Japońskie "hotele miłości"

"A co robiliście?" - zapytałam Yukiko, która poprzedniego dnia umówiła się z narzeczonym o imieniu Shinji i całe popołudnie oraz wieczór spędzili w tokijskiej dzielnicy Shibuya. Pytanie wydawało mi się więc niewinne i zdziwiło mnie zakłopotanie przyjaciółki. "W kinie, restauracji i...

"Z ochotą" - zgodziła się Yukiko, gdy poprosiłam, by pokazała mi (tak na wszelki wypadek...), który z "hoteli miłości" wart jest odwiedzenia. Yukiko mówi, że właściciele takich przybytków próbują dziś innych nazw zamiast love hotel - couple hotel, boutique hotel, fashion hotel lub leisure hotel, ale dla zainteresowanych pozostają one "hotelami miłości", czyli rabu hoteru w wymowie japońskiej. Wiadomość, że w Warszawie, jak by nie było stolicy, nie ma żadnych miejsc tego typu, moja japońska koleżanka, przyjęła z niedowierzaniem. W Japonii jest około 30 tys. "hoteli miłości". W Tokio można bez problemu znaleźć rabu hoteru przy każdej większej stacji kolejowej.

Aby odpocząć

"Hotele miłości" pojawiły się w Tokio po wojnie, a ich rozkwit miał miejsce w połowie lat 70. XX wieku. Nie są domami publicznymi, za które często biorą je cudzoziemcy, a chociaż wykorzystywane bywają też przez "profesjonalistki" i ich klientów, to większość gości stanowią "normalne" pary. Założycielka jednego z pierwszych "hoteli miłości" na Shibuya gwiazdka Midori Satsuki powiedziała, że jej zamierzeniem było stworzenie "krainy marzeń na jedną noc", w której "urzeczywistniają się pragnienia kochanków". Love hotel oficjalnie przeznaczony jest do tego, by uprawiać w nim miłość, co odróżnia go od wszystkich innych hoteli świata, których głównym (nawet jeśli nie jedynym) zadaniem jest przyjmowanie na noc gości poszukujących noclegu. Cennik "hotelu miłości" wystawiony do wglądu na zewnątrz budynku zawiera dwie taryfy: aby "odpocząć" przez dwie-trzy godziny, trzeba zapłacić od czterech do dziesięciu tysięcy jenów, a aby zostać do rana - odpowiednio trzy do pięciu tysięcy więcej. Mimo iż "pokoje na godziny" istniały wcześniej wszędzie tam, gdzie była taka potrzeba - a więc od Paryża po Tokio - to dopiero Japończycy wymyślili "hotele miłości" otwarcie przeznaczone, by wspomnianą potrzebę zaspokoić. Od tej pory japońscy kochankowie, których ogarnął miłosny nastrój, mogli dywagować: "U mnie, u ciebie czy w "hotelu miłości"?".

Barokowe kształty

Jeden z najsławniejszych i najokazalszych tokijskich rabu hoteru Gallery Hotel znajduje się w Meguro, eleganckiej dzielnicy ambasad. Jego absurdalna architektura disnejowskiego zamku z daleka przyciąga wzrok i dlatego nieraz służył nam jako punkt orientacyjny. Kopułki, wieżyczki i baszty hotelu Gallery szczególnie malowniczo wyglądają w porze kwitnienia wiśni, gdy ich barokowe kształty wyłaniają się z kwiatów jak Wenus z kąpieli w białej pianie. Gallery Hotel jest kwintesencją kiczowatej estetyki "hoteli miłości" i niedościgłym wzorem dla wielu innych.

W dzielnicach takich jak Shibuya i Ikebukuro skupiska rabu hoteru tworzą całe enklawy, gdzie jeden tego typu przybytek stoi tuż obok drugiego. Jeśli natkniemy się w Tokio na budynek przypominający siedzibę Ludwika Bawarskiego albo wenecki Pałac Dożów, wycieczkowy statek zacumowany między domami albo futurystyczny zamek z atrapami okien, wariację na temat "pałacu księżniczki" albo swojski kształt gotyckiego kościoła, jest duże prawdopodobieństwo, że właśnie mamy do czynienia z "hotelem miłości". Odróżniające się od otoczenia architekturą "hotele miłości" znajdują się jednak w sąsiedztwie domów mieszkalnych, barów i sklepów, o krok od codziennego życia, które w Tokio zawsze z kolei o krok jest od fantazji.

Bye, bye musi wystarczyć

Jawne istnienie w przestrzeni publicznej miejsc, gdzie można uprawiać seks, nie znaczy, że atmosfera Tokio kipi od seksualnej swobody. Przeciwnie. Nie jest to miasto czułych uścisków, lecz powściągliwych gestów i par, które niemal nigdy nie trzymają się za ręce. Śmielsze formy publicznego okazywania uczuć są surowo potępiane. Wagony metra zdobią plakaty i reklamy z półnagimi dziewczętami o dziecinnych buziach i dojrzałych biustach, ale gdyby jakaś młoda kobieta usiadła na kolanach narzeczonego, wzięto by ją za wariatkę albo "gaijinkę" (czyli białą kobietę, nie-Japonkę). Jeszcze kilka lat temu toczyła się w Japonii poważna debata na temat całowania się na powitanie i pożegnanie, który to zwyczaj - przeflancowany z Zachodu przez młodą generację Japończyków - część opinii publicznej uznała za wyjątkowo odrażający i nieprzyzwoity. I wydaje się, że rzeczywiście kissu, czyli pocałunek, pozostał tam, gdzie jego miejsce, czyli w domowej sypialni albo w "hotelu miłości". Prawie nie sposób zobaczyć na ulicach Tokio całującej się pary, a żegnającym się kochankom musi wystarczyć bye, bye. Tak jak w złym tonie jest nadal w Japonii jedzenie na ulicy, tak uważa się, że wszelkie inne rodzaje zmysłowych przyjemności powinny się odbywać za zamkniętymi drzwiami, w wyznaczonych przestrzeniach. Same w sobie nie są wprawdzie złe ani grzeszne, ale dobrze wychowani ludzie powinni wiedzieć, gdzie i jak się im oddawać, by nie zakłócać harmonii świata. Otwarte podejście do seksu i jednocześnie wysokie sformalizowanie ludzkich zachowań składa się na fenomen rabu hoteru.

W kolejce po miłość

W "hotelach miłości" ruch trwa przez cały tydzień, ale nasila się w weekendy, kiedy przed niektórymi z nich trzeba czekać, aż zwolni się jakiś pokój. Oprócz par najbardziej typowych, czyli młodych Japończyków niewyróżniających się niczym szczególnym w tokijskim tłumie, można spotkać tu wyzywająco ubraną kobietę w fioletowych spodniach ze skaju w towarzystwie drobnego okularnika w garniturze, który raczej nie jest ani jej narzeczonym, ani mężem; rozszczebiotaną nastolatkę w czyściutkim mundurku szkolnym i pana po czterdziestce wyglądającego na księgowego z kompleksem Lolity; parę w średnim wieku, która może - choć nie musi - być małżeństwem, a nawet, choć rzadko, dwoje ciekawskich cudzoziemców.

Wszyscy znikają w drzwiach dyskretnie, ale bez specjalnych środków ostrożności, by w dobrym nastroju wyłonić się po dwóch, trzech godzinach, zwalniając pokój dla kolejnych chętnych na wycieczkę do "krainy miłosnych marzeń".

Istnieją specjalne przewodniki, z których można się dowiedzieć, gdzie powstał nowy "hotel miłości", który stracił klasę i nie jest w związku z tym godny polecenia, a w jakim dokonano imçji cheinji, urządzając inaczej pokoje. Dobrym źródłem informacji jest też internet, gdzie na specjalnych stronach ludzie dzielą się wrażeniami z "hoteli miłości", a niedawno wydano nowy, rzetelny przewodnik, napisany przez młodą tokijską dziennikarkę.

Namiętność bez ryzyka

Miłosny savoir-vivre mówi, że to dama wybiera hotel i pokój, więc właściciele starają się zaspokoić przede wszystkim jej gust. Dla wielu tokijskich par rabu hoteru jest jedynym miejscem, gdzie można oddawać się namiętności bez ryzyka, że ktoś przeszkodzi albo że o schadzce będzie wiedziała cała dzielnica.

W Japonii nie ma moralnych czy religijnych zakazów dotyczących seksu przedmałżeńskiego, pod warunkiem że para jawnie nie obnosi się ze swoją miłością. W tokijskich warunkach mieszkaniowych trudno byłoby jednak oddawać się namiętności dyskretnie i po kryjomu. Młodzi tokijczycy do ślubu mieszkają bowiem z rodzicami (a z kolei rodzice z dziećmi), co sprawia, że dwa pokolenia są potencjalnymi klientami rabu hoteru. Małe, ciasne i niebywale akustyczne mieszkania w japońskich domach nie służą miłosnym igraszkom i symboliczne zasłonięcie okien nic nie może poradzić na to, że słychać nawet, jak sąsiad za ścianą drapie się po głowie, a co dopiero, gdy oddaje się bardziej dynamicznym rozrywkom.

Najpopularniejsze w Japonii samochody też są nieduże, co wyklucza model amerykański, poza tym w Tokio trudno byłoby znaleźć ustronne miejsce, by zaparkować. Cenione w innych okolicach świata łono natury nie istnieje, bo trudno za nie uznać wybetonowane brzegi rzek albo parki wielkości sali gimnastycznej. "Hotel miłości" wydaje się więc jedyną alternatywą. A jeśli już wszyscy wiemy, do czego służy, to dlaczego by nie uczynić go pięknym? Pewnie w żadnej innej przestrzeni Tokio dwie jej główne cechy - skrajny funkcjonalizm i skrajny kicz - nie łączą się ze sobą tak gładko jak tu, w "krainie miłosnych marzeń".

Zmruż oczy

Estetyka rabu hoteru odzwierciedla popularne wyobrażenia o miłości, nie udając, że nie są one kiczowate, i nie udając, że takie jest życie. Trzeba traktować tę przestrzeń nie tyle z przymrużeniem oka, ile zmrużyć oczy i dać się ponieść wyobraźni; tak pewnie zrobili Yukiko i Shinji w piątkowy wieczór na Shibuya. Disnejowski zamek z gipsu i betonu albo siedziba szoguna z plastikowymi ścianami imitującymi drewno i ze stojącą w jednym z kątów lekko zakurzoną choinką - to przestrzeń, której nie dotyczą prawa codziennego życia. Wygląd "hotelu miłości" czerpie inspirację z fantazji erotycznych, które mają to do siebie, że nie dbają o zgodność historycznych szczegółów, poprawność polityczną ani dobry gust. Zupełnie nie dziwi więc kochanków, że foyer u szoguna oprócz choinki zdobi kopia Wenus z Milo i kanapka w stylu Ludwika XIV. Elektryczne drzewka wiśni kwitną jaskraworóżowymi żaróweczkami.

Łazienka w hotelu miłości może być jaskinią wyłożoną sztucznymi kamieniami, z których wyrastają plastikowe paprocie, a wanna - gigantyczną, przezroczystą filiżanką. Dlaczego filiżanką? A dlaczego nie? Łóżko w innym pokoju okaże się różowym sercem z pluszu, które niczym wielki żarłoczny kwiat kołysze się pośrodku pokoju dzięki elektrycznemu napędowi. Nie ruszając się z niego, można skorzystać z zestawu do karaoke i zaśpiewać z ukochanym przed, po lub - kto wie, co potrafią miłośnicy karaoke - w trakcie miłosnego aktu.

Motywy zachodnie są używane, by przydać miejscu romantyczności i "duszoszczypatielnej" nostalgii, którą cenią sobie Japończycy, choć oczywiście nie mówią o niej po rosyjsku. W "hotelu miłości" na Shibuya na ścianie wisi więc atrapa okna z wklejonym w nią zdjęciem Montmartre'u; jest też łoże z baldachimem i złocony stolik, na którym stoi lampka z postumentem w kształcie wieży Eiffla - to oczywiście "Paryż naszych marzeń". W kolejnym pokoju rolę łóżka pełni gondola z czystą, śnieżnobiałą pościelą zapraszającą, by odpłynąć do "Wenecji naszych snów". Nie wszyscy jednak gustują w romantycznej scenerii miłosnego aktu. Zwolennicy bardziej wymyślnych zabaw też znajdą coś dla siebie - czeka na nich średniowieczna sala tortur z plastikowymi łańcuchami, gabinet lekarski z fotelem ginekologicznym (lub dentystycznym, gdy ktoś woli), wnętrze samolotu z mundurkiem stewardesy wiszącym jeszcze w pokrowcu z pralni, szkolna klasa plus uniform uczennicy gotowy do użytku.

Język pragnienia

Zdarzają się "hotele miłości" nieprzyjmujące "gaijinów" i wtedy już na drzwiach informuje o tym stosowny napis: Japanese only. Na ogół jednak personel, którego dyskrecja jest legendarna, nie stwarza problemów, pod warunkiem że jest to para cudzoziemców różnych płci i znających savoir-vivre panujący w rabu hoteru. Korzystanie z "hoteli miłości" jest zaś dziecinnie proste i na ogół nie wymaga znajomości języków innych niż uniwersalny język pragnienia (i oczywiście pieniędzy). W foyer należy najpierw wybrać pokój, których zdjęcia z opisem są wyeksponowane na podświetlonej tablicy. Z niej można się dowiedzieć, który pokój ma łóżko wodne, a w którym rolę łóżka pełni plastikowy model samochodu osobowego lub furgonetki w wersji country; w którym jest jacuzzi czy chociaż przezroczysta wanna albo tematyczny "laserowy show" na ścianach czy system oświetlenia wrażliwego na dźwięk i pulsującego w rytm akustycznej akcji kochanków. Gdy któreś ze zdjęć się nie świeci, oznacza to, że pokój jest akurat zajęty. Po naciśnięciu guzika, płacimy w czymś w rodzaju recepcji, zza której wysoko zabudowanego kontuaru klucz podaje nam ręka należąca do osoby niewidocznej w całości, i udajemy się do wybranego gniazdka miłości.

Na przykład do pokoju wielkości jakichś dwunastu metrów kwadratowych, na środku którego stoi okrągłe łóżko z nieskazitelną pościelą i plastikową palmą u wezgłowia. Lekko obłażąca fototapeta z tropikalną plażą nie pozostawia wątpliwości, że błękitny dywan to ocean, nasze łoże jest wyspą, a lustrzany sufit - niebem nad Hawajami, Fidżi lub Bali. Gdyby wyobraźnia potrzebowała dodatkowej zachęty, można włączyć telewizor i użyć jednej z pornograficznych kaset wideo ustawionych na nim w równiutkim szeregu. Celuloidowe postaci podpowiedzą, co należy robić, by dobrze wykorzystać wydane jeny. Jest też mały barek, stolik z herbacianymi utensyliami, automat, w którym można kupić prezerwatywę, a w kącie za drzwiami miniaturowa i bardzo czysta łazienka. Nie ma okien; te, które widzieliśmy z zewnątrz, to zamurowane od środka atrapy. Jest cicho i bardzo gorąco mimo włączonej klimatyzacji. Jeden z naciśniętych na chybił trafił guzików przy łóżku sprawia, że główne światło gaśnie, a niewidoczne wcześniej lampki na lustrzanym suficie rozbłyskają jak gwiazdy.

Gdy mijają dwie godziny, wychodzimy na gwarne uliczki Ikebukuro, gdzie ciągle trwa styczniowy dzień. Jest zimno, szaro i właśnie zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Otwieramy parasol i walczymy z nagłym podmuchem wiatru, który niesie lodowatą wilgoć znad oceanu. Gdybyśmy byli przeciętnym małżeństwem z robotniczego Ikebukuro, a nie parą żądnych przygód "gaijinów", musielibyśmy teraz wrócić do mieszkanka źle ogrzewanego i tak małego, że po rozpostarciu ramion moglibyśmy dotknąć obu ścian. Kto wie, może nawet mieszkałaby z nami owdowiała babcia z Kyushu, cierpiąca na bezsenność i świetnie słysząca mimo swoich dziewięćdziesięciu siedmiu lat. Pewnie już po drodze planowalibyśmy więc, by znów znaleźć chwilę czasu i wrócić do naszego rabu hoteru.

Copyright © Agora SA