrafioletu. Przede wszystkim dlatego, że ultrafiolet, najbardziej niszcząca tkanki część światła słonecznego, jest niewidzialny dla oczu. Nic więc nie da sprawdzanie, czy szybka jest „dość ciemna, kiedy się przez nią spojrzy w jasny dzień”. Prawdę powiedziawszy, im szybka jest ciemniejsza (tj. im więcej pochłania światła widzialnego dla oka), tym – paradoksalnie – może być gorzej. Kiedy zakładamy ciemne szkła, nasze źrenice, by wyłapać jak najwięcej światła, pozostają mocno rozszerzone. Zwężają się tylko przy silnym oświetleniu. Jeśli szybka jest tylko ciemna, a nie ma dobrego filtra, przez szeroko otwartą źrenicę wpada wprawdzie mniej światła widzialnego, ale za to więcej promieni ultrafioletowych.
Zbyt mocno przyciemnione szybki są też niewskazane dla kierowców – dla bezpieczeństwa jazdy lepiej jest mieć jasne szkła (oczywiście z filtrem UV!) i z dodatkową ochroną polaryzacyjną, która poprawia kontrast i likwiduje odbicia światła od płaskich powierzchni, wilgotnego asfaltu, śniegu czy szyb jadących z naprzeciwka samochodów.
Druga strona medalu
Nie ma wątpliwości, że nadmiar słońca szkodzi oczom i skórze. Ale nie należy popadać w przesadę i unikać słońca za wszelką cenę. Mamy wbudowane naturalne reakcje ochronne – mrużymy oczy w jasnym świetle, nasze źrenice automatycznie się zwężają, odruchowo odwracamy głowę. Te reakcje fizjologiczne pomogły ludziom przetrwać dziesiątki tysięcy lat. Jesteśmy ewolucyjnie przystosowani do słońca. To, do czego nie jesteśmy ewolucyjnie przystosowani, to raczej długotrwały brak słońca i życie w sztucznym świetle.
Pod wpływem słońca w siatkówce oka uwalnia się dopamina. Nazywana potocznie hormonem szczęścia jest neuroprzekaźnikiem układu nagrody w mózgu. Wzrost jej stężenia odbieramy jako uczucie satysfakcji i spełnienia.
Ale tu jej rola się nie kończy. Dopamina odpowiada też za koordynację i napięcie mięśni (jej niedobór jest główną przyczyną choroby Parkinsona), a w okresie wzrostu zapobiega nadmiernemu wydłużaniu się gałki ocznej. Niedostatek światła powoduje więc, że oko rośnie w sposób niekontrolowany, a gałka oczna się wydłuża, tracąc właściwy kształt.
Ponieważ nasze dzieci spędzają czas przede wszystkim w budynkach i coraz krócej eksponowane są na światło słoneczne, pleni się epidemia krótkowzroczności. W Europie i w Ameryce już blisko 60 proc. ludzi nosi okulary.
Krótkowzroczność występuje dwukrotnie częściej niż pół wieku temu. W Chinach krótkowzrocznych jest dziewięć na dziesięć nastolatków, w Seulu – 96,5 proc. 19-latków, czyli prawie wszyscy. Krótkowzroczność jest łatwa do skorygowania okularami i nie stanowiłaby właściwie żadnego problemu, gdyby nie to, że nieprawidłowa budowa oka jest także zagrożeniem dla zdrowia – zwiększa ryzyko odwarstwienia siatkówki, zaćmy, jaskry, a nawet całkowitej utraty wzroku.
Nie ma więc co popadać ze skrajności w skrajność. Owszem, nadmiar słońca szkodzi oczom i skórze. Ale niedostatek słońca również nie jest zdrowy. Mieszkańcy miast spędzają na świeżym powietrzu, poza budynkami i środkami komunikacji, niewiele więcej niż godzinę dziennie.
Jeśli przez tę godzinę wysuniemy się z cienia okutani w liczne przeciwsłoneczne zasłony, filtry, kremy, chusty i zawoje, jedyne, co możemy sobie zagwarantować, to poważny niedobór witaminy D.
Można w niedzielę iść poza miasto na słonko, popatrzeć na horyzont w trosce o oczy - ale kto by im kazał...
A potem przybywa nam okularników...