Praca nauczyciela: radość czy ciągła walka z przeciwnościami?

Listy i komentarze Czytelników
"Jestem nauczycielką, jestem szczęśliwa", "Marzyłam o tej pracy. Zarabiam 925 zł", "Denerwuję się, gdy nazywają nas pazernymi leniami" - publikujemy Wasze listy, w których opisujecie swoją pracę w szkole
1 z 10

Z okna biblioteki mogłam popatrzeć na siekierę wbitą w pień do rąbania drewna i widły gnojne


Zaczęłam nauczycielską pracę trzydzieści pięć lat temu w małej, wiejskiej szkółce. Dostałam

przydział 38 godzin lekcyjnych tygodniowo, czyli współczesne 2 etaty z hakiem: język

polski, historia, wiedza o społeczeństwie, biblioteka.

Z okna biblioteki mogłam sobie popatrzeć na siekierę wbitą w pień do rąbania drewna i widły

gnojne, oparte o wrota obory. Zaawansowani nauczyciele kończyli pracę po piątej lekcji, a ja

siedziałam w szkole aż do zmroku i właściwie nie cierpiałam z tego powodu, bo robiłam to,

co zawsze chciałam robić.

Zaproponowałam uczniom wyjazd do teatru. Mieli tysiąc wątpliwości. Czy teatr w dużym

mieście jest dla każdego? Czy nas tam w ogóle wpuszczą, bo nikt ze wsi jeszcze w teatrze nie

był. Pojechaliśmy i nas wpuszczono!

Innym razem nie chciano mi uwierzyć, że poeta to normalny człowiek z kwi i kości, że jada

chleb i potrzebuje mydła i sznurowadeł. Na szczęście mam kilku kolegów, co nieźle piszą, a

nawet wydają, więc pokazałam dzieciom poetę ,,na żywo". Uwierzyli!

Któregoś dnia dyrektor kupił magnetofon dla szkoły. Każdy nauczyciel pokwitował odbiór

jednej kasety magnetofonowej. Do tej pory uroczystości szkolne, montaże literacko

muzyczne odbywały się a capella. Dyrektorski zakup okazał się rewolucją na miarę tej

październikowej. W szkole zagościła prawdziwa muzyka. Elementy scenografii, rekwizyty,

przynosiłam z domu, narażając się na kwaśne komentarze męża, że raz mogłabym coś z

tej szkoły przynieść, a nie tylko wynosić z domu. Raz zaniosłam nawet torbę zaprawy

murarskiej i kielnię, żeby zatynkować wyrwę pod umywalką.

A jak jest dzisiaj?

Basia, najlepsza uczennica, jest prawnikiem w Wellington w Nowej Zelandii i moją

przyjaciółką. Radek, najgorszy uczeń, od którego słowa nie mogłam kupić, jest hydraulikiem

we Francji. Beatka, Monika były moimi praktykantkami, stażystkami. Myślę, że dobrze

wprowadziłam je w tajniki zawodu. A ja, mimo dostojnego stażu nauczycielskiego, nie

zdziadziałam jeszcze, nie zaniechałam rozwoju, piszę, publikuję, dokształcam się. Powoli

myślę o emeryturze, bo chcę emigrować, by założyć szkołę polonijną w miejscu, gdzie jest

bardzo potrzebna, a jej nie ma.

Majątku się nie dorobiłam żadnego, bo wybrałam ,,być", a nie ,,mieć". Za to moja kariera

zawodowa nie była i nie jest nudna jak flaki z olejem, bo do tego nie dopuszczam.

A szkoła? Mieści się teraz w nowoczesnym budynku. Jest ładnie, jasno, kolorowo. W każdej

klasie jest laptop, rzutnik, magnetofon. A jak czegoś potrzebuję, to melduję dyrektorowi

i za jakiś czas mam. Dzienników nie nosimy pod pachą, bo są w komputerze. Kluczy do

pomieszczeń szkolnych nie potrzebujemy, bo zamki są na odcisk palca.

Nie ma co narzekać. W każdym zawodzie są plusy dodatnie i plusy ujemne. Plusy trzeba

sobie stwarzać samemu. Nie wolno żyć od lekcji do przerwy, od weekendu do weekendu,

od ,,witaj, szkoło" we wrześniu i ,,żegnaj, szkoło" w czerwcu.

A urzędnicy niech tam sobie majstrują przy Karcie Nauczyciela, niech wymyślają kretyńskie

ewaluacje, ipety, kipu i takie tam, niech tam media zagotowują krew w żyłach opinii

publicznej! Szkoła zawsze była, jest i będzie. A kto chce zarabiać kokosy, niech zostanie

celebrytą, gwiazdą, politykiem albo przemytnikiem. I już!

2 z 10

Czuję się w mojej pracy szczęśliwa

Wpis pochodzi z bloga Z życia siłaczki. Wejdź na blog

Dziś mój dzień. Obchodzę go już po raz szósty. Nawet jakoś nie zauważyłam, kiedy te lata minęły... Za to skłoniło mnie to do przemyśleń na temat tego zawodu i mojej "ścieżki kariery".

Ja nigdy nie chciałam być nauczycielką! Nie umiałam ani nie lubiłam nikomu niczego tłumaczyć. Patrzyłam na moją mami (która w ogóle jest Siłaczką przez duże "SI", bo uczy w podstawówce, w mało ciekawej okolicy; ja przy niej mam lebero i luksusy) i uparcie twierdziłam, że się na coś takiego nie piszę. Jakże życie jest przewrotne! Skończyłam anglistykę, nie wiedzieć po co zrobiwszy specjalizację z literatury (było prze-fajnie, powieść gotycką kocham po dziś dzień i jakbym cofnęła się w czasie, wybrałabym dokładnie te same studia; jednak - nie oszukujmy się - bardzo życiowe to to nie jest). Pracowałam trochę w tłumaczeniach i myślałam, że tak zostanie. Ale praca się skończyła, biuro się zamknęło. A nowego nic nie mogłam znaleźć. Pomyślałam, że poszukam pracy w szkołach językowych, tak na chwilę, aby coś tam robić, a potem poszukam dalej. Bardzo szybko odpowiedziała szkoła, w której miałam spędzić kolejne trzy lata. Chyba bardzo potrzebowali pracownika, skoro wzięli takiego zielonego żółtodzioba (przynajmniej kolorowo było, a co!). Dwa dni po rozmowie, zwalczywszy instynkt ucieczki, otworzyłam drzwi sali i stawiłam czoła siódemce gimnazjalistów patrzących na mnie wzrokiem mówiącym "no, to co nam pani powie...?".

Początek był dramatyczny. Stresowałam się, pociłam, przygotowanie w domu tych dwóch bloków zajęć zajmowało mi masę czasu, wszystko musiałam rozpisać krok po kroku na kartce. Co zrobić, co powiedzieć, kiedy. Nie wierzyłam mamie, że kiedyś będzie łatwiej. Mama, jak ZAWSZE, miała rację. Dziś się śmieję z tamtego, a przygotowanie zajęć to lekkie i miłe zajęcie, nawet, jak mam tych grup kilka(naście).

Przyszły i pierwsze sukcesy i pierwsza satysfakcja. Bo satysfakcja w tej pracy jest OGROMNA! Jak dzieciaki zaczęły robić postępy. Jak używały słów, których je nauczyłam. Jak same zgłaszały się do zadań. Jak zaczęły się ociągać po zajęciach, aby jeszcze chwilę zostać i pogadać. Jak przychodziły i zwierzały się z problemów w szkole czy w domu. Dla takich chwil - warto było.
Pracy przybywało, w trzecim roku ledwo miałam czas się wyspać i cztery dni w tygodniu podjechać do Łosia. Dzieci, dorośli, studenci, grupy, indywidualni, jeden uciążliwy facet z zespołem Aspergera. Chwile zwątpienia, bo zmęczenie ogromne, grupy wymagające, zajęcia kończące się o 21.30. Druga szkoła i zajęcia dla pracowników banku. Moja pierwsza hospitacja i szlifowanie biznesowego języka razem z kursantami. I zaskakująco ciężkie rozstanie. Studenci, którzy nie byłam pewna, czy mnie lubią, idący do szefowej prosić, aby mnie nie puszczała, bo oni innej nie chcą. Rozstanie z moją ukochaną grupą dzieciaków - dziś już studentów - kiedy to płakałam idąc do metra. masa wspomnień: co to jest penspinning, "raczej w szoku", "proszę pani, bo ja tak sobie myślę, że ja chyba jestem pani ulubionym uczniem" oraz dlaczego najlepiej zabija się śrubokrętem ;) Tego nikt mi nie odbierze, to zapamiętam.

Przeprowadzka i zabawa od nowa - mnóstwo CV, kilka odpowiedzi. i chyba lepiej trafić nie mogłam, bo nasza szkoła jest wspaniała. I uczniów też mam świetnych. Uczą się, czasem niemal widać, jak dymi im z uszu, a pot perli się na czołach. Ale też robią to z uśmiechem, na koniec roku błagają o tę samą lektorkę na rok następny. A ja fruwam nad ziemią.

Taka to ta moja praca. Dla kogoś pewnie mało ambitna. Nie zrobię oszałamiającej kariery. Nie będę awansować, nie dostanę służbowego auta, nie zarobię na kupno domu z basenem (ani bez basenu :P). Ale ja w swojej ocenie jestem zawodowo spełniona. Czuję się właściwą osobą na właściwym miejscu. Praca daje mi radość i satysfakcję. Czasem nawet dziwię się, że to w ogóle jest praca - przecież to takie przyjemne!
Czuję się w mojej pracy szczęśliwa. Życzę każdemu, aby tak właśnie czuł się w swojej pracy - niezależnie jaka ona jest.

Wpis pochodzi z bloga Z życia siłaczki. Wejdź na blog

3 z 10

Praca nasza jest coraz trudniejsza

Jestem nauczycielką z 18 letnim stażem, nie przypadkowo znalazłam prace w szkolę , skończyłam studia pedagogiczne i od samego początku zakładałam że będzie to moja wymarzona praca. Początki były trudne mimo ogromnego zaangażowania , brak doświadczenia i praktyki dawał mi się we znaki, bardzo lubiłam swoją pracę , każdy dzień był inny i przynosił nowe inspirujące wyzwania. Jednak 18 lat temu praca była skoncentrowana na uczniu jego potrzebach i to zarówno uczniu zdolnym jak i ze słabymi możliwościami. To co obserwuję przez ostatnie 5 może 6 lat nijak się nie ma do tego co było kiedyś. Te stosy papierów, teczki, dokumentowanie każdego naszego działania w szkole pochłaniają cała moja energię, jestem znużona papierologią która ogarnia szkołę. Pracy nie ułatwiają rodzice, jeśli pojawi się problem, który wspólnie należy rozwiązać spotykam się z ogromną niechęcią a nawet agresją ze strony rodzica.

Jestem nauczycielką z 18 letnim stażem, nie przypadkowo znalazłam prace w szkolę , skończyłam studia pedagogiczne i od samego początku zakładałam że będzie to moja wymarzona praca. Początki były trudne mimo ogromnego zaangażowania , brak doświadczenia i praktyki dawał mi się we znaki, bardzo lubiłam swoją pracę , każdy dzień był inny i przynosił nowe inspirujące wyzwania. Jednak 18 lat temu praca była skoncentrowana na uczniu jego potrzebach i to zarówno uczniu zdolnym jak i ze słabymi możliwościami. To co obserwuję przez ostatnie 5 może 6 lat nijak się nie ma do tego co było kiedyś. Te stosy papierów, teczki, dokumentowanie każdego naszego działania w szkole pochłaniają cała moja energię, jestem znużona papierologią która ogarnia szkołę. Pracy nie ułatwiają rodzice, jeśli pojawi się problem, który wspólnie należy rozwiązać spotykam się z ogromną niechęcią a nawet agresją ze strony rodzica.

Praca nasza jest coraz trudniejsza, gdyż z roku na rok przychodzi coraz więcej dzieci z ogromnymi zaburzeniami, deficytami, czasami wręcz dziecko powinno być leczone farmakologicznie, ale jeśli rodzic nie wyraża zgody , a często tak się dzieje nie możemy mu pomóc. Jestem od wielu lat wychowawcą i zdarzają się również bardzo miłe sytuacje , które pobudzają do działania i pozwalają iść do przodu, jeśli w bardzo trudnej wychowawczo klasie otrzymuję na zakończenie roku słowa " była pani moim najlepszym wychowawcą" to uskrzydla, pozwala iść dalej, dodaje otuchy i nadaje sens na przyszłość.

, gdyż z roku na rok przychodzi coraz więcej dzieci z ogromnymi zaburzeniami, deficytami, czasami wręcz dziecko powinno być leczone farmakologicznie, ale jeśli rodzic nie wyraża zgody , a często tak się dzieje nie możemy mu pomóc. Jestem od wielu lat wychowawcą i zdarzają się również bardzo miłe sytuacje , które pobudzają do działania i pozwalają iść do przodu, jeśli w bardzo trudnej wychowawczo klasie otrzymuję na zakończenie roku słowa " była pani moim najlepszym wychowawcą" to uskrzydla, pozwala iść dalej, dodaje otuchy i nadaje sens na przyszłość.

4 z 10

Chcę zostać nauczycielem. "Spieprzysz sobie życie" - usłyszałam.

Tuż przed maturą ludzie bombardowali mnie swoim zdaniem na temat kierunków, które chciałam studiować. Każdy wiedział lepiej, coś tam wcześniej słyszał, ale gdy zadawałam konkretniejsze pytania, wzruszali ramionami.

Dorośli ludzie, którzy mają poukładane życie i stałą pensję, mieszają młodzieży w głowach, by wyprodukować kolejnych małych materialistów, pracowników korporacji. A może oni nie tego chcą? Możemy doradzić, ale nikt nie podejmie decyzji za maturzystów. Każdy odpowiada za swoje życie.

Mam 21 lat i kochając obie rzeczy, wybierałam między anglistyką a zarządzaniem w sporcie. Ludzi, którzy wiedzieli, co powinnam robić i co bardziej mi się opłaci, była masa! Wybrałam filologię. Od roku jestem lektorem i łączę pracę ze studiami. Bywa, że wychodzę z domu o 7, a wracam po 21. Czasem siedzę na zajęciach i dociera do mnie, że od rana nic nie jadłam, a jest już 17. Śmieję się wtedy w głos. Niedawno skończyłam praktyki w szkole publicznej. Brnąc przez tony dokumentów, kartkówek, wycinanek i własnych materiałów, wiem już, że chcę zostać nauczycielem. "Spieprzysz sobie życie" - usłyszałam. Cóż, przynajmniej spieprzę je sobie sama, na wesoło - w trampkach, a nie w biurowcu ze szkła.

5 z 10

Marzyłam o tej pracy, zarażałam pasją. Zarabiam 925 zł

Mmarzyłam o pracy w szkole, kontakcie z młodzieżą, bycia fajną Panią uczącą ciekawego przedmiotu. Po praktykach w szkole mój apetyt wzrósł dwukrotnie. Szybko znalazłam ukochaną pracę i wdrożyłam w praktykę cały mój zapał i pasje. Nie mogłam być szczęśliwsza, przymknęłam oko na braki sprzętowe szkoły i za całe oszczędności kupiłam małego netbooka, własny projektor, przedłużacz, a nawet zasłony(te które są w szkole, są żółte i cienkie i nie zaciemniają odpowiednio sali).

Cierpliwie nosiłam to wszystko co godzinę z jednej klasopracowni do drugiej, bo młode nauczycielki mają lekcje tam gdzie akurat jest wolne - taka hierarchia szkolna. Moja młodzież to głównie kibice, nierzadko z zakazami stadionowymi, policjanci zwykle spotykają się z nimi w kaskach i z pałkami, ja siedzę z nimi sama w klasie.

Po ciężkim pierwszym półroczu okazało się, że zarazili się moją pasją i naprawdę chętnie przychodzili na lekcje. Nocami siedziałam i przygotowywałam prezentacje z dziesiątkami różnych multimediów, poznałam specyfikę tej pracy-setki bezsensownych papierów do wypełniania i ciągnących się godzinami rad pedagogicznych o niczym, to był intensywny rok. Zaczęłam nowy rok szkolny i zaczął się czas podsumowań.

Jestem dorosłą pracującą osobą z dwoma tytułami magistra, a nie stać mnie nawet na wynajęcie samodzielnego pokoju. Zarabiam 925 zł, 400 płacę za pół pokoju, 160 za dojazd do pracy. Dalej chodzę z własnym sprzętem, już zaczął mnie boleć kręgosłup. Po nocach śni mi się moment kiedy wypali mi się lampa z projektora i nie będzie mnie stać na nową. Pracuję ponad 40 godzin w tygodniu, przy czym dostaję wynagrodzenie za 1 z tego.

Czytam cały czas nagłówki prasowe o nauczycielskich pensjach i nie mam pojęcia o kim są. Mam nadzieję, że to mój ostatni rok pracy w szkole, nie jestem już tą samą pełną energii dziewczyną, w rok błyskawicznie się postarzałam. Proszę przemyśl jeszcze swoją decyzję albo zostaw sobie jakąś furtkę.

6 z 10

Najczęściej mówi się o tych złych belfrach, niedouczonych, niewyżytych leniach

Moja mama- nauczyciel z powołania, 28 lat pracy w szkole państwowej- mówi, że nauczanie to praca dla bogatych, fajna i przyjemna, ale tylko, kiedy są na nią pieniądze, na przykład męża, partnera, rodziców. Bo tak, to zostają w niej albo szaleńcy, albo miernoty, które nie nadają się nigdzie indziej. Do tego dochodzą roszczeniowi rodzice, obsesyjne dbanie o bezpieczeństwo i szukanie winnego, kiedy dziecko przewróci się na boisku i zedrze kolano, stres i odpowiedzialność.
Wszyscy chętnie wyliczają nauczycielom, ile mają wolnego i jak niewiele godzin spędzają na lekcjach, ale jako dziecko wychowane przez nauczycielkę wiem, że czas, który nauczyciel spędza w szkole, to tylko część jego pracy. Sama uczę- prywatnie- od kilku lat; dobrze przygotowane zajęcia to minimum drugie tyle, co sama lekcja. W ramach doktoratu mam ćwiczenia ze studentami, z czego robi się konkurs piękności i popularności, bo oceny z ich ankiet wpływają na moje stypendium, a nie są to w żadnym razie oceny obiektywne.
Przykre w dyskusji o nauczycielach jest to, że najczęściej mówi się o tych złych belfrach, niedouczonych, niewyżytych leniach, albo po prostu ludziach, którzy pasję stracili gdzieś za żenującą pensję. Przykre jest to, że ten zawód, naprawdę fajny, jest wiecznie na cenzurowanym. A przede wszystkim przykre, smutne i dołujące jest to, że nie robi się absolutnie NIC żeby zachęcić zdolnych i ambitnych nauczycieli do pozostania w szkole.

7 z 10

"Co pani robiła przez ostanie lata? Byłam nauczycielem. No tak, to dziękujemy"

Szanowna redakcjo, długo miałam wątpliwości, czy pisać... jednak kilka dni temu przyszedł mi do głowy list do Pani Minister Krystyny Szumilas, którego pewnie nie napiszę i nie wyślę. Dlaczego? Pewnie dlatego, że to i tak niczego nie zmieni. Tak, jestem dziś osobą wysoce pesymistyczną, ale od początku.

Nie do końca byłam przekonana co do swojej przyszłości, ale kierunek pedagogiczny wybrałam już w liceum, kontynuowałam naukę na kierunku pedagogicznym o ciekawej specjalizacji: resocjalizacja z wychowaniem obronnym (piszę celowo "ciekawej", ponieważ każdy kto ukończył ten kierunek wie, jak trudna jest praca z osobami niedostosowanymi społecznie). Podczas praktyk i pisania pracy magisterskiej miałam okazję na żywo dotknąć problemu młodej przestępczości, życia poprawczaka, czy problemów więziennictwa. Kilka lat po studiach rozpoczęłam swoją pierwszą pracę w szkole (wcześniej pracowałam w firmach prywatnych i doskonale rozumiem co to jest "dyspozycyjność, elastyczny czas pracy, umowa śmieciowa").

Wówczas pełna zapału uczyłam młodzież przysposobienia obronnego- to dość specyficzny przedmiot i każdy kto na mnie patrzył uśmiechał się pod nosem z przekąsem dopóki nie przyszło do rozmowy. Studiowałam w trudnych czasach, kiedy kobiety do służby były przyjmowane niechętnie, panowała dyskryminacja, tym bardziej musiałam się mieć na baczności i wykazać się, że zasługuję na ukończenie kierunku zarezerwowanego dla mężczyzn.

Początkowo pracowałam kilka godzin, ponieważ mój poprzednik nie chciał się do końca rozstawać ze szkoła przed emeryturą, więc pierwsza umowa nie pozwoliła mi nawet rozpocząć stażu na nauczyciele stażystę, kolejny rok, pół etatu- staż, zarobki... żenujące, około 500zł, na szczęście od trzeciego roku jako nauczyciel kontraktowy przez okres trzech lat mogłam zarobić ponad tysiąc złotych. Ale nigdy ta suma nie przekroczyła kwoty 1,5 tys. zł, a to co na temat zarobków naczytałam się i nasłuchałam w mediach spowodowało, że nawet rodzina dopytywała, gdzie ja chowam te pieniądze (żartowali oczywiście, bo znali prawdę i też byli oburzeni jawnym okłamywaniem społeczeństwa w prasie).

Pracowałam jako młody nauczyciel z zapałem, chęcią, długie godziny zostając po zajęciach przygotowując apele, zajęcia dodatkowe, chodząc na uroczystości miejskie, kiedy inni mieli wolne, szykując młodzież do konkursów (zaczęli rokrocznie odnosić sukcesy w mieście, chętnie przychodzili na moje zajęcia), jako wychowawca często spotykałam się z rodzicami, rozmawiałam, teraz nie sposób tego wszystkiego opisać, ale mój mąż był nieraz świadkiem dramatycznych rozmów koło północy, pozyskiwania pomocy dla uczniów, a nawet świąt spędzonych z jednym czy drugim, bo dorosłe dziecko nie miało się gdzie podziać- albo rodzice pili, albo bili). Brakłoby mi tutaj miejsca, aby wszystkie te sytuacje przytoczyć. Ale będąc nauczycielem nie zamykałam biura o 16.00 i żegnałam się ze szkołą. Nawet w domu pracowałam przy setkach sprawdzianów (tak, bo ucząc np. 10 klas po średnio 25 osób daje jakieś 250 kartkówek do sprawdzenia itp. i proszę zapytać dzieci nauczycieli jak to jest z czasem jaki mogą poświęcić swoim dzieciom), opracowywałam różne metody pracy z uczniami, do tego stale dokształcałam się, ponieważ zaczęły wchodzić zmiany. Kiedy 2007 roku zrobiłam kurs instruktora pierwszej pomocy EFR (koszt około 2000zł) nie spodziewałam się, że Rozporządzenie Ministra Zdrowia dot. nauczania pierwszej pomocy w szkole przez nauczycieli, zabierze mi uprawnienia ważne na świecie. Musiałam na nowo pokrywać koszty kursów, a współpracując z ratownikami drogowymi kilka ładnych lat miałam okazję od nich uczyć się praktycznego działania. Ja uczę na przykładach, ćwiczeniach, przez lata w ramach tego przedmiotu uczniowie mogli w praktyce np. zabezpieczyć miejsce wypadku, zawsze powtarzam " można godzinami mówić jak jeździć na rowerze, ale to nie znaczy, że się tego człowiek nauczy". Dlatego na moich zajęciach było głośno, twórczo i ciekawie nawet na tematach o obronności. Robiłam studia podyplomowe oraz kursy kwalifikacyjne uprawniające do pracy z dziećmi o specjalnych potrzebach edukacyjnych.

Zaciskałam zęby jadąc w każdy weekend na zajęcia, mężowi, który w którymś momencie nie wytrzymał i zagroził rozwodem, tłumaczyłam, że jeszcze tylko chwilka, że damy radę, że to dla naszego wspólnego dobra... I szok, kiedy pojawiły się pierwsze przymiarki do nowej podstawy programowej i chęć zlikwidowania przedmiotu- a zastąpienia go nowym myślałam, że ktoś się pomylił. A jednak, nowa podstawa programowa zmieniła wszystko, czy na lepsze... czas pokaże. Jednak już teraz widzę, że niekoniecznie, ponieważ treści programowe zostały te same, zabrano tylko godziny do realizacji tych treści albo zastosowano zabieg kosmetyczny w postaci stare po nowemu.

Efekt? W moim przypadku jak uczeń w ciągu dwóch lat szkoły ponadgimazjalnej uczył się przedmiotu przysposobienie obronne, teraz uczy się jeden rok przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa plus wcześniej w gimnazjum jeden rok. Żeby tego było mało, okazało się, że uprawnienia, które posiadam są... nieważne i muszę zrobić studia podyplomowe, aby nauczać tego przedmiotu. Paranoja, ponieważ zmieniła się tylko nazwa, a przecież jako nauczyciel powinnam być na bieżąco z wszystkimi zmianami w obszarze nauczanego przedmiotu. Oczywiście widziałam co się święci i posiadam odpowiednie uprawnienia do nauczania przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa, co nie zmienia faktu, że po siedmiu latach pracy, będąc nauczycielem mianowanym, z ukończonymi dwoma studiami podyplomowymi i dwoma kursami kwalifikacyjnymi plus oczywiście szereg innych, nie mam możliwości zatrudnienia na pełen etat, chyba, że będę nauczycielem w kilku szkołach lub nauczycielem do kilku przedmiotów. Nauczyciele tak się ratowali- robili studia, myśląc, że utrzymają pracę, stało się inaczej.

Dzisiaj, gdyby podliczyć wszystkie wydatki na inwestowanie w szkolenia i studia, to mogę śmiało napisać, że pół roku pracowałam za darmo. Podobno najlepsze inwestycje są w siebie, tyle, że dzisiaj nie mam pracy i perspektyw. Doskonale zdaję sobie sprawę z rynku pracy, poszukuję nie tylko na polu edukacji, jestem nauczona pracy- ale praca nauczyciela jest źle postrzegana, że nie przemęczamy się, że jesteśmy leniami, że mamy za wysokie aspiracje itp. Ale to samo można powiedzieć o wielu grupach zawodowych i zawsze znajdzie się powód do wytykania, dopóki sami nie znajdziemy się w tym miejscu. Jednak takie postrzeganie nauczycieli utrudnia poszukiwania pracy. "Co pani robiła przez ostanie lata? Byłam nauczycielem. No tak, to dziękujemy".

Nie poddaję się, szukam aktywnie, w obrębie wielu branż, należę do osób, które mają wiele umiejętności, ale potrzebuję danej szansy, abym mogła to udowodnić. Więc kiedy słyszę Panią Minister w tv, że z pieniędzy pozyskanych z Unii Europejskiej dofinansuje przekwalifikowania nauczycieli, to mam ochotę krzyczeć. Bo nie w tym rzecz! Ja mogę zostać nawet elektrykiem, jeśli tylko Pani minister zagwarantuje mi, że znajdę pracę. Dla mnie ta propozycja jest kolejnym dowodem na to, że na polu edukacji niewiele się zmienia albo dzieje się to zbyt wolno. Wydać miliony na szkolenia dla jednej z lepiej wyszkolonych grup zawodowych (bo nauczyciele nie mają tylko mgr przed nazwiskiem, uwierzcie mi), tylko po to, aby pokazać społeczeństwu, że coś się robi. Jak łatwo potem znaleźć wytłumaczenie, przecież daliśmy szansę, widać nauczyciele z niej nie skorzystali... Zupełnie jakbym słyszała zdanie: "co Pani zrobiła, aby uczeń zdał" albo "widać prowadzą Państwo nieciekawe lekcje, skoro uczniowie nie chcą na nie chodzić" (to są rzeczywiste wypowiedzi osób odpowiadających za zarządzanie oświatą na szczeblach samorządu).

Mówi się, że nauczyciel powinien mieć powołanie, pracować z pasją. Rozlicza się nas z aktywizacji uczniów. Mój zapał i powołanie umarło w zderzeniu z rzeczywistością polskiej oświaty.

8 z 10

Pracuję w trampkach, pensję mam niewysoką

Są szkoły, w których nauczyciel może chodzić w trampkach! Mają nowoczesne wnętrza, w każdej sali jest komputer i sprzęt nagłośnieniowy. Dyrektor nie stresuje nauczycieli częstymi hospitacjami bo ma do nich zaufanie. Rady pedagogiczne są krótkie i konkretne. Nauczyciele są twórczy i zaangażowani w swoją pracę ponieważ stwarza im się odpowiednie do niej warunki. Większość prowadzi z uczniami dodatkowe lekcje, kółka i warsztaty (pro publico bono). Panuje koleżeńska atmosfera, ponieważ wszyscy starają się, żeby taka była, choć zdarzają się i trudne sytuacje (jak wszędzie).

W takiej właśnie szkole pracuję - w trampkach! Pensję mam niewysoką, ale dorabiam korepetycjami, na które dojeżdżam rowerem (nawet zimą). Kilkoro znajomych nauczycieli pędzi z jednej pracy do drugiej, pociągiem, 100 km w jedną stronę. Nie jest łatwo, ale doceniamy różnorodność i wówczas cieszymy się, że nie musimy spędzać ośmiu godzin w jednym pomieszczeniu. Najbardziej stresująca jest odpowiedzialność za rozwój dzieci, jaka na nas ciąży. W porównaniu z tym ciężarem reszta to pikuś, a jak się pracuje w takiej szkole w jakiej ja mam szczęście pracować, to już w ogóle małe piwko. I taka szkoła istnieje! I nie jest to szkoła prywatna. Wszystko więc zależy od ludzi, którzy szkołę tworzą.

Mam 30 lat, mieszkam w wynajętej kawalerce, nie stać mnie na kupno mieszkania, dziecko i dalekie podróże, ale za to mogę "spieprzyć sobie życie na wesoło - w trampkach, a nie w biurowcu ze szkła".

9 z 10

Chciałabym znów pracować w szkole

Wiele bym dała, by móc pracować w szkole. Skończyłam studia nauczycielskie w złym czasie, kiedy nadchodził niż demograficzny. Zdążyłam tylko popracować rok na umowę na zastępstwo. Potem już nie udało mi się wrócić do zawodu. Poszłabym pracować do szkoły nawet na pół etatu. Ten czas, kiedy uczyłam, to był najlepszy czas w moim życiu.

10 z 10

Nie jesteśmy pazernymi leniami

Jestem nauczycielką i nie uważam, żeby dobrych nauczycieli było teraz mniej niż kiedyś. Mam wsparcie ze strony, szkoły i tylko szkoły. Im wyżej tym jednak gorzej. Organ prowadzący patrzy jakby tylko zaoszczędzić. Rządzący tak samo. Kto słyszał o planowanych zmianach w Ustawie o Systemie Oświaty? O bzdurach jakie tam wymyślono? O propozycjach, które godzą zarówno w nauczyciela jak i ucznia? Pewnie mało osób, bo o tym się nie mówi. Media milczą na ten temat, a jeśli już pojawi się w nich temat szkoły i nauczycieli, to tylko przedstawiające naszą grupę zawodową jako pazernych leni. I w ten sposób wspólnie degradują naszą grupę zawodową. Moja rada jest taka: zamiast publikować wzruszające historie współczesnych Siłaczek popatrzcie i nagłośnijcie to co dzieje się w Ministerstwie Oświaty.

Komentarze
fajne listy ale jedna kwestia: "Zarabiam 925 zł" to niemożliwe bo w Polsce płaca minimalna wynosi 1200 ponad na rękę, 1600 brutto.... a nauczyciel zarabia więcej bo to ma zagwarantowane w Karcie więc niech ta pani nie epatuje nas swoją nędzą, albo niech się wreszcie wyda że ten "list" napisali niegramotni w redakcji gazety chyba że to pół etatu - ale co to konia obchodzi
już oceniałe(a)ś
0
4
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy