Jak zmieniła Cię emigracja? - oto nagrodzone listy

Redakcja

"Polki bez granic" (123rf.com)

Przez ostatni miesiąc przychodziły do nas listy z różnych części świata. Bez znaczka, pieczątki i koperty, za to pełne wspomnień i refleksji. Dziś publikujemy i nagradzamy cztery najciekawsze naszym zdaniem teksty. Drogie Polki Bez Granic pamiętajcie, że akcja wciąż trwa. Skrzynka polkibezgranic@agora.pl czeka na Wasze historie.
1 z 5
123rf.com
123rf.com

Umyłam tysiące hotelowych toalet. Chodziłam do filharmonii za pensję sprzątaczki .

Emigracja pozwoliła mi oswoić Polskę. Najpierw ją besztać, ośmieszać, może nawet trochę nienawidzić. Później próbować ignorować, nie przyznawać się, wstydzić. W końcu docenić, zatęsknić, zrozumieć. Taka słodko-gorzka miłość.

Emigracja dla mnie to taki proces otwierania się i zamykania. Uciekania i odnajdywania. Zbliżania i oddalania. Żonglowania swojskością i innością. ''Ja'', ''my'', ''wy'', ''oni''- ''swoi'' i ''obcy''.
Umyłam w swoim emigranckim życiu tysiące hotelowych toalet, wysegregowałam setki tysięcy tulipanowych cebulek, wypełniłam miliony foremek czekoladową masą. Mieszkałam wiele tygodni w jednym domu razem z dziesięcioma (dwudziestoma?) innymi imigranckami duszami z Polski. Rozmawiałam przy taśmie produkcyjnej o ''Drogach wolności'' Jeana Paula Sartre'a. Chodziłam do filharmonii za pensję sprzątaczki. Nasłuchałam się wielu dyskusji i przemówień o łatwych Polkach, Polakach-alkoholikach, szalonych kierowcach. O polskim tsunami, które atakuje zachodnią Europę. Spuszczałam głowę, gdy pytano mnie, skąd jestem, albo gorączkowo tłumaczyłam, że nie każdy Polak kocha butelkę bardziej niż swoją żonę i że zdarzają się tacy, którzy mówią po angielsku lub holendersku.
Wysyłałam też miliony e-maili w swoim emigranckim życiu, wykonałam tysiące telefonów i poznałam uroki pracy w międzynarodowej korporacji na ciekawym stanowisku. Miałam (i wciąż mam) okazję pracować z ludźmi z każdego zakątka świata i wzbogacać siebie poprzez kontakt z ich kulturami. Nasłuchałam się komplementów dotyczących tego, jak bardzo ambitni i pracowici są Polacy. Jak fascynująca jest ich turbulentna historia i jak prężnie rozwija się teraz ich gospodarka.
Zrozumiałam, co to znaczy być w związku z obcokrajowcem i tłumaczyć wszystkie rozmowy między moim partnerem i moimi rodzicami. Odkryłam, jak wiele zawiłości mieści w sobie integracja.
Cieszę się idealnym porządkiem na ulicach, punktualnością transportu miejskiego i przyjaznymi dla petenta urzędami w Holandii. Doceniam holenderską racjonalność i trzeźwość myślenia, niezmąconą sentymentami narodowymi czy religijnym fanatyzmem.
Zachwycam się małym dystansem społecznym między bogatymi a biednymi, i holenderską otwartością w kwestiach seksualności czy śmierci. Narzekam na stan polskich kolei i dróg, na populizm w polityce, rosnący w siłę nacjonalizm i agresywną ingerencję kościoła katolickiego i religii w życie publiczne Polaków. Tęsknię za polskimi górami, lasami, jeziorami i przestrzenią. Za wielogodzinnymi, toczącymi się nocami, rozmowami o celu życia, o przyjaźni i wartościach. Za wspólnym czytaniem Gombrowicza, Mrożka i Witkacego. Za autentycznością ludzi i ich siłą ducha. Narzekam na chłód i dystans Holendrów, ich powierzchowność i przywiązanie do wartości materialnych. Na ich obojętność dotyczącą większości rzeczy, często myloną z tolerancją. Na to, że nie potrafią o nic walczyć, bo nie muszą, i do niczego już nie dążą, bo myślą, że wszystko już osiągnęli.
Dzięki emigracji bardziej polubiłam Polskę. Bardziej polubiłam siebie. Doceniłam nas obie. Zrozumiałam, że obie wiele już dokonałyśmy i możemy dokonać jeszcze więcej. Mój wyjazd za granicę był opuszczeniem mojej safe zone. Będąc w Holandii, bez przyjaciół i rodziny, szukałam pracy, uczyłam się języka, kultury, zwyczajów. Postawiłam sobie bardzo ambitne cele, których osiągnięcie pozwoliło mi uwierzyć w siebie. Emigracja pozwoliła mi odkryć to, czego nie byłam wcześniej świadoma. Właśnie poprzez to porównywanie, zbliżanie i oddalanie, dostrzegłam więcej warstw swojej tożsamości, więcej odcieni mnie samej. Zobaczyłam siebie- Polkę na tle Polski, siebie- Polkę na tle Zachodniej Europy, siebie- mieszkającą na Zachodzie na tle Polski, siebie mieszkającą na Zachodzie na tle tegoż właśnie Zachodu. Wreszcie, siebie- człowieka na tle świata bez granic.

Agnieszka

2 z 5
123rf.com
123rf.com

Je ne regrette rien

Mam niecałe 20 lat, lata 90-te, opuszczam Warszawę by spełnić swoje marzenie: zostać profesjonalną tancerką. Chcę poznać inne techniki oprócz tańca klasycznego. I wyrwać się stąd.

Dzięki kontaktom mojej nauczycielki tańca klasycznego i udanemu castingowi, wsiadam pewnego marcowego dnia 1995 do autokaru pod Pałacem Kultury, by dobę później wysiąść piękną wieczorową porą w Paryżu, na Placu Concorde. Rodzice i najbliższa przyjaciółka żegnają mnie. Wszyscy płaczą. Ja nie. Chcę wyjechać, podbić świat, może uciec? Tutaj się duszę, za ciasno mi. Nie chcę myśleć o ich smutku. Instynktownie zamykam się na ich emocje, bo czuję, że inaczej nie będę w stanie wsiąść do autokaru.
Nie znam języka, mam 1000 frankow w kieszeni (przekonałam się szybko, że to niewiele) i dwie torby podróżne, tak na początek.
Nie wiem, jak wyglądają polskie koleżanki, które mają mnie tu odebrać, znam tylko ich imiona i adres mieszkania. Nie wiem, jak funkcjonuje metro. Co będzie, jeśli nikt nie przyjdzie? Właściwie nie wiem nic.
Mój polski sąsiad w autokarze konsekwentnie starał się przez całą drogę położyć rękę na moim kolanie. Pomyślałam, ze nieźle zapowiadają się te moje paryskie początki.
A później euforia i szok. Kulturowy. Zachłyśnięcie się i strach przed wielkim miastem. Czasami wręcz boję się wyjść na ulicę. Muszę pracować, więc nie mam wyboru. Chcę poznać miasto i najczęściej chodzę na piechotę. Szybko mogę sobie pozwolić na prawdziwe francuskie perfumy, mogę wyposażyć miejsce, gdzie mieszkam i wysłać trochę pieniędzy rodzinie. A wszystko z jednej pensji. Nie do pomyślenia w Polsce w tamtym czasie.
Czuję się przytłoczona przez szum miasta, jego kolorystykę, zapachy, smaki i szybkość życia. Spinam się w sobie żeby nadążyć, nie zostać w tyle. Poznaję paryskie nocne życie, a zapach croissants o świcie i brzdęk dostarczanych butelek napojów do bistro i brasseries - zawsze będą kojarzyć się z Paryżem. To miasto najpiękniejsze jest o brzasku.
Obok ogromnego poczucia wolności, jakie tu odczuwam, odkrywam również biurokrację - staram się o kartę pobytową. Ja nie mówię po francusku a oni nie mówią po angielsku. Jesteśmy w kropce.
Zezwolenia na pracę od razu nie będzie, bo najpierw muszę mieć kartę pobytową. Na Prefekturze, nie mogą (albo nie chcą) mi jej dać, dopóki nie dostanę zezwolenia na pracę. I tak w kółko. Angaż mam, wszystkie potrzebne dokumenty mam, a tu nic. Chce mi się płakać. Czuję się bezradna jak bohater w książce Kafki.
I tak ta moja walka trwała latami. Wychodzi na to że miałam wielkiego pecha, ale teraz wiem że to była moja osobista szkoła przetrwania. Zahartowałam się na przeszkody. Teraz nic mnie już nie może złamać. Nic nie jest niemożliwe.
Tańczę gdzie się da, biegam z castingu na casting, jest taniec współczesny i modern dance, jazz, jest rewia i kabaret i niezależne teatry tańca. Wyjazdy na gale i tournée po Francji. Poznaję kraj. Czasami mam spektakle za granicą. Codziennie rano biorę lekcje tańca, mam próby po południu, a spektakle wieczorem. Dla jednych to rutyna. Dla mnie to życie jak w filmie ''Fame'' lub ''Flashdance''.
Rodzina w Polsce jest na drugim planie. Najczęściej nie mam czasu, staram się tu jakoś przeżyć, płacić rachunki, zrobić karierę. Albo utrzymać się na powierzchni. To zależy. Przegapiam wiele rodzinnych świąt, urodzin, komunii. Jestem wieczna nieobecna. Jest mi wstyd. Taka jest cena jak muszę zapłacić.
No i co półroczne stanie w kolejce na Prefekturę po kolejną kartę.
Uczestnicząc w pewnym festiwalu tańca, poznaję męża. Ja na scenie, on w reżyserce. Pobieramy się. Moją pierwszą 10-letnia kartę pobytową mam ochotę umieścić w ramce i powiesić na ścianie, bo po latach męki to graniczy z cudem. Dwa lata później rodzi się syn, a ja wracam na studia. Zmieniam kierunek.
''Czy chce Pani sfrancuzić imię'' - zapytała sędzia. Niby proste pytanie a jak cios w serce. Nie byłam na nie przygotowana. Jak to, raptem stać się z Magdaleny, Madeleine? To tak jak urodzić się ponownie. Noszę francuskie nazwisko po mężu, imienia nie zmieniam. Sędzina wypełnia dokumenty które rok później pozwolą mi na przyjęcie francuskiego obywatelstwa.
Z ulgą przyjmuję, nawet jeśli mnie to już nie dotyczy, przyjęcie Polski do Unii Europejskiej. W końcu nowym emigrantom będzie łatwiej.
I tak
Już Francuzka, ale wciąż Polka. Po prawie 20 latach życia na emigracji, w ciągłym, że tak ujmę, rozkroku czy szpagacie, staram się pogodzić obie kultury, nie zapomnieć o Polsce, przyjmując jednocześnie tutejsze kody kulturowe i zachowania. Te pozytywne, mam nadzieję. Obie kultury są w nieustannym współżyciu. Często słyszę, że to prawdziwe bogactwo.
Odczuwam, że tutaj dla innych jestem i zostanę tylko Polką, kiedy chodząc na rozmowy kwalifikacyjne o pracę, wciąż jestem proszona o wykonanie testów gramatyczno-ortograficznych, mimo to, że mówię i piszę równie dobrze jak rodowici Francuzi, a to tylko dlatego, że francuski nie jest moim językiem ojczystym.
Irytuje mnie kiedy w telewizji umniejsza się dokonania Polaków.
Kiedy tęsknię, idę do polskiego sklepu. Kupuję ptasie mleczko, polską kiełbasę i kabanosy, ogórki kiszone i wódkę Żubrówkę.
Jestem Francuzką kiedy zaklnę i policzę po francusku. Kiedy szybciej i łatwiej odezwać mi się do syna po francusku mimo tego, że on mówi po polsku.
Jestem Francuzką kiedy przyjeżdżając do Polski, łapię się na tłumaczeniu moich myśli na polski, kiedy w rozmowie brakuje mi słownictwa, choć moja domowa biblioteka pełna jest polskich książek. Kilkugodzinne siedzenie za stołem w gościach mnie męczy i chcę zza niego uciec. Nie potrafię zrozumieć miejsca i władzy jakie ma Kościoł Katolicki.
Czasami tęsknię za Polską, często za ciepłem rodzinnym.
Żałuję, że nie mogę już wpaść do przyjaciółki bez umawiania się z kilkutygodniowym wyprzedzeniem z kalendarzem w ręku, ponieważ między nami powstała przepaść. Inne życie, inne problemy, inne wartości. Nie da się utrzymać przyjaźni na odległość. Trudno mi się z tym pogodzić.
U siostry ładuję akumulatory. W cieple rodzinnym o raz kolejny uświadamiam sobie jak powierzchowne, indywidualistyczne i skomplikowane mogą być kontakty międzyludzkie na emigracji.
We Francji brakuje mi polskiej swojskości i gościnności.
W Polsce brakuje mi francuskiego, przeszytego ironią, humoru i impertynencji. Wielokulturowości i różnorodności, do których przywykłam. Ale odetchnę tu od francuskiej zrzędliwości.
Moje francuskie koleżanki mówią mi, że wiem o ich kraju, historii i kulturze więcej niż one same. Biorę to za komplement.
W Polsce słyszę, że ładnie mówię po polsku, że nie zapomniałam. Uśmiecham się.
Tutaj znalazłam swoje miejsce.
Nie wyobrażam sobie powrotu.
Wolę wierzyć ze przez te wszystkie lata ktoś nade mną czuwał.
Niczego nie żałuję.

Magda

3 z 5
123rf.com
123rf.com

Dziękuję tym, którzy wyjechali

To dzięki tym, którzy wyjechali, nie miałam problemów ze znalezieniem pracy i męża

Minęło już 7 lat, odkąd rozpoczęłam swoją pierwszą pracę i jestem wdzięczna wszystkim, którzy wyjechali - to dzięki nim nie miałam problemów ze znalezieniem pracy, w której udało mi się wykazać i ostatecznie wstąpić na najwyższe stanowisko, jakie sobie zamierzyłam. Przez 7 lat ekspresowo udało mi się przebyć całą ścieżkę kariery, zdobyć doświadczenie, otworzyć własne przedsiębiorstwo i uczciwie przez ten czas płacić podatki. Nie wywodzę się z bogatej rodziny, do wszystkiego doszłam od zera w Polsce. Nie zawsze jest łatwo. Czasem martwię się o dobrobyt mojej trójki dzieci, ale wiem, że jeśli otrzyma się szansę, to sukces można osiągnąć wszędzie.
Więc mogę tylko podziękować tym, którzy wyjechali - za męża, którego poznałam w pracy, za dzieci, które nie gubią się w językach, bo na razie znają tylko polski, za to, że otaczają mnie sympatyczni ludzie w spokojnym mieście, gdzie nie ma pośpiechu. Uwielbiam Polskę, uwielbiam Mazury i cieszę się, że do dziś realizuję się w pracy zgodnej z kierunkiem studiów.

Magda

4 z 5
znaczek
znaczek

Nie uważam już za świętokradztwo zmieniania rodzinnych przepisów

Zmienił się mój sposób myślenia i wiem już, że może być inaczej niż zostałam nauczona, że rzeczy można negować i zadawać pytania.

Od 10 lat mieszkam w Londynie. W Polsce zaczęłam studia, z których zrezygnowałam, bo wybrali mi je rodzice, a nie ja. Potem starałam się znaleźć pracę i zarabiać na studia zaoczne, które wybrałam sama. Znalazłam się w kolejnej pracy, w której odmówiono mi umowy, a nawet niespecjalnie spieszono się z wypłatą. Któregoś dnia zadzwonił telefon z propozycją wyjazdu, miałam tydzień na podjęcie decyzji, a ponieważ miałam zagwarantowaną legalną pracę i mówiłam biegle po angielsku, decyzję podjęłam prawie natychmiast. To miał być wyjazd na chwilę, na parę miesięcy, ale przedłużył się mocno, ponieważ tutaj poznałam swojego męża. Pobyt za granicą zmienił mnie jako osobę. Jestem bardziej pewna siebie i swoich możliwości, ale innym też wyżej stawiam poprzeczkę. Tutaj każdy może być, kim chce, kursy i szkolenia są łatwo dostępne, często nawet bezpłatnie, a jeśli pracuje się solidnie, to awans jest naturalną koleją rzeczy. Jest łatwiej i taniej otworzyć własną firmę. Obsługa klienta jest na najwyższym poziomie i to, co w Wielkiej Brytanii jest normą, w Polsce dopiero raczkuje.
Zmienił się mój sposób myślenia i wiem już, że może być inaczej niż zostałam nauczona, że rzeczy można negować i zadawać pytania, a kiedy pani w sklepie nie ma drobnych, żeby mi wydać i prosi mnie, żebym poszła do sklepu obok, grzecznie mówię jej, że to nie mój problem, tylko jej obowiązek, żeby znaleźć resztę. Objawia się to nawet w mojej kuchni - nie uważam już za świętokradztwo zmieniania rodzinnych przepisów.
Dalej jednak jest tu wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzam - wszechobecna poprawność polityczna, obawa przed urażeniem innych poprzez uśmiechnięcie się do dziecka czy pogłaskania psa. Zwykła ludzka życzliwość jest tu bardzo sztuczna i często sprowadza się do rozmowy o pogodzie. Sąsiedzi często nie znają się nawzajem, trudno jest nawiązać głębsze więzi. Również związek z obcokrajowcem, z którym jestem, nauczył mnie bycia partnerką, wyjścia z roli umęczonej matki Polki, która wszystko wszystkim, a sobie na końcu albo w ogóle. Niemniej jednak tęsknota doprowadziła mnie do depresji, z której na zmianę wychodzę i w którą pogrążam się z powrotem. Nikt nie ostrzegał mnie, że moje serce będzie rozdarte i że sen z powiek będą mi spędzać rodzinne tematy, jak na przykład to, żeby moje przyszłe dzieci miały kontakt z dziadkami albo to, kto poda moim rodzicom przysłowiową szklankę wody na starość. Na razie trwam w tym rozerwaniu i łudzę się, że pewnego dnia znajdę odpowiedzi na te pytania tutaj albo w Polsce.

Agnieszka


5 z 5
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Nagrody

Listy zostaną nagrodzone kosmetykami firmy Bielenda

Więcej na ten temat: emigracja, polki bez granic
Komentarze
to trochę chudo z tymi nagrodami ;) ale czytało się bardzo przyjemnie!
już oceniałe(a)ś
23
0
Moją uwagę przykuło spostrzeżenie w którymś liście, że faktycznie jeśli chodzi o relacje międzyludzkie i obsługę klienta jest to u nas dość raczkujący temat. Niestety i w tej materii trzeba mieć pewne wyczucie. Ostatnio mało mnie nie zemdliło, kiedy w pewnej prywatnej klinice stomatologicznej recepcjonistka mało nóg nie połamała, kiedy biegła przywitać mnie u samych drzwi, proponując kawę lub herbatę, bo kilka minut wizyta się opóźni. Następnie dentysta ze śnieżnobiałym uśmiechem i wyciągniętą dłonią wyszedł mi na spotkanie i zaprosił do gabinetu. Na koniec dostałam niemały rachunek, oczywiście wręczony z rozbrajającym uśmiechem, i słowa pożegnania - i to już Pani XYZ po imieniu. Hm. Bez przesady, aż taka ilość wazeliny nie jest potrzebna, czułam się wręcz osaczona. Inny przykład skrajny, acz z innego bieguna: kupując na śniadanie sałatkę i bułkę położyłam na ladzie banknot 50zł (akurat tyle bankomat najmniej mógł wypłacić) - a pani sprzedawczyni aż odepchnęła pieniądze od siebie, odskoczyła, założyła ręce i fuknęła że ona z tego to wydawać nie będzie, do widzenia. Przyznam, że mnie zatkało. To tak w odniesieniu do sytuacji z listu powyżej. Nie do końca zgodzę się z jego autorką, że jest klientem i to nie jej sprawa, że kasjerka nie ma czym wydać. Oczywiście nie palę się do tego, by latać i rozmieniać kasę, ale w uzasadnionej sytuacji nie widzę w tym większego problemu - nie oczekuję, że w sklepie gdzie obsługuje jedna osoba nagle wyproszona zostanie cała oczekująca kolejka, a kasjerka pójdzie szukać drobnych, ale można kulturalnie poprosić. Skrajności nigdy nie są dobre, a i z roszczeniową postawą nie ma co przesadzać - nigdy nie wiadomo, po której stronie "barykady" możemy znaleźć się pewnego dnia.
już oceniałe(a)ś
14
2
Dopiero zaczynam swoją przygodę na emigracji i jest dużo ciężej niż myślałam. Jednak zawsze chciałam wyjechać i nie poddam się, będę walczyć o lepsze jutro. Ciekawość świata zwyciężyła i ciesze się z każdego dnia, wyczekując co nowego przyniosą kolejne dni. Pozdrawiam ciepło, Ania piqstory.blogspot.nl/
już oceniałe(a)ś
9
1
mądrze i pięknie napisane
już oceniałe(a)ś
5
0
O, widze, ze ktos tu tez chwali globport.com , nie bede orygoinalny i tez sie podłącze ;) Regularnie od pewnego czasu korzystam z ich usług i zaoszczedzam na wysyłkach całkiem sporo.
już oceniałe(a)ś
0
0
Wspaniałe teksty. Ja i moja rodzina wysyłamy sobie dużo paczek i to nie tylko na święta. A dzięki globport.com nie wydajemy fortuny i możemy wybrać najkorzystniejszą ofertę wysyłki kurierem :)
już oceniałe(a)ś
0
0
Pani Agnieszko, brawo! Sama nie opisalabym lepiej meandrow zycia normalnego czlowieka po przyjezdzie do Holandii. Nie przypomina to mojej historii jedynie w paru szczegolach.
już oceniałe(a)ś
0
0
Dla mnie te teksty brzmią bardzo nieautentycznie. tak jakby były pisane w redakcji, I te "wrzutki" w rodzaju: "Nie potrafię zrozumieć miejsca i władzy jakie ma Kościoł Katolicki". Bardzo to ciekawe, że emigranci pisza zgodnie z linią GW.
@ludwika28 jakby nie mysleli zgodnie z linia GW, toby nie czytali i nie pisali...
już oceniałe(a)ś
3
1
Przewiń i czytaj dalej Wysokie Obcasy