"Co byś powiedział sobie młodemu?" [FRAGMENTY KSIĄŻKI]

red.
Katarzyna Bielas,

Katarzyna Bielas, "Co byś powiedział sobie młodemu" (materiały prasowe)

Rozmowy Katarzyny Bielas z ważnymi postaciami ze świata sztuki i polityki o ich życiowych błędach, potyczkach i żalach. O życiowym spełnieniu i niespełnieniu.
1 z 8
materiały prasowe
materiały prasowe

"Co byś powiedział sobie młodemu?". Okładka książki

Katarzyna Bielas, dziennikarka "Dużego Formatu", od 2013 zwracała się do cenionych osób, aktorów, pisarzy, ludzi kultury i polityki, z pytaniem: "Co byś powiedziała sobie młodej?", "Co byś powiedział sobie młodemu?". Pytanie stało się punktem wyjścia do rozmów o dzieciństwie i młodości, o wartościach, o życiowym doświadczeniu i tzw. życiowej mądrości. Co by zmienili w swoim życiu? Co zrobiliby inaczej, a czego nie zrobiliby wcale? Czego żałują, a z czego są dumni?

Wśród rozmówców, którzy spoglądają na siebie i swoje życie sprzed lat m.in.  Arkadiusz Jakubik, Janina Ochojska, Anda Rottenberg, Stefan Chwin, Jerzy Stuhr, Anna Grodzka, Krystyna Janda, Juliusz Machulski.

Książkę opublikowało wydawnictwo Agora. Książka dostępna w Kulturalnym Sklepie.

2 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Arkadiusz Jakubik: Nie byłbym prymusem

Arkadiusz Jakubik: Dzisiaj powiedziałbym młodemu Jakubikowi: "Nie jesteś takim debilem, za jakiego się uważasz".

Chyba "się uważałeś".

Uważasz. Bo dalej tak jest. To jest niekończąca się praca nad sobą i swoją niską samooceną. Ale w gruncie rzeczy to dobrze, że jestem taki. Wolałbym uniknąć momentu, w którym woda sodowa uderzyłaby mi do głowy i uznałbym, że zjadłem wszystkie rozumy świata.

Skąd tak niska samoocena? Bo pochodzi pan z małego miasteczka?

Także to. Kiedy dostałem się do szkoły teatralnej, zacząłem zdawać sobie sprawę ze swoich braków - za mało książek, filmów, spektakli teatralnych, w kulturze uważałem się za kompletnego ignoranta. Do tego miałem fatalne oceny, nie mogłem znaleźć uznania wśród profesorów. Cierpiałem z powodu braku sukcesów, każda trójka to była tragedia, masakra po prostu.

A wcześniej?

W domu wychowywano mnie na prymusa - mam mieć wszystkie piątki od góry do dołu, biało-czerwony pasek na świadectwie, czyli średnia ocen powyżej 4,8. Rodzice tego oczekiwali, ale interes był obopólny, bo jeśli był pasek, miałem święty spokój, mogłem robić, co mi się żywnie podoba. Wtedy swoją przyszłość wiązałem z naukami ścisłymi, zdałem do klasy o profilu matematyczno-fizycznym, co oznaczało, że w klasie maturalnej miałem dziesięć matematyk i osiem fizyk tygodniowo. Dziś uważam, że była to beznadziejna strata czasu.

A wtedy?

Pod koniec liceum już wiedziałem, że to mi się nie przyda. Ale poddałem się tej perfekcji, prymusostwu i to bym dziś - gdybym mógł - zmienił. Powinienem wtedy zmienić klasę na humanistyczną, ogólną, jakąkolwiek inną, bo wiedziałem, że nie będę zdawał na nauki ścisłe. Awaryjnie złożyłem papiery na dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zostałem jednak przez rodziców zaprogramowany, nie stać mnie było na to, żeby się zbuntować.

Dlaczego?

Chciałem być wspaniałym, grzecznym i wymarzonym synkiem, który sprosta oczekiwaniom swojej mamy.

Ojca nie?

Kiedy miałem 13 lat, tata pojechał do Stanów za chlebem, nie przelewało się nam w domu. W Stanach ojciec miał wypadek, czekał na odszkodowanie, nie było go dziewięć lat. Mama wychowywała sama dwóch synów. Pracowała jako kierowniczka kadr w fabryce mebli i była idealną mamą. Nie próbowała mnie do niczego zmusić, ale wiedziałem, jakie ma oczekiwania. Chciała mieć zdolnego syna, prymusa, którym może się pochwalić przed znajomymi.

Wróćmy do szkoły teatralnej, do Wrocławia.

Im więcej pracowałem, tym było gorzej. Dużo czasu minęło też, zanim zyskałem zaufanie kolegów. W szkole były dwa kluby - angielski i zdecydowanie opozycyjny wobec niego rosyjski, który założyłem z Robertem Talarczykiem zwanym Wasylem. Klub angielski zajmował się rozprawianiem o wielkiej literaturze, kulturze i sztuce. A klub rosyjski - prozaicznymi rzeczami, takimi jak spożywanie wysokoprocentowego alkoholu w męskiej szatni i konkretnymi rozmowami o miłości, śmierci i nienawiści, o tym, co nam akurat leżało na wątrobie. Oczywiście darliśmy łacha z klubu angielskiego, który był ogólnie ą-ę, chodził z profesorami do eleganckich restauracji, gdzie przy kolacji omawiało się ostatnie premiery.(...)

Dlaczego właściwie w szkole tak źle się panu działo?

Ja zawsze problemu, winy szukam w sobie. Choć dziś bym sobie młodemu powiedział: ?Trzeba było to olać. Zaakceptować siebie takiego, jakim byłeś, nie przejmować się tym, co mówią rówieśnicy i nauczyciele, wystawiając ci nędzne trójki?.

Arkadiusz Jakubik ur. w 1969 r., aktor, reżyser, muzyk, zagrał w wielu filmach, m.in. w "Weselu", "Domu złym" i "Drogówce" Wojciecha Smarzowskiego, w "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy, "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida. Wyreżyserował dwa filmy fabularne: "Prostą historię o miłości" (2010) i "Prostą historię o morderstwie" (2016). Od 2008 r. jest wokalistą w założonym przez siebie zespole rockandrollowym Dr Misio, który wydał dwie płyty: "Młodzi" (2013) i "Pogo" (2014).

3 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Anna Grodzka: Baw się lalkami

Co by pani powiedziała sobie młodej, a może młodemu?

Anna Grodzka: Każdej młodej osobie, nie tylko sobie kiedyś, powiedziałabym: "Żyj w prawdzie i bądź sobą. Jeśli postępujesz inaczej, krzywdzisz nie tylko siebie, lecz także otoczenie". To będzie opowieść o tym, dlaczego znaczną część życia przeżyłam w nie swojej skórze. Ale nie będę winić siebie ani innych, bo życie jest skomplikowane, mogę mieć najwyżej pretensję do losu.

Już w dzieciństwie jako Krzysiek byłam inna, lgnęłam do dziewczynek, nie czułam się dobrze z chłopcami. Dzieci mogą się bawić tymi samymi zabawkami, ale bawią się inaczej. Dziewczynki też potrafią świetnie bawić się kolejką, tylko ta kolejka wozi ludzi, wozi ich dokądś, ci ludzie mają ze sobą różne relacje. Lubią tych, a nie lubią innych, wszyscy mają osobowość. Chłopców bardziej interesuje, czy ta kolejka jedzie szybko, czy wolno, jak jest zbudowana.

Bawiłam się z kolegą, sąsiadem, żołnierzykami, które stały za linią klocków. On strzelał do moich palcem i je przewracał. Patrzyłam na to ze zdumieniem. Po co je przewraca? Zabawa może pójść przecież w innym, naturalniejszym dla mnie kierunku, możemy rozmawiać o relacjach między państwami albo o stworzeniu jednego państwa z dwóch, o zawarciu pokoju.

Czyli zabawy to nie tylko kwestia wychowania.

Jestem z wykształcenia psycholożką i wiem, że człowiek jest mieszaniną cech wrodzonych i cech ukształtowanych przez kulturę. Im byłam starsza, tym bardziej sytuacja się pogarszała. Trzymałam się z dziewczynkami, więc koledzy krzyczeli za mną: "Babski król!". A potem - zupełnie bez sensu - "Pedał!".

Bo niby z babami się bawię. Dla koleżanek byłam chłopakiem, ale jakimś dziwnym, nie tym wymarzonym księciem na białym koniu, tym, który biega najszybciej i skacze najwyżej. Miałam 11-12 lat, kiedy wbrew prawdzie lustra nadałam sobie imię Ania. Myślałam o sobie, mówiłam do siebie w rodzaju żeńskim.

Chowałam głęboko lalkę, którą wybłagałam od mamy, i inne dziewczyńskie skarby. Jednak żeby nie dostawać ciągle wcirów, próbowałam dostosować się do oczekiwań otoczenia.

Co było najtrudniejsze?

Wyrzeczenie się tego, co robiły dziewczynki, wspólnych zabaw. Wolałabym przewijać się z nimi na trzepaku, grać w gumę, niż biec na boisko, kopać gałę.

Anna Grodzka ur. w 1954 r., absolwentka psychologii klinicznej na Uniwersytecie Warszawskim, była posłanka na Sejm z Ruchu Palikota (pierwsza jawnie transseksualna parlamentarzystka w Polsce), była działaczka Partii Zielonych, współzałożycielka fundacji Trans-Fuzja LGBT BF oraz Stowarzyszenia na rzecz Zrównoważonego Rozwoju "Społeczeństwo FAIR", wydała opowieść autobiograficzną "Mam na imię Ania".

4 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Juliusz Machulski: Jeden trip z marychą można było sobie zafundować

Juliusz Machulski: Co bym powiedział... młodemu? Ucz się języków - zacząłem za późno, znam angielski, francuski, rosyjski, hiszpański, ale za mało. Graj na instrumencie - mam tu jakiś kompleks, ale może to takie oszukiwanie się, u babci było i pianino, i maszyna do pisania. Wybrałem maszynę.

Polecałbym sport, i to pod okiem instruktora. Ja sam nauczyłem się pływać, jeździć na nartach i wszystko jest byle jakie. Na nartach przestałem jeździć, bo się sobie nie podobałem, poza tym za zimno.

Trzeba też jeździć ostrożnie autem - 30 lat temu miałem wypadek samochodowy, wpadłem w poślizg, jadąc 140, mnie najmniej się stało, ale kompozytor, który ze mną jechał, wyleciał przez tylną szybę. Na szczęście nie był przypięty pasami, bo akurat uderzyłem tyłem w drzewo. No i, powtarzam, trzeba być asertywnym.

Z naszej rozmowy wynika, że pan był.

W sumie racja. Szczególnie kiedy człowiek jest młody, to dużo pokus czyha. Nie paliłem papierosów, narkotyków też nie brałem ? bałem się uzależnienia. Choć myślę, że jeden trip z marychą - by wspomóc wyobraźnię - można by sobie zafundować.

Nie próbował pan?

Próbowałem, ale nie działała. Nie umiałem się zaciągać, bo nie paliłem. To tak jak z tymi dwoma kotami, starszy mówi do młodszego: "Chodź, pójdziemy się połajdaczyć". Mały nie wiedział, co to znaczy, ale fajnie brzmiało, więc poszedł na dach. Stary, doświadczony, mówi: "OK, to ja muszę lecieć, chyba dasz sobie radę". Mały został sam, a tu zimno, wiatr zacina, śnieg, stoi zziębnięty godzinę, półtorej i myśli: "No, jeszcze godzinę się połajdaczę i wracam". Ja też wolałem wracać do domu, może coś mnie ominęło, ale może na szczęście.

Juliusz Machulski - ur. w 1955 r., reżyser, scenarzysta, producent, aktor, felietonista, pochodzi z rodziny aktorskiej. Szef Studia Filmowego "Zebra", które założył w 1988 r. Nakręcił m.in. "Vabank", "Seksmisję", "Szwadron", "Girl Guide", "Kilera", "Vinci", "Ile waży koń trojański?", "AmbaSSadę"; autor książek "Hitman" i "AmbaSSada".

5 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Janina Ochojska: Mamy takie życie, jakie mamy

Janina Ochojska: Nie bać się! Nikomu nie życzę, ale jeśli już wydarzy nam się coś trudnego, to nie należy się bać, bo nieszczęście, cierpienie też człowieka jakoś buduje. Ważne, co się z tym zrobi. Poznałam kiedyś pana, którego syna zatłukli skini w parku we Wrocławiu. I on utworzył grupę wsparcia dla rodziców w podobnej sytuacji. Powiedział: "Ja w dalszym ciągu nie mogę pogodzić się ze śmiercią syna, ale przez to robię coś, co pomaga innym".

Nie bać się, że będzie się już tylko nieszczęśliwym?

Jest temat, którego długo nie poruszałam: zostawił mnie mąż, ma inną. Wtedy wydawało mi się, że to koniec wszystkiego. Ale nie. Uświadomiłam sobie, oczywiście po pewnym czasie, że budowanie życia na innym człowieku jest czymś pięknym, ale nie daje gwarancji trwałości. Nie mogę jednak z tego powodu, że ktoś mnie opuścił, zniszczyć sobie swojego życia. Chcę być dobrze zrozumiana - ja uważam, że za mąż wychodzi się raz. Ale na tym życie się nie kończy. Nie tylko jeden człowiek istnieje w naszym życiu. Kiedy nas ktoś opuści, to jest po prostu trudna sytuacja, z której można i należy znaleźć wyjście tak, żeby żyć jak najpełniej i najpiękniej.

Lepiej się asekurować psychicznie?

Nie. Absolutnie bym tak nie powiedziała. Bez zaufania nie ma fajnego życia, natomiast jeżeli ktoś to nasze zaufanie zawiedzie, to nie jest to koniec świata. Dr Wierusz mówił nam: "Możesz płakać całe życie, niepełnosprawność to nie jest nic fajnego ani łatwego, tylko co ci z tego przyjdzie?". To prawda. Przecież lepiej być szczęśliwym niż nieszczęśliwym, a kto może sprawić, że będę szczęśliwa? Tylko ja.

Mówiła pani, że nie chciałaby już przeżywać młodzieńczych emocji.

Tak, nie chciałabym przeżywać tamtych dylematów. W okresie studiów przez dziesięć lat byłam zakochana, bez wzajemności. Trzeba przyznać, że cechuje mnie duża wierność. Kiedy teraz patrzę na siebie sprzed lat, to myślę: "Dobrze, że byłam zakochana, bo wzbudziło to we mnie dużo dobrych uczuć, ale dobrze też, że nie skończyło się to małżeństwem". To w ogóle nie była moja droga, dziś nie wyobrażam sobie siebie z dziećmi, w tradycyjnej rodzinie, nie mam nawet, szczerze mówiąc, takiej potrzeby. Moje koleżanki zakładały rodziny, a więc mnie wtedy wydawało się, że i ja tego chcę. Ale jednak nie, nie byłam na to gotowa.

Dziś postrzegam siebie jako osobę prawie spełnioną. Mówię "prawie", bo uważam, że mam jeszcze dużo do zrobienia. Nie chciałabym zmieniać swojego życia. Gdybym kiedyś wiedziała to, co jest dla mnie największą wartością, powiedziałabym sobie: "Spokojnie, wszystko przyjdzie".

Tą największą wartością jest co?

Czuję się potrzebna i mam swoje miejsce. To własne miejsce najczęściej jest tam, gdzie się jest, choć człowiek ma prawo szukać. Często jesteśmy nieszczęśliwi, bo wyobrażamy sobie, że inne życie byłoby lepsze. Och, gdybym była blondynką? Ale mamy takie życie, jakie mamy.

Janina Ochojska ur. w 1955 r., założycielka i szefowa PAH. Ukończyła astronomię na UMK w Toruniu. Na studiach związana z Duszpasterstwem Akademickim oo. Jezuitow, od 1976 r. włączyła się w działalność opozycyjną. W 1992 r. zorganizowała pierwszy konwój polskiej pomocy humanitarnej dla byłej Jugosławii. Bohaterka książek "Niebo to inni" (rozmowa z Wojciechem Bonowiczem) i "Świat według Janki" (rozmowa z Marzeną Zdanowską).

6 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Stefan Chwin: Wygodniej przyjąć z fatalistycznym spokojem, że to, co się stało, musiało się stać

Stefan Chwin: Pamiętam, że rozmawiałem kiedyś z Czesławem Miłoszem...

O dzieciach?

O bezsennych nocach. Powiedział, że myślenie o tym, co się zrobiło, a czego się nie zrobiło, to są najokropniejsze chwile. Mówił, że miał sporo takich chwil, ale o konkretach mówić nie chciał. On takie chwile uważał za codzienną odmianę naszego ziemskiego piekła. Piekło zaczyna się wtedy, kiedy stawiamy siebie pod oskarżeniem, że mogliśmy poprowadzić nasze życie inaczej. Dużo wygodniej przyjąć z fatalistycznym spokojem, że to, co się stało, i tak musiało się stać.

Zakwestionować naszą wolną wolę?

I zwalić całą odpowiedzialność na los. Bo wtedy pojawia się ulga w sercu.

Nie mówiliśmy w ogóle o pisarstwie.

Powiem coś o uzdolnieniach literackich. Bardzo one bywają niebezpieczne, chociaż mogą wyglądać na całkiem niewinne. Na przykład daleko posunięta zdolność do empatycznej identyfikacji z osobami fikcyjnymi. Jeśli piszesz, wchodzisz w skórę postaci całkowicie ze sobą sprzecznych. Warunkiem pisania jest rozszczepienie osobowości na wiele podmiotów wewnętrznych, które gryzą się ze sobą, walcząc o prawo do głosu. I wszystkie te skłócone głosy słyszy się w sobie. Psychologicznie jest to dość ryzykowne, ale jakoś sobie z tym radzę. Podczas bezsennych nocy ratuję się wymyślaniem dla siebie alternatywnych żywotów.

Przebiegi życia równoległe do życia realnego?

To są raczej moje żywoty pośmiertne.

Pan jest wierzący?

Bez zupełnej pewności, jak wielu ludzi.

Więc jak pan żyje, kiedy jest pan już tam, po drugiej stronie?

Żadnych szczegółów nie zdradzę, bo tam dzieją się różne rzeczy, czasem zawstydzające moją racjonalną duszę. Podczas ciężkich nocy wierzę, że my, ludzie, potrafimy sobie stworzyć życie pośmiertne. Że wyobraźnia ma taką siłę. Że będziemy żyli po śmierci w takim świecie, jaki sobie wyobrazimy. Pewnie to forma psychoterapii, bo te żywoty bywają piękne.

Prof. Stefan Chwin  ur. w 1949 r., historyk literatury, powieściopisarz, eseista, krytyk literacki, zatrudniony na Uniwersytecie Gdańskim. Wydał "Konrada Wallenroda" Adama Mickiewicza we własnym opracowaniu w Bibliotece Narodowej, powieści m.in. "Krotką historię pewnego żartu", "Hanemanna", "Esther", "Kartki z dziennika", "Dziennik dla dorosłych". Tłumaczony na wiele języków. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich w Genewie, Paszportu "Polityki", Nagrody Fundacji Ericha Brosta, Nagrody Polskiego PEN Clubu, Nagrody Literackiej "Gdynia", medalu "Gloria Artis" oraz Nagrody im. Samuela Bogumiła Lindego.

7 z 8
archiwum prywatne
archiwum prywatne

Anda Rottenberg:

Anda Rottenberg: Człowiek powinien być bardziej asertywny, bo inaczej podpisuje kontrakt, a potem nie wie, co z tym zrobić. Raz wyszłam też za mąż w ten sposób.

Jak to?

Troszkę się upiłam, kolega się oświadczył, a ja, zanim wytrzeźwiałam, powiedziałam "tak". A potem nie umiałam się wycofać, głupio mi było.

Ile miała pani lat?

Koło czterdziestki. Byłam dorosłą, dojrzałą kobietą. Rozwiodłam się po pięciu latach.

To nie taka klęska.

Ale przecież mogłam następnego dnia po oświadczynach powiedzieć do przyjaciela: "Słuchaj, to nieporozumienie". Wydawało mi się jednak, że to nie wypada, a po czterech dniach było już za późno, bo poszedł list z oświadczynami do mojej mamy, mamusia narzeczonego się dowiedziała, wszyscy znajomi, kula śniegowa zaczęła się toczyć. Po ślubie starałam się być dobrą żoną.

Coś was chyba łączyło.

To był początek stanu wojennego - miałam dziecko, żyło się w zagrożeniu i nagle dostałam ze strony przyjaciela ofertę bezpiecznego życia w domu, w którym są ludzie, oparcie. To kusi. Gdyby nie było stanu wojennego, nie byłoby tego małżeństwa.

Dostała pani to oparcie?

Nie, a szczególnie nie dostało moje dziecko.

Można było chyba tylko uciec sprzed ołtarza.

Powinnam była to zrobić. Ale tkwiłam w okowach jakiegoś konwenansu, tatuś mnie tak wychował, że jak komuś coś obiecam, to muszę dotrzymać słowa, więc dotrzymałam. W innych sprawach też dotrzymuję słowa. Na ogół to jest dobre, ale czasem nie, bo życie jest barwne, wielostronne i nie można się tak formatować, jakby wszystko wokół było też sformatowane.

Często jest tak, że człowiek dochowuje złożonych sobie czy komuś przyrzeczeń, chociaż presja życia czy okoliczności właściwie powinny go z tego zwolnić.

W pani autobiograficznej książce ?Proszę bardzo? nic nie sugeruje, że żyła pani w okowach konwenansu.

Bo to jest konwenans niekonwencjonalny, to jest konwenans moralny, który polega na tym, żeby kogoś nie zawieść. Poza tym "jak to by wyglądało" - tu też mój tatuś się we mnie odzywa - a potem i tak to się kończy na rozstaniu, człowiek widzi, że małżeństwo było nieporozumieniem, drugiej osobie też niepotrzebnie wiąże się ręce. W końcu płaci się za to samemu, i za małżeństwo, i za pracę w Ministerstwie Kultury.

Anda Rottenberg ur. w 1944 r., historyk i krytyk sztuki, kuratorka wystaw, założycielka m.in. fundacji Egit oraz fundacji Instytut Promocji Sztuki; dyrektorka Zachęty (1993-2001), przewodnicząca Rady Programowej i dyrektor programowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (2005-2007). Kuratorka wielu międzynarodowych wystaw. W latach 1993-2001 komisarz Pawilonu Polskiego na biennale sztuki w Wenecji. Autorka m.in. książek: "Sztuka w Polsce 1945-2005", "Przeciąg. Teksty o sztuce polskiej lat 80.", autobiograficznej powieści "Proszę bardzo". Bohaterka książki "Już trudno" (rozmowa z Dorotą Jarecką). Ma stałą audycję "Andymateria" w Radiu TOK FM.

8 z 8
Jacek Waszkiewicz/East News
Jacek Waszkiewicz/East News

Katarzyna Bielas

Katarzyna Bielas, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, od 1989 roku dziennikarka "Gazety Wyborczej", obecnie "Dużego Formatu". Zajmuje się szeroko pojętą tematyką kulturalną. Przeprowadziła rozmowy z wieloma znanymi ludźmi kultury - pisarzami, reżyserami, aktorami, operatorami, muzykami, psychologami, naukowcami. Za swoje teksty w 2007 roku otrzymała Nagrodę Fundacji Równości "Hiacynt", za najlepsze wywiady prasowe Nagrodę im. Barbary N. Łopieńskiej (2007), Grand Press (2010) i Honorowe Wyróżnienie Nagrody im. Macieja Łukasiewicza przyznawane przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (2011). Jest współautorką (razem z Jackiem Szczerbą) dwóch książek-wywiadów - z Andrzejem Łapickim Po pierwsze: zachować dystans (1999) oraz z Tadeuszem Konwickim Pamiętam, że było gorąco (2001). Rozmowy wydała też w zbiorach Niesformatowani (2007) i Dzianina z mięsa (2009).

Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy