"Woziłam arabskie księżniczki" Jayne Amelia Larson. Do poczytania na weekend

mawro

"Woziłam arabskie księżniczki" (Materiały prasowe)

"Woziłam arabskie księżniczki", autorstwa Jayne Amelia Larson, to opowieść szoferki o najbogatszych księżniczkach świata (oraz ich służących, nianiach i jednym królewskim fryzjerze). Publikujemy fragmenty książki
1 z 9
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Początki pracy

Książka ta oparta jest na prawdziwych doświadczeniach, które zdobyłam w czasie kilkuletniej pracy jako szofer w Los Angeles. Żeby stworzyć interesującą narrację, połączyłam i skondensowałam wiele autentycznych wydarzeń i zmieniłam trochę ich chronologię.

Zmianie uległy też liczne imiona, nazwiska i cechy szczególne ludzi, których poznałam i z którymi pracowałam, jak również miejsca, gdzie się z nimi zetknęłam. Czasem tworzyłam bohaterów w oparciu o kilka prawdziwych pierwowzorów, aby lepiej pokazać charakter ludzi, o których piszę, oszczędzając czytelnikom przytłaczającej mnogości postaci.

Zależało mi na tym, żeby wiernie oddać swoje doświadczenia, więc opisując wydarzenia, miejsca i rozmowy, opierałam się na notatkach robionych w czasie pracy oraz na wspomnieniach. Wydaje mi się, że byłam uważna i wiele zapamiętałam, a przynajmniej to sobie wmówiłam. Pamięć ludzka jest jednak zawodna i pewnie nie wszystkie szczegóły udało mi się wiernie przedstawić. Książka ta zawiera moją własną interpretację wydarzeń, których byłam świadkiem lub w których brałam udział.

2 z 9

Jak zostałam szoferem?

Czasami w pracy bywało niebezpiecznie. Pewnego razu o czwartej rano tankowałam na słabo oświetlonej stacji przy opuszczonej autostradzie, kiedy zakradł się do mnie jakiś pijany debil i chwycił mnie od tyłu.

- Chodź, kotku, zabawimy się - wymamrotał mi w kark.

Nawet nie słyszałam, jak się zbliża, zauważyłam go dopiero, kiedy stał tuż przy mnie. Udało mi się go odepchnąć, ale nauczyłam się, że muszę być superostrożna, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Zaczęłam wozić ze sobą starą puszkę z gazem paraliżującym, który dostałam od ojca. Nauczyłam się trzymać kluczyki w ręce tak, żeby w każdej chwili móc ich użyć jako ostrej broni. Kupiłam też półmetrową latarkę Magnum, która w razie potrzeby mogła służyć za pałkę. Miałam ją w zasięgu ręki, pod siedzeniem kierowcy, i ćwiczyłam jej szybkie wyjmowanie, w razie gdybym musiała pilnie jej użyć.

Praca pociągała za sobą też inne nieprzewidziane trudności. Znalezienie czystej toalety w środku nocy i bardzo daleko od domu stanowiło nie lada wyzwanie. Zaczęłam naprawdę tęsknić za schludną łazienką i opanowałam do perfekcji sztukę błyskawicznego bezkontaktowego sikania.

Ta skomplikowana operacja wymaga użycia kilku nakładek sedesowych i stosu papierowych ręczników lub serwetek, jeśli w przybytku brakuje przyborów toaletowych, co zdarza się nadzwyczaj często. Niezbędne są również pewne umiejętności akrobatyczne. W niektórych ubikacjach przydają się mocne płuca i zdolność długiego wstrzymywania oddechu.

Lata pływania zwróciły mi się z nawiązką. Często kiedy późno w nocy czekałam na pasażerów przed którymś hotelem, pijani hollywoodczycy chwiejnym krokiem wytaczający się z holu brali mnie za prostytutkę, mimo że - jestem tego pewna - mój język ciała nie wysyłał mylnych sygnałów.

Kiedy się zbliżali, wbijałam oczy w ziemię i przechodziłam na drugą stronę, ignorując ich nawoływania. Jasno dawałam im do zrozumienia, że nie oferuję tego typu usług, nigdy w życiu. Pasażerowie często składali mi nieprzystojne propozycje, nawet jeśli właśnie wiozłam ich do domów, gdzie czekały na nich żony z dziećmi, i byli śmiertelnie obrażeni, kiedy odrzucałam ich zaloty.

- Co się tak unosisz? I tak żadna z ciebie Marilyn Monroe - protestował dziobaty czaruś, kiedy dałam mu kosza.

Kiedyś wczesnym rankiem pewien pijany dwudziestokilkuletni klubowicz zwymiotował mi w samochodzie, a następnie zemdlał. Ocknął się dopiero, kiedy usiłowałam wyciągnąć go z auta, i próbował się w nim wysikać. Wcześniej spędziłam długie godziny, wożąc go po mieście - wystawiał głowę przez okno i konwersował z transwestytami przy Santa Monica Boulevard. Chciał wynająć jednego jako prezent dla swojej nastoletniej dziewczyny.

- Muszę jej udowodnić, że ją kocham - wrzeszczał nieustannie.

Nie miałam pojęcia, do czego potrzebował pomocy transwestyty, ale na szczęście żaden z nich nie zgodził się wsiąść do limuzyny. O czwartej nad ranem mój klient nie pamiętał nawet, gdzie w Bel Air mieszkali jego rodzice. Kiedy w końcu wydedukowałam ich adres i chciałam go wysadzić, wpadł w panikę. Bał się, że mama z tatą się obudzą i go ukarzą. Odmówił wyjścia z samochodu, po czym zwinął się w kłębek na tylnym siedzeniu. Ktoś ze służby wyszedł w końcu z budynku, podziękował mi, że przywiozłam pociechę do domu, i zaniósł płaczącego dzieciaka bez upragnionego transwestyty do łóżka.

Nie spodziewałam się tego typu zachowań. Sądziłam, że praca będzie elegancka, może nawet w pewnym stopniu prestiżowa. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Myślałam, że będę zarabiać kokosy, wożąc na lotnisko bogatych biznesmenów, którzy po powrocie z konferencji w Szanghaju lub nad jeziorem Como będą zapraszać mnie na kolacje do Nobu i może nawet obdarowywać prezentami ze strefy bezcłowej.

Wyobrażałam sobie, jak odrzucam zaproszenia i nie przyjmuję podarunków, wyrabiając sobie w ten sposób opinię osoby z silnym kręgosłupem moralnym. Wydawało mi się, że będę miała liczne okazje przedstawienia producentom swoich pomysłów na filmy i zalążków scenariuszy. Ale to wszystko okazało się mrzonką. Pracowałam niesamowicie długie godziny i byłam tak zmęczona niańczeniem podekscytowanych turystów, którzy całonocny maraton clubbingowy na Sunset Boulevard kończyli zawodami puszczania pawia, że w ciągu dnia nie miałam siły zająć się tym, co naprawdę mnie interesowało. Na domiar złego hojne napiwki w rzeczywistości się nie zdarzały, a jeśli nawet, to bardzo rzadko. Sama praca była deprymująca i wysysała z człowieka chęć do życia.

Jako szofer widziałam, co kryje się za błyszczącą kurtyną Hollywoodu - nie spodziewałam się tego i nieszczególnie mnie to cieszyło. Przez pierwsze kilka tygodni byłam przydzielona do pracy w luksusowym hotelu w Beverly Hills zapewniającym gościom darmowy transport. Większość hoteli ma na wyposażeniu samochody do odbierania i przywożenia gości, którzy chcą wybrać się na zakupy albo zjeść kolację w niezbyt odległej restauracji. To ciepła posadka dla szofera i bardzo chętnie zostałabym tam na stałe, ale niestety byłam tam tylko w zastępstwie doświadczonego kierowcy, który przepracował dla hotelu już wiele lat i wolałby wyzionąć ducha za kółkiem niż zrezygnować z etatu.

3 z 9

Jak zostałam szoferem saudyjskiej rodziny królewskiej

- Żydówka? Jesteś Żydówką?

Nigdy wcześniej nie słyszałam tego pytania, a już na pewno nie tyle razy. Nawet Fausto nieustannie mi je zadawał.

- Na pewno nie jesteś Żydówką? Nie ma w tobie żydostwa? Jesteś pewna? Pewna? Pewna?

- Tak, całkowicie - opowiadałam, dodając w myślach: Naprawdę by mnie nie zatrudnili, gdybym nią była?

Na tym polegało sprawdzanie szoferów. Nikogo nie interesowało, co wcześniej robiliśmy, nikt nie domagał się referencji, nic z tych rzeczy. Miałam czystą kartotekę, co na pewno nie było bez znaczenia, ale zaskoczyło mnie, jak pobieżnie przeglądano moje dokumenty, zważywszy na to, ile musiałam się nagimnastykować, żeby wszystko im powysyłać. Nawet by się nie zorientowali, gdybym była zakamuflowaną Żydówką.

Dostałam zatem pracę szofera saudyjskiej rodziny królewskiej.

Księżniczkę Zahirę i jej dzieci, ochronę i całą świtę miało obsługiwać łącznie ponad czterdziestu kierowców. Powiedziano nam, że mamy być dyspozycyjni dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu nawet przez całe siedem tygodni. Nie będzie urlopów i jeśli będziemy domagali się wolnego, musimy się liczyć z utratą pracy.

Wkrótce okazało się, że jestem jedyną kobietą wśród wszystkich szoferów. Poznałam jeszcze dwie inne, ale bardzo szybko się wykruszyły Jedna została zwolniona po kłótni z ochroną, a druga, jak się dowiedziałam, sama prawie natychmiast zrezygnowała, bo nie odpowiadały jej długie godziny pracy.

W Arabii Saudyjskiej kobiety nie mogą prowadzić samochodu, a Saudyjczycy nie życzą sobie, żeby kobiety woziły ich za granicą. Okazało się jednak, że jestem przydatna w sposób, jakiego chyba nikt nie przewidział.

4 z 9

Gdzie jest hidżab?

Jak zapowiedział Sami, Saudyjczycy błyskawicznie przeszli odprawę celną na lotnisku, choć podobno mieli ze sobą skrzynię pełną dolarów. Jeden z pracowników prywatnego lądowiska powiedział, że przywieźli dwadzieścia milionów zielonych. Milion dolarów w banknotach studolarowych waży około dziewięciu kilogramów i wypełnia całą walizkę Halliburton szeroką na dwanaście centymetrów.

Dwadzieścia takich walizek zajmuje skrzynię, w której zmieściłyby się zwłoki dużego człowieka. To masa mamony.

- Wszystkie grupy Saudyjczyków przyjeżdżają z kuframi pieniędzy - powiedział mi pracownik lotniska.

- Zawsze tak podróżują - lubią mieć ze sobą kupę forsy i uwielbiają się nią popisywać. Niektórzy przylatują nawet własnymi boeingami 747. To dopiero kolosy. I latanie po przyjaznym niebie.

Powiedział mi, że wiele saudyjskich samolotów ma zupełnie zmienione wnętrza i wystrój przypominający pałac wezyra - na pokładzie są pluszowe siedziska wyściełane pikowanym aksamitem, olbrzymie łoża, pięćdziesięciocalowe płaskoekranowe telewizory i sauny tureckie z armaturą z czternastokaratowego złota. Jeden z saudyjskich książąt ma nawet odrzutowiec wyposażony w niewielki fortepian i bar koktajlowy. Wykonywanie utworów fortepianowych na wysokości ponad dziesięciu i pół tysiąca metrów naprawdę robi wrażenie.

Kiedy czekaliśmy przy samochodach, Fausto dał nam znak ręką, że mamy być gotowi i wypatrywać naszych pasażerów.

Ożywiliśmy się na widok członków rodziny królewskiej wychodzących z lotniska po kontroli celnej. Najpierw pojawiło się kilka grup ciemnowłosych wąsatych mężczyzn w eleganckich garniturach. Poruszali się energicznie i zdecydowanie, ale tak, jakby ciągnęli za sobą głazy - ramiona mieli wysunięte do przodu, jakby uginali się pod jakimś ciężarem. Od razu ruszyli w stronę saudyjskich wojskowych, którzy stali przy pracownikach konsulatu, i zaczęli rozprawiać z nimi ochrypłym szeptem. Nie spojrzeli nawet na szoferów ani nie zamienili z nami słowa.

Kobiety wychodziły osobno i w miarę jak pojawiały się jedna po drugiej, zaczęłam zadawać sobie w duchu pytania: Gdzie są Saudyjki? Gdzie mają hidżaby? Spodziewałam się kobiet w czarnych szatach i z zakrytymi głowami, ale panie, które wyszły z lotniska, nie wyglądały jak Saudyjki ? przypominały raczej gromadkę seksownych Brazylijek w drodze na dyskotekę. Wiele z nich miało skąpe stroje od Versacego, Gucciego i Prady, kilkucentymetrowe jaskrawe paznokcie, kruczoczarne błyszczące włosy sięgające aż do pasa i grube warstwy perfekcyjnego makijażu w ciemnych barwach. Czyżby równocześnie przyleciał jakiś samolot z Rio? - zastanawiałam się. Do grupy dołączyło kilka starszych i mniej wyzywająco ubranych kobiet, które jednak też nosiły się modnie i nowocześnie. Za nimi ciągnęła kolejna gromadka kobiet, w większości w tradycyjnych muzułmańskich strojach - skromnych i z przykrytą głową. Wiele z nich było młodych i drobnych, miało ciemną skórę i ani śladu makijażu. Wyglądały na wyczerpane.

Kiedy ruszyłam w ich stronę, sądząc, że to właśnie są saudyjskie księżniczki, jedna z półnagich opalonych i powabnych paniuś odwróciła się i rzuciła do nich coś szorstko po arabsku. W odpowiedzi cała grupa, niczym stado zawoalowanych ptaków, wzdrygnęła się równocześnie. Zdałam sobie sprawę, że sponiewierane kobiety to służące, a seksowne paniusie to księżniczki ze swoją świtą. Ponętne elegantki przeszły obok, zupełnie mnie lekceważąc, ale niemal każda służąca uśmiechnęła się i przywitała mnie skinieniem głowy. Niektóre patrzyły na mnie ze zdziwieniem, jakby chciały powiedzieć: Kto to jest? Co ona tu robi?

Sama też byłam zdumiona. Nie spodziewałam się, że przedstawicielki saudyjskiej rodziny królewskiej będą nosić się po zachodniemu. Pewien inżynier ropy opowiadał mi, że kiedy leci z Rijadu do Paryża, za każdym razem jest świadkiem niesamowitej metamorfozy.

- Siadam w pierwszej klasie obok Saudyjki, która ma na sobie długą czarną szatę, czarne rękawiczki i czador - pełny zestaw. Nie mam pojęcia, jak wygląda, bo cała jest zasłonięta.

Czasem nawet nie widać jej oczu, a na nogach ma botki, tak że nie widać jej ani kawałka skóry. Potem samolot startuje i opuszcza saudyjską przestrzeń powietrzną. Moja sąsiadka idzie do toalety, a po chwili wraca stamtąd szykowny kociak na wysokich obcasach i w bardzo mini miniówce. Chanel od stóp do głów. Ta sama kobieta. Miała te ubrania pod spodem.

