Zabiliśmy weekend?

- Nie zrobiliśmy tego sami. Jeszcze do niemal połowy XX wieku czas wolny był kwestią polityczną. To o niego przez ponad sto lat, niekiedy oddając życie, walczyli członkowie związków zawodowych na całym świecie. Czas wolny był priorytetem, ważniejszym od zatrudniania dzieci, warunków pracy czy wysokości pensji. W połowie lat 30. w USA w końcu rozwiązano tę kwestię prawnie, wprowadzając ośmiogodzinny dzień i 40-godzinny tydzień pracy. W latach 50. dwudniowy weekend stał się standardem w Wielkiej Brytanii, Kanadzie i USA. W Europie w większości krajów pracowało się krócej w sobotę, niedziela była wolna. Granica między pracą a życiem prywatnym była usankcjonowana, ale w ostatnich kilku dekadach zaczęła się zacierać.

Winni?

- Pierwszy winny to nowe technologie: mobilny internet, urządzenia elektroniczne. Coś, co miało dać nam wolność, w rzeczywistości ją ogranicza i sprawia, że wyjście w piątek wieczorem z pracy niczego nie załatwia, bo praca "wychodzi" razem z nami. Jest w naszej kieszeni, w torebce.

Czasem tej dostępności - 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu - oczekuje od nas pracodawca, czasem klienci, a czasem sami to sobie robimy. Sama możliwość powoduje, że bez przerwy znajdujemy się w stanie wzmożonej czujności - "tylko zajrzę do skrzynki", "tylko odpiszę na maila". Drugi winny to niestabilny rynek pracy: praca od zlecenia do zlecenia, od projektu do projektu. W moim rodzinnym Toronto już połowa mieszkańców tak pracuje. Ludzie tracą poczucie bezpieczeństwa i są w stałej gotowości do pracy, żeby nie wypaść z rynku.

Dziś już nie tylko prezesowi banku telefon bez przerwy wibruje w kieszeni, "złotej rączce" również.

- Weźmy choćby aplikację typu TaskRabbit. Cieknie pani kran, zatkał się zlew - dzięki niej namierzy pani specjalistę, który naprawi usterkę natychmiast, nawet w sobotę wieczór. Fuchę dostanie oczywiście ten, kto jest dostępny. Znam ludzi, którzy mają po kilka takich prac dorywczych. Ich życie zawodowe to patchwork, w którym nie ma miejsca na czas wolny.

Niektórzy robią sobie weekend w środku tygodnia.

- Jeśli mogą, ale wielu nie ma już nawet takiej możliwości. Praca od 9 do 17, którą jeszcze niedawno traktowano z nutką pogardy, ale która przynajmniej gwarantowała czas na odpoczynek, odchodzi do lamusa. Jednocześnie maleje siła związków zawodowych i po prostu nie ma komu bronić czasu wolnego.

Uważa pani, że to kwestia zdrowia publicznego.

- Tak. I władze, i pracodawcy powinni ją potraktować poważnie. Bo zapłacimy za to wszyscy. Grozi nam, że ludzie pochłonięci wyłącznie pracą przestaną zakładać rodziny. W ogóle zaniechają głębszych relacji, przestaną uczestniczyć w życiu lokalnej społeczności, angażować się. Poza tym "siądzie" gospodarka, bo ludzie nie będą mieli nawet kiedy wydawać ciężko zarobionych pieniędzy. Nie mówiąc o tym, że za chwilę będziemy mieć zastępy wypalonych, chorych, niezdolnych do podjęcia jakiejkolwiek pracy.

To nie jest odległa przyszłość. To się już dzieje.

- W Ameryce Północnej stale rośnie odsetek osób cierpiących na zaburzenia lękowe, choroby układu krwionośnego wywołane m.in. stresem w pracy. Dowiedziono już, że niestabilne warunki pracy są bardziej szkodliwe dla zdrowia niż bezrobocie.

Rośnie też odsetek głęboko samotnych. W USA ok. 35 proc. ludzi powyżej 45. roku życia twierdzi, że nie ma żadnej bliskiej osoby. W Wielkiej Brytanii samotność seniorów przybrała już rozmiary epidemii. Niektóre regiony utworzyły specjalne linie telefoniczne, na które seniorzy mogą dzwonić, żeby po prostu pogadać z drugim człowiekiem. Ich krewni są zbyt zajęci

Praca bez umiaru odpowiada też za rozpad wielu związków. Zbierając materiały do książki, przeprowadziłam wywiady z terapeutami par, którzy opowiadali mi, że to coraz bardziej powszechny problem. Ludzie niby są w związku, a tak naprawdę prowadzą równoległe życie - na bliskość i seks nie starcza im ani czasu, ani energii. W sypialni partner często przegrywa ze smartfonem.

Przybywa osób nadużywających alkoholu, miękkich narkotyków. Wzrasta również sprzedaż antydepresantów, leków przeciwlękowych. Przyczyny są różne, ale stres związany z pracą jest jedną z nich.

Wymieniła pani "zewnętrzne" powody - technologie, niestabilność rynku pracy. Ludzie pracują ponad miarę, bo nie mają wyjścia. Ale czasem po prostu uciekają w pracę. Dlaczego?

- Nie wiem, jak jest w Polsce, ale tu, w Ameryce Północnej, jesteśmy zanurzeni w kulcie pracy. To ma, oczywiście, protestanckie podwaliny - "żyje się po to, żeby pracować, a nie pracuje po to, żeby żyć". Bycie wiecznie zajętym, przepracowanym stało się synonimem sukcesu. Medalem, który się z dumą nosi. "Ja i weekend? Zapomnij!". I im bardziej wierzymy w to, że brak czasu wolnego to oznaka statusu, tym trudniej będzie nam wyłączyć w weekend telefon. Gorzej, że taka postawa spotyka się z poklaskiem. "Pracujesz 70 godzin w tygodniu? Wspaniale!"- to znaczy, że jesteś ważny, potrzebny, robisz karierę.

Czas wolny to synonim lenistwa?

- Dla wielu tak. Uniwersytet Stanforda opublikował niedawno wyniki pewnego badania. Stworzono dwa fałszywe posty na Facebooku. W jednym kobieta pisała, że jest wykończona, przepracowana, w drugim, że się relaksuje ze swoim psem na kanapie. Następnie oba te posty pokazano uczestnikom badania. Przepracowaną większość oceniła jako kobietę sukcesu, ambitną i prawdopodobnie zamożniejszą, tę drugą natomiast uznano za nieroba. Wielu z nas ma to wdrukowane w głowie. Ciekawe, że takie myślenie o związku między statusem a czasem wolnym jest odwrotnością tego, co kiedyś na ten temat myślano.

Kiedyś to ludzie, którzy mieli dużo czasu wolnego, stali wysoko w hierarchii społecznej. Dziś wysoko są ci zaharowani

Poza wszystkim praca i elektroniczne urządzenia mają właściwości uzależniające. Wracamy po więcej i więcej, bo to pobudza układ nagrody w mózgu.

Niektórzy mówią: "Ale ja kocham swoją pracę. Nie potrzebuję weekendu".

- Zawsze zadaję tym ludziom to samo pytanie: "Dobrze. Ty kochasz pracować 14 godzin na dobę. Mógłbyś z niej nie wychodzić. A co na to twoi bliscy? Przyjaciele? Partner, partnerka, dzieci? Ile straciłeś ostatnio ważnych wydarzeń z ich życia?".

