Wszystkiemu towarzyszy odpowiednio dobrana muzyka, a chemia pomiędzy bohaterami aż bije z ekranu. Potem jest oczywiście cudownie i jeśli nazajutrz zaczynają się kłopoty, to dotyczą wszystkiego oprócz sfery seksualnej, np. tego, że po upojnej nocy trzeba jednak iść do pracy.

W wersji komediowej pierwsze zbliżenie dwojga kochanków pełne jest gaf, wpadek i totalnych kompromitacji. Głowy zderzają się podczas pocałunku. Nie wiadomo, co zrobić z okularami. Zamki w ubraniach się zacinają, przedmioty w pokoju tłuką, pod poduszką na kanapie leży kot lub pies, telefony w kieszeniach nagle się rozdzwaniają, a do drzwi puka dostawca zamówionej tydzień wcześniej pizzy. Czasami na dodatek okazuje się, że żadne z partnerów nie ma prezerwatywy, a najbliższy sklep, apteka, a nawet całodobowa stacja są zamknięte. Rano kochankowie nie bardzo wiedzą, jak ze sobą rozmawiać i choć widzowie widzą, że ta para jest wprost dla siebie stworzona, komedia pomyłek i niedomówień zaczyna się od nowa.

Każdy z tych żenujących momentów doprowadziłby nas w realnym życiu co najmniej do samobójstwa ze wstydu, ale bohaterowie filmowi (oczywiście!) żyją potem długo, szczęśliwie i uprawiają znakomity seks – najlepiej przy dźwiękach muzyki Eda Sheerana.

Obie wersje łączy nadużywany przez scenarzystów numer – rano kochanka/kochanki nie ma w łóżku. Druga strona zaczyna właśnie rozważać, co było tak fatalne, że partner wymknął się bez pożegnania, gdy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawia się on lub ona z latte (dla niej na chudym mleku oczywiście) na wynos i ewentualnie bajglami (z łososiem i serkiem śmietankowym) lub pełnym zestawem śniadaniowym w drugiej ręce.

A jak bywa w życiu? Różnie. W wariancie polskim przeważnie bez kawy na wynos. Najczęściej jednak dokładnie pośrodku i niekoniecznie identycznie dla obojga zainteresowanych. Przekonanie, że kobiecie chodzi głównie o przytulanie i wsłuchiwanie się romantyczne piosenki na YouTubie, a mężczyźnie jedynie o wytrysk i zapalenie papierosa tuż „po”, można włożyć między bajki... Doświadczenie uczy, że czasami bywa zgoła odwrotnie.

Bez względu jednak na to, czy decydujemy się na seks z osobą, z którą spotykamy się już jakiś czas, czy spontanicznie idziemy na całość z nieznajomym, warto zatrzymać się na chwilę przed podjęciem tej decyzji i zadbać o własne bezpieczeństwo – to stricte medyczne i to emocjonalne.

Seks na którejś tam randce. Albo i przed randką

Badania przeprowadzone na 5500 amerykańskich singlach pokazały, że aż 34 proc. spośród nich uprawiało seks przed pierwszą randką. Liczba ta rośnie znacznie w pokoleniu milenialsów. Aż 48 proc. Amerykanów urodzonych po 1980 roku twierdzi, że woli seks przed randkowaniem. Przy czym nie wyklucza oczywiście randkowania po seksie.  

– Milenialni są nastawieni na robienie kariery – twierdzi biorąca udział w badaniach antropolożka Helen Fisher. I dodaje, że seks przed pierwszą randką traktują oni jako rodzaj seksualnej próby, która ma pokazać, czy w warto z drugą osobą w ogóle spędzać czas.

Inna amerykańska uczona seksuolożka Kimberly Resnick Anderson uważa, że w czasach mediów społecznościowych, aplikacji i portali randkowych dla dużej części młodych Amerykanów decyzja o uprawieniu seksu z kimś konkretnym nie jest już tak ważnym doświadczeniem intymnym jak kiedyś. Nie chodzi się już na randki, aby się dowiedzieć, z kim chce się uprawiać seks, ale wprost przeciwnie uprawia się go, aby się dowiedzieć, z kim chce się chodzić na randki. Proste, prawda?

Taka taktyka – wbrew temu, co sądzą konserwatyści – ma sporo podstaw naukowych. Bo to właśnie podczas udanego seksu do krwi przedostaje się duża porcja oksytocyny – jednego z hormonów dokrewnych produkowanych przez podwzgórze – odpowiedzialnej za uczucie przywiązania się.

Z seksem, jak wiadomo, bywa różnie. Niektórzy cierpliwie odliczają kolejne bazy, a później... się rozczarowują. Inni wskakują do łóżka już na pierwszej randce albo i przed nią, a później tworzą z tą osobą związek na całe życie. Gwarancji nie ma nigdy. Ponad połowa Amerykanów twierdzi, że uprawiała seks na pierwszej randce. Wcześnie? Pisarka i feministka Naomi Wolf, zapytana o to przez "Guardiana", twierdzi, że niekoniecznie – jeśli czujesz, że wszystko skończy się dobrze, jest okej.

Amerykanie Amerykanami, a co z innymi nacjami?  Victoria Milan, portal dla ludzi w związkach szukających romansu, przeprowadziła ankietę dotyczącą tego, jak szybko kobiety decydują się na seks z nowym kochankiem. W badaniu wzięło udział 5650 aktywnie zdradzających swoich partnerów kobiet z całej Europy. Najszybsze okazały się Francuzki – 60 proc. z nich zadeklarowało chęć pójścia do łóżka podczas pierwszej randki, a najmniej śmiałe Polki, Czeszki i Belgijki. Jedynie 12 proc.
spośród tych z naszych rodaczek, które szukają namiętności w internecie, zgodziłaby się na nią już na pierwszym spotkaniu.

Natomiast badania YouGov – brytyjskiej firmy specjalizującej się w analizach rynku – pokazują, że 18 proc. Brytyjczyków jest gotowych na seks na pierwszej randce, 12 proc. trzyma się zasady trzech randek, 15 proc. chce zaczekać aż się zakocha, a 5 proc. zdecyduje się na współżycie dopiero po ślubie.

Między nami konserwatyst(k)ami

A co z tymi, które/którzy wolą poruszać się małymi kroczkami? Z konserwatystami i konserwatystkami, którzy/które wolą zaczynać od randek? Z tymi, dla których podjęcie współżycia z konkretną osobą to wciąż jeszcze poważna decyzja?

W naszej szerokości geograficznej takich ludzi wciąż jest najwięcej – przynajmniej w sferze deklaratywnej. Zgodnie z badaniami ponad 50 proc. Polek twierdzi, że na pierwszej randce nie zgadza się choćby na pocałunek, a ponad 80 proc. przekonuje (także siebie?), że nawet nie myśli wtedy o seksie.

Według raportu prof. Zbigniewa Izdebskiego „Seksualność Polaków 2017”, sporządzonego na podstawie sondażu przeprowadzonego od grudnia 2016 do stycznia 2017 na grupie 2500 Polaków powyżej 18. roku życia, nasi rodacy są dość powściągliwi w kwestiach seksu na pierwszej randce. Tylko ponoć 3 proc. Polaków zdecydowało się pójść do łóżka podczas spotkania z nowo poznaną osobą. Ponad 1/3 zrobiła to po kilku randkach, zaś zdecydowana większość – 47 proc. – dopiero po dość długiej znajomości.

Pytanie: „Po której randce iść do łóżka?” jest tak często wpisywaną w polskiego Google'a frazą, że przeglądarka sama podpowiada jego zakończenie. Prawdopodobnie najczęstszą odpowiedzią jest magiczna zasada trzech randek, chociaż według ankiety przeprowadzonej na próbie ponad 2500 kobiet przez jeden z polskich portali randkowych kobiety myślą o seksie dopiero na piątej randce.

No, ale przecież nic na siłę. Psychologowie twierdzą, że w tej kwestii nie warto ufać statystykom, koleżankom, presji otoczenia ani - a może przede wszystkim - poradnikom na portalach randkowych. Warto natomiast wsłuchać się we własne potrzeby, a także porozmawiać z partnerem o ewentualnych oczekiwaniach. Jeśli dla jednego z partnerów seks jest mocno związany ze sferą emocjonalną, lepiej jak najszybciej poinformować o tym drugą stronę. Trzeba to zrobić także wtedy, gdy któryś z partnerów traktuje zabawy łóżkowe jako jeszcze jedną ze wspólnych rozrywek. Eksperci radzą, aby odbyć przynajmniej jedną taką zasadniczą rozmowę w momencie, gdy nasz związek przechodzi w fazę bycia ze sobą „na poważnie”.

Marcin Drzewiecki, psycholog seksuolog z poradni Harmonia w Warszawie, twierdzi, że przede wszystkim powinniśmy podejmować decyzję o rozpoczęciu współżycia z tym konkretnym partnerem w zgodzie z samym sobą. Jeżeli nie jesteśmy do końca pewni, czy chcemy uprawiać z tą osobą seks właśnie teraz i mamy wątpliwości, czy partner czuje to samo co my – radzi poczekać.  – Nie można zapominać – dodaje – że seks jest aktywnością, która angażuje zarówno ciało, jak i psychikę, emocje oraz duchowość.

– Zanim pójdziemy na całość z nowym partnerem, to w celu zbudowania większego poczucia bezpieczeństwa i większej satysfakcji w przyszłości warto sprawdzić, jak nam jest w łóżku na mniej zaawansowanym etapie. Jak się czujemy przy pieszczotach, pettingu, jak układa się komunikacja, jak reagują nasze ciała, jak partner radzi sobie z naszymi oczekiwaniami i granicami – mówi psycholog seksuolog Cezary Barański.

Zdaniem Cezarego Barańskiego rozmowa o pragnieniach seksualnych, preferencjach dotyczących antykoncepcji i ochrony przed chorobami przenoszonymi drogą płciową to nie tylko kwestia bezpieczeństwa medycznego, ale także zaufania i bezpieczeństwa emocjonalnego.

- Warto zadbać zarówno o zdrowie fizyczne, jak i o komfort psychiczny. Jeśli partner ma trudność z zakomunikowaniem własnych potrzeb, nie chce rozmawiać o seksie, nie chce się przebadać, to odpowiedź na pytanie: „Jak będzie wyglądał nasz seks?”, może budzić uzasadniony niepokój. Pojawi się kolejne: „Jak ona/on chce zadbać o moją satysfakcję i moje potrzeby, jeśli nie potrafi rozmawiać i zadbać o potrzeby własne?”  - mówi.  – Ten, kto ma większe potrzeby w zakresie bezpieczeństwa, będzie przeżywał większy dyskomfort w czasie seksu, jeśli te potrzeby nie zostaną uwzględnione przez partnera. Na przykład, jeśli zależy mi na stosunku z prezerwatywą, a partner mówi: „Nie lubię w gumie, bo nie ma takiej przyjemności i nie chcę jej używać”, to oznacza, że nie jest zainteresowany moją potrzebą bezpieczeństwa. Jeśli mimo mojej niezgody dalej nalega, to w tym momencie przekracza granice partnerskiej relacji. Jeśli na tym etapie nie chce zadbać o mój komfort, to jak nasze życie intymne będzie wyglądało później?

Choroby weneryczne w natarciu

Lekarze na całym świecie alarmują – rośnie liczba zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową. I to nie tylko na AIDS. Według WHO choroby te są najczęściej na świecie występującymi chorobami zakaźnymi i corocznie odnotowuje się odpowiednio: 12 milionów przypadków kiły, 62 miliony - rzeżączki, 89 milionów - chlamydiozy oraz 170 milionów - rzęsistkowicy. Jeśli dodamy do tego choroby przenoszone także podczas stosunku seksualnego: kłykciny kończyste (spowodowane przez wirus brodawczaka ludzkiego HPV odpowiedzialnego również za raka szyjki macicy), opryszczki, grzybice, zakażenia chlamydiami oraz możliwość zakażenia podczas seksu z przypadkową osobą wirusem zapalenia wątroby typu C, otrzymamy liczby zastraszające. W krajach Afryki, Azji Południowo-Wschodniej i na Karaibach zakażenie chlamydiami i rzęsistkowicą jest najczęstszą przyczyną bezpłodności u kobiet.

W Polsce zachorowania na te choroby są rzadsze, lekarze odnotowują natomiast, że w ciągu ostatnich lat wzrosła liczba zachorowań na HPV, HSV, drożdżycę narządów płciowych oraz kiłę i rzeżączkę. Z badań Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce liczba przypadków zachorowania na kiłę wzrosła niemal dwukrotnie do 4,17 przypadków na 100 tysięcy osób. W roku 2016 zdiagnozowano i podjęto leczenie 1593 pacjentów z kiłą. Pamiętać należy, że liczba ta dotyczy wyłącznie pacjentów odnotowanych w gabinetach dermatologicznych, a choroba rozwija się długo, nie wszyscy zdają sobie sprawę, że są zarażeni, a niektórzy ze wstydu nie podejmują leczenia bądź leczą się za pomocą kupowanych w internecie lekarstw albo u lekarzy innych specjalności.

Skąd ten nagły wzrost zachorowań, skoro kiła jest od kilkudziesięciu lat chorobą całkowicie uleczalną? Jeszcze trzydzieści lat temu badanie przesiewowe na odczyn Wassermana było obowiązkowe, a zagrożenie kiłą i innymi chorobami z grupy STD ciągle jeszcze tkwiło w świadomości osób rozpoczynających seks z nowym partnerem. Teraz trochę o tym niebezpieczeństwie zapomnieliśmy.  Strach przed zakażeniem HIV niejako wyparł strach przed chorobami wenerycznymi. Dlatego też współcześnie w Polsce kiła najczęściej dotyka młodych ludzi, którzy o zagrożeniu nią dowiadują się dopiero wtedy, kiedy na nią zachorują. Skoro bowiem zabezpieczają się przed niechcianą ciążą farmakologicznie, uprawiają seks z osobami, które znają, to zapominają o prezerwatywie. Tymczasem wielu lekarzy twierdzi, że jeśli podejmujemy ryzyko seksu z osobą, co do której seksualnej przeszłości nie mamy pewności, musimy używać nie tylko prezerwatywy, lecz także lateksowych rękawiczek do pieszczot genitaliów i tak zwanej lateksowej bariery (np. rozciętej prezerwatywy albo nawet kawałka folii do żywności, wtedy gdy odbiorcą pieszczot oralnych jest kobieta).

Przede wszystkim bezpieczeństwo

Lekarze twierdzą, że umiejętnie użyta prezerwatywa jest najskuteczniejszym zabezpieczeniem przed medycznym ryzykiem towarzyszącym seksowi z nie do końca znanym lub całkiem nieznanym partnerem. [4]  Chroni bowiem w znacznej mierze zarówno przed wszystkimi chorobami przenoszonymi drogą płciową, w tym kiłą i AIDS, jak i niepożądaną ciążą oraz wszami łonowymi. Wielu ekspertów radzi połączenie dwóch metod - szczególnie w przypadku, gdy jeszcze niewiele o sobie jako para wiemy - pigułki hormonalnej strzegącej nas przed ciążą i prezerwatywy zabezpieczającej przed chorobami.

Według przeprowadzonego przez Durex Global Sex Wellbeing Survey, badania dotyczącego jakości życia seksualnego ludzi na całym świecie w Polsce, prezerwatywa jest wciąż najpopularniejszym środkiem antykoncepcyjnym. Niecała połowa populacji Polaków twierdzi, że ją stosuje. Natomiast ponad 40 proc. naszych rodaków przyznało się, że chociaż raz uprawiało seks z nowo poznaną osobą bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.

– W przypadku, gdy seks ma charakter jednorazowego kontaktu lub krótkiej przygody, która równie dobrze mogą być źródłem przyjemności i spełnienia, należy zadbać przede wszystkim o aspekty zdrowotne – mówi Marcin Drzewiecki.

W Anglii od niedawna test na obecność HIV można kupić w aptece i zrobić samodzielnie w domu. Natomiast w naszym kraju partnerzy ciągle jeszcze mają trudności w rozmowie o swojej przeszłości seksualnej, a prośba o pokazanie badań niemal nikomu nie przychodzi do głowy.

– W Wielkiej Brytanii badanie na obecność HIV, HCV czy HPV można wykonać od ręki. Łatwo także uzyskać darmową konsultację, medyczną, psychologiczną, seksuologiczną. U nas taka usługa to pieśń przyszłości – twierdzi Cezary Barański.