To mi się zdarza podczas każdego lotu. Czasami jest ich cała grupa. Kiedy wchodzą na pokład, wyglądają jak czarna chmura, a potem nagle zrzucają ciemne czadory i przeobrażają się w roznegliżowane, błyszczące elegantki. Wtedy dopiero człowiek zdaje sobie sprawę, że Saudyjki są urodziwe. W Królestwie Arabii Saudyjskiej obowiązuje zasada, że poza domem kobieta musi być całkowicie zakryta, ale jak tyko przekroczy granicę kraju, może nosić, co jej się żywnie podoba, i Saudyjki z tego korzystają. Służące były jednak pobożne i wkrótce się okazało, że zawsze zasłaniają się całe, niezależnie od tego, czy przebywają w kraju, czy za granicą, w domu czy na zewnątrz.

Głową rodziny była księżniczka Zahira, podróżująca z siostrami, przyjaciółkami i kuzynkami, kilkoma ze swoich licznych synów i jedyną córką, o której pewna służąca powiedziała mi, że dziewczynka ?została wyciśnięta w ostatniej sekundzie ku wielkiej radości?. Księżniczka bardzo chciała mieć córkę i jej najmłodsza pociecha okazała się dziewczynką.

5 z 9

Saudyjczycy podróżują z rozmachem

Nasi pasażerowie nie nieśli żadnych walizek, bo za sznurem limuzyn stały dwie wielkie ciężarówki, a w nich grupa ludzi, którzy zajmowali się bagażem. Walizek były setki, niektóre w rozmiarze volkswagena, wiele opakowanych w plastikową folię niczym olbrzymie tace z mrożonymi obiadami.

Większość miała metki Louis Vuitton, Gucci lub Coach, a za niektóre mogłabym opłacić swój roczny czynsz. Służące zostały w tyle, żeby przypilnować, czy wszystko zostało zabrane i odesłane do właściwego hotelu. Siedziały na walizkach, strzegąc bagażu, za który odpowiadały, jak kwoki wysiadujące jaja.

Saudyjczycy podróżują z rozmachem, a ich wyprawy przypominają operacje wojskowe. Potem okazało się, że pod plastikową folią kryły się meble, kosztowne jedwabne dywany, wszelkiej maści bibeloty, porcelana z Limoges, specjalne kuchenki, podgrzewacze, błyszczące srebrne tace, ozdobne pozłacane i glazurowane perskie samowary, wyśmienite kawy, herbaty, suszone owoce, ryż, fasola, zboża, przyprawy, słodycze i intensywna w smaku czekolada, którą można dostać tylko na Bliskim Wschodzie. Przywieźli cały pałac. A raczej kilka pałaców. Mieli ze sobą nawet kadzidełka.

Nie wszystkie rodziny królewskie podróżują w ten sposób. Moja znajoma, która zajmuje się dekorowaniem luksusowych rezydencji w Los Angeles, dostała zlecenie całkowitej zmiany wystroju domu, który saudyjska księżniczka miała wynająć na krótki pobyt. Znajoma za dziesiątki tysięcy dolarów stworzyła supernowoczesne wnętrze, w którym księżniczka przebywała przez tydzień. Saudyjka nie przywiozła ze sobą żadnych rzeczy i nie zabrała z Los Angeles niczego, co tu kupiła.

Okazało się, że jeden z zafoliowanych gigantów to serwis do herbaty, dla którego zarezerwowano w hotelu osobny pokój za pięćset dolarów na dobę. O każdej porze dnia i nocy służący chodzili tam, żeby parzyć herbatę dla księżniczki Zahiry i jej świty. Serwis miał świetne warunki. Nie zapewniono mu co prawda apartamentu, a tylko standardowy pokój, ale i tak za siedmiotygodniowy pobyt rachunek musiał wynieść około dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. No i miał własny balkon z widokiem na Beverly Hills. Ja od dwóch miesięcy zalegałam z czynszem i przekopywałam się przez swoją szkatułkę z biżuterią w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym sprzedać, żeby uniknąć spotkania z szeryfem. Bardzo chętnie zamieszkałabym z serwisem.

Służące zaczęły uwijać się przy bagażach i sprawdzać, czy mężczyźni z firmy transportowej obchodzą się odpowiednio z zastawą do herbaty i resztą pałacowych skarbów. Później, w czasie pobytu, mnie też częstowały herbatą - kiedy już mnie poznały i bardzo się polubiłyśmy.

6 z 9

Zakupy z księżniczką

Wyprawy na zakupy z księżniczką Zahirą były męczarnią - po pierwsze dlatego, że odbywały się codziennie, czasem przez cały dzień, po drugie - ponieważ kupowała tyle chłamu. Były tego niewyobrażalne ilości. Jeśli chłopak z lotniska mówił prawdę i rodzina rzeczywiście przywiozła ze sobą dwadzieścia milionów dolarów, musieli wydać wszystko co do centa. Wiem, że rachunki hotelowe uregulowali gotówką - a płacili przynajmniej za siedem tygodni i pięćdziesiąt pokojów, w tym apartament prezydencki, który kosztował dziesięć tysięcy za dobę. Posiłki w pokojach i inne fanaberie musiały wynieść co najmniej kilka tysięcy dolarów dziennie. To wszystko daje minimum pięć milionów dolarów za siedmiotygodniowy pobyt.

Podczas wypraw na zakupy jedna z wyżej postawionych służących zajmowała się gotówką - wszystkie rachunki regulowali studolarówkami. Nikt z rodziny królewskiej nie dotykał pieniędzy. Wyjąwszy jedną młodą księżniczkę, nie widziałam, żeby ktokolwiek z nich własnoręcznie za coś płacił.

Spacerowali tylko i wybierali, a służba zajmowała się prozaicznymi transakcjami.

Jeśli dostało się w przydziale pasażera, który miał towarzyszyć Zahirze w zakupach, to praca polegała na jeździe pustym samochodem tam i z powrotem wzdłuż Rodeo Drive, po którym kobiety spacerowały od butiku do butiku. Z reguły nawet przychodziły tam pieszo, ale i tak musieliśmy czekać w pogotowiu, na wypadek, gdyby ktoś zażyczył sobie wracać i dwie przecznice do hotelu pokonać samochodem, gdyby wzywała go natura albo nagle miał dość palącego kalifornijskiego słońca. Najwyraźniej wydawanie milionów dolarów bywa wyczerpujące, a po takim wysiłku dwuminutowy spacerek może zagrażać życiu lub zdrowiu.

W rezultacie siedem do dziewięciu samochodów w żółwim tempie jechało ulicą za księżniczką i jej świtą wchodzącymi do każdziuteńkiego butiku, nawet jeśli dzień wcześniej zupełnie go ogołocili. Sprzedawcy jednak byli zawsze gotowi i doskonale przygotowani. Musieli spędzać każdą noc na uzupełnianiu towaru, bo nigdy nie brakowało torebek do wzięcia.

Od czasu do czasu jedna z młodych służących przybiegała do samochodów z siatami butów od Jimmy'ego Choo, naręczem sukienek od Diora albo torebkami Birkin z krokodylej skóry od Hermesa we wszystkich dostępnych kolorach (nawet sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów za sztukę). Elegancka kobieta, z którą chodzę na jogę, też taką ma, czarną. Powiedziała mi z dumą, że przez trzy lata była na liście oczekujących, żeby ją zdobyć i że naprawdę było warto.

7 z 9

Amerykanki nie są w stanie tego zrozumieć

Jedną z pierwszych kobiet z rodziny królewskiej, którą miałam wozić, była Fahima, kuzynka księżniczki Zahiry. Była dobrze zakonserwowaną kobietą po pięćdziesiątce ? miała silnie zarysowaną linię szczęki, głęboko osadzone, świdrujące oczy i sięgające do ramion włosy, które nosiła tak ufryzowane, że przypominały hełm. Fahima była zawsze nienagannie ubrana, nosiła modne, ale raczej tradycyjne ubrania oraz tony drogiej biżuterii. Szoferzy nie powinni zadawać pytań, można za to nawet stracić pracę, ale Fahima dość uprzejmie traktowała moją ciekawskość. Władała wieloma językami, była obyta w świecie, wiele podróżowała i z zaskakującą cierpliwością odpowiadała na pytania, które zadawałam, wożąc ją po mieście. Z reguły celem wyprawy było znalezienie jej ulubionych angielskich papierosów, które można było dostać tylko w specjalnych sklepach z tytoniem. Paliła bardzo dużo, podobnie jak wielu przybyłych z nią do Los Angeles rodaków ? nawet niektóre młode kobiety odpalały papierosa od papierosa ? a w torebce zawsze miała przenośną popielniczkę Fabergé. Saudyjczycy regularnie ogołacali większość zapasów w Beverly Hills, więc często musiałyśmy jeździć do Westwood lub Santa Monica po jej preferowane nikotynowe remedium.

Fahima nie ukrywała, że czuje się ode mnie znacznie lepsza, ale dawała mi też do zrozumienia, że zgodnie z zasadą noblesse oblige nie może mi skąpić swojej wiedzy. Nigdy otwarcie mnie nie obraziła ? jej pogarda była dużo bardziej subtelna i wyrafi nowana ? ale nie ulegało wątpliwości, że uważa mnie za istotę gorszego gatunku. Moja niewiedza i naiwność, bo tak to postrzegała, zdawały się ją bawić i dlatego traktowała mnie jak dziecko, które potrzebuje jej pomocy.

To w jej towarzystwie po raz pierwszy boleśnie odczułam, że jestem niewierną, poganką i ateistką. Próbowałam to zlekceważyć.

? Na pewno trudno ci zrozumieć wyjątkowość naszego społeczeństwa, ale skoro nalegasz, chętnie opowiem ci o naszym kraju i zwyczajach, Janni Amelio ? powiedziała. ? O co chciałabyś zapytać?

? Dlaczego musicie nosić abaję? ? Tak naprawdę chciałam się dowiedzieć, po co Saudyjki tyle wydają na markowe ciuchy i biżuterię, skoro potem pozwalają się od stóp do głów zakutać w czarny koc, ale w ten sposób postawione pytanie byłoby niegrzeczne.

? Proszę, zrozum, Janni Amelio, że w Królestwie kobieta musi być całkiem zasłonięta, musi mieć abaję, hidżab, a czasem nawet nikab w towarzystwie każdego mężczyzny z wyjątkiem swojego syna, brata, męża i ojca. To oczywiste. Jeśli tego nie robi, to zachowuje się jak prostytutka. Kiedy jesteśmy w domu, z dziećmi, z rodziną, nie musimy się okrywać. Ale na ulicę nie wychodzimy bez abai. Nie rozmawiamy z mężczyznami, którzy nie są z nami spokrewnieni. W kawiarni nie siedzimy z nikim, kto nie jest naszym synem, bratem, mężem lub ojcem. Wcale byśmy tego nie chciały!

Zawsze gdzieś na tyłach znajduje się bardzo wygodny pokój rodzinny dla kobiet z dziećmi, gdzie czują się swobodniej ? wyjaśniała.

? Ale dlaczego to kobieta ma się zakrywać? Czy mężczyźni nie mogą po prostu nie patrzyć? Czemu to ma być problem kobiety?

? Widzisz, Janni Amelio, kobiety kuszą mężczyzn. Jesteśmy kusicielkami. To leży w naszej naturze, nie możemy nic z tym zrobić. A jeśli mężczyźni ulegną pokusie ? na widok kobiecego policzka, nadgarstka czy kostki ? wtedy zapanuje chaos. Dlatego kobieta się zasłania. To nasz obowiązek, inaczej nastanie chaos, z powodu którego ucierpi nasze społeczeństwo, a potem cała ludzkość.

? W takim razie czemu nie musicie się zakrywać, kiedy wyjeżdżacie za granicę? Czy Allah nie widzi was przez cały czas? ? zapytałam.

? Oczywiście, ale wiele Saudyjek nie zasłania się, kiedy przyjeżdża do waszego kraju, bo to zwraca uwagę i sprawia, że jesteśmy dyskryminowane, zwłaszcza od czasu niefortunnej tragedii z 11 września. Ale w Królestwie musimy się zakrywać, w przeciwnym razie grozi nam aresztowanie za nieprzyzwoitość. Takie jest prawo, oczywiście. Saudyjkom chodzenie bez zasłony przynosi wstyd. Amerykanki nie są w stanie tego zrozumieć ? powiedziała.

8 z 9

Nie dotykajcie jej tyłka

Pewnego popołudnia musiałam odebrać przyjaciółkę księżniczki Zahiry, Amsę, po zabiegu w jednej z klinik przy Spaulding Drive w Beverly Hills. Mniej więcej pięćdziesięciopięcioletnia Amsa miała obfite kobiece kształty, farbowane mahoniowe włosy, mocno zaznaczone henną brwi i szorstką skórę z białymi plamami. Nie była może miss piękności, ale miała przyjazne usposobienie i traktowała innych dużo życzliwiej niż większość znanych mi Saudyjek. Darzyłam ją dużą sympatią. Nie wiedziałam, jak dużo czasu spędziła w klinice, może kilka godzin, a może kilka dni. Powiedziano mi tylko, że mam ją odebrać w południe. Czekałam. Pod wieczór w końcu wywieziono ją na wózku przed szpital. Cały czas traciła przytomność. Odprowadzająca ją pielęgniarka poinstruowała mnie, jak mam postępować z Amsą w drodze do domu, po czym natychmiast wróciła do szpitala. Na górze już się niecierpliwili, a ona musiała się zająć pozostałymi pacjentami. Jak tylko siostrzyczka zniknęła z pola widzenia, Amsa odpłynęła.

- Amsa! Amsa! Obudź się! No dalej, pobudka! - Klaskałam jej przed twarzą, ale ona oni drgnęła. Do jasnej cholery, ona się nie ocknie - myślałam. Nie ma mowy, żeby udało mi się załadować ją w tym stanie do auta.

Rozejrzałam się i zauważyłam, że z windy prowadzącej do garażu wychodzi kilka Saudyjek, a wśród nich kuzynka Amsy, Sadżida, która miała wizytę kontrolną u tego samego lekarza.

Szła sztywno i z ogromną trudnością, bo przed tygodniem usunięto jej halluksa i nosiła teraz specjalny but ortopedyczny, żeby chronić gojący się paluch. Miała również gruby bandaż wokół twarzy, więc najwyraźniej upiększała się od stóp do głów.

Kuzynki były do siebie tak podobne, że mogły uchodzić za siostry, ale Sadżida lepiej mówiła po angielsku. Miała w Stanach rodzinę i regularnie odwiedzała oba wybrzeża.

- Sadżido? Mogłabyś powiedzieć coś do Amsy po arabsku?

Pomożesz mi ją ocucić? Powiedz, że nie dam rady wsadzić jej do samochodu, jeśli nie oprzytomnieje - poprosiłam, podchodząc do niej.

- Nie przerywaj. Rozmawiam z synem w Waszyngtonie - rzuciła, po czym przycisnęła telefon do ucha i zaczęła się oddalać.

Już wcześniej oznajmiła mi, że jej syn jest bardzo wpływowym biznesmenem i źródłem matczynej dumy. Jak wspominałam, w saudyjskiej rodzinie synowie mają bardzo ważną pozycję ? do tego stopnia, że kiedy kobieta urodzi chłopca, to potem określana jest jego imieniem, na przykład Umm Amad, matka Amada.

