Co musieli poświęcić, żeby robić to, co kochają?

Anna Dobrydnio
gettingnowhere.net

gettingnowhere.net (gettingnowhere.net)

Poznajcie historie przedstawicieli młodego pokolenia, którzy nie poszli na kompromis i nie uczynili pracy sensem swojego życia
1 z 4
gettingnowhere.net
gettingnowhere.net

Rowerami przez Azję

Ania i Mateusz trzy lata temu spakowali się i postanowili zwiedzić Azję na rowerach. Żeby sobie na to pozwolić, porzucili wygodne, przewidywalne życie i wyjechali do Norwegii, żeby zarobić na podróż. Za swoją wolność płacą rozłąką z bliskimi i brakiem stabilizacji

Dylemat: co po studiach?

Mateusz: Poznaliśmy się pod koniec studiów - Ania wychowała się w Niemczech, studiowała w Bremie, ja - w Gdańsku - i w miarę zbliżającego się końca naszej edukacji, stanęliśmy przed dylematem, przed którym stają chyba co roku setki absolwentów - co dalej? Oboje zdążyliśmy już poznać smak zagranicznych przygód i wiedzieliśmy, że zaraz po studiach nie chcemy iść do pracy i wspinać się po szczeblach zawodowej kariery. Mamy tylko jedno życie. Każda chwila jest cenna i niepowtarzalna, a na każdym kroku spotkać nas może niesamowita przygoda.

Azja na rowerach? Czemu nie

Decyzja o podróży rowerowej przez Azję zapadła dość spontanicznie. Wiedzieliśmy, że chcemy podróżować przez co najmniej dwa lata, zwiedzić największy kontynent naszej planety i zrobić to w jak najmniej obciążający sposób - zarówno dla naszych portfeli, jak i dla środowiska naturalnego. Nie chcieliśmy, żeby nasza zachcianka w negatywny sposób zmieniała otaczającą nas rzeczywistość. Choć nigdy nie fascynowaliśmy się rowerami (służyły nam one dotychczas jako środek transportu miejskiego), zdecydowaliśmy, że żaden inny sposób pokonywania przestrzeni nie da nam takiej wolności jak właśnie rower. Autostop, dobrze wypróbowany w przeszłości, nie dałby nam tego samego poziomu kontaktu z miejscami, w których chcieliśmy być. W dodatku bylibyśmy zależni od kierowców i musielibyśmy jechać tam, gdzie nas zawiozą. Rowerzysty nic nie odgradza od otaczającego go świata. Rowerem jedzie się, gdy chce się jechać, staje się, gdzie i kiedy tylko się chce. Rower, nawet załadowany, można podnieść siłą własnych mięśni i obrócić o 180 stopni. Rower można wepchnąć pod nawet najbardziej stromą górę, przejechać przez zalaną wodą drogę. Naprawić samemu, gdy się zepsuje. W najgorszym wypadku - wrzucić na ciężarówkę lub nawet spakować jako bagaż w samolocie.

Wiedzieliśmy, że do zrealizowania naszej wizji, będziemy potrzebować sporo drogiego sprzętu, no i oczywiście samych rowerów, a z początku nie mieliśmy zupełnie nic. Opcja pracy w Polsce i odkładania przez kilka lat nie wchodziła w grę. Postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę i wyjechaliśmy do Oslo. Dzięki kilku kontaktom z czasów studenckich udało nam się znaleźć pracę - Ania dzięki znajomości języka niemieckiego już po kilku dniach znalazła zatrudnienie w niemieckim przedszkolu, a ja postanowiłem zaryzykować i zarejestrowałem w Norwegii działalność jednoosobową - pracowałem jako alpinista - zimą zrzucałem śnieg z dachów, a latem myłem okna. Wszystkie zarobione korony przeznaczaliśmy na najlepszej jakości sprzęt do biwakowania i części do rowerów. Po ponad półtora roku pracy w Norwegii, dziewięciu przeprowadzkach od znajomych do znajomych i setkach godzin spędzonych na wyszukiwaniu ekwipunku na wyprzedażach i eBayu, kilkunastu szczepieniach - byliśmy gotowi do naszej wyprawy.

Rowery złożyliśmy własnoręcznie w garażu, uszyliśmy sami część toreb, zbudowaliśmy bagażniki, wprowadziliśmy modyfikacje do kupionych gadżetów i z głową pełną pomysłów, ale bez żadnego fizycznego przygotowania polecieliśmy do Turcji - naszego pierwszego azjatyckiego kraju. Opuszczając lotnisko, zrozumieliśmy, że w końcu jest tak, jak miało być - jesteśmy wolni. Możemy pojechać dokąd tylko chcemy, rozbić namiot, gdzie tylko chcemy. Dziennie możemy przejechać tyle kilometrów, ile będziemy chcieli. Nikt na nas nie czeka, nikt nas nie rozlicza, nikt nie dyktuje, co mamy robić. Brak kondycji nie odgrywa najmniejszego znaczenia - przyjdzie z czasem. Wszystko, co posiadamy, mieści się w rowerowych sakwach. Mamy wszystko, czego nam potrzeba, aby przejechać przez pustynię, góry, dżunglę. Mamy siebie.

Na finansowych oparach: przystanek Singapur

Minęły trzy lata odkąd wyjechaliśmy. Przejechaliśmy ponad 27 tysięcy kilometrów, przez Iran, Azję Centralną, Chiny, kraje Azji Południowo-Wschodniej, aż do Singapuru. W międzyczasie, zupełnie tego nie planując, z Bangkoku polecieliśmy do Indii, gdzie spędziliśmy 9 miesięcy, jadąc wzdłuż Himalajów, aż do granicy z Birmą.

Na naszych rowerach pokonaliśmy dziesiątki górskich przełęczy, odwiedziliśmy miejsca, których mieszkańcy nigdy nie spotkali osoby z innego kraju, a co dopiero na rowerach. Nie raz byliśmy chorzy; oboje, prawie w tym samym czasie, zachorowaliśmy na gorączkę dengue. W Malezji zaczęły kończyć się nasze oszczędności. Nie chcieliśmy przerywać podroży i wracać do Europy z długami, najlogiczniej było więc znaleźć pracę w Singapurze (najbogatszy i najbardziej przewidywalny kraj w regionie). Jadąc na finansowych oparach, zaczęliśmy poszukiwania. Po tygodniu mieliśmy już podpisane umowy z naszymi nowymi pracodawcami, którzy nasze przygody i wcześniejsze doświadczenie zawodowe zdobyte w Norwegii potraktowali jako atut. Ania uczy w szkole językowej angielskiego i niemieckiego, a ja znów wylądowałem w firmie zajmującej się pracami wysokościowymi - tym razem na stanowisku kierowniczym.

Teraz ładujemy życiowe baterie i planujemy dalsze etapy wyprawy przez Indonezję, Australię i Nową Zelandię. Chwilowo stateczne życie w Singapurze utwierdziło nas tylko w przekonaniu, że nie nadajemy się do życia w jednym miejscu, do robienia czegoś pod przymusem, do braku natury i zamkniętych przestrzeni. Tęsknimy bardzo za rodzinami i przyjaciółmi, w czasie naszej podróży na świecie pojawiło się kilkoro nowych Ziemian, których chcielibyśmy poznać. Innych, niestety, nigdy już nie spotkamy. Taka jest cena wolności.

Czasem, przeglądając zdjęcia z miejsc, które odwiedziliśmy, nie możemy uwierzyć, że jesteśmy na nich właśnie my. Przeżyliśmy wiele niewiarygodnych przygód, byliśmy w miejscach, o których nam się nigdy nie śniło, albo o których istnieniu nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Zrobiliśmy to, bo nie baliśmy się zaryzykować, bo odważyliśmy się porzucić przewidywalne życie, bezpieczeństwo otoczenia, które znamy, pożegnać na chwilę rodzinę i znajomych.

Niedługo przerwiemy naszą podróż, polecimy do Polski w odwiedziny, zobaczyć się z bliskimi. Już teraz wiemy, że nawet gdybyśmy kiedyś zdecydowali się wrócić do Europy, to nic nie będzie już takie, jak było. Wiemy, co to znaczy żyć w drodze, nieustannie zmieniając otoczenie. Spędzać ze sobą 24 godziny na dobę, przez 3 lata. Pomimo tych wszystkich trudów, hektolitrów potu i obolałych mięśni wiemy, że nie zamienilibyśmy naszego życia na inne. Dla nas szkoda marnować życia, na nie-podróżowanie.

Ania Półtorak, lat 31, absolwentka nauk o sztuce i romanistyki na Uniwersytecie w Bremie, Mateusz Emeschajmer, lat 31, absolwent psychologii międzykulturowej na Uniwersytecie Gdańskim

Ania i Mateusz prowadzą bloga: gettingnowhere.net i są na Facebooku: GettingNowhere

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.net
gettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

gettingnowhere.netgettingnowhere.net

2 z 4
Natalia Blinowska
Natalia Blinowska

Są w życiu ważniejsze rzeczy niż tytuł naukowy

Natalia miała obiecującą pracę w korporacji. Nie czuła jednak, że robi to, co lubi. Postanowiła założyć firmę eventową, rezygnując tym samym z licznych benefitów, które dawała jej posada i z pewności, że pensja zawsze wpłynie na konto. Decyzję podjęła również wbrew pokładanym w niej nadziejom rodziny z tradycjami profesorskimi, która oczekiwała, że inaczej wykorzysta swój potencjał

Wena nie nadchodziła

Obcojęzyczna nazwa stanowiska, obcojęzyczna nazwa branży, których tłumaczenie na język polski zajmowało mi zawsze zbyt dużo czasu. Praca od 9 do 17:30 z ustawową przerwą na lunch. Zanurzenie się w świat esajnmentów, fidbeków, aprejzali, liderszipu i łorkloudu. I chociaż "benefitów" tej pracy było sporo (co tak naprawdę doceniłam, będąc już "na swoim"), to kiedy już nabrałam korporacyjnego obycia i nadal nie czułam, że idę w dobrą stronę, uzbierałam trochę pieniędzy i wyjechałam do Azji Płd-Wsch, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Ale, jakkolwiek stymulujące było tamto otoczenie, to wena wcale nie nadeszła. Do decyzji o założeniu własnego biznesu dojrzewałam jeszcze parę miesięcy.

Skok w otchłań

Pewnego dnia zasiadłam nad kartką i wypisałam po kolei: w czym jestem dobra, co lubię robić, a czego robić nie znoszę i postanowiłam wymyślić jakiś biznes, który te kwestie połączy. Przez lata nigdy nie podeszłam do tego tematu w tak przyziemny i praktyczny sposób, zawsze miałam na uwadze jakieś bardziej "wzniosłe" cele - spełnienie, powołanie, uznanie, oczekiwania otoczenia, zaspokojenie ego itp. Kiedy już wypisałam sobie, że lubię robić zdjęcia, grzebać w programach graficznych, tworzyć ładne rzeczy, organizować, że potrzebuję ruchu i ciągłych zmian, to postanowiłam założyć biznes eventowy. Za mało miałam odwagi, żeby skakać w tę otchłań sama, więc namówiłam koleżankę, żeby oszalała razem ze mną.

Sama sobie szefem

Od stycznia 2014 razem z moją wspólniczką Marią Jędrzejewską prowadzę Mamboo - firmę eventowo-kateringową o profilu ekologicznym. Organizujemy wszelkiego rodzaju imprezy okolicznościowe dla dzieci i dla dorosłych, jak również katering i oprawę wizualną na rozmaite eventy firmowe - to wszystko w oparciu o zdrowe jedzenie i ograniczając zużycie tworzyw sztucznych i ilość odpadów. Obie bez dużego doświadczenia, bez kapitału, za to z całkiem pojemną głową i dużym zapałem. Koncepcja biznesu stale się zmienia, pewne nasze pomysły nie znalazły powalającej liczby odbiorców, inne, początkowo poboczne, stanowią dziś trzon działalności. Każdego dnia wstaję rano z poczuciem, że ciągle idziemy do przodu.

Własny biznes ma swoje mankamenty, a zalety pracy na etacie mogłabym teraz wymienić jednym tchem. Miewam też potężne zakwasy, bóle w plecach czy odciski na dłoniach, bo duża część tego, co robię, to praca fizyczna, ale nawet dźwigając ciężary, wycinając po nocy kartonowe girlandy, idąc z kelnerską tacą czy ledwo tocząc przed sobą wypełnione po brzegi wózki z zakupami, myślę sobie, że jestem własnym szefem, że efekt mojej pracy przynosi mi nie tylko coraz prawdziwsze pieniądze, ale i satysfakcję.

Moja rodzina z tradycjami profesorskimi nie była i pewnie do końca nadal nie jest zachwycona tym, że zajmuję się tak niepoważnymi rzeczami i zapewne marnuję swój potencjał intelektualny. Ale doszłam do wniosku, że moje zajęcie zarobkowe nie musi uwiarygadniać mojego IQ i ważniejsza niż reputacja czy tytuł naukowy jest dla mnie wolność, samodzielność i szansa na swobodne ujście dla pomysłów, które pęcznieją mi w głowie. Wcale nie chcę też przez resztę życia robić dokładnie tego, co teraz. Ale chcę być nadal niezależna, chcę wyciskać z moich zdolności i talentów ile się da, chcę robić nowe, fajne, atrakcyjne rzeczy, które podobają się ludziom i które podobają się mnie, opierać się na własnym poczuciu estetyki, a do tego pracować w zgodzie ze swoimi wartościami i swoim stylem życia.

Natalia Blinowska, 28 lat, absolwentka psychologii w języku angielskim na SWPS-ie, założycielka firmy Mamboo Eko Event

Zajrzyj na stronę Mamboo i odwiedź profil na Facebooku

Mamboo Eko Eventy

Mamboo Eko EventyMamboo Eko Eventy

Mamboo Eko Eventy

Mamboo Eko EventyMamboo Eko Eventy

Natalia Blinowska

Natalia Blinowska

Maria JędrzejewskaMaria Jędrzejewska

Mamboo Eko EventyMamboo Eko Eventy

Mamboo Eko EventyMamboo Eko Eventy

3 z 4
www.kitepro.pl
www.kitepro.pl

Mój cel to do 35. roku życia zobaczyć wszystkie kontynenty

Małgosia kocha kitesurfing i podróże. Chciała mieć więcej czasu na zajmowanie się swoimi pasjami, dlatego rzuciła dobrze płatną pracę na etacie jako kierownik marketingu i założyła własną firmę doradztwa personalnego. Dzięki temu może pracować zdalnie z Azji, a po pracy wskoczyć na deskę i pływać

Nie chciałam mieć większego mieszkania i nowszego samochodu

Przez ponad sześć lat byłam jedną z tych osób, które po ruchomych schodach wbiegają tym pasem zarezerwowanym dla wszystkich, którym się spieszy. Nie zależało mi jednak na wspinaniu się po szczeblach kariery, posiadaniu większego mieszkania czy nowszego auta. Chciałam odnaleźć swoje miejsce, gdzie będę czuła, że żyję. A najlepiej czuję się tam, gdzie jest dużo wiatru, ciepła woda i szerokie białe plaże. Mój cel to do 35. roku życia zobaczyć wszystkie kontynenty. Mam jeszcze 5 lat.

Dużą motywacją do zwiedzania świata dawała mi jedna z moich pasji, czyli kitesurfing. Nie ma nic piękniejszego niż po trudnej przeprawie na drugi koniec świata rozpakować sprzęt na plaży, by po chwili wskoczyć na dechę i poczuć się wolnym. Dlatego zamiast jednotygodniowego urlopu przez trzy lata udało mi się porozumieć z pracodawcą i mieć raz do roku miesięczny urlop. Jednak taka dłuższa nieobecność miała też swoje konsekwencje w życiu zawodowym oraz prywatnym. Jako handlowiec musiałam nadrabiać zaległości po powrocie, ponieważ każdy miał swoje targety do osiągnięcia, a klienci z decyzjami nie chcieli czekać do mojego powrotu.

Największa przeszkoda w podróżowaniu? Praca na etat

W pewien deszczowy wieczór, włócząc się po mieście, przed moimi oczami pojawiła się informacja o spotkaniu z podróżnikiem, który opowie o swojej wyprawie kamperem po Rumunii. Dwa dni później sama byłam w drodze do Rumunii, gdzie spędziłam sześć tygodni. Od razu wiedziałam, że muszę znaleźć w życiu sposób, jak zarobić na wszystkie moje pasje. Nigdy nie lubiłam siedzieć za długo w jednym miejscu. Nieraz znajomi zadawali mi pytanie: co jest dla mnie najtrudniejsze w podróżowaniu - czy długie loty samolotem, kilka dni spędzonych w dżungli, rejs wietnamskim promem w sztormie czy może rozłąka z rodziną? Jedyna odpowiedź, jaka przychodziła mi do głowy, to: praca na etat i utrzymanie się w Warszawie. Dlatego dwa lata temu powiedziałam sobie: DOŚĆ, czas postawić na siebie. Otworzyłam własną małą firmę doradztwa personalnego. Moim głównym zadaniem jako headhuntera jest poszukiwanie najlepszych kandydatów dla moich klientów z sektora technicznego i IT. W dużej mierze w pracy wykorzystuję telefon i internet. Praca ta nie wymaga mojej ciągłej obecności, co było istotnym czynnikiem motywującym mnie do otwarcia własnej firmy.

Moje podróże to przede wszystkim planowanie, ocena budżetu i możliwości oraz przygotowanie fizyczne i psychiczne. Pomimo formuły niskobudżetowych wyjazdów, jak każda pasja i ta ma swoją cenę. Średni budżet na wyjazd około 3-tygodniowy to 5-6 tys. zł, w zależności od oczekiwań. Jeszcze kilka lat temu nie planowałam ich aż tak dokładnie. Jednak doświadczenie nauczyło mnie, że można zminimalizować wydatki na tak długie wyjazdy. Nie chciałam, aby moja pasja do podróży mocno ograniczała mój styl życia w Warszawie. Chcąc zaoszczędzić pieniądze na podróże, musiałam znaleźć złoty środek między jednym a drugim.

Na początku dokładnie wyliczyłam, ile kosztuje mnie miesięczne utrzymanie w Warszawie (mieszanie, zakupy, wyjścia do restauracji ze znajomymi itd.) i okazało się, że większa część moich pieniędzy jest impulsywnie wydawana na rzeczy nie do końca mi potrzebne. Miesięcznie byłam w stanie na nieprzemyślanych zakupach zaoszczędzić do 300 zł, dodatkowo ograniczyłam prawie codzienne jedzenie na mieście do 2-3 wyjść w tygodniu. Pozwoliło mi to zaoszczędzić ok. 400zł miesięcznie. Po pewnym czasie osiągnęłam poziom ok. 700-900 zł miesięcznie, które z czystym sumieniem można przeznaczyć na swoje pasje. Najdroższe w podróżach są bilety lotnicze, np. do Azji. Wcześniejsze określenie kierunku wyprawy pozwala zakupić bilety w promocyjnych cenach. Zawsze szukam okazji, gdzie - przy takim samym komforcie lotu - cena biletu nie będzie przekraczać 2200 zł w obie strony. Jest wiele sposobów taniego podróżowania, strony internetowe, na których można znaleźć zbiór hoteli z całego świata i zarezerwować w bardzo promocyjnej cenie nocleg, strony z ofertami tanich lotów. Dla tych bardziej oszczędnych polecam couchsurfing.

Nie mogę powiedzieć: nie chce mi się

Umowa o pracę, etat daje niewątpliwie poczucie bezpieczeństwa i stabilności finansowej. Wiesz, że zawsze ostatniego dnia miesiąca wynagrodzenie wpłynie na konto. Własna działalność nie zawsze daje tę pewność, a już na pewno nie na samym początku. W moim przypadku na początku są pracownicy, ZUS i skarbówka, a potem dopiero ja. Jednak poczucie wolności i możliwość spędzenia sześciu tygodni w Azji wynagradzają mi to z zapasem. Niejednokrotnie słyszałam, jak samolubnie i bezmyślnie postępuję, odchodząc z dobrze płatnej posady kierownika marketingu i sprzedaży w prestiżowej agencji i rezygnuję z pewnej świetlanej kariery na rzecz własnej działalności, która niesie same niewiadome i ryzyko. To prawda, mali przedsiębiorcy mają w Polsce drogę przez mękę, ale pracując na własny rachunek, muszą być bardziej kreatywni, pracowici, zaangażowani i nastawieni na rozwój. To oni tworzą swoją firmę, która będzie ich przyszłością i nie mają możliwości powiedzieć: "nie chce mi się". Nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Jestem szczęśliwa. Dzisiaj wiem, że postąpiłam słusznie. Tych kilka lat nauczyło mnie pokory, ale także wiary w siebie. Udowodniłam sama sobie, że jeżeli czegoś naprawdę pragnę, mogę to osiągnąć, choć nie będzie to łatwa droga.

Niedawno wróciłam z Azji, był to wyjazd inny od pozostałych. Bardzo pracowity, dobrze zaplanowany, z jasno określonym budżetem. Pierwszy raz musiałam zabrać całe "biuro" ze sobą. Teraz, prowadząc własną działalność, nie mogę pozwolić sobie na tak długi brak kontaktu. Miałam dużo obaw, jak sobie poradzę w tej sytuacji. Na szczęście udało się. Całkowity reset nie wchodzi w grę, jednak prowadzenie firmy z plaży, gdzie wiem, że za 20 minut wskakuję na dechę i kite'a daje mi zupełnie inną perspektywę życia.


To, co jest kluczem do mojego szczęścia, to równowaga pomiędzy pracą, życiem zawodowym, podróżami i kitesurfingiem. Jeżeli chcesz coś zmienić w swoim życiu, nie pytaj innych, jak to zrobić, zapytaj najpierw siebie, czego tak naprawdę chcesz. A jeżeli uważasz, że szczęście mogą dać ci podróże, to przestań wodzić palcem po mapie, tylko pojedź i zobacz, jak jest tam, gdzie zawsze chciałeś być.

Małgorzata Tryfon, lat 29, absolwentka socjologii i zarządzania personelem, właścicielka agencji doradztwa personalnego


Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Małgorzata Tryfon

Phu Quy

Małgorzata Tryfon

Małgorzata TryfonMałgorzata Tryfon

4 z 4
Marlena Orłowska
Marlena Orłowska

Nigdy nie chciałam być nauczycielką

Marlena poświęciła małżeństwo, wykształcenie, bliskość rodziny i mieszkanie, żeby realizować swoją pasję. Mimo dwóch skończonych kierunków studiów i perspektyw na karierę naukową, spakowała dwie walizki i poleciała do Nowego Jorku, by tam spełniać swoje marzenie o byciu fryzjerkę i makijażystką

Jak w złotej klatce

Studiowałam dwa kierunki jednocześnie - stosunki międzynarodowe i filologię polską - rodzice kupili mi trzypokojowe mieszkanie, a w wieku 22 lat wyszłam za mąż, co okazało się niezbyt trafną decyzją. Moi rodzice marzyli, żebym została nauczycielem uniwersyteckim i dalej pięła się po szczeblach kariery do doktoratu i profesury. Nie mogłam określić, co tkwiło we mnie przez ten cały czas biegania między uczelniami. Teraz wiem, że był to strach przed stratą całego życia na walkę o to, czego naprawdę nie chciałam robić.


Dobrze szło mi na studiach (miałam najwyższe stypendium naukowe), jednak nie mogłam spać. Coraz częściej płakałam w nocy, bo czułam się jak w więzieniu i nie miałam pojęcia, jak mam sobie z tym poradzić. Co noc uśmiechałam się tylko do jednej rzeczy - do plakatu przedstawiającego Nowy Jork nocą. Nigdy nie chciałam być nauczycielem. Chciałam zostać fryzjerką i makijażystką. Chciałam sprawiać, żeby ludzie czuli się piękni, słyszeć, jak mówią, że nigdy nie wyglądali tak dobrze.

Reszta życia na spełnianie marzeń

Kiedy postanowiłam, że nie chcę już więcej płakać nad sobą i w końcu wyjechać, najgorsza była nie rezygnacja z tego, co miałam - mieszkania, samochodu czy nawet przyjaciół - bo wiedziałam, że dobrych przyjaciół nigdy nie stracę, a mieszkanie i samochód to rzeczy nabyte - ale spojrzenie mojemu tacie w oczy i powiedzenie mu, że wyjeżdżam. Moja mama również ciężko to zniosła. Ale mój tata, który nigdy nie okazywał przy nikim swoich uczuć, ten jeden raz nie wytrzymał... Moja 22-letnia siostra miała mi za złe, że ją zostawiam, a najmłodsza, 7-letnia, pytała, czy będę przyjeżdżać na weekend. Bardzo ich kocham, ale w momencie, w którym bym zdecydowała zostać z nimi, przegrałabym resztę mojego życia, która mi została na spełnienie marzeń. Spakowałam więc cały swój dorobek w 2 walizkach i wyruszyłam

Jak zostać docenionym na Manhattanie

W Nowym Jorku mieszkam już 3 lata. Wciąż pamiętam widok mojej rodziny w dniu odjazdu, ale było warto, choć początki były ciężkie. Musiałam pójść do szkoły kosmetycznej, żeby uzyskać dyplom fryzjera. W międzyczasie zatrudniłam się jako asystentka w salonie fryzjerskim, żeby zdobyć doświadczenie. Mój dzień zaczynał się pobudką o 6.30, żeby zdążyć na 9 do pracy (dwie godziny jazdy), a kończył się dzwonkiem w szkole o 22.00. I tak przez półtora roku. Byłam strasznie zmęczona. Jednak w szkole szło mi lepiej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Wszystko wydawało się takie proste do zrobienia - obcięcie włosów, zrobienie pięknego koloru, a upięcia i stylizacje - po prostu bajka. Kochałam to, co robię, czułam ogromną satysfakcję. W szkole poznałam też chłopaka, który cierpliwie czekał, aż go docenię. Jesteśmy teraz razem i wiele mu zawdzięczam. Pracuje jako fryzjer od 15. roku życia i teraz, kiedy ma 31 lat, ma już16 lat doświadczenia. Poprawiał moje błędy, uczył mnie tego, czego nauczyciele w szkole nie mogli, bo tego nie było w programie.

Po skończeniu szkoły postanowiłam spróbować na Manhattanie. To najdroższe miejsce do życia, a zarazem najlepsze miejsce do zarabiania dużych pieniędzy, o jakich w Polsce nawet nie śniłam. W internecie wyszukałam listę najlepszych i najdroższych salonów. Znalazłam salon Paul Labrecque spa&salon, gdzie za ścięcie włosów można zarobić nawet 250 dolarów. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i zostałam zatrudniona na jako asystentka na następne 2 lata treningu, żeby dostać pozycję stylisty. Pomyślałam wtedy: "O, mój Boże, następne 2 lata zamiatania włosów spod nóg i mycia głów klientom", bo takie było moje zadanie. Jednak mój szef, który uczył asystentów na przyszłych stylistów, zauważył ogień w moich oczach. Nigdy nie opuściłam dnia treningu, zawsze miałam modelkę, żeby ćwiczyć kolor i ścięcia. Zostałam doceniona i mój szef promował mnie na stylistę po 8 miesiącach treningu!

Obecnie pracuję jako Stylist i Make Up Artist. Każdego mojego klienta traktuje z najwyższym szacunkiem i oddaję całe serce, aby zobaczyć uśmiech na ich twarzy po skończonej pracy.  Ile poświęciłam, żeby spełnić swoje marzenia? Wszystko: studia, związek, przyjaciół i najdroższą rodzinę. Czy było warto? Tak! Czasami żałuję, ze tak późno zdecydowałam się na ten krok, ale gdybym nie przeszła przez to, co przeszłam, nie byłabym tym człowiekiem, którym jestem teraz. Moja rodzina pogodziła się z tym i jest ze mnie dumna. Chociaż mój tata w głębi serca ma nadzieję, że kiedyś wrócę.

Marlena, lat 28, absolwentka stosunków międzynarodowych i filologii polskiej, stylistka i makijażystka

Marlena OrłowskaMarlena Orłowska

Marlena OrłowskaMarlena Orłowska

Komentarze
Jak się ma 20 kilka lat to sformułowanie "rzucić wszystko" jest puste. W tym wieku nie ma się jeszcze tak na prawdę czego rzucać. Ale tak czy inaczej gratuluję wyboru.
już oceniałe(a)ś
35
1
Podziwiam takich ludzi!!! Mam znajomych którzy z podróżowania zrobili swoją pracę, co kilka miesięcy są gdzie indziej, a najlepsze jest to, że jeździ z nimi ich pięcioletni synek. Mają kasę, są razem i robią to co lubią.
@karo.ls Kasa nie jest prostą konsekwencją wykształcenia i pracowitości. Najczęściej kluczowi są tutaj bogaci i ustawieni rodzice oraz inne znajomości.
już oceniałe(a)ś
0
10
Co trzeba było poświęcić? Może wcale nie tak wiele, jak się wydaje. Poświęcenie to wyrzeczenie się, to rezygnacja z czegoś, co jest ważne, co ma znaczenie i jest cenne. W opisanych przykładach dziewczyny mogłyby mówić o poświęceniu, gdyby musiały zrezygnować ze swoich - dajmy na to podróży - na rzecz czegoś innego, od czego odeszły lub co niespecjalnie im się uśmiechało. Wszystko więc jest pięknie i ładnie, ale nie mówmy tutaj o jakimś poświęceniu. One po prostu wybrały to, co im wydaje się ważne, cenne, dobre i właściwe. I tyle.
już oceniałe(a)ś
29
0
Gratulacje dziewczyny! Macie kapitał w sobie i w tym, co robicie, a szkoda życia na robienie czegoś bez przekonania. Odwagi i do przodu!
już oceniałe(a)ś
28
7
I jeszcze fajne zdjecia maja, super, ze sie tak dobrali, i ze zyja tak szczesliwie!!!
już oceniałe(a)ś
6
0
Rzucic wszystko i zaczac wszystko od nowa w wieku 25 czy 30 lat to chyba zadna sztuka? Niech zrobia to samo majac po lat 50?
@carolina_reaper Co za sztuka mając lat 50? Niech rzuca wszystko mając lat 80! Albo chociaż leżąc na OIOMie! Albo chociaż mając chore dziecko/ jedną nogę/ raka? A Ty co rzuciłaś? Czy tylko siedzisz przed kompem wytykając innym?
już oceniałe(a)ś
1
0
@Katarzyna Elercik A Ty rzuciłaś?
już oceniałe(a)ś
0
1
co za bzdury. Jedną z nich znam. Żadne korporacje, od czasów studiów nie pracowała w ŻADNEJ, podkreślam ŻADNEJ pracy. Bezpłatne wolontariaty, staże. To wszystko. "Firmy" które prowadzą do dziś nie przynoszą dochodów umożliwiających im wyżycie. Co więcej osoba o której ja myślę nie ma nawet tej firmy zarejestrowanej. Posprawdzajcie sobie w KRS. Te dane są ogólnie dostępne. Od prekariatu odróżnia ich jedynie to, że maja zamożnych rodziców, którzy do dziś je utrzymują. Panienki prawie trzydziestoletnie czekające na zamożnych mężów. Te ładniejsze mają szanse, te szersze w biodrach będą tak bujać się do 60tki, potem będą żyły albo z wynajmowania licznych mieszkań, które odziedziczą po rodzicach. Tyle w temacie.
@24r Z ciekawości sprawdziłam w CEIDG, co piszesz i firma została zarejestrowana w styczniu tego roku. Mamboo Natalia Blinowska.
już oceniałe(a)ś
0
0
@24r jakos zazdrosc przez ten post przemawiaa. i to generalizowanie... słabo
już oceniałe(a)ś
0
0
To mnie tylko utwierdza w przkonaniu, że warto słuchać siebie. Bo to w środku kryje się odpowiedź dotycząca tego, co sprawia Ci największą przyjemność. Odkryłam to dla siebie i pomagam odkrywać innym osobom.
@Ania Piwowarska Puste frazesy. Życie nie daje takich prostych wyborów.
już oceniałe(a)ś
2
2
@wolny.kan.gur Jak widać niektórym daje.
już oceniałe(a)ś
0
0
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy