Szczególnie jeśli ich loki są równie kapryśne jak moje. Czasami mocno skręcone, innym razem rozprostowane, ale napuszone, kolejnego dnia układające się w delikatne fale. Jednak to czego najbardziej nie lubię w swoich włosach to wcale nie jest ich chimeryczność, na którą wpływa pogoda i wilgotność powietrza, ale to że kręcą się nierównomiernie – dużo bardziej z przodu niż z tyłu, mocniej w środku – bliżej głowy niż na zewnątrz. Nie lubię siebie bez loków dlatego postanowiłam, że od czasu do czasu pomogę swoim włosom się kręcić.

Oczekiwania

Od lokówki oczekiwałam trzech rzeczy. Po pierwsze, że loki będą bardzo naturalne i nikt nie pozna, że nie są moje. Po drugie, że zrobienie fryzury nie zajmie więcej niż 10 minut, wszak życie dotąd było dla mnie łaskawe i nie przywykłam do tego, by tracić czas na układanie włosów. Po trzecie, oczekiwałam długotrwałego efektu, czyli że loki utrzymają się przynajmniej 8-10 godzin.

Obawy

Przed zakręceniem włosów miałam kilka obaw. Że lokówka popali mi włosy. Że poparzy ręce lub głowę. Że moje włosy do ramion okażą się dla niej za krótkie. Że wałek, który wciąga włosy, by je zakręcić, poszarpie je i splącze. Ale chyba najbardziej obawiałam się efektu – tym bardziej, że postanowiłam zaryzykować i przetestować nową lokówkę rankiem, tuż przed wyjściem do pracy.  Tak, wiem, mogłam się na tym przejechać. Ale no risk no fun.

Wykonanie

Tego dnia wstałam pół godziny wcześniej niż zwykle. Rozczesałam włosy - czego zwykle nie robię - i zabrałam się do kręcenia. Lokówka posiada dwie nakładki – 25 i 35 mm. Wybrałam tę o mniejszej średnicy, bo jak informuje producent, ta jest właściwsza, jeśli oczekujemy efektu mocnych loków. Z trzech możliwych opcji wybrałam średnią temperaturę i średni czas działania – bo moje włosy są podatne na układanie, ale też - na wszelki wypadek. Na początek wybrałam pasmo włosów o średniej grubości. Poszło  gładko, choć efekt był całkiem kręcony. Odetchnęłam.

Obudowa lokówki w ogóle się nie nagrzała, wiec nie było ryzyka poparzenia rąk czy głowy. Ceramiczny wałek wewnątrz i optymalnie dobrana temperatura ochroniły włosy przed poparzeniem. A długość włosów – do ramion – wcale nie okazała się zbyt krótka. Nie poczułam, by urządzenie szarpnęło choć jeden włos na mojej głowie. Każdy kolejny lok powstawał z coraz większą swobodą. Kręciłam loki różne grubości – efekt za każdym razem był równie dobry. Zakręcenie włosów na całej głowie zajęło mi 18 minut (kolejnego dnia już tylko 11!). 

Efekt

Lokówka zdała najważniejszy egzamin – efekt był naturalny i nikt w pracy nie zorientował się, że pomogłam lokom osiągnąć sprężystość. Nie wykluczam, że teraz lokówka w moim niezbędniku kosmetycznym zajmie wyższą pozycję niż dyfuzor w suszarce.

Mam tylko jedną obawę – skoro na rynku dostępne są urządzenia, które równie łatwo i skutecznie kręcą włosy, teraz wszystkie będziemy nosić loki.

Testowałam lokówkę BaByliss Curl Secret C1500E