z dr. LESZKIEM MELLIBRUDĄ rozmawia KRYSTYNA ROMANOWSKA

Co pan myśli o ludziach, którzy nigdy nie zabierają pracy na weekend do domu?

- Podziwiam ich, bo sam tak nie umiem. Upór w dbałości o siebie jest podstawą sukcesu. Jeżeli im się to rzeczywiście zawsze udaje, chylę czoło. Im bardziej potrafimy przestrzegać takich reguł, im bardziej istnieją w naszym życiu pewne rytuały, tym bardziej mamy szansę na dłuższe życie.

A jeśli tak nie potrafimy? Co to o nas mówi?

- Że odpuszczamy dyscyplinę, że dokonujemy innych wyborów, na przykład przyjemniejszych rzeczy. Przykładowo, wolimy kontakty towarzyskie niż wykonywanie pracy w tygodniu. To nie musi oznaczać, że jesteśmy źle zorganizowani. Czasami tak się po prostu składa. Dlatego niepracowanie w weekend nie musi być bezwzględną zasadą życia. To na pewno zasada, która sprzyja lepszemu odpoczynkowi w weekend. Co nie oznacza, że od niej nie może być wyjątków.

Wiele firm organizuje teraz szkolenia - często pod nazwą work-life balance - dotyczące równowagi między życiem a pracą. Chodzi o równy podział, pół na pół?

- Moim zdaniem to niemożliwe, nie da się osiągnąć absolutnej równowagi między pracą i resztą życia. Ale ważne jest, żeby unikać krańcowych, szkodliwych zachowań - pracoholizmu albo zatracenia siebie i własnego życia - na rzecz innych, zwykle rodziny.

Wszystkie badania pokazują, że jedną z największych i najczęściej wyznawanych przez Polaków wartości jest rodzina i życie rodzinne. Dlatego niektórzy ludzie uważają, że spędzanie zbyt długich godzin w pracy i angażowanie się w nią to coś złego, bo całą energię powinni poświęcić rodzinie.

Czytaj też: Należy usiąść na tyłku i zastanowić się, czemu służy nasze życie, zamiast wsłuchiwać się w trendy

Na czym polega ta równowaga?

- Wyznacza ją poczucie harmonii, a to jest stan subiektywny, nie obiektywny. I dobrze. Poszukiwanie równowagi powinno być odnajdywaniem takich celów, które człowiek zaakceptuje jako własne. I czasami jest to dość dramatyczny proces.

Na przykład?

- Menedżerka - albo menedżer - osiąga sukcesy, co kosztuje wiele pracy, zaangażowania i jednocześnie daje tyle samo radości. Ale została wychowana w rodzinie, w której spędzanie z dzieckiem jak największej ilości czasu jest priorytetem.

Dramatyzm polega na tym, że ludziom trudno jest uwierzyć, że scenariusze na role społeczne - bycia mężem, żoną, ojcem, synem, córką - pisze nam otoczenie. A trzeba wybierać takie scenariusze, które uważamy za dobre dla nas. Na przykład, jestem matką, która lepiej się czuje w pracy niż w domu z dziećmi. Albo na odwrót - bycie w domu z dziećmi sprawia mi więcej radości niż udzielanie kredytów w banku.

Wie pan, że to nie jest łatwe.

- Nie jest, ponieważ te scenariusze ról są zapisane w mózgu głębiej, niż dociera nasza świadomość. Są wyryte w postaci emocjonalnej, niepoddającej się łatwo racjonalnej analizie. Albo mówiąc inaczej, są zarządzane odruchami mózgu emocjonalnego, który wszystko wie, zna na wszystko odpowiedź i często nie słucha płatów czołowych mózgu racjonalnego.

Myślę o kobiecie z dwójką małych dzieci, pracowniczce korporacji, która ledwo zipie, żeby pogodzić obowiązki. Co by pan jej powiedział?

- Spytałbym, z czym chce pogodzić to, co chce pogodzić. Czy z czymś, co jest w niej, czy z tym, co wynika z oczekiwań zewnętrznych? Te oczekiwania mogą się różnić. Niech zapyta siebie: "Co to znaczy być matką, żoną?". Jeśli odpowie: "Należy poświęcać dużo czasu innym", to znalazła się w klinczu, bo nie będzie w stanie sprostać tym oczekiwaniom.

