Uwaga, wdowa!

Wierności mężowi już nie dochowuję. Ale nie czuję się z tym w porządku.

Przez rok po śmierci męża Edyta codziennie szykowała dla niego obiad. Jej adres mailowy to wdowa@... Psychoterapeutka grozi, że jak go nie zmieni, to przestanie się do niej odzywać. Ma 27 lat. Żoną była sześć lat, wdową jest od trzech. Mieszka na wsi.

W przedpokoju na wprost wejścia powiesiła portret męża, obok oprawioną w ramkę pochwałę: 'Bogusławowi... za uratowanie zakładu przed awarią, kierownik'. W salonie na regale porozstawiała jego zdjęcia: z wesela, ze spaceru z dziećmi, z nią na rękach. - Siostra mówi, że niepotrzebny ten ołtarzyk i żebym coś z tym zrobiła. Ale czy zrobię, jeszcze nie wiem - przyznaje Edyta. - Życie składa się z etapów. Jak jeden przyspieszysz, to wcześniej wejdziesz w następny i masz zapas. Tak kiedyś myślałam.

Wcześnie wyszłam za mąż, bo chciałam szybko się czegoś dorobić i mieć czas na to, żeby z mężem i dorosłymi dziećmi podróżować. Moja rodzina, gdy byłam dzieckiem, nie była szczęśliwa. Postanowiłam, że moja będzie lepsza. Początki były trudne, ale wkrótce zaczęło iść według mojego planu. Ściany w tym domu stawialiśmy sami. Malowaliśmy każdy pokój na inny kolor, bo jak jest biednie, to niech chociaż będzie kolorowo. Lodówkę i pralkę wzięliśmy z ogłoszenia. I było pięknie. Nawet chleb suchy z solą jeść, ale własny. Żeby już z teściową nie mieszkać.

Boguś jedynaczek, a ja ta zła, obca, co wszystko źle robi, co psu spod ogona wypadła. Boguś lawirował, a ja mu nawet o wszystkich upokorzeniach nie mówiłam, żeby go nie przybijać. Do końca nie wiedział, że którejś nocy głowę na torach kolejowych położyłam. Myślałam: teraz Boguś zrozumie, jak mnie w jego domu krzywdzono. Ale zaraz pomyślałam: chwileczkę, jak ma zrozumieć, skoro mu się nie skarżyłam. Teściowa to zaraz tak przekręci, że pewnie miałam nieczyste sumienie albo że psychiczna byłam. Nie, jak tak ma być, to lepiej wracam. Rozmówiłam się z Bogusiem i pojechaliśmy do mnie na wieś. Zaczęliśmy się budować na dachu mojej mamy. W dziewiątym miesiącu na rowerze jeździłam elektryka szukać, ludzie w czoło się pukali. Ale ja chciałam szybciej, szybciej, żeby już był ten następny etap - ten nasz własny dom.

Śmierć w komórce

- Boguś coraz lepiej zarabiał, urodziło nam się dwoje dzieci, w domu przybywało mebli. Ale marzyliśmy, żeby kiedyś pobudować się oddzielnie. I ostatnio jedziemy samochodem i nagle Boguś po hamulcach. Przed nami dom jak z naszych marzeń. - Taki dom sobie wybudujemy - powiedział. A ja: - Tak, kochanie. I wreszcie nie musimy się spieszyć. Byłam autentycznie, bezmiernie szczęśliwa. Pomyślałam: jaka to ja mądra byłam, że wszystko tak szybko pozałatwiałam. Dzieci urodzone, mieszkać mamy gdzie, praca jest, nowy dom można budować i dziesięć lat. A ja mam dopiero 24 lata i teraz już będzie z górki. Może nawet studia zacznę, żeby się nie nudzić.

Miesiąc później Boguś wracał nad ranem samochodem z nocnej zmiany, zadzwonił z drogi i wtedy był ten wypadek. To, że dzwonił, wyszło po jego śmierci. W dzień pogrzebu nagle SMS, że mam wiadomość. Numer Bogusia - co to za żarty, myślę. A tam nagrany moment wypadku. Nie odbierałam, bo spałam, więc włączyła się sekretarka. Odsłuchuję, a tam tylko krzyk: "Nieee!", i huk.

Tydzień leżał w śpiączce w szpitalu. Wchodzę, rozglądam się: 'Gdzie Boguś?'. 'Ano tu' - teściowa płacze. 'Przecież to nie Boguś' - mówię. Głowa chyba trzy razy większa, po paznokciach go poznałam. I wtedy pomyślałam, że mam dwa wyjścia - albo wybiec z tego szpitala i najlepiej, żeby mnie od razu pochowali, tylko co z dziećmi? Albo rzeczywiście zacząć te studia i pójść do pracy. Więc zaraz po pogrzebie dokończyłam kurs prawa jazdy, a od następnego roku zapisałam się na studia zaoczne. Za rok kończę. Bo mnie się w życiu wszystko udaje, tylko bywa, że trochę się przesuwa w czasie. Nawet to, że pani tu jest. Odpisałam na pani ogłoszenie na forum wdów i pani zaraz do mnie zadzwoniła, do mnie pierwszej! Dzwonię do kolegi i mówię: 'Trzymaj się krzesła, przyjeżdża do mnie ta babka z" Wyborczej "', a on: 'No nie, rozwalasz mnie'. A ja mu na to: 'Pamiętaj, nie ma takiej siły, żeby mnie zatrzymała, kiedy sobie coś zaplanuję'.

Wiem, co czujesz

Na forum internetowym mamy-wdowy piszą, jakie słowa najbardziej je denerwowały po stracie męża. Wygrywa tekst: 'Wiem, co czujesz'. Kolejne miejsca zajmują: 'Tak widocznie musiało być', 'Czas leczy rany', 'Co cię nie zabije, to cię wzmocni', 'Bądź silna' oraz 'Na pewno jeszcze sobie ułożysz życie'.

Poza tym internautki piszą:

arinya: Moja sąsiadka doprowadza mnie do pasji, powtarzając przy każdej okazji: 'Ale obiecaj, że zaprosisz mnie na ślub'.

hania: Mój brat po załatwieniu pogrzebu: 'No, masz to już za sobą'.

magdatysz: Sąsiadka: 'O, mąż ci zginął, to w końcu sobie porządniejszy samochód kupiłaś... Pewnie z odszkodowania miałaś'.

inseg: Kilka osób w stylu: 'Pomyśl: jeden komplet pościeli, połowa wsadu do pralki, jedna bułka na stole zamiast dwóch...'.

dryfujacabezcelu: Bliska osoba: 'W pracy ciągle się ze mnie śmieją, że taki zmarzluch jestem, że niedogrzana. No, ale co się dziwić, cały tydzień sama, męża widuję tylko w weekendy'.

asiamars: Przyjaciółka: 'Jak on mógł ci to zrobić'.

inquisitive: Znajoma: 'A jakbyś miała wybór, to kogo wolałabyś stracić, męża czy dziecko?'.

fiambala: 'A może i tak by wam nie wyszło...'.

Żałoba

Ania i Magda są starsze od Edyty o mniej więcej dziesięć lat, ale staż mają podobny. Wszystkie trzy straciły mężów w 2004 roku. Wszystkie wciąż samotnie wychowują dzieci. Magda mieszka w dużym mieście, prowadzi kancelarię prawną. Ania jest z małego miasteczka. Utrzymuje się z tartaku, który odziedziczyła po mężu. Anię najbardziej irytuje, gdy ktoś jej mówi: "Jesteś dzielna". - Bo skoro jestem dzielna, to ten, kto to mówi, czuje się zwolniony z pomagania. Pół roku. Tyle się daje wdowie na pozbieranie się. A potem zaczyna się zdziwienie: "No co ty? Tyle czasu upłynęło, powinnaś już funkcjonować normalnie". A dla osoby w żałobie pół roku to sam począteczek.

Na Magdę pocieszanie działa jak płachta na byka: - Ludzie będą nawet szczerze litować się nade mną przez półtorej godziny, a potem wrócą do własnego życia. I tylko odbiorą mi energię. Potrzebowałam normalności, żeby przyjaciele traktowali mnie jak dawniej. Stwierdziłam, że nie dam nikomu patrzeć na moją smutną twarz. Niedługo po śmierci Michała kupiłam sobie kolorową kurtkę. Ona jest moim lusterkiem prawdy. Niektórzy się nią zachwycali, niektórzy nie zwracali uwagi. Ale były osoby, które mówiły: "Ho ho ho, jaka ładna kurtka, chyba już dobrze się czujesz". I widziałam w ich minach uczucie, którego nie lubię. Tak jak masz dwie przyjaciółki - jedna jest ładna, druga brzydka. I nagle brzydka spotyka stylistkę, zaczyna się ładnie ubierać, malować i okazuje się, że też jest ładna. Wtedy wychodzi, czy to jest prawdziwa przyjaźń.

Dopóki wdowa jest załamana, to jest super. Problem jest, gdy ktoś widzi - o, wdowa, a idzie do przodu. Magda nie wie nawet, że istnieje forum Mama-wdowa. Nie chce wpaść w krąg samotnych matek: - Boże Broń! Czułabym się jak w kaście, jakbym miała taką kropkę na czole. Wolę pojechać na wakacje sama z córką, z rodzicami czy z babcią albo z przyjaciółmi. Ludzie, którzy stracili pracę, też przecież mogą pojechać na wakacje z tymi, którzy pracują. Ani forum Mama-wdowa pomogło. Tam dowiedziała się o książkach 'Piękno smutku', 'Smutek, żałoba, strata'. - Z nich dowiedziałam się, że żałoba ma różne etapy, które trzeba przepracować. Jest etap idealizowania męża, etap obwiniania siebie, etap złości na nieboszczyka. Jak człowiek o tym nie wie, to wariuje. Od uczuć nie można uciec. Prędzej czy później cię dopadną.

Ważne jest też symboliczne zamknięcie żałoby. Można wtedy pojechać na cmentarz i ostatecznie się z mężem rozmówić, można napisać do niego list. Potem jest poszukiwanie nowej tożsamości. Bo dawna osoba nie wyobraża sobie życia bez niego. Trzeba więc stać się nową osobą. Dobrze działały na mnie nekrologi i kondolencje, choć kiedyś uważałam, że to sztuczne. Rytuały są potrzebne. Byle nie za długo. Obrączkę zdjęłam pół roku temu. - Nie lubię słowa 'żałoba', tak jak nie lubię patrzeć wstecz - zapewnia Magda. - Jak nachodzą mnie wspomnienia cudownych chwil, staram się szybko przypomnieć sobie jakąś trudność. Żeby nie popaść w celebrację, jak to kiedyś było fantastycznie i jak teraz jest źle. Dwa dni po pogrzebie, jak miałam taki moment płaczu, Mikołaj powiedział stanowczo: 'Mamo, jeśli nie przestaniesz płakać, to ja przenoszę się do dziadków'. Dał mi sygnał, że jest podobny do mnie. A obrączkę noszę. Michał przecież jest. Jak mam problem z Mikołajem, to jadę na cmentarz i mówię: 'Pomagaj, to przecież nasze dziecko!'. I zazwyczaj jakieś rozwiązanie znajduję.

Myśleliśmy, że sobie nie poradzisz

Dla Magdy ratunkiem po śmierci męża byli znajomi z jej kręgu zawodowego: - Kobieta niezależnie od tego, jak jest zakochana, powinna mieć własną pracę i znajomych. Moi pomogli mi najbardziej przez to, że byli. Ania osobnych przyjaciół prawie nie miała. - Kiedyś zawsze z dziećmi chodziliśmy na rodzinne imprezy organizowane przez kółko myśliwych, do którego należał Robert. Już nas nie zapraszają. Jak nawet do nich jeżdżę coś załatwić, to wyczuwam zakłopotanie. A dzieciom żal tego kontaktu. Zorientowałam się, że jak już jestem dokądś zapraszana i się dobrze bawię, to to nie jest dobrze widziane.

Dla Magdy pomocą jest jej firma. - Po to człowiek ma dwie nogi, żeby na obu stać. Jak mnie się ta jedna noga rodzinna rozjechała, to wiedziałam, że muszę tym pewniej stanąć na tej zawodowej. Pracuję na takich obrotach, że w naszej ekipie śmieją się: "Kiedy ty wreszcie skończysz". Ale ja tego potrzebuję. Ania nigdy nie pracowała. - Mąż był z tych, co pieniądze kładą na stół i nie wtajemniczają żony w sprawy firmy. I potem tu żałoba, a tu dostawca dzwoni, kto drzewo odbierze. Zaczęło się szukanie faktur, kwitków. Zarządzanie tartakiem przejął kuzyn męża Edward. Nie wtrącałam się. Włóczyłam się całymi dniami po cmentarzu albo jeździłam bez celu samochodem. Po pół roku nagle zadyma. Klienci dzwonią z pretensjami, bo Edek pociął ludziom deski na dach za krótkie. Zwróciłam mu uwagę. Zaczął mi grozić. Zawiadomiłam policję, bo bałam się o nasze bezpieczeństwo. To mi dało kopniaka. Zrozumiałam, że muszę sama się za wszystko zabrać.

Zwolniłam Edka, usiadłam nad papierami i w mig wszystko zrozumiałam. Postanowiłam iść ścieżkami wydeptanymi przez męża - jego dostawcy, jego klienci. Ktoś życzliwy wytłumaczył mi, jak odróżnić pierwszy gatunek drzewa od drugiego. Jakoś to idzie. Tylko boli mnie, jak czasem ktoś powie: 'A myśleliśmy, że sobie nie poradzisz'. - Zawsze byłam waleczna - zapewnia Magda. - Dla mnie informacja, że jest pół procent szansy, to nie jest zła informacja. To informacja, że trzeba wyżej podkasać rękawy. Jak trzeba było znaleźć dla Michała lek praktycznie nie do zdobycia, uruchomiłam wszystkie kontakty i lek był za dwa dni, i to za pół ceny. Jak się okazało, że w kraju nie mogą mu pomóc, zawiozłam go do Stanów. Mąż Ani zmarł na nierozpoznaną sepsę. Lekarka zdiagnozowała rwę kulszową. Ania przez cztery dni pielęgnowała wyjącego z bólu męża w domu, podając mu leki przeciwbólowe. Kiedy trafił do szpitala, było już za późno. Teraz lekarka, jak widzi Anię, to odwraca głowę.

- Powinnam ją pozwać do sądu, walczyć od odszkodowanie. Ale nie miałam na to siły. Szkoda mi było tych resztek energii. Myślę, że ona nie może uwierzyć, że jej się upiekło.

Miłość po miłości

Po śmierci Bogusia Edyta nabrała wstrętu do par. Widok zakochanych doprowadzał ją do irytacji. Przyjaciele, którzy najpierw wyciągali ją na imprezy, wkrótce przestali. Bo Edyta imprezy psuje. Jak sobie wypije, to zaczyna płakać. Teraz jeśli ją zapraszają, to sugerują, żeby kogoś przyprowadziła. To Edytę wkurza jeszcze bardziej. To, że nie ma z kim pójść na imprezę, nie znaczy, że nie ma powodzenia. - Najgorszy był pierwszy rok. Zaczęli mnie podrywać wyłącznie żonaci - mówi. - Pierwszym był dobry znajomy, właściciel firmy kamieniarskiej, który stawiał Bogusiowi pomnik. Pytam, czy mogłabym mu wpłacić połowę, a resztę w ratach, a ten: 'Jakby pani była bystra, toby pani nie musiała tej drugiej części płacić'. Wydzwaniał, chciał się umawiać do kawiarni. Woził mnie na cmentarz swoim jaguarem pokazywać, co tam już zbudował. I cały czas, że ja mu przecież kawę obiecałam, więc i tak będę musiała się z nim umówić. Mówię: 'Będzie pomnik, będzie kawa'. A on: 'No, ale gdzie my się na tę kawę wybierzemy, chyba nie na cmentarz'. 'Dlaczego nie? - ja mu na to. - Są termosy'. Na koniec mi powiedział, żebym nie robiła z siebie niedołężnej, bo nie wyglądam.

Gorsza była historia z Grześkiem, przyjacielem Bogusia. Jego żona to moja najlepsza przyjaciółka. Po pogrzebie mieszkałam u nich dwa tygodnie. Grzesiek włączał Dżem 'Zapal świeczkę', polewał piwo i wspominał: 'Pamiętasz, jak Boguś mówił:" Nie ma to jak umrzeć młodo i zostawić po sobie przystojnego trupa "?'. I razem płakaliśmy. Pewnego dnia, jak już wróciłam do siebie, dzwoni: "Może jakiegoś grillka zrobimy u ciebie wieczorem?". 'No jasne, przyjeżdżajcie' - ja na to. "Flaszkę przywieźć? Bo może byśmy się fajnie zabawili" - słyszę. Coś mi nie gra, więc pytam: "My, to znaczy kto?". 'No, będę ja, Olo...'. A Olo to ziółko i pies na baby, też żonaty. "A Gonia?" - pytam. 'Gonia nad morzem z dzieciakami. Właśnie jemy z Olem obiad, ale mamy nadzieję, że kolacyjkę dużo smaczniejszą zjemy u ciebie'. Jak go pogoniłam! Zagroziłam, że powiem Gośce. A on, że nie znam się na żartach. Ale przyjaźń się urwała. Gośka tłumaczy się: "Sorry, Edytka, ale Grzesiek mówi, że odkąd zabrakło Bogusia, to już nie jest u was tak samo".

Trzeci - też kolega męża - sugerował, że powinnam przede wszystkim używać życia. I że jedna taka strasznie fajna znajoma jego żony to nawet dwóch miesięcy nie czekała po śmierci męża. Dopóki człowiek żyje w tradycyjnym układzie, to nie widzi zakłamania tych związków wokół. Tak sobie czasem myślę: skoro oni tak szybko zaczęli mnie podrywać, to znaczy chyba, że zawsze te żony zdradzali. A zarazem z wierzchu te rodziny tak świetnie wyglądają. Przecież żaden z tych facetów nigdy by żony nie zostawił.

Mistrz

- Wiesia cały czas pewnie zachodzi w głowę, dlaczego ja tak ochłodziłam nasze stosunki. Pewnie myśli, że jestem niewdzięcznicą - mówi Ania, której przydarzyła się podobna historia. - Wiesia i Jerzy to była para naszych najlepszych przyjaciół. Oboje już po sześćdziesiątce. On - artysta malarz i myśliwy, erudyta. Dla męża był największym autorytetem, mówił o nim 'mój mistrz'. Jak Robert umierał, osiem godzin siedzieli ze mną przy nim w szpitalu. Nazywali mnie swoją córeczką. Jerzy doskonale rozumiał, jak mu opowiadałam, że czuję się, jakbym się rozleciała na tysiąc kawałków i muszę te kawałki najpierw znaleźć, a potem posklejać. Kiwał głową i mówił, że to tak jak u Camusa. O każdej porze mogłam na nich liczyć. Najpierw przyjeżdżali razem, potem on wynajdywał preteksty, żeby wpadać sam. I już go nie interesowało, czy ja się rozlatuję, czy nie. Złożył mi obrzydliwą propozycję wprost - układzik na boku. Byłam podobno ostatnią szansą, jaką mu dała natura. Bo on niby żyje, ale właściwie umarł. Jego 'mnie' żyje, ale jego 'ja' nie istnieje. I żeby zaistniało, ja mu muszę pomóc. Jeszcze moja mama i jego żona mnie wrabiały. Samochodu nie miałam jak z warsztatu odebrać, "a to Jerzy cię podwiezie, biedactwo ty nasze". I ten znowu. Teraz jak przyjeżdżają na urodziny moich dzieci, ten ledwo się przywita. 'Wiesz, jaki jest Jerzy, kiedy pracuje nad obrazem' - tłumaczy go Wiesia.

Sitcom

Magdzie nic podobnego się nie przytrafiło. Czasem ktoś jej zaproponuje wspólny wypad na narty, ale jest to albo kawaler, albo tak zwany facet z przeszłością. Ale Magda nie szuka partnera. Nie chodzi na randki. Twierdzi, że potrafi żyć sama. Bywa, że sama chodzi do kina. Zwykle w piątki wieczór, bo ten dzień ma zarezerwowany tylko dla siebie, a Mikołaj sypia wtedy u dziadków. - Nie jest łatwo siedzieć samej wieczorem w kinie. Ale ja pytam siebie, dlaczego mam się karać podwójnie. Nie dość, że jest ciężko, to jeszcze mam nie zobaczyć filmu? - mówi.

Nienawidzi tekstów takich jak ten dziś rano: - Dzwoni komórka, stara znajoma: "Weź ty, Magda, powiedz, masz w końcu kogoś czy nie? A planujesz w ogóle? Bo ludzie pytają i nie wiem, co mówić". Czasem mam wrażenie, że ludzie patrzą na moje życie jak na sitcom. Jak się nudzą swoim, to sobie włączają film o mnie i denerwują się, że akcja taka niemrawa. Jakbym się z kimś związała, to można by się pooburzać, że za wcześnie albo że to ktoś nieodpowiedni.

My już mamy tatusia

Z forum Mama-wdowa:

hope13: Dwa i pół roku po śmierci męża zaczęłam się z kimś spotykać. Trwało to trzy miesiące. Facet okazał się manipulatorem o trochę psychopatycznej osobowości. Wybrał sobie mnie na ofiarę, wiedząc, że jestem słaba i zbyt spragniona miłości.

inquisitive: Pomimo ciąży postanowiłam skończyć nowy związek. Jestem teraz dwa tygodnie przed rozwiązaniem, znowu sama, ale nie żałuję. (...) my, wdowy, jesteśmy łatwym celem. Pewne osobniki myślą, że łatwo nami manipulować i nas wykorzystywać.

aniawdowa: Wydawało mi się, że wszystko jest dobrze (...). Po upływie czasu widzę, że to chyba nie to (M. jest dla mnie dobry, dobry dla moich dzieci), problem jest we mnie. Od jakiegoś czasu przestało mi zależeć. Ciągle myślę o mężu.

angel: Poczułam się znów szczęśliwa, jednak to był tylko moment. Sielanka się skończyła, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży... (...) Błagam męża o wybaczenie, czuję się tak, jakbym go zdradziła.

mirabelllla: Moja nastoletnia córka zareagowała wielkim gniewem i rozpaczą na samą myśl, że mogę myśleć o kimś innym. Chodziło jej o to, że wydrukowałam sobie zdjęcie pana, z którym zaprzyjaźniłam się i rozmawiałam na GG. Nic więcej.

blue_ice1: Łatwiej, kiedy dzieci są mniejsze. Choć i pięcioletnie potrafi wypalić do nowego partnera: 'Nie masz swego domku?' albo 'Nie myśl sobie, że cię potrzebuję. Ja mam już swego tatusia'. I córka leciała po zdjęcie taty.

asiamars: Jacka poznałam na Sympatia.pl. Rodzi się powoli uczucie... Jestem szczęśliwa. Hm... mam jednak moralniaka, że tak szybko ktoś się pojawił w moim życiu.

agama30: Po ponad trzech latach nadal nie odczuwam potrzeby poznania innego mężczyzny. To chyba tak jak ze starokawalerstwem.

Bez ręki

- Pierwszego nieżonatego poznałam na dyskotece - mówi Edyta. - Błąd, dałam mu nadzieję, choć on mi się wcale nie podobał. Wydzwania do dziś. Teraz spotykam się z kimś, kogo poznałam na Sympatia.pl. Wierności mężowi już nie dochowuję. Ale nie czuję się z tym w porządku. Mimo że Andrzej mi się podoba, robię wszystko, żeby go zniechęcić. Bo jednak nie wyobrażam sobie, żeby jakiś mężczyzna miał chodzić po tym domu i rządził się jak u siebie. Rozwódkom łatwiej jest ułożyć sobie życie. Bo już podczas nieudanego związku miały czas emocjonalnie pożegnać się z tym mężem.

Rozwódka może kogoś nienawidzić i szukać miłości. A tu nie ma kogo nienawidzić. Trudniej jest być też mamą-wdową, szczególnie gdy dzieci znały ojca. Syn błaga mnie ciągle o tatusia. Nowego, ale takiego jak Boguś, co grałby z nim w piłkę i woził do szkoły. Co ja mu zrobię? Taka byłam pozabezpieczana i co? Zostało mi 1045 zł renty plus 380 świadczeń. Kiedyś budzę się, a tu z dachu kap, kap. Dach do wymiany. 'Sprzedam samochód' - myślę. Ale zanim sprzedałam, to go rozbiłam. Chciałam wyjechać w lecie na zarobek do Anglii. Ale jak syn się o tym dowiedział, dostał tików nerwowych.

Studia kończę dopiero za rok, wtedy może znajdę pracę. Mama, która owdowiała niedługo przede mną, ma już nowego narzeczonego i nie ma czasu nawet wnuków popilnować. A teściowa po wsi chodzi i obgaduje mnie, że na studia się zapisałam, żeby się puszczać. Idę do gminy po pomoc, chociaż po stypendium na podręczniki albo żeby kredyt pomogli załatwić na ten cholerny dach. Nic nie pomogli, a stypendium nie przyznali, bo o 2 zł przekraczam próg. 'Niech pani sobie sponsora znajdzie' - poradził mi urzędnik. Andrzej zarzuca mi, że mu nie ufam. Bo i jak tu ufać?

W sumie ten mój mąż też mnie zawiódł troszkę. Okazało się, że on wtedy wracał z pracy po alkoholu. Kazałam to sprawdzić. Bo to w końcu dziwne, mówię, taki wypadek na równej drodze. Powiedziałam: zanim usiądę do wigilii, chcę wiedzieć, czy był pod wpływem, czy nie. I rano w Wigilię się dowiedziałam. A tyle razy obiecywał, "za kogo mnie masz" - oburzał się. Kiedyś dałabym sobie za niego rękę obciąć, a dziś może bym bez ręki chodziła. Jak w tej sprawie był nie fair, to może i w innych. Jednak wolę, że Boguś nie żyje, niż żeby miał mnie zdradzić czy porzucić. Do mnie 'wdowa' pasuje. Lubię to słowo. Bo z jednej strony jest w nim zapisane, że męża mam, i jest jakaś stabilizacja. A z drugiej - wiadomo, że ten mąż żadnego już numeru nie wywinie.

Magda

- Mikołaj mówi: 'Tobie jest łatwiej, straciłaś męża, ale możesz jeszcze mieć męża, a ja straciłem tatę i już taty mieć nie mogę'. Wolałabym, żeby Michał żył, nawet gdyby miał mieć nową rodzinę. Byłby przynajmniej dla niego. Ja miałam bardzo dobre dzieciństwo, kochających rodziców, wiem, jakie to ważne. Mam schizofreniczną obsesję, żeby przy mojej intensywnej pracy Mikołaj nie czuł się podrzutkiem u dziadków. Dlatego choćby nie wiem co, zawsze jestem w domu o 18.15, wolę pracę wziąć do domu. A z drugiej strony boję się, żeby nie stać się taką wiecznie poświęcającą się matką Polką. Dlatego pilnuję tych dni, które są tylko dla mnie.

Najbardziej brakuje mi Michała w momentach szczęścia. Jak wyjadę z synem na drugi koniec świata i widzimy coś przepięknego. Albo jak ostatnio wygrałam strasznie trudną sprawę w sądzie. Klient przysłał kosz kwiatów, sam prokurator gratulował. A mnie brakowało tego, żeby ktoś był ze mnie dumny. Może gdybym nie była waleczna, byłoby prościej. Gdybym bardziej robiła się na królewnę Śnieżkę, może noszono by mnie na rękach. Tylko że ja na typ królewny Śnieżki reaguję wysypką. Miewam dramatyczne bóle głowy. Nerwy gdzieś muszą się odkładać. Boję się choroby. Powtórki tej walki o Michała. Tego bym zdecydowanie nie chciała już przechodzić. Jak będziemy zdrowi, to wszystko inne się ułoży. Musi.

Ania

- Jak w przedszkolu ma być Dzień Taty, to najmłodszy syn w płacz. Ja mówię: 'Macie tatę, tylko nie ma go tutaj. Ale laurkę dla niego możesz zrobić'. Rzadko o nim mówią, z pokorą przyjmują ten fakt, smutnieją i tyle. Ja straciłam tatę, jak miałam 18 lat, całe dorosłe życie bardzo mi go brakowało. Ania też już nie jest wierna mężowi, ostatnio ktoś się pojawił w jej życiu. - W tajemnicy to trzymam, tylko przyjaciółki najbliższe wiedzą i wszystkie mnie kopią w ten związek. Ale żeby on tu wszedł i rozsiadł się w tej kuchni przy stole z naszymi dziećmi, to sobie nie wyobrażam. Zresztą on też nie chce. Ma firmę przy domu tak jak ja i nie zostawi tego. Zabiera mnie czasem na wypady w Bieszczady. Dobrze nam razem, ale czy to przetrwa, nie wiem. Ostatnio zabawna sytuacja mnie spotkała. Jeden z moich stałych klientów, taki bardzo sympatyczny starszy pan, mówi do mnie: 'Pani Aniu, pani na pewno sobie kogoś znajdzie. Pani taka młoda, taka śliczna. Co to za życie w pojedynkę?'. Ja na to kokieteryjnie: 'A kto mnie tam, panie Sławku, zechce z trójką dzieci?'. A on: 'Ups, faktycznie. Nie pomyślałem'.

Copyright © Agora SA