Wielu przedstawicieli tzw. branż kreatywnych utożsamia pracę z zabawą. Pracodawcy zresztą im w tym pomagają, przebierając miejsca pracy w place zabaw: tu kolorowe kanapy, tam skaczące piłki, stoły do ping-ponga, a w weekendy paintball. Z takiej pracy można naprawdę nie wychodzić, zwłaszcza kiedy współpracownicy zaczynają zastępować rodzinę. Z tym że to pułapka. Bo nawet człowiek, który ma najbardziej satysfakcjonującą, najbardziej rozwijającą pracę na świecie, potrzebuje czasu i przestrzeni poza nią, żeby nie zredukować się do bycia wyłącznie pracownikiem. Naprawdę jesteśmy kimś znacznie więcej. I po to między innymi jest czas wolny, żeby się dowiedzieć, kim jeszcze jesteśmy, kim możemy się stać.

Skąd wiadomo, że przesadziliśmy z pracą, skoro nam sprawia przyjemność?

- Warto co jakiś czas zapytać o to najbliższych. Ja to robię i zawsze mogę liczyć na szczerą odpowiedź: "Wiesz, mam wrażenie, że przez ostatni tydzień nie było cię w domu", albo: "Jesteś tu, ale jakby cię nie było, bo ciągle wpatrujesz się w swój telefon". To trzeźwiące.

Zawsze natomiast znajdą się tacy, dla których praca będzie najważniejsza, to ona będzie źródłem ich poczucia własnej wartości, filarem ich tożsamości. Być może jest im łatwiej pracować ponad miarę, niż poruszać się w zawiłej sferze kontaktów międzyludzkich? Pytanie, jak to ocenią na łożu śmierci.

Jeszcze nikt nigdy, umierając, nie powiedział, że żałuje tego, że nie pracował więcej. Zwykle ludzie żałują, że nie kochali mocniej, nie żyli bardziej. Niby to obiegowy banał, ale wierzę, że jest w nim jakaś prawda

Kult pracy sprawia, że nawet weekendy są planowane z kalendarzem w ręku, wypełnione zadaniami.

- Bo przecież czas to pieniądz, prawda? Ale ten specyficzny stosunek do czasu to nie tylko "amerykańska choroba", to w ogóle fundament kapitalizmu. Jej korzeni można szukać w erze przemysłowej. Maszyna nie mogła stanąć, koszty jej zatrzymania i ponownego uruchomienia były zbyt wysokie, musiała być obsługiwana bez przerwy. Robotnicy zaczęli pracować według zegara, a nie, jak wcześniej rolnicy czy rybacy, zgodnie z rytmami przyrody. Zysk, wydajność, konsumpcja - dziś te wartości są bliskie wielu ludziom w zachodnim świecie. I z tej perspektywy całkowite odcięcie się od pracy jawi się jako niemalże rewolucyjny akt. Trzeba mieć odwagę, żeby "odejść od maszyny".

Niektórzy obawiają się czasu wolnego. Jeśli nie zapełnią go zadaniami, to stracą kontrolę, i co będzie?

- Brak planu u niektórych rzeczywiście budzi niepokój, chodzą więc na kursy doszkalające w niedziele, rozwijają swój biznes, szlifują markę osobistą, "konstruktywnie" wykorzystują czas.

Nawet hobby, coś, co miało służyć wyłącznie przyjemności, dziś coraz częściej przeradza się w dodatkowe zajęcie zarobkowe

Mam znajomą, która w wolnych chwilach robiła piękną biżuterię. Czerpała z tego dużo radości, relaksowało ją to, ale w pewnym momencie postanowiła zacząć sprzedawać ją przez internet, bo prowadzenie własnego biznesu nigdy nie było tak proste. Odniosła sukces, ale przyjemność się skończyła. Niestety, dziś mamy tendencję, żeby "monetyzować" nawet przyjemności. To dowód na naszą przedsiębiorczość. Hobby, w starym tego słowa znaczeniu, zanika. Kiedyś w USA w każdym mieście był sklep dla hobbystów, dziś bankrutują. Szkoda. Myślę, że tak po ludzku nas to zubaża. Nie mówiąc o tym, że hobby w tym starym wydaniu ma wiele korzyści dla zdrowia, redukuje poziom stresu, a nawet, jak pokazują niektóre badania, zapobiega demencji.

Dla wielu rodzin z dziećmi z kolei, szczególnie tam, gdzie pracuje oboje rodziców, weekendy to pasmo niekończących się obowiązków domowych.

- Pranie, zakupy, sprzątanie, gotowanie, kolejne pranie. Odrabianie prac domowych (również przez rodziców). Do tego zajęcia dodatkowe dzieci - niekończące się zawody sportowe, lekcje gry na pianinie, nauka obcego języka, bo przecież nie wiadomo, co im się w życiu przyda, więc na wszelki wypadek niech robią wszystko. Ta presja jest niezwykle silna i naprawdę trudno jej nie ulec. Moje weekendy jeszcze całkiem niedawno wyglądały podobnie. W sobotę zwykle losowaliśmy z mężem, kto zajmuje się domem i dziećmi, a kto się urywa na parę godzin nadrobić służbowe zaległości. Do tego dzieci (11 i 13 lat) miały zajęcia, na które trzeba było je zawieźć - hokej, piłkę, urodziny kolegów - co angażowało nas w sposób bezlitosny. Weekend kojarzył się więc nam wszystkim z listą zadań do odhaczenia. Co niedzielę wieczorem mój syn pytał: "I co? To miał być weekend? Chyba żartujesz?". Nie dość, że mijał zbyt szybko, to jeszcze był w sumie pozbawiony radości. To mnie zmotywowało do napisania tej książki. W pewnym momencie poczułam, że jak tak dalej pójdzie, to zwariujemy.

CZYTAJ TAKŻE: Człowiekowi niezbędne jest przeświadczenie, że jego czas jest sensownie i radośnie przeżywany. A nie działa on jak automat: praca - dom - praca - dom

To jak powinien wyglądać dobrze spędzony weekend?

- Wiele bardzo zapracowanych osób, kiedy tylko ma szansę na czas dla siebie, zalega na kanapie i na przykład przez dwa dni z rzędu kompulsywnie ogląda Netflix. Okazjonalnie to jest OK, ale jako reguła - nie. Po takim weekendzie człowiek czuje się zwykle ociężały, wymięty i ma poczucie zmarnowanej szansy na odpoczynek. Inny, równie mało regenerujący pomysł to zakupy - kolejna pułapka, którą ekonomistka Juliet Schor nazwała cyklem "pracuj - wydawaj". Pracujesz więcej po to, żeby zarabiać więcej i wydawać więcej. Ale im więcej wydajesz, tym więcej musisz pracować, żeby utrzymać swój poziom życia. I kółko się zamyka. Liczne badania potwierdzają, że konsumpcja, poza chwilową gratyfikacją, na dłuższą metę niczego nie daje. Przeciwnie, powoduje uczucie pustki, wzmaga niepokój. Niektórzy w ten sposób próbują radzić sobie z samotnością, ale zakupowe szaleństwo tylko ją pogłębia.

Rozmawiałam z ludźmi spędzającymi weekendy w sposób, który ich odpręża, uszczęśliwia, a do tego przydaje sensu ich życiu. Zapamiętałam kilka rzeczy.

Najczęściej przewijającym się wątkiem jest tworzenie więzi. Ci ludzie spędzają czas z innymi: najbliższymi, dalszą rodziną, przyjaciółmi, najczęściej niezobowiązująco, nieformalnie, na rozmowach, wspólnych aktywnościach. Często towarzyszy temu jedzenie, które - jak wiadomo - jest bardzo więziotwórcze. Niekoniecznie są to wystawne przyjęcia czy drogie restauracje, to może być szybka kawa z sąsiadką. Przy okazji - z roku na rok coraz mniej Amerykanów zaprasza do siebie gości. Impreza, podobnie jak weekend, umiera.

Umiera?

- Wielu Amerykanów ma poczucie, że to wymaga za dużo zachodu - energii, czasu, pieniędzy - że jedzenie powinno wyglądać jak z telewizyjnego show, a mieszkanie jak z magazynu wnętrz, więc rezygnują. A wystarczyłoby obniżyć poprzeczkę.

Poza tym wszelkiego rodzaju wolontariat, działanie na rzecz lokalnej społeczności, inicjatywy z sąsiadami. Ludzie, którzy to robią, naprawdę mają inną energię. I co ciekawe, uważają, że dzięki temu przybywa im czasu wolnego!

Bycie z innymi to czasem wyzwanie. Szczególnie dla przepracowanych, nie mówiąc o introwertykach.

- Ale to naprawdę ma bardzo korzystny wpływ na nasze samopoczucie - bycie z innymi, robienie czegoś dla innych, poczucie przynależenia do czegoś większego. Mnie też się często nie chce, ale widzę, ile mi to daje, więc świadomie robię ten wysiłek. Kiedyś rodzice kolegów moich dzieci podwozili je do naszego domu, machaliśmy sobie w drzwiach, i tyle. Dzisiaj zapraszam ich do środka, choćby na chwilę, są w końcu moimi sąsiadami, jestem ciekawa, kim są.

Zresztą jak się przyjrzeć pierwotnym "rusztowaniom" weekendu, to mają one wymiar religijny i właśnie wspólnotowy. Chrześcijanie mają niedzielę, żydzi - szabat, muzułmanie - piątek. To jest czas na modlitwę, ale też na bycie z innymi, poza sferą obowiązków i konsumpcji.

Dziś świat się coraz bardziej sekularyzuje.

- A ludzką potrzebę do tworzenia wspólnoty zorganizowanej wokół jakiejś idei nadal widać. Dawną religijną przestrzeń dzisiaj wypełniają rozmaite grupowe zajęcia weekendowe: joga, medytacja, taniec, grupy biegowe, kluby origami itd. Mnie się to jakoś podoba.

Co jeszcze poza budowaniem więzi?

- Kontakt z przyrodą, pobyt na łonie natury - to koi umysł i ciało. Istnieje nawet ekoterapia, czyli leczenie naturą. Początkowo podchodziłam do tego sceptycznie. Myślałam sobie: "Ot, kolejna zwyczajna rzecz, z której uczyniono biznes", ale jej efekty są niezwykłe, szczególnie wśród osób borykających się z różnymi psychicznymi zawirowaniami. To popularna, ceniona terapia alternatywna w Wielkiej Brytanii. Spacery po lesie, sadzenie roślin, grzebanie w ziemi naprawdę działają. Wielu mieszczuchom wydaje się, że dotarcie do jakiegoś kawałka zieleni wymaga zachodu, ale w mieście też można znaleźć park, skwer, drzewo, dziką ścieżkę.

I co dalej?

- Ja, na przykład, nieopodal domu znalazłam drzewo, które dziś nazywam "moim" drzewem. Obserwuję, jak zmienia się z jednej pory roku na drugą, odwiedzam je z psem. Uspokaja mnie to, nie mówiąc o tym, że dzięki temu nawykowi stałam się bardziej świadoma okolicy, w której mieszkam, czasu, który upływa, zmian w przyrodzie.

Podobnie relaksujący wpływ ma na nas sztuka - patrzenie na nią, kontemplacja.

Sport?

- Ruch to ważna rzecz. Dobrze byłoby, gdyby nie zawsze był kolejnym zadaniem do odhaczenia, bo "trzeba dbać o kondycję", "spalić kalorie", "przebiec maraton", ale żeby był w nim też element zabawy, bezcelowości. Czyli na przykład "idę pobiegać, bo lubię, i będę biegać tak długo, aż się zmęczę", albo "pogram w siatkówkę z przyjaciółkami i skończymy, kiedy nam się znudzi". Jeśli uprawia się sport w towarzystwie, tym lepiej.

Jak się zmienił pani weekend?

- Przede wszystkim bardzo ograniczyliśmy zajęcia dodatkowe dzieci. Nie było to łatwe. Syn marzył, żeby grać w profesjonalnej drużynie hokejowej, co oznaczałoby, że każdy weekend spędzalibyśmy na zawodach. Długo nad tym debatowaliśmy, w końcu zgodził się uprawiać ten sport w zwyczajnej, szkolnej drużynie i wszyscy na tym skorzystaliśmy. Umówiliśmy się też z dziećmi, że mogą mieć jedne dodatkowe zajęcia w semestrze. Dzięki temu w weekend zyskały mnóstwo wolnego czasu, który same muszą sobie zagospodarować. Stały się bardziej samodzielne, same poruszają się po mieście. Choć nie zawsze jest idealnie. Są dni, kiedy jedynym ich pomysłem jest granie w "Minecraft", ale gdy się otrząsną (przy naszej zdecydowanej pomocy), wpadają na inne pomysły. Syn często pakuje różne piłki do torby i idzie na pobliskie boisko pograć. Wrócił też do gry na trąbce. Córka bez przerwy coś majstruje - z koralików, sznurków, papieru. Ostatnio z patyków zbudowała konstrukcję do gry w kółko i krzyżyk i postawiła ją w ogrodzie. Cieszę się, że mają ten czas, niezaprojektowany przez nikogo, w którym mogą sprawdzić, co ich interesuje, co sprawia radość. Niedawno wybrali się razem na wycieczkę po Chinatown, wrócili po kilku godzinach, zadowoleni z siebie. Poza tym wreszcie mają czas, żeby się ponudzić.

Te puste przebiegi są niezbędne, to dzięki nim wpadamy na najlepsze pomysły

W każdy weekend staramy się też przynajmniej na parę godzin wyrwać gdzieś do lasu. Jesteśmy wtedy naprawdę blisko ze sobą.

Szczerze - nie brzmi to specjalnie rewolucyjnie.

- Kiedyś nie wierzyłam, że tak proste, banalne wręcz zmiany mogą mieć głęboki wpływ na czyjeś samopoczucie, ale teraz się przekonuję, że to naprawdę działa. Zapomniałabym jeszcze o jednym. Od niedawna współprowadzę warsztaty pisarskie w poradni zdrowia psychicznego. Jest taka teza, że jak uda się nam "reanimować" weekend tak, żeby był on bardziej sensowny, to wpłynie to pozytywnie na resztę naszego tygodnia. W moim przypadku sprawdziła się ona w stu procentach. Czuję, że żyję głębiej, z większym sensem.

CZYTAJ TAKŻE: Świat potrafi cię wynagrodzić za odwagę porzucenia bezpiecznej pracy, i to stokrotnie

Rozmawiała pani również z pracodawcami, którzy szukają nowych rozwiązań, by ochronić wolne pracowników.

- Nie ma się co oszukiwać, że z ich strony to czysty altruizm. Firmy te wiedzą, że w ten sposób zyskają lepszego, bardziej kreatywnego i lojalnego pracownika, niemniej jednak takie wysiłki się im chwalą, bo zależy im, żeby w pracowniku było więcej człowieka.

Jakie to firmy?

- Na przykład Basecamp z Chicago, produkuje oprogramowanie dla firm. Branża internetowa w ogóle obfituje w przykłady najlepszych i najgorszych praktyk. Praca przebrana za zabawę i w związku z tym niemająca końca to również ich domena. Ale właściciele Basecampu naprawdę są zainteresowani, by model pracy jak najlepiej odpowiadał potrzebom pracowników. Zrezygnowali na przykład z zebrań - uważa się je za stratę czasu, a od maja do października wszyscy pracują cztery dni w tygodniu, za to samo wynagrodzenie. Wracają wypoczęci, mają poczucie, że przez te trzy dni udało im się nadgonić obowiązki domowe, ale też zrobić coś dla siebie. Są lojalni wobec pracodawcy, rzadziej chorują, a wszystko to opiera się na obopólnym zaufaniu. Z tym że Basecamp to mała firma.

I?

- Pozostaje sprawa kosztów. Rozmawiałam z kierownictwem pewnego szpitala w Göteborgu w Szwecji, gdzie testowany jest sześciogodzinny dzień pracy. Okazało się, że satysfakcja i wydajność pracowników wzrosła, ale nowy model, w związku z tym, że trzeba było przyjąć więcej ludzi, jest bardzo kosztowny. Są jeszcze inne rozwiązania. Oddział Google’a w Dublinie zaproponował na przykład pracownikom, żeby urządzenia służbowe zostawiali w pracy, a Volkswagen zdecydował, żeby serwery przestały przekazywać służbowe e-maile między 18.15 a 7.

Z tym że nie wystarczy wydać rozporządzenie. Ważne jest, żeby przełożeni swoim zachowaniem świadczyli, że szanują czas wolny nie tylko swoich pracowników, ale także swój.

Jednym słowem, żeby dawali przykład.

- Tak. Słyszała pani o Shondzie Rhimes? To znana producentka telewizyjna, scenarzystka, twórczyni m.in seriali "Chirurdzy", "Sposób na morderstwo", a do tego matka trójki dzieci. Rhimes każdego e-maila podpisuje tak: "Po 19 w dni służbowe oraz w weekendy nie odpisuję". Zdecydowała po prostu, że nie odda swoich weekendów pracy. Uważa, że dzięki temu nie tylko jest lepsza w tym, co robi, ale stała się też lepszą matką i lepszą przyjaciółką. I myślę sobie, że jeśli ktoś taki jak Shonda Rhimes jest w stanie oderwać się od pracy, docenić inne sfery życia, to jest nadzieja dla nas wszystkich.

Pozostaje jeszcze kwestia czasu dla siebie i poczucia winy. Dla wielu zapracowanych rodziców, być może dla Shondy Rhimes również, weekend jest dla dzieci. Jest - jak pani pisze - "formą przeprosin za naszą fizyczną i emocjonalną nieobecność".

- W tym poczuciu winy, niestety, wciąż przodują matki. Mimo że - jak donoszą statystyki amerykańskie - pracujące matki spędzają tyle samo czasu z dziećmi co matki sprzed kilkudziesięciu lat, które nie pracowały. Mężczyźni zwykle lepiej chronią swój czas wolny. Łatwiej przychodzi im powiedzieć: "W sobotę gram z chłopakami w koszykówkę, i to jest nie do ruszenia".

Co mogę powiedzieć? Macierzyństwo i poczucie winy to przepastny temat. Dobrze by było, gdyby w domu mężczyźni robili więcej, a kobiety mniej - to jedna z dróg do względnej równowagi. Warto też pamiętać, że jeśli weźmiesz parę godzin wolnego w weekend od rodziny i zrobisz coś dla siebie, to wniesiesz tę radość także w ich życie. Ale tak, stawianie siebie na pierwszym miejscu, dawanie sobie prawa do odpoczynku to coś, co wciąż musimy ćwiczyć. Inaczej się zarżniemy.

Wypalone w pracy, wypalone w domu, co za straszna wizja.

- Za to świetny tytuł książki. Może pani ją napisze?

***

Katrina OnstadKatrina Onstad Fot. JOANNCA HAUGHTON

KATRINA ONSTAD - kanadyjska dziennikarka i pisarka. Niedawno w USA i w Kanadzie ukazała się jej książka "The Weekend Effect. The Life-Changing Benefits of Taking Time Off and Challenging the Cult of Overwork"

Tekst pochodzi z magazynu "Wysokie Obcasy Extra" nr 7, wydanie z dnia 20/06/2017