- Amad jest teraz w interesach w Waszyngtonie, dystrykt Kolumbia - oznajmiła, jakbym nie wiedziała, że chodzi jej o stolicę.

- Przepraszam, nie wiedziałam, że rozmawiasz przez telefon. Chodzi o to, że Amsa...

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że konwersuje przez komórkę. Miałam jednak nadzieję, że Umm Amad przerwie na chwilę swoją ważną rozmowę, żeby pomóc nieprzytomnej krewnej. Przeliczyłam się.

- Musisz poczekać. Syn mnie potrzebuje - ucięła i odeszła.

W ogóle nie przejęła się tym, że jej kuzynka jest nieprzytomna.

Zastanawiałam się, czy nie wyjść na górę i nie poprosić o pomoc, ale nie chciałam zostawiać Amsy samej.

Zadzwoniłam z komórki do hotelu.

- Mogę prosić z pokojem 1205?

- Jak nazywa się gość?

- Nie wiem... nie znam nazwiska. Pokój 1205.

- Przepraszam, ale nie mogę połączyć pani z pokojem 1205, jeśli nie poda pani nazwiska gościa.

- Nie ma nazwiska! - odpowiedziałam.

- Przepraszam, ale nie mogę połączyć pani...

- Chodzi o to, że jest dużo nazwisk. To pokój ochroniarzy saudyjskiej rodziny królewskiej, która zajmuje dwunaste piętro. Całe dwunaste piętro. I jedenaste i... Czy pani jest nowa? Pracuję dla nich. Proszę mnie natychmiast połączyć. Dziękuję za pomoc.

Odebrał Boyd. Zakłuło mnie serce. Ten pompatyczny dureń był strasznie zadziorny. Najprawdopodobniej nie powiodło mu się w zielonych beretach, a teraz uważał się za strasznego ważniaka, bo dowodził ochroną odwiedzających Los Angeles VIP-ów, którzy wymagali opieki podczas kupowania trzystu torebek na Rodeo Drive. Chciał wiedzieć, czemu jeszcze nie wróciłam z Amsą, skoro czekały na mnie inne obowiązki - sugerował, że celowo przesiaduję przy klinice, bo może sprawia mi to przyjemność. Pewnie słyszał o mojej słabości do pooperacyjnych ekscesów i omdlałych pacjentek.

- Jesteśmy na parkingu, Amsa straciła przytomność. Pielęgniarka wywiozła ją na wózku, a potem nas zostawiła. Boyd, ja nie dam rady sama wsadzić jej do auta. Waży co najmniej dziewięćdziesiąt kilo, poza tym chyba ma implanty w pośladkach! Kazali mi nie dotykać jej tyłka. Jak mam ją włożyć do SUV-a, skoro nie mogę dotykać jej tyłka? Musisz mi przysłać kogoś do pomocy.

Amsa zaczęła jęczeć.

- O, chyba się budzi. Oddzwonię - powiedziałam i rozłączyłam się.

Amsa wybuchnęła płaczem.

- Już dobrze, Amso, wszystko jest dobrze - uspokajałam ją. - Wiem, że siedzenie sprawia ci ból, ale niedługo poczujesz się lepiej.

Potem wymamrotała coś, nad czym musiałam się dłuższą chwilę zastanowić. Brzmiało to jak "śliczny tyłeczek, twój taki śliczny tyłeczek".

- Och - mruknęłam, kiedy zrozumiałam, co mówi.

Bardzo miło z jej strony, że umierając z bólu, prawiła mi komplementy. Najwyraźniej miała jednak omamy - mimo wieloletnich ćwiczeń ta część ciała nigdy nie była moim atutem.

Chciałam okazać jej wdzięczność, ale nie wiedziałam, jak się odnieść do tego typu komentarza, zwłaszcza wygłoszonego przez starszą kobietę, której właśnie wszczepiono baloniki w pośladki.

- Szukran, Amso. Insza'Allah twój tyłeczek będzie wkrótce tak samo piękny. Insza'Allah.

- Insza'Allah - jęknęła.

Korzystając z okazji, natychmiast dorzuciłam:

- Insza'Allah, Amso. Ale teraz Allah chce, żebyś wsiadła do samochodu. Właśnie tak. Chce, żebyś do niego wsiadła.

Potem będziesz mogła wrócić do hotelu i położyć się do miękkiego łóżeczka. Oczywiście położyć się na boku, w mięciutkim łóżeczku. Dobrze, Amso? Poczekaj, poproszę tylko o pomoc parkingowych.

Podbiegłam do pilnujących parkingu mężczyzn.

- Hey, guapos, pueden ayudarme por favor? Hmm, yo quiero levantarla a ella para arriba en dentro el SUV? Por favor? - wydukałam. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie wtedy postanowiłam poćwiczyć swój marny hiszpański.

- Spokojnie, pomożemy - odpowiedział w końcu jeden z nich idealną angielszczyzną.

Musieli być przyzwyczajeni do pacjentów po operacjach, bo natychmiast załapali, w czym tkwi problem. Sprawnie otoczyli Amsę i zaczęli ją podnosić. Od razu jednak sytuacja się skomplikowała. Amsa wyła z bólu. Pewnie parkingowi nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z implantami w pośladkach.

