Pojechałam w te wakacje w samotną podróż. Pierwszą po wielu latach, bo czekałam aż dzieci trochę podrosną. Najpierw usłyszałam pytania, jakie zadawano mi zawsze, gdy wyprawiałam się gdzieś w pojedynkę: „Sama? Dlaczego sama? Nie miałaś z kim jechać?” Potem różne moje koleżanki mówiły, że nigdy im to nie przyszło do głowy, zawsze jechały z mężem, partnerem, koleżanką. Wreszcie odzywały się znajome, mówiące, że bardzo mi zazdroszczą możliwości bycia z samą sobą. W tej grupie były wyłącznie matki i mężatki.
Czy nie miałam z kim jechać? Nie wiem, nikogo nie zapytałam, czy pojechałby ze mną. Podczas tej podróży do Neapolu pomyślałam, że gdybym miała startującym w życie młodym kobietom poradzić jedną rzecz, powiedziałabym:
„Pojedźcie choć raz w samotną podróż do miejsca, którego nie znacie”.
Zaraz potem pomyślałam o Agacie, córce mojej koleżanki, która lada moment skończy 18 lat. Jest mi bliska, znam ją od dziecka, więc postanowiłam napisać do niej urodzinowy list.
***
Droga Agato,
Piszę do Ciebie ponieważ niedługo kończysz 18 lat, co trochę nie mieści mi się w głowie. Jak wiesz byłam ostatnio w samotnej podróży do Neapolu. Przypomniałam tam sobie siebie z czasów, gdy byłam niewiele starsza niż Ty teraz i gdy po raz pierwszy sama się gdzieś wypuszczałam. I pomyślałam, że to jest wiadomość, którą chciałabym Ci przekazać na te urodziny: pojedź w samotną podróż. Może za rok, może za trzy, ale zrób to zanim podejmiesz życiowe decyzje, które gdzieś, w czymś Cię mocno osadzą.
Bez chłopaka? Bez dzieci?
Niedawno w "Wysokich Obcasach "publikowałyśmy wywiad z Joanną Pajkowską, żeglarką, która samotnie opłynęła świat, spędzając na łodzi 216 dni. We wstępniaku do numeru Paulina Reiter napisała: „Samotność kobiety to rewolucja. Nadal. Kobieta nieotoczona mężczyznami, innymi kobietami, dziećmi to kobieta, która rzuca wyzwanie światu. To kobieta, która działa dla siebie, odrzucając rolę opiekuńczą, którą wyznaczyło jej społeczeństwo.”
Bardzo się z tym zgadzam. Kobieta sama w podróży wciąż dziwi. Przed laty niemal wszyscy napotykani ludzie pytali mnie o męża lub chłopaka. Teraz ludzie dziwią się, jak to możliwe, że pojechałam na wakacje bez dzieci. OK, jestem rozwiedziona i dzieci spędzały akurat czas z tatą, ale to jest przecież do zrobienia również w pełnej rodzinie, prawda? A jednak kobiety tego nie robią.
Dzięki takim pytaniom zadawanym gdzieś daleko przez nieznajomych dowiadujesz się, jakie świat i społeczeństwo stawia Ci oczekiwania. A tylko, gdy je wyraźnie widzisz, możesz zdecydować, czy masz ochotę je spełniać.
Ważna dla siebie
Samotna podróż jest czymś absolutnie wspaniałym na wielu poziomach. Czujesz się wolna, ale i zależna od innych. Jesteś centrum wszystkiego, środek świata jest tam, gdzie Ty aktualnie jesteś, a jednocześnie doświadczasz, że jesteś tylko maleńką cząstką tego świata, że po wielu jego ścieżkach chodzą tysiące ludzi, dla których mogłabyś nie istnieć. Że świat usiany jest budowlami i cudami natury, które były na długo przed Tobą i będą długo po Tobie. To daje fantastyczne poczucie dystansu. Im bardziej tracisz na znaczeniu dla świata, tym bardziej zyskujesz na znaczeniu dla siebie.
Pewność? A po co?
Nigdy nie jestem tak bardzo tu i teraz, jak w podróży. Nowe krajobrazy, smaki i zapachy powodują, że zakorzeniam się w teraźniejszości. Na co dzień nie potrafię tego tak dobrze, ale dzięki podróżom wiem, jakie to fantastyczne i do jakiego stanu zmierzam. Podróże nauczyły mnie, że czasami wystarczy znać tylko najbliższy etap. Żeby wyprawić się ze swojego hotelu na wycieczkę do innego miasta, musisz tak naprawdę na początek wiedzieć tylko, czy po wyjściu z niego masz skręcić w prawo czy w lewo, żeby dotrzeć do dworca, przystanku autobusowego czy portu. Potem musisz dowiedzieć się, o której masz pociąg, autobus czy prom, gdzie jest kasa, peron itd. Zawsze robisz tylko jeden krok naraz, nawet, gdy droga daleka.
Gdybym miała to jeszcze uogólnić, powiedziałabym, że samotne podróżowanie nauczyło mnie, że tak naprawdę mniej rzeczy, niż nam się zdaje musimy wiedzieć na pewno. Szczerze mówiąc dziś myślę, że pewność w życiu trzeba mieć tylko co do tego, czy się chce czy nie chce mieć dzieci. Całą resztę można wiedzieć mniej więcej.
Sama, nie samotna
Lubię jeździć sama, bo paradoksalnie to mi pokazuje, że nigdzie i nigdy człowiek nie jest zupełnie sam, co jest bardzo krzepiące. Gdy podróżuję w pojedynkę, poznaję więcej ludzi, bo jestem otwarta na to, co dzieje dookoła, nie skupiam się na swoim towarzyszu. W każdym miejscu po dwóch-trzech dniach mam „swoją” kasjerkę w sklepie albo „swojego” kelnera w knajpce. Kogoś, kto pyta, jak minął mi dzień i z kim mogę się podzielić wrażeniami oraz spytać, co u niego. Zatem sama, ale zawsze w jakiejś wspólnocie, choćby tymczasowej. Zawsze chodzi o więzi.
W fale
W samotnej podróży uczę się ufać sobie i innym. Świetnym ćwiczeniem jest plażowanie. To dla mnie jedna z najmniej komfortowych sytuacji w podróży, bo człowiek chce się kąpać, ale dokumentów i kasy jakoś pilnować trzeba. Zawsze mam przez to stres. Ale tak bardzo kocham wodę, że walczę o tę kąpiel, nie odpuszczam. Zatem trzeba mieć pomocnika. Szukam więc wśród plażowiczów kogoś, na widok kogo czuję: „Oto mój zaufany strażnik!”. Najczęściej z jakichś przyczyn wybieram babcie z wnuczętami. Zostawiam swoje rzeczy pod okiem uprzejmej nieznajomej i idę w fale. Zawsze jednak mam moment zawahania: czy dobrze wybrałam? Czy nie postępuję lekkomyślnie?
Pływać, gapiąc się kontrolnie cały czas na brzeg, czy swobodnie zanurkować i cieszyć się wodą? Zawsze nurkuję.
Ufam sobie, że wybrałam dobrze, ufam osobie, której powierzyłam swoje rzeczy. Trudne, ale daje radość.
Po prostu „nie”
Dlaczego uważam, że samotna podróż jest czymś szczególnym dla młodej kobiety? To wszystko, o czym napisałam można by przecież z powodzeniem powiedzieć też młodemu mężczyźnie. Owszem, sądzę, że zdanie się na samego siebie w nieznanym miejscu zrobiłoby dobrze każdemu, ale to samotna kobieta jest złamaniem stereotypu i przez to jest narażona na więcej niebezpieczeństw. W podróży zdarzają się zaczepki i propozycje, których sobie nie życzysz, tak samo jak tam, gdzie żyjesz na co dzień. Ale ja osobiście właśnie w podróży nauczyłam się na nie zdecydowanie odpowiadać. Początkowo działo się tak z tego prozaicznego powodu, że nie byłam w obcych językach na tyle biegła, by oddać w wypowiedzi różne niuanse. Czasem nie znałam dość słów, żeby się certolić, a czując dyskomfort, po prostu mówiłam: „Zostaw mnie w spokoju. Chcę być sama. Nie szukam towarzystwa. Nie chcę z tobą rozmawiać”.
„Dlaczego?” – pytał nieraz natręt. „Nie muszę ci tłumaczyć dlaczego” – odpowiadałam. Po polsku na pewno nie byłoby mnie wówczas stać na taką stanowczość i bezpośredniość. A dziś już na ogół tak. Ta nieco przygodna asertywność pokazała mi, że można mówić „nie” bez skrępowania i tłumaczenia się. To bezcenna umiejętność dla kobiety.
Sztuka wyboru
Wreszcie ostatnia kluczowa rzecz, jakiej uczą mnie samotne wyprawy bliższe i dalsze jest taka, że trzeba jednak umieć wybierać. Regularnie, na początku każdej podróży zdarza mi się sytuacja, w której, czując lekki głód, rezygnuję z wstąpienia do fajnie wyglądającej knajpki, bo myślę, że głód wciąż nie jest dotkliwy, a fajnie byłoby zdążyć dziś jeszcze zwiedzić muzeum, kościół czy zamek, no i na pewno dalej trafię na świetny lokal. Półtorej godziny później krążę po ulicach ostro już wkurzona z głodu, ale w fajnych knajpkach nie ma miejsc, a cała reszta nie wygląda przekonująco. Po dwóch godzinach, straciwszy resztki nadziei, ląduję gdziekolwiek totalnie wycieńczona i jem jakieś dziadostwo za kupę szmalu, zła na siebie, bo jednak pizza z mrożonki we Włoszech to trochę porażka. Potem jestem już mądrzejsza.
Bon voyage!
Czy generalnie od podróży człowiek robi się mądrzejszy? Kiedyś słyszałam, że podróże kształcą wykształconych i trochę tak jest. Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o świecie i o sobie, dowiesz się. Także tego, że żadna podróż, nawet ta najdalsza, najwspanialsza i najbardziej egzotyczna, nie rozwiąże Twoich problemów. Swoje lęki i rozterki zabierzesz ze sobą, a te, które udało Ci się zostawić w domu na czas wakacji, będą tam na Ciebie czekać, gdy wrócisz i wymagać spojrzenia im w oczy. Ale jest szansa, że dzięki temu, że będąc sama ze sobą dowiedziałaś się czegoś o sobie, będziesz miała na to więcej siły. Bo siła i mądrość są w Tobie, nie w obcych krajobrazach czy przywiezionych talizmanach. One tylko czasem pomagają im się w Tobie wyprostować.
Szerokiej drogi, Dziewczyno!
Natalia
Ciekawe co by powiedzieli na samotny wypad
:)
A ja jadę razem z mężem na greckie wyspy i na plaży zostawiamy aparat foto, telefon i trochę kasy. Nigdy nic nie zginęło ,zatem pomysł ze trzeba jechać z kimś bo ktoś musi pilnować rzeczy na plaży jest dla mnie kuriozalny.
Samotna dziewczyna nie rzucająca się w oczy na plaży, wtapiasz się w otoczenie?
"A ja jadę razem z mężem na greckie wyspy i na plaży zostawiamy aparat foto, telefon i trochę kasy. "
Ja jeżdżę 150, gdzie wolno 80 i jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem. Jaki z tego wniosek?
Kuriozalna to jest Pani (nie)zdolność do wyciągania logicznych wniosków.
niech sie Pani leczy, znajdzie dobrego psychologa lub psychoterapete... po co sie meczyc?
Każde miasteczko, każda górska przełęcz, każdy zachód słońca i każdy Degas na ścianie cieszą tylko dlatego, ze są nasze wspólne.
zdrowy facet!!!
Bratnie dusze, gratuluję! Jest Was niewiele. Szerokich dróg!
Nie mówiąc o tym, że taka podróż bez żony to albo celibat albo niewierność. Jedno gorsze od drugiego.
Gratuluję wpisu pokazującego, że są też i normalni ludzie! Jak jest się z kimś, kogo się kocha, to che się z nim dzielić życie. Jk się nikogo nie kocha, to człowiek jest samotny i wtedy podróżuje samotnie.
Nie zawsze można podróżować z osobą którą się kocha. Podroż indywidualna nie jest samotna.
Ale są sytuacje (małe dzieci, brak dziadków itp. albo przewlekła choroba) kiedy wspólna podróż jest niemożliwa. I wtedy alternatywą dla samotnej podróży najczęściej jest siedzenie na tyłku przed komputerem. Dobrze, jeśli ma się znajomych, z którymi można pojechać, ale nie zawsze tak jest. Poza tym, samotną podróż też zalecam każdemu, choćby po Polsce, ale najlepiej dość daleko, w nieznane. Trzeba spróbować, żeby zrozumieć.
Uwielbiam podróżować z mężem, ale... współczuję takiego podejścia, że podróż bez żony to tylko ćwiczenia. Zalatuje to trochę pewnym... zubożeniem. Świat jest taki piękny i jedyne, co jest nam potrzebne żeby zauważyć to piękno, to nasze własne zmysły.
Na ćwiczenia czasem też jeżdżę. Zrąbię się, schetam, obetrę nogi, naciągnę tu i tam. Wracam do domu złachany jak pies, brudny i szczęśliwy.
Teraz już nawet sam moment przemieszczania się, bycia w ruchu sprawia mi przyjemnosc... Wsiadam, np. w pociąg i myślami odplywam od przyziemnych spraw.
Ale jakiego problemu Pani nie rozumie? Ja nie piszę o problemie, piszę o pięknie samotnego podróżowania :-)
I chętnie posłucham rady, co zrobić na plaży z portfelem, telefonem, czasem z aparatem fotograficznym - przyda się mądra rada takiej doświadczonej podróżniczki.
No i jestem pod wrażeniem - od 15 roku życia! Imponujące. Choć trzeba pamiętać, że 15-latka to dziewczynka, raczej nikt jej nie pyta o "zostawienie" w dom u męża czy dzieci. Ale pewnie z kolei ludzie pytają, jak to możliwe, że tak młoda osoba podróżuje sama. Ja z troski bym spytała, bo to jednak dość niecodzienna sprawa. Takich pytań też nie było?
Jeśli to plaża piaszczysta to rozejrzeć się wokół, bacząc na ew. "sępy", zawinąć telefon, portfel itp. w opakowanie foliowe wielokrotnego użytku i zakopać lub, to tip podwyższonego ryzyka, sposób na kamuflaż przy pomocy odpowiedniego spreparowanego pampersa pozostawionego na widoku z drogocennymi utensyliami podróżniczki w środku.
Zależy w jakich kręgach (to nie złośliwość). Domyślam się, że w pani kręgach coś takiego jak życie na gigancie raczej nie było typowe, ale dla mnóstwa nastolatków w Polsce (nadal) jest to normalne doświadczenie życiowe. I wcale nie wiem, czy takie złe. Patrząc na znajomych, którzy dzieci posiadają i jak je wychowują (pod kloszem) coraz częściej mam wrażenie, że w pogoni za bezpieczeństwem i "dobrem" dzieci coś zagubiliśmy. I że jest to ogromna i niedyskutowana zmiana pokoleniowo-cywilizacyjna - z lekkim niedowierzaniem wspominamy z 40letnimi kumplami nasze pierwsze wypady w góry, w wieku lat 15, bez dorosłych, przez całą Polskę, i nasze ówczesne rozbawienie z tabliczek wiszących w schroniskach, informujących, że osoby niepełnoletnie mogą nocować tylko pod opieką pełnoletniego (nikt tego oczywiście nie egzekwował, upadająca komuna miała pewne plusy ;). Gdy kończymy wspominkowe pogaduszki, prawie 18letni syn jednego z kumpli dzwoni spanikowany, że nie wie jak wrócić do domu z peryferyjnej dzielnicy swojego miasta i pyta czy ojciec zwróci mu za taksówkę. Pani tekst w pewnym sensie dotyka też tego problemu choć jest o wiele ważniejszy. Bardzo dziękuję, jego lektura to jedno z lepszych doświadczeń w sieci w ostatnim czasie. Pozdrowienia z Gdańska ;)
Tiaaa, zapewne jako 15-latka pojechała sama do Nepalu.
mam podobne obserwacje co do "wspierania" samodzielności współczesnych dzieci. Sama byłam chowana trochę pod kloszem i pamiętam jak bardzo walczyłam o to, żebym do drugiej klasy podstawówki mogła już chodzić sama (3 przystanki autobusem) bez podwożenia - bo wtedy podwożenie to był dla mnie obciach :) dzisiaj jest chyba odwrotnie :)
Współczuję dzisiejszym dzieciom wychowywanym pod kloszem. Dawniej rodzice mieli chyba więcej odwagi i świadomość że samodzielność jest bardzo ważna. Moja pierwsza samotna podroż trwała godzinę piechotą przez miasto gdy miałam 5 lub 6 lat, do dziś pamiętam dreszczyk wolności i samodzielności. Do pierwszej klasy mama zaprowadziła raz, 15 min. pieszo. Na lekcje muzyki wędrowałam znacznie dalej. Od ósmego roku życia sama jeździłam autobusem 25 km. do dziadków. Kiedy miałam 10 lat rodzice zmienili adres ale ja nie chciałam zmienić szkoły. Przez kilka lat jeździłam 30 min. autobusem i 30 min. piechotą w każdą stronę. Kiedy była ładna pogoda wracałam ze szkoły dłuższą drogą aby iść przez las. Gdy miałam 17 lat pierwszy raz sama przemieściłam się na inny kontynent i podróżowałam pociągami. Pozyskałam wiedzę na temat przesiadek, zmian peronów, organizowania noclegów.
Jestem wdzięczna rodzicom że wychowywali mnie jak to się teraz nazywa "na wolnym wybiegu".
Samotna podroż jest fantastyczną przygodą poznawania. Żadna rozmowa nie zakłóca uwagi, nieustannie przyjmujemy to co widzimy, wąchamy, słyszymy. W każdej chwili można zmienić plany nie oglądając się na nikogo. Polecam!
Dawniej tyłu ludzi nie ginęło, nie porywano kobiet i dziewcząt za granicę i do burdelu... Nie było tirówek, przemocy. Ludzie byli bardziej otwarci i przyjacielscy. Policjanci nie mieli paralizatorów tylko pałki. Posiadanie auta to był jednak pewien luksus więc normą była jazda stopem, i można było spokojnie jechać na pace ciężarówki.
Nikt kobiet nie porywa z ulicy. One same uwikłają się w niebezpieczne sytuacje przez naiwność i brak rozsądku.
Nie posiadam samochodu, mam rowek który używam na peryferiach. Centrum miasta uważam za zbyt ruchliwe aby jeździć rowerem.
Nigdy bym nie pojechała autostopem. Zmieniałam taksówki dla bezpieczeństwa. Najbardziej lubię podróżować pociągami.
Indywidualna podróż to najprzyjemniejsza lekcja z geografii, historii, sztuki, socjologii. Obecność drugiej osoby to jak rozmawianie na lekcji w szkole.
Pozdrawiam równolatkę!
Uwielbiałem samotne podróże, niestety potem się coś zepsuło, żona dzieci swoje i nie swoje i wszelkie wyjazdy wyglądały jak wyjazd wojska na poligon :-) Gdzieś zgubiła się radość podróżowania i nawet odwaga, za to życie podpowiada negatywne scenariusze. Myślę, że samotna podróż od czasu do czasu ustawia człowieka inaczej w życiu, daje większa samodzielność i poczucie pewności siebie. Dlatego naprawdę warto polecić ja każdej kobiecie i każdemu mężczyźnie.
Raj dla mieszczuchów: wielkie niebo, przyroda po horyzont, odludzie.