Do tego może mieć nieszczęście, że jej partner jest nienasycony. Tu, uwaga, osoby, które zasypują partnerów oczekiwaniami: "Dzieci i rodzina potrzebują twojego czasu", nierzadko ukrywają chęć dominacji. Ale dziś, kiedy kobiety są aktywne, zaczynają zarabiać lepiej od mężczyzn, żądanie od nich, że muszą zrobić zakupy, posprzątać i ugotować, świadczy o przemocy psychicznej. Jeśli kobieta słyszy: "Zaburzyłaś harmonię w rodzinie", to ma wyrzuty sumienia i czuje wokół siebie chaos. Zarabia, rodzina jest na wysokim poziomie ekonomicznym, a każe się jej zmywać garnki, robić zakupy, czyli żyć wedle schematu, który przestaje już obowiązywać.

Co powinna zrobić?

- Odpowiedzieć sobie na pytanie, do czego zmierza i jak chce osiągnąć swoje cele. Musi to uporządkować, bo inaczej przestanie jej się chcieć i w pracy, i w domu. Człowiekowi niezbędne jest przeświadczenie, że czas, który spędza na tej planecie, jest sensownie i radośnie przeżywany. A ona działa jak automat: praca - dom - praca - dom.

Czytaj też: Świat potrafi cię wynagrodzić za odwagę porzucenia bezpiecznej pracy, i to stokrotnie

Powinna myślami wybiegać w przyszłość, nie tylko w sensie zawodowym. Jeśli nie ma wizji przyszłości i nie myśli, gdzie chciałaby być za rok czy pięć lat, trudniej zmagać się jej z niełatwą rzeczywistością. A taki plan daje napęd i zasób energii.

Co kiedy kobieta chce robić karierę i uwielbia spędzać czas z dziećmi? Odnajdzie równowagę?

- Wiele kobiet spędza wolny czas z dziećmi. W dodatku wiele uważa, że tylko dzięki dziecku może się sprawdzić. Z moich obserwacji wynika, że to niebezpieczne, mimo że długo może służyć jako źródło satysfakcji.

Ale tacy ludzie nie uczą się inwestować w siebie, bo inwestują w innych, czyli w dzieci. A kiedy dziecko obserwuje zachowania rodziców, to uczy się, że bycie rodzicem to poświęcanie się. I jako dorosły też może nie inwestować w siebie.

Równowaga, o której mówię, ma nam dawać coś więcej niż satysfakcję. Ma dawać poczucie, że się rozwijamy, że robimy coś szczególnie ważnego dla siebie. Dlatego ta część życia, którą wypełniają nam dzieci, to obowiązki rodzicielskie.

Po czym poznać, że równowaga między pracą a życiem osobistym zaczyna się chwiać? Chodzi mi o tę równowagę codzienną - między czasem prywatnym i czasem w pracy.

- Często pierwsze symptomy są dyskretne, więc ich nie zauważamy. To różnego typu bóle głowy, czasem przewlekłe przemęczenie, uczucie rozdrażnienia. Z kolei w wymiarze psychicznym czujemy narastające zwątpienie.

Nie chce nam się?

- Często to więcej niż lenistwo. Raczej omijanie tego, co mamy zrobić, nierzadko zapominanie - na przykład nieprzychodzenie na spotkanie, bo nie wpisało się go do kalendarza. Jakby psychika człowieka broniła się przed zadaniami i obowiązkami.

Z kolei w życiu osobistym nie chce się iść z dziećmi do kina czy z mężem na randkę. Ludzie wycofują się też z relacji towarzyskich i mają mniejszą przyjemność z tego, co kiedyś było źródłem rzeczywistego szczęścia. Idą na spotkanie ze znajomymi z przymusu, bo najchętniej siedzieliby lub leżeli pod kocykiem i patrzyli w telewizor, a nie czytali ciekawą książkę lub rozmawiali.

Tego rodzaju symptomy narastają i mogą zaistnieć jako pierwsze sygnały bądź można mieć ich cały wachlarz.

Co z poczuciem "nie ogarniam, nie zdążę"?

- Ono przychodzi później, najpierw jest nieporadność, niewydolność, która prowadzi do zawalania terminów, dopiero potem jest poczucie nieogarniania.

A jeśli przełożeni źle organizują nam pracę i musimy zabierać ją do domu? Jak tu zachować równowagę?

- Oczywiście, można się buntować. Ma to nie tylko negatywne konsekwencje. Czasami bunt energetyzuje, dodaje sił, czasami prowadzi do konfliktu. Ale z drugiej strony na jakość pracy przełożonych pracownicy nie mają wpływu. Kiepska jakość szefów to zresztą jeden z najczęstszych powodów tego, że pracownicy czują się zmęczeni i chcą uciekać, a w końcu się wypalają. Mogą próbować szukać rozwiązań. Ale zwykle, jeśli unikają konfliktu lub nie chcą pogarszać swojej sytuacji w miejscu pracy, muszą się podporządkować. Jeżeli więc człowiek się czuje bezsilny i nie widzi szansy na zmiany, to najlepszym sposobem jest szukanie nowej pracy.

Nie rozmawialiśmy jeszcze o perfekcjonistach.

- Perfekcjonizm, jeśli nie jest nadmierny, nie jest zły. Dopiero zbytnia dokładność, koncentracja na drobiazgach i szczegółach mogą prowadzić do wzrostu lęku - o to, czy praca została dobrze wykonana, czy nie zawaliłem, jak ocenią to inni. Perfekcjonista chciałby zrobić wszystko sam, choć czasem mógłby podzielić się zadaniami, poprosić o pomoc. A nadmiernie sprawdzając wszystko, co robi sam i co robią inni, trwoni wiele czasu na działania kontrolne.

To nadmierne sprawdzanie ma zmniejszyć niepokój?

- Tak, ale nie zwiększa skuteczności. Ważne, żeby perfekcjoniści sami zdefiniowali sobie, gdzie są krańce ich doskonałości. Bo dążenie do niej jest dziś dość powszechnym oczekiwaniem w wielu miejscach. A oni chcą być doskonali wszędzie: w pracy, w łóżku, w prezentacji, w wypowiedzi. Nie mogą być po prostu dobrzy, ciągle brakuje im tego, że nie są oceniani jako mistrzowie.

Oni często wierzą w siebie, ale jednocześnie mają wątpliwości, które są nawykami w myśleniu na swój temat. I te nawyki trzeba rozpoznawać i powstrzymywać. Wtedy łatwiej będzie im hamować się od przymusowych działań, które powodują, że ciągle żyją w dniu świra.

Perfekcjoniści szukają u pana równowagi?

- Tak. I kiedy z nimi rozmawiam, czuję, że mają zasadniczy problem. Gdy na drugiej czy trzeciej sesji pytam: "Co sprawia, że masz poczucie sensu, że to, czemu poświęcasz swój czas i życie, jest naprawdę dla ciebie wartościowe?", to często trudno im odpowiedzieć.

Co mówią?

- Najczęściej stereotypy: "Żyję, żeby wychować dzieci i zapewnić dobrą sytuację materialną rodzinie", "Żyję po to, żeby zarabiać pieniądze, które będą podstawą lepszej jakości mojego życia". Rzadziej: "Żyję, żeby realizować marzenie".

Bo to romantyczne...

- ...i mało odpowiedzialne. Takie młodzieżowe i niekonkretne, prawda? Jeszcze rzadziej ludzie odpowiadają: "Wie pan, muszę się zastanowić, bo to poważna sprawa", albo: "Mam w tych sprawach mętlik, chaos, muszę pomyśleć". Lubię takie odpowiedzi, bo to pierwszy krok, żeby odnajdować własną ścieżkę.

A co z dystansem do pracy? Zdrowiej myśleć: "To tylko praca", i nie pozwolić, żeby praca zawładnęła naszymi myślami i emocjami "po godzinach" czy jednak pozwolić sobie na przyjemne wkręcenie?

- Sztuka polega na tym, że nie każdy potrafi zdobyć się na dystans. Dobrą metodą jest budowanie awaryjnych czy wariantowych planów na przyszłość.

Jakby co, to odejdę do innej pracy.

- Tak. Albo przygotowanie scenariuszy, jak radzić sobie na co dzień z osobą, która wymaga od nas nadwydajności. Wypisanie konkretnych zdań, które mamy wypowiedzieć, gdy szef podejdzie i znów będzie narzekał, wzmacnia emocjonalne.

Co powiedzieć?

- Niektórzy zaczynają żartować i szefowie głupieją, że ktoś pozwala sobie na żart. Czasem ludzie przygotowują tyradę: "Nie mogłam tego zrobić, bo właśnie wpadł do nas kuzyn. A z kuzynem wpadła sąsiadka i musieliśmy…". Te bajkowo-realistyczne narracje mają za zadanie wypełnić ciszę, którą mógłby zapełnić szef. Działają obezwładniająco. Oczywiście nie na każdego, nie ma 100-procentowo skutecznych sposobów.

Dystansowi emocjonalnemu dobrze robi zanurzenie się w życie prywatne i osobiste. Także w budowanie planów i marzeń. Niezależnie od tego, czy one są teraz możliwie do realizacji, czy nie. To też daje pewnego rodzaju oderwanie.

A jak młodzi ludzie szukają tej równowagi, harmonii?

- Modny jest minimalizm - chodzi w nim o to, żeby nie kupować za dużo, nie jeść za dużo i nie wysilać się za dużo w pracy. Wielu uważa, że miarą równowagi życiowej jest zaspokajanie doraźnych potrzeb, które przynoszą doraźne przyjemności.

Nie jest tak?

- Nie. W życiu potrzebujemy wyzwań, czyli zmagania się z trudnościami. A ta filozofia głosi, że trzeba unikać zbytniego zaangażowania, przede wszystkim dbać o siebie i myśleć o sobie. To jest bliskie koncepcji "swag", od angielskiego słowa "swagger" - wywyższać się, która wiąże się z hasłem "żyje się tylko raz" albo "jestem ponad to". Głosi ona, że w życiu chodzi o bycie podziwianym, a poczucie wartości w dużym stopniu wiąże się z odbiciem w lustrze społecznym. Te poglądy wyznają ludzie, którzy lubią się lansować.

Na drugim biegunie są ich starsi koledzy: zabiegani menedżerowie. Może ci, którzy się zatracili w pracy, wezmą od swagów trochę nonszalancji?

- Są tacy, którzy pożyczają tę koncepcję. Zwłaszcza mężczyźni po czterdziestce - nagle się orientują, że za chwilę mogą być po pięćdziesiątce i otoczenie uzna ich za kulawych seniorów. Zaczynają szukać wzorców w dwóch pokoleniach niżej, inaczej się ubierają, kupują drogie samochody, na które ich czasami nie stać. Lęk i pustkę związane z przyszłością chcą wypełnić stylem życia ludzi, którzy dopiero wkraczają w dorosłość.

To źle?

- Łapczywe przejmowanie wzorców młodości z jej perspektywami to proteza i fałszowanie rzeczywistości. Zapominanie, że perspektywy późnych czterdziestolatków, nawet w tym zabieganym świecie, istnieją i są ważne. Dlatego, zamiast przebierać się w szatki młodości, warto przyjrzeć się z łagodnością swojemu życiu.

Co pan myśli o zasadzie Pareta, która mówi, że 20 proc. klientów generuje 80 proc. zysków albo 20 proc. tekstu pozwala pojąć 80 proc. treści. Można ją odnieść do organizowania sobie czasu? Rób mniej, a osiągaj więcej?

- To marzenie większości z nas i jest możliwe do spełnienia w pewnych okolicznościach - jeśli starcza nam umiejętności, żeby zarządzać zdarzeniami oraz ludźmi wokół nas. A także jeśli mamy po prostu szczęście i potrafimy je wykorzystać. Każdy zauważa, że są sprawy i ludzie, którzy przyczyniają się znacząco do jego dobrostanu. Umiejętność zidentyfikowania tych spraw, ludzi oraz korzystania z tego jest sztuką życiową.

Zasada Pareta w życiu zaczyna się od tego, żeby zauważyć, że gdzieś wokół nas jest taka możliwość i wtedy ją wykorzystywać.

Tekst pochodzi z "Wysokich Obcasów Extra" nr 6, wydanie z 18/05/2017

----------

DR LESZEK MELLIBRUDA - psycholog społeczny i psycholog biznesu, autor 80 publikacji naukowych i ponad 250 popularnonaukowych. Były wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, ekspert Klubu Integracji Europejskiej

Dr Leszek MellibrudaDr Leszek Mellibruda Fot. Paweł Kiszkiel/ Agencja Wyborcza.pl