- Cuidado! - krzyknęłam. - No toca el culo! Nie dotykajcie jej tyłka.

Amsa wrzasnęła jeszcze raz i zemdlała.

9 z 9
Materiały prasowe
Materiały prasowe

"Woziłam arabskie księżniczki" Amelia Jayne Larson

"Woziłam arabskie księżniczki" Amelia Jayne Larson można kupić na kulturalnysklep.pl

Komentarze
Obrzydliwość. Arabia Saudyjska to najbardziej rasistowski, mizoginistyczny kraj na świecie. Na dodatek uprawiają niewolnictwo. Mam nadzieję, że kiedyś te nienażarte świnie pękną od swojej kasy i wrócą na pustynie wielbłądy paść, bo na tym etapie rozwoju się zatrzymali.
już oceniałe(a)ś
15
3
ja czegoś nie rozumiem to cala kasa zachodu i wschodu idzie na te księżniczki i ich tatusiów. czy na prawdę nie idzie czegoś wymyślić żeby się od tego całego towarzycha uniezależnić i zostawić ta cale kasę siebie żeby wszyscy politycy mogli sobie podjadać ośmiorniczki.
@wiatrm81 oni wolą mule.
już oceniałe(a)ś
1
0
Opis książki brzmi niezwykle ciekawie i chciałam ją kupić, ale po przeczytaniu tych fragmentów niestety zmieniłam zdanie. Czy ta kobieta nie potrafi pisać, czy to tłumacz odwalił taką fuszerkę? "Ogołacali", "chłam", "siaty butów"? Naprawdę trzeba używać takiego kolokwialnego słownictwa w literaturze? Mieszając je w dodatku z brzmiącymi mądrze słowami? Daje to wrażenie totalnego chaosu i językowego ubóstwa pisarki
@vanilia1985 Autorka nie jest wyksztalconym pisarzem, jest szoferem. Podejrzewam ze o wydaniu ksiazki zdecydowaly walory opowiadanej historii a nie poziom literacki. Przeczytalam podobna ksiazke, wspomnienia kobiety, ktora poslubila muzulmanina. Ksiazka bardzo mnie irytowala, bo narracja byla meczaca ale bylam ciekawa kolejnych wydarzen.
już oceniałe(a)ś
10
0
@Edyta Kaczmarska Dla mnie te oba przyklady to znak, ze ksiazka wydana jest "po taniosci", w takich przypadkach mozna przeciez zatrudnic ghostwritera.
już oceniałe(a)ś
3
0
@vanilia1985 Książka Danuty Wałęsowej także napisana jest językiem takim jakim ona sama się posługuje. Może troszkę przez redaktora uładzonym. Jadnak chodziło o prawdziwe wspomnienia prawdziwej osoby. Sposób wysławiania i w ogóle mówienia także coś mówi o osobie. Też uważam, że chodzi tu o przedstawienie przeżyć i nie ma to być dzieło literackie ale wspomnienia.
już oceniałe(a)ś
0
0
Podróżowałam sporo po Arabii Saudyjskiej i nie powiedziałabym, aby najbogatsze księżniczki były przeszczęśliwe..kultura arabski indywidualnie nie nazwałabym żeby w jakikolwiek sposób się rozwineła..W szczecin poprzez Preply poznałam znajomego araba i jego podejście i światopogląd niczym się nie odróżnia od mentalności w Arabii Saudyjskiej www.kursy-angielskiego-za-granica.pl/poznajcie-ukrainski-start-up-preply
już oceniałe(a)ś
0
0
Marzy mi się świat, gdy przesiądziemy się z ropy na inne źródło energii i dzięki temu muzułmany zginą z głodu na swojej pustyni.
@hankrearden Kiedyś przelotnie oglądałam program przedstawiający eksperymentalne miasto zbudowane przez saudyjczyków oparte tylko na alternatywnej energii czyli zero zużytcia ropy naftowej. Oni mają tyle pieniędzy, że po pierwsze twoje marzenie pozostanie tylko marzeniem: nawet jeśli przeżucimy się na inne źródło energii to oni będą ją kontrolować. Co gorsze, mówiąc o alternatywnej energii zazwyczej kojarzymy to z ochroną środowika, czymś co nie będzie miało destrukcyjnego wpływu na przyrodę. Dla olejowych władców tego świata ochrona środowiska nie jest motywacją, zysk i władza jest motywacją, tak więc wkrótce okaże się, że np. baterie słoneczne są produkowne w sposób, który może wcale środowisku nie służy, a może i niszczy je jeszcze bardziej.
już oceniałe(a)ś
2
4
@ildikousa monopol na wiatr i słońce albo wodę (wodór). Zycze im powodzenia. W dodatku mi się widzi ze ten cały interes trzyma USA z Bushem i jego poplecznikami. Ja rozumiem ze warto mieć źródło energii do którego dostępu można kontrolować. Co skrzętnie wykorzystuje USA wraz z Emiratami jak i Rosja każdej zimy. No ale Niemiec czy Japonii nie stać żeby coś w końcu wymyslec. W końcu już w czasie II wojny światowej wytwarzano benzyne z węgla.
już oceniałe(a)ś
6